Kuracja na podwyższenie odporności

kuracja na odporność

Jesteś chorowita/chorowity? Chorujesz częściej niż raz w roku, a okresy „przejściowe” to dla Ciebie prawdziwe wyzwanie? Zalegasz w łóżku, gdy inni cieszą się wiosną? Ten artykuł jest dla Ciebie!

Wiecie kiedy najłatwiej o przeziębienie? Gdy zmienia się pogoda! Jeśli spóźniłam się z tym tekstem to zapraszam do wypróbowania domowych sposobów na przeziębienie i na ból gardła. Jeśli macie jeszcze szansę, żeby się ustrzec, a wiecie, że zaraz coś Was chwyci, to spróbujcie tego sposobu. Kiedyś powiedziała mi o nim siostra mojej babci. Wypróbowałam go właśnie, gdy zrobiło się tak „przejściowo” i rzeczywiście nie zachorowałam. To spory sukces, bo u mnie normą było przeziębianie się dwa razy w roku – w okolicach przedwiośnia i jesienią.

Taka dawka witaminy C na pewno pobudzi Wasz układ odpornościowy do pracy. Żeby jednak nie zaskoczyć naszych organizmów przeprowadzamy proces stopniowo i dlatego jest to jednorazowa kuracja. Ja oprócz tego codziennie rano piję ciepłą wodę z cytryną, a raz w tygodniu robimy świeżo wyciskany sok warzywno-owocowy, do którego wciskamy też kawałeczek korzenia imbiru. No to jaka to kuracja, gadaj w końcu, babo! No to gadam! 🙂

Cytrynowa kuracja na odporność

Kuracja trwa 10 dni i polega na… piciu soku z cytryny. Potrzebujemy do tego celu 30 cytryn.

kuracja na odporność

Pierwszego dnia wypijamy sok z jednej (możecie zjeść, jeśli wolicie, ja jednak wolę pić ;)), drugiego z dwóch cytryn i tak zwiększamy codziennie ilość  soku o dodatkową cytrynę, aż dojdziemy do pięciu. A później na takiej samej zasadzie zmniejszamy ilość soku – szóstego dnia wypijamy jeszcze z pięciu cytryn, siódmego z czterech, aż dojdziemy do 10. dnia i do jednej cytryny.

kuracja na odporność

Ale daję Wam ściągę, na wszelki wypadek, gdybym może jakoś marnie wytłumaczyła: 1-2-3-4-5-5-4-3-2-1. 😉

Może Wam się wydać, że 30 cytryn na 10 dni to droga impreza, ale chyba lepiej wydać kasę na cytryny niż na leki. I w ogóle lepiej wydać ją na cytryny niż być zmuszonym do tego, żeby siedzieć w domu, gdy na podwórku jest tak pięknie! 🙂

Oczywiście zdania na temat witaminy C są podzielone, ale myślę, że warto przekonać się na sobie czy działa u nas, czy działa u Ciebie konkretnie. Nie mówimy tu o walce z przeziębieniem, ale o zapobieganiu mu. Warto pamiętać, że witamina C zawarta w cytrynie przynosi także inne korzyści: wspomaga układ krwionośny, zwiększa elastyczność stawów, pobudza procesy trawienne i przyspiesza samooczyszczanie organizmu. Efektem „ubocznym” może okazać się bardziej rozświetlona skóra. 😉

I pamiętajcie, żeby wspomóc swój organizm też robiąc inne rzeczy: wysypiając się, wychodząc na spacery, wietrząc pomieszczenia, w których przebywacie. I jedzcie kiszonki i czosnek! 😀

Wybaczcie mi, że ten tekst nie jest specjalnie dopracowany, ale ostatecznie zrobione jest lepsze od perfekcyjnego, a ja chciałam podzielić się z Wami tym sposobem od razu, jak tylko zauważyłam, że pogoda zaczęła się totalnie zmieniać. 🙂 Ja już czuję wiosnę, a Wy?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Najlepsze domowe sposoby na przeziębienie
  2. 10 najlepszych domowych sposobów na ból gardła
  3. Sycące, wegańskie chili na jesienne i zimowe chłody
  4. Przepis na kiszoną kapustę

DIY krem do ciała z oliwą magnezową

krem do ciała z oliwą magnezową

Kolejny tekst na fali szału na oliwę magnezową. 😉 Pokazywałam Wam już odżywcze masło do ciała z jej użyciem i okazało się, że ten wpis jest dosyć popularny. Tym razem wzięłam się za krem z prawdziwego zdarzenia. Nie wyszło mi idealnie – może zbyt krótko miksowałam, może dodałam zbyt mało emulgatora, a może po prostu za długo trzymałam krem w cieple od razu po zastygnięciu – stawiam na to ostatnie. Jednak jak najbardziej nadaje się do użytkowania (bardzo ładnie i szybko wnika w skórę) i już zauważam poprawę w poziomie magnezu w moim organizmie (już mi tak dolna powieka nie skacze bez ostrzeżenia i jestem dużo bardziej zrelaksowana).

Ale o co chodzi z tym kremem?

Krem to zupełnie co innego niż masło. Jak chcę zrobić masło, to topię tłuszcze, wlewam je do miski miksera, studzę i miksuję – wszystko. W przypadku kremu mam dwie fazy – wodną i tłuszczową, które chcę połączyć, a żeby to zrobić muszę użyć emulgatora. Emulgatorem może być wosk pszczeli albo coś bardziej specjalistycznego, np. glyceryl cocoate, którego akurat ja użyłam. Fazy wodnej  (wody, hydrolatu, roztworu magnezu) powinno być 50 do 80 procent, a tłuszczowej 30 do 50 procent. Emulgator powinien stanowić od 1 do 10 procent kremu. Z akcesoriów potrzebne są nam termometr do gotowania, blender, no i słoiczek. Żebyście nie musieli się za bardzo męczyć z kombinowaniem, podrzucam Wam tu swój przepis z linkami do sklepu.

O oliwie magnezowej, maśle shea i oleju kokosowym już pisałam, ale wyjaśnię jeszcze dlaczego dowaliłam do tego wszystkiego glicerynę i mleczko owsiane:

Gliceryna roślinna

Gliceryna charakteryzuje się super-małą cząsteczką, dzięki czemu wnika bardzo głęboko w skórę NAPRAWDĘ ją nawilżając. Nie oszukuje przez zostawienie warstewki na naskórku, jak to robi taka parafina na przykład. Należy pamiętać, żeby nie pchać zbyt dużo gliceryny do domowego kosmetyku, bo zrobi się on nam bardzo lepki.

Mleczko owsiane

Ach, owies… 😉 Mleczko owsiane działa nawilżająco, ujędrniająco i regenerująco. Łagodzi też różne podrażnienia (atopowcy będą zadowoleni ;)) oraz stymuluje komórki do odnowy. Cud produkt. A dlaczego tak jest? A dlatego, że owies ma w sobie całe mnóstwo witamin i minerałów (sód, potas, wapń, magnez, żelazo, fosfor, siarkę, chlor, krzem, miedź, cynk, mangan, fluor, jod i kobalt oraz witaminy: B1 i B2, PP), lipidów (kwas linolowy, oleinowy, palmitynowy, linolenowy, stearynowy i mirystynowy) i protein. A jak już będzie się zbliżał termin ważności tego produktu, to użyjcie go jako odżywki do włosów. 🙂

Krem do ciała z oliwą magnezową

krem do ciała z oliwą magnezową

Składniki:

Działanie:

Najpierw dezynfekujemy (ja zrobiłam to zwykłą wódką) miseczki, termometr, blender i słoiczek. Topimy oleje i masła w kąpieli wodnej (tzn. stawiamy miseczkę na naczyniu z gorącą wodą i od czasu do czasu mieszamy).

krem do ciała z oliwą magnezową

Lekko podgrzewamy oliwę magnezową. Zostawiamy obie nasze fazy do ostygnięcia (aż osiągną taką samą temperaturę) w osobnych miseczkach. Do fazy wodnej dodajemy glicerynę, a do tłuszczowej – emulgator. Następnie wlewamy do blendera fazę wodną, zaczynamy miksować. Powoli dodajemy fazę tłuszczową – jakbyśmy robili majonez. Miksujemy około 3 minuty.

krem do ciała z oliwą magnezową

Przelewamy do przygotowanego wcześniej słoiczka i wstawiamy do lodówki do zastygnięcia. Obowiązkowo przechowujemy w lodówce lub w innym chłodnym miejscu (teraz nada się parapet, pod którym nie ma grzejnika ;)). Ja zrobiłam błąd i zbyt długo trzymałam go w łazience, więc nieco mi się rozwarstwił.

krem do ciała z oliwą magnezową

No i co Wy na to? Próbowałyście (próbowaliście?) robić kiedyś taki krem? Może macie jakieś wskazówki odnośnie jego wykonania? Dzielcie się koniecznie!

Co jeszcze może Was zainteresować?

  1. Oliwa magnezowa – sposób na niedobór magnezu. Jak ją przygotować? Jak stosować?
  2. DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na “po-zimie”)
  3. DIY Odżywczy krem do stóp
  4. DIY Krem do rąk
  5. DIY: 2 sprawdzone i proste w wykonaniu kosmetyki

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Jak to jest z tym posiadaniem?

posiadać a mieć

Dzisiaj chciałam napisać Wam o czymś, co mnie denerwuje. I to w języku! Bo czemu nie? Każdego człowieka coś denerwuje, a jeżeli może to w jakiś sposób zmienić, to powinien.

Ale o co chodzi? Bardzo często spotykam się z dziwacznym, błędnym użyciem słowa „posiadać”. Jeszcze pal sześć, jeżeli spotykam to w mowie. Przeżyłam „wziąść” i „przyszłem”, przeżyję i to. Czasem ludzie chcą brzmieć mądrze i wciskają w swoje zdania takie pozornie elokwentne zwroty. No trudno, przynajmniej nie ma tego na piśmie. Gorzej, jeśli znajduję takie cuda w tekście napisanym przez blogera – poczytnego blogera.

I absolutnie nie chodzi mi o to, żeby iść na wojenkę z blogerami. Ani mi to w głowie. Przeciwnie – czytam ich teksty dlatego, że ich lubię, że ich teksty wnoszą coś do mojego życia, a czasem też i jakąś inspirację do blogowania. Uważam też, że każdy ma prawo do popełniania błędów. Ja też podobno je robię na moim blogu. Tak mi powiedział znajomy polonista. A właściwie to powiedziała mi to jego dziewczyna, bo on był zbyt delikatny. Przy okazji serdecznie Was pozdrawiam (cmok ;)). Z drugiej strony też nie widzę sensu w uprawianiu „konstruktywnej krytyki językowej” na czyichś blogach. Jeżeli z czymś się nie zgodzę, to mogę to napisać, czemu nie, ale nie będę komentować poprawności gramatycznej i interpunkcyjnej. Może dlatego, że sama nie do końca nie panuję nad moimi przecinkami?

Tak sobie pomyślałam, że może ten tekst coś da. Może chociaż kilka osób złapie się na tym i powie „o kurczę, przecież ja tak robię, muszę przestać!”. Ostatecznie nie każdego stać na prywatnego korektora. Mnie nie stać. Dlatego czasem lubię się dowiedzieć czegoś praktycznego. Napiszę Wam tu o kilku sposobach użycia tego słowa, ale tylko ostatnie dotyczy blogerów i vlogerów (przysięgam, że nie raz to u nich widziałam/słyszałam!).

#1 Telefon posiada wyświetlacz

Dotyczy to akurat bardziej reklam (na blogach też, czemu nie). Podobnie jak „posiadamy w ofercie” zamiast po prostu „oferujemy”. Krótko mówiąc – telefon nie posiada wyświetlacza, bo telefon ze swojej istoty niczego nie może posiadać. Ja nie powiedziałabym także, że „ma” cokolwiek. Nie posiada też funkcji. Telefon może być w to wszystko wyposażony. Pomijam już fakt, że jest to błąd logiczny, bo nie wiadomo, czy to telefon jest posiadaczem wyświetlacza, czy wyświetlacz jest posiadaczem telefonu. Absurd do kwadratu.

#2 Pies posiada zabawkę

posiadać a mieć

Zwierzęta też nie mogą niczego posiadać. Ja jestem na wskroś obrończynią praw zwierząt, jasne. Ale raczej ich godności jako stworzeń żywych, które czują ból i strach, a nie bytów, które mają niezbywalne prawo do własności. Posiadać rzecz może tylko człowiek. Przynajmniej językowo. Wiadomo przecież, że nie bawisz się zabawkami swojego psa. Znowu, dużo ładniej byłoby powiedzieć, że pies „ma” zabawkę.

#3 Posiadam w domu prąd

Po pierwsze, jeżeli już używam słów „w domu”, do określenia, gdzie to moje coś jest, to zawsze zaczęłabym od „mam”, bo „posiadać” to ja sobie mogę tak bardziej ogólnie. Poza tym, mając jakąś elementarną wiedzę na temat tego, na czym w ogóle polega prąd, to rozumiecie sami, w czym tkwi absurd takiego stwierdzenia. Podobnie jest z Internetem. Tego nie można mieć na własność. Nie można też posiadać nogi, chyba że sztuczną. Posiadać można samochód albo mieszkanie. W ostateczności można też posiadać sukienkę, ale jak to brzmi…

#4 Posiadam męża

Ok, dotarliśmy do tego w końcu. To jest sformułowanie, które niestety w tej lub innej formie często widzę na blogach lub we vlogach. Posiadanie męża, rodziny, dziecka. Zastanówcie się chwilę nad tym, co to oznacza. Owszem, kiedyś można było wziąć żonę w posiadanie, nie była niczym innym niż towarem, który przechodził z ojca na męża drogą transakcji wiązanej, jaką było wtedy małżeństwo. Ale teraz? Jesteśmy jednostkami ludzkimi, które mają pełną moc stanowienia o sobie i mówimy, że posiadamy dzieci, które przecież też są takimi jednostkami? Ja wiem, że ci blogerzy nie mają na myśli tego uprzedmiotowienia, ale ono mimo wszystko przy okazji tego błędu występuje.

Szczególnie rozwala mnie pisanie „posiadanie partnera”. Mówimy o relacji – jak sama nazwa wskazuje – partnerskiej, a zatem opartej na równości i wzajemności, używając słowa, które całkowicie tej równości zaprzecza? Nonsens. Partnera można „mieć” w potocznym rozumieniu tego słowa, bo mamy siebie wzajemnie. „Mieć” nie sprowadza się do faktu posiadania czegoś materialnego (ewentualnie czegoś o dużej wartości niematerialnej, np. wykształcenia czy rozległej wiedzy), ale ma szersze znaczenie. O ile jacht mogę posiadać, bo jest to coś cennego, to męża nie – on jest bezcenny. ❤

posiadać a mieć

Może zauważyliście, do czego tu zmierzam? Z mojego punktu widzenia najlepsze teksty to teksty proste językowo. Bez udziwniania, bez kombinowania z szykiem zdania i słownictwem. Wbrew pozorom dużo trudniej jest napisać coś prosto i oprzeć się chęci użycia paru pseudointelektualnych zwrotów. Ale warto. M. in. dlatego, że później ktoś tak grzebie w słowniku synonimów – albo swojej głowie – i wybiera „posiadać” zamiast „mieć” i wychodzi mu „posiada partnera”. Chciał dobrze, wyszło jak zwykle. 😉 Ja na przykład bardzo lubię powtórzenia, bo często pomagają mi coś podkreślić, więc nie zawsze silę się na jakieś wyszukane zamienniki. Powiedziałabym nawet, że robię to bardzo rzadko. Lubię też zaczynać zdania od spójników. No kto to widział! 😉 Jednak rażących błędów staram się wystrzegać i jeśli kiedykolwiek taki u mnie zobaczycie, to walcie od razu.

Ostatecznie wszyscy uczymy się na błędach właśnie.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Czym jest dla mnie piękno?
  2. 4 metody organizacji czasu
  3. Emocjonalne siniaki, czyli jak mądrze uczyć się na błędach
  4. Dziecko, Ty nic nie wiesz o życiu!
  5. 25 lekcji z 25 lat życia