Pamiętacie mój tekst o sarkazmie? Odnosiłam się tam głównie do dowalania innym ze względu na to, że mają inne zdanie i inny światopogląd. Wczoraj dowiedziałam się też, że inne zdanie oznacza zakompleksienie. Ludzie, litości. No nic, nie o tym dziś chciałam.
Prawdę mówiąc, to trochę boję się tutaj o tym pisać, bo przecież „pozytywna” w nazwie bloga do czegoś zobowiązuje. 😉 Mam jednak zawsze nadzieję, że wiecie, że to nie jest tak, że ja nie zawsze jestem cała w skowronkach. Czasami, jak Ania Shirley, „pogrążam się w otchłani rozpaczy”, bo mi nic nie wychodzi. Czasem nawet z powodów bardziej błahych niż przypadkowe przefarbowanie włosów na zielono. Podobnie jest ze stronieniem od sarkazmu. Bywa tak, że mam wrażenie, że na moim ramieniu siedzi mały diabełek i podszeptuje mi do ucha: „No, powiedz to, powiedz. Nic takiego się nie stanie. A Ty zabłyśniesz!”. No właśnie.
Każdy kij ma dwa końce
Wyobraź sobie taką sytuację. Impreza, siedzicie sobie, rozmawiacie o życiu i śmierci, i temu podobnych pierdołach i ktoś wypowiada swoje zdanie. Ty z jakichś powodów uważasz, że ten ktoś się na tym temacie nie zna, albo nie powinien się na niego wypowiadać (jeśli z powodów osobistych – najgorzej). Mówisz: „no ty to rzeczywiście masz najwięcej do powiedzenia w tej sprawie”. Zapanowuje powszechna radość. No, prawie. Bo temu jednemu komuś będzie przykro. W takich sytuacjach naprawdę warto zastanowić się, czy… warto. 😉 Bo dobry żart to taki, z którego mogą się pośmiać wszyscy.
To tylko przykład, ale tak dowalić można na wiele sposobów. Najczęściej odnosząc się właśnie do czyichś przekonań, o czym pisałam we wspomnianym wyżej tekście. Wierzcie mi, że tego typu odzywki często cisną mi się na usta. Najczęściej udaje mi się je powstrzymać, bo wiem, że chwilowe zabłyśnięcie nie jest warte sprawienia komuś przykrości. Zdecydowanie wolę normalnie dyskutować, używając racjonalnych argumentów, jeśli się z kimś nie zgadzam. Najbardziej niezrozumiałe jest dla mnie używanie dowalania jako argumentu w mediach społecznościowych, gdzie mamy przecież czas na to, żeby przemyśleć swoją wypowiedź.
Pod publiczkę
To jest trudne. Ciężko jest wyrzec się tego poklasku, jaki daje złośliwość. Bo złośliwości są inteligentne. Złośliwości bawią towarzystwo. A przy tym wszystkim są wredne. W internecie jad wręcz sączy się z każdej strony. Nie mówię tu tylko o hejcie (żółciochluście – słyszeliście o tym tworze? podoba się Wam?), ale też o tekstach – na portalach i blogach. Pytam: po co? Żeby się dowartościować? Żeby być takim och-ach-obrazoburczym i przyciągać czytelników na potęgę? Na przyciągnięcie uwagi czytelnika jest wiele różnych sposobów. Nie rozumiem, po co wybierać akurat ten.
Ogólnie ze złośliwością jest tak, że ona jest pod publiczkę. Zawsze. Dużo bardziej wartościowe dla Waszego wnętrza będzie właśnie powstrzymanie się od złośliwości. Wtedy można się nauczyć bardziej uprzejmych rozwiązań. A to też wymaga użycia intelektu.
Co robić? Jak żyć?
Przede wszystkim, pamiętajcie: najważniejsze to powstrzymać się od złośliwości skierowanych w stronę konkretnej osoby. Warto też zwrócić uwagę na generalizowanie – „weganie popłaczą się, gdy zjem przy nich steka”, „eko-świry myją się tylko w deszczówce”, „feminazistki są brzydkie, krzyczące i nie golą pach”, „faceci to świnie”. Wiecie, co to jest, prawda? Stereotypy. Nie powielajcie ich. Ludzie są różni.
A propos stereotypów – to właśnie w ich stronę kierujcie złośliwe uwagi, jeśli ciężko Wam bez tego żyć (tak, jak mi jest ciężko). 😉 Przez stereotypy powiela się przekonania, które często (choć oczywiście nie zawsze) są szkodliwe i wywołują niepotrzebną niechęć albo nawet nienawiść do inności. A to kończy się zawsze źle. Dlatego im częściej będziemy stereotypy obalać ośmieszając je, tym mniej będzie negatywnego ładunku emocjonalnego w dyskusji o inności.
Gdzie jeszcze nieszkodliwie można ulokować złośliwość? Komentując codzienne sytuacje w oderwaniu od konkretnych osób lub grup, wyśmiewając samą/samego siebie i swoją wpadkę (to jest właśnie dystans) i tzw. głupotę ludzką – jeśli w ten sposób można uchronić inne osoby przed popadaniem w podobną głupotę i narażaniem się na różne niebezpieczeństwa na przykład. Idealnym ujściem dla złośliwości będzie też polityka, o ile będziecie kwestionować polityczne decyzje bez odniesienia do cech konkretnych osób (płeć, wiek, wyznanie, narodowość), czego uroczym przykładem jest powstające obecnie Ucho Prezesa. 🙂
Moim zdaniem spokojnie możecie też używać ironii, choć potocznie uważa się ją za ukrytą złośliwość. Zrozumiałam, czym jest i jak jej używać, mając 10 lat i od tamtej pory bardzo się tym chełpię. 😉 Rzecz w tym, że ironia wcale niekoniecznie musi obrażać rozmówcę. Żeby nie szukać daleko, kilka przykładów: „to genialny pomysł”, „- jak ci minął dzień? – wręcz wspaniale„, „piękną dziś mamy pogodę, doprawdy„. Być może ktoś się ze mną nie zgodzi, ale moim zdaniem ironia jest naprawdę nieszkodliwym środkiem wyrazu. 🙂 Bardzo lubię czytać ironiczne teksty – gdy znajdę jakiś blog, który jest ironiczny, ale nie ocieka jadem i szyderstwem, to jestem wniebowzięta. 🙂
I jeszcze jedna sprawa. Jest jeszcze coś takiego jak „obgadywanie”, którego znaczenie zostało przedziwnie rozszerzone. Obgadywać to znaczy mówić o kimś, gdy nie jest obecny, z reguły pogardliwie i fałszywie. Stwierdzanie faktów o kimś lub o jakiejś sytuacji, zwykłe opowiadanie o kimś, nie wydaje mi się szkodliwe. Uważam, że należałoby właśnie zwykłe opowiadanie oddzielić grubą krechą od obgadywania i dziwi mnie, że w definicji w Słowniku Języka Polskiego pada określenie „z reguły”.
Chętnie się dowiem, jakie jest Wasze zdanie na ten temat. 🙂 Zawsze można się czegoś nauczyć. A może znacie jakieś blogi, książki lub filmy, które są ironiczne, ale nie sarkastyczne?
Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂
Co jeszcze może Ci się spodobać: