Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej

zastosowania sody oczyszczonej

Jak pisałam kilka miesięcy temu, moje ulubione środki czyszczące to soda i ocet. 🙂 Nie jestem zwolenniczką silnych, drażniących i potwornie śmierdzących płynów „do zadań specjalnych”, np. do czyszczenia toalet, usuwania osadu z mydła albo tłustych, kuchennych zabrudzeń – zwłaszcza, odkąd przekonałam się, że większość zabrudzeń spokojnie można usunąć domowymi sposobami. O occie już było, czas więc na odkrycie kilku niezwykłych zastosowań zwykłej sody oczyszczonej, którą możecie sobie kupić w każdym sklepie. Jednak polecam nabyć większą ilość sody – nawet 5kg – zamówić na allegro za kilkanaście złotych i mieć zapas na długo. Soda się nie psuje, a oszczędność jest spora. Dziś kilka pomysłów na wykorzystanie sody do sprzątania, które pojawią się na blogu po raz pierwszy, ale pozwolę sobie też podlinkować Wam tutaj swoje poprzednie wpisy, gdzie przewinęło się kilka zastosowań sody, żeby się nie powtarzać.

Do czyszczenia i odświeżania:

#1 Bez dodatków: czyszczenie wanny, umywalki, zlewu itd.

To chyba najprostsze i najpiękniejsze zastosowanie sody. Płuczecie sobie np. wannę wodą, zasypujecie to 1-3 garstkami sody (dlatego mówiłam o zrobieniu sobie zapasu ;)), zostawiacie na pół godziny do godziny, trochę przecieracie szmatką lub gąbką (ja skłaniam się ku szmatce), dokładnie spłukujecie (może być zimną wodą) i gotowe. Ja najczęściej po jakichś 15 minutach lekko przecieram wannę i zostawiam na następne 15, wtedy przecieram jeszcze raz i wanna jest czysta jak po najlepszym środku do usuwania osadów mydlanych i kamienia. 😉

Tutaj kilka zdjęć, jak to wszystko wygląda:

#2 Z octem: do czyszczenia toalety

Znowu bardzo prosta sprawa, jednak w tym przypadku przyda się spryskiwacz. Już tłumaczę dlaczego. Zasypujecie muszlę sodą, jw., a następnie trzeba to lekko pokryć octem, bo chcemy te tereny zdezynfekować, co nie? I tu właśnie przydaje się spryskiwacz, żeby tej sody od razu spłukać. Spryskujemy całość lekko octem, odczekujemy godzinę (no chyba że nie wytrzymacie, 😉 to wtedy krócej), szorujemy szczotą jak zwykle i spłukujemy. Albo spłukujemy, gdy zajdzie taka potrzeba – coby być bardziej eko i żeby „środek” dłużej, a więc lepiej, podziałał. 😉

#3 Z płynem do naczyń i octem: płyn uniwersalny

O płynie uniwersalnym możecie poczytać tutaj. Można go używać w formie skondensowanej, w psikaczu lub nie, na np. blaty w kuchni albo urządzenia sanitarne. Ja zawsze wnętrze wanny, umywalki czy zlewu zasypuję sodą, a brzegi spryskuję psikaczem bo: a) są to powierzchnie zwykle mniej zabrudzone, a więc nie wymagające bardzo silnego środka ani szorowania, b) taki płyn łatwiej z brzegów zmyć i mniej syfu robi się dookoła. Druga opcja to porządne rozcieńczenie tej mieszanki i użycie jej do mycia podłóg. Sprawdza się doskonale. Nie polecam go jednak do podłóg drewnianych, które wymagają specjalnej troski. 😉

#4 Pasta z dodatkiem wody: szorowanie zaschniętych brudków

Tutaj idea jest podobna jak przy zwykłym zasypaniu sodą – przecież dodajemy zwykłą wodę. Tylko że do trudniejszych zabrudzeń ta metoda może być za słaba. Dlatego zaschnięte brudki zawsze traktuję pastą. Nie powiem Wam, jakie dokładnie są proporcje wody do sody, bo nie wiem, pamiętajcie tylko, że chcecie zrobić pastę, a nie roztwór. Taką pastą po prostu obkładacie zaschnięty brud, zostawiacie na jakąś godzinę i szorujecie – ja najbardziej lubię do tego używać starej szczoteczki do zębów. A co w przypadku pionowych powierzchni? Przecież to spadnie! Może tak być, więc wtedy lepiej szorujcie od razu. 🙂

#5 Z dużą ilością ciepłej wody i olejkiem eterycznym: namaczanie śmierdzących skarpetek albo ciuchów do ćwiczeń 😉

Jeśli nie wydzielacie potu albo Wasz pot pachnie jak kwietna łąka, to ten punkt nie jest dla Was. Jeśli jednak pocicie się jak większość ludzi, to niestety musicie wiedzieć, że pot świetnie się dogaduje z bakteriami i wytwarzają razem trochę smrodku, który po wyjątkowo długim noszeniu ciuchów w upale lub wyjątkowo ciężkim treningu, zostaje na ciuchach. Czasem zdarza się, że czuć go też po praniu albo zasmradza Wam inne ciuchy w pralce. Albo to ja mam taki wyczulony nos. W każdym razie, jeśli wolicie, żeby ciuchy pachniały doskonale, to polecam wymoczyć te szczególnie smrodliwe w misce z garstką sody i kilkoma kroplami olejku eterycznego, a dopiero potem uprać normalnie w pralce z pozostałymi rzeczami.

#6 Z odrobiną płynu do naczyń: wybielacz firanek

Pranie firanek – a właściwie ich wieszanie – jest dla mnie najgorszym możliwym zajęciem świata. To znaczy, jeśli chodzi o sprzątanie domu. I dlatego tych firanek u siebie nie mam. A jak ktoś mi będzie zaglądał w okna? Jak mówi mój dziadek, to on powinien się wstydzić, nie ja. Jednak jako że uważam, że powinno się rodzinie pomagać, to jeżdżę na „wielkie pranie firanek” do mojej mamy i cioci, no i piorę firanki dziadkom, więc co nieco na ten temat wiem. Namaczanie firanek z użyciem sody sprawdzi się do firanek pożółkłych od papierosów i tych kuchennych. Poszarzałe potraktujcie solą kuchenną, ale o tym może innym razem. Do firanek „papierosowych” wystarczy ciepła woda z garstką sody, a do kuchennych trzeba dodać trochę płynu do naczyń ze względu na kuchenny wszędobylski tłuszcz. Gdy zobaczycie, że woda stanie się żółtobrązowa, zmieńcie ją i dosypcie nowej sody. Takie namaczanie powinno trwać kilka godzin. Potem wrzucamy firanki do pralki na firankowy program z firankowymi środkami do prania (najczęściej są całkiem eko), czekamy te sto lat, po czym oddajemy się rozkosznemu wieszaniu firanek… Na szczęście na koniec można chociaż pozachwycać się ich bielą. 😉

#7 Pasta z dodatkiem oleju roślinnego: usuwanie resztek kleju albo tłustych zabrudzeń

Lepkie od tłuszczu szafki sąsiadujące z kuchenką, lepkie wierzchy szafek, problem z usunięciem naklejek… Znacie to? Ja niestety znam i dlatego zmuszona byłam w końcu znaleźć coś, co lepiej poradzi sobie z tym problemem niż płyn uniwersalny, który przydaje się raczej do codziennego, niewymagającego sprzątania. I znalazłam. Połączenie sody i oleju (u mnie najtańszy, rzepakowy) radzi sobie z nimi doskonale. Wystarczy połączyć do uzyskania pasty i usuniecie wszystkie tłusto-lepkie brudy, jakie znajdziecie w domu. Jaka chemiczna magia za tym się kryje? Nie wiem, ale jeśli ktoś byłby zainteresowany, zapytam Męża i on z pewnością będzie wiedział. 🙂 Pastę nakładacie na brud/klej, odczekujecie kilka minut, może 10, po czym ścieracie szczoteczką do zębów lub inną szczoteczką. Można nawet palcem, przy okazji zrobicie sobie peeling dłoni. 😉 Potem wystarczy powierzchnię umyć płynem uniwersalnym lub płynem do naczyń – jak zrobiłam to w przypadku słoików – i gotowe.

A to mała demonstracja na przykładzie słoików po kawie, które chętnie zamieniam na słoiki do przechowywania suchych produktów do żarcia (żeby je chronić przed molami):

#8 Rozpuszczona w gorącej wodzie: usuwanie przypalonego jedzenia

Nie będę się nad tym rozwodzić, sprawdźcie sami tutaj. 🙂

#9 Z herbatą i olejkami eterycznymi: odświeżanie butów, szafek, całych pomieszczeń

Jw. 😉 Zapraszam tutaj.

Dla zdrowia:

#10 Pasta sody z wodą: na łojotokowe zapalenie skóry głowy

I znowu, żeby Was nie zanudzić, przepis – a także inne pomysły na radzenie sobie z ŁZS – znajdziecie tutaj.

Oczywiście, obecnie na rynku jest mnóstwo gotowych środków czyszczących przyjaznych środowisku i fajnie, jeśli chcecie ich używać, bo niektóre można dostać w naprawdę przystępnej cenie. Ja np. używam płynu do naczyń ze znaczkiem Ecocert, a kosztował mnie jakieś 4 zł. Ale może skorzystacie z moich porad choćby wtedy, gdy któryś akurat się Wam skończy, to też ucieszy moje serce. 😉 Bez skrępowania przekazujcie te pomysły dalej, nie mam na nie monopolu! I niech Wam służą. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  2. Jak oczyścić skórkę z cytryny?
  3. 3 proste sposoby na zneutralizowanie smrodku z kosza na śmieci + 3 sposoby na zapobieganie mu
  4. Magiczny sposób na przypalony garnek

 

Domowe wody smakowe – dla nawodnienia i oczyszczenia

domowa woda smakowa

Kto o nich nie słyszał? Przylazły do nas ze Stanów i teraz wyskakują z lodówki… I bardzo dobrze!

Wody smakowe są świetne nie tylko ze względu na swoje walory smakowe, dzięki którym chętniej się nawadniamy, ale także mają prozdrowotne właściwości. „Tak jakby woda sama w sobie nie miała”, powiecie. Wiadomo, że najważniejsze w oczyszczaniu organizmu jest picie dużej ilości płynów, bo dzięki nim wypłukujemy z organizmu różne zalegające śmieci, ale jeśli możemy mieć z tego coś ekstra, to czemu nie?

Podstawą moich ulubionych wód smakowych jest zawsze mięta. Pasuje do wielu owoców, więc pod tym względem się nie ograniczam. 😉 Mięta przede wszystkim rewelacyjnie chłodzi organizm, daje uczucie odświeżenia (od razu łatwiej się oddycha, nawet gdy wokół nas jest parno) i poprawia trawienie, a także wpływa ogólnie korzystnie na cały układ pokarmowy (pomaga też na wzdęcia, jeśli macie z tym problem). Jeśli jednak do którejś z opcji mięta Wam nie pasuje, to z niej zrezygnujcie. Po co się katować? O to w tym wszystkim chodzi, żebyście CHCIELI tę wodę pić. 🙂

Pierwsza woda, na którą „przepis” znalazłam w internecie to woda cytrynowo-miętowo-ogórkowa. Podobno to najlepsza woda oczyszczająca, bo ogórek np. zapobiega zatrzymaniu wody w organizmie. No ale ja tej wody nie znoszę. No nie znoszę serdecznie. Dlatego tego ogórka wywaliłam i cieszę się zaletami pozostałych składników. Trudno, będę miała cellulit. 90 procent kobiet go ma, bo taki mamy wspaniały układ komórek tłuszczowych. Przy tej okazji chciałabym powiedzieć Wam, drogie dziewczyny – nie przejmujcie się nim, naprawdę. Wiecie, że jak coś ma większość, to to jest normalne? Nie dajcie się tym durnym reklamom kremów antycellulitowych. To nie działa. Już lepiej sobie zróbcie peeling z kawy i natrzyjcie się szorstką szczotką.

 Pozostali bohaterowie i bohaterki moich wód:

  • Cytryna – oczyszcza układ pokarmowy, odkwasza organizm
  • Pomarańcza – obniża cholesterol, wspiera układ odpornościowy, reguluje ciśnienie krwi i rytm serca, reguluje gospodarkę wodną organizmu; olejek pomarańczowy zawarty w skórce poprawia nastrój i działa antybakteryjnie
  • Truskawki – obniżają cholesterol, utrudniają wchłanianie tłuszczu, zapobiegają podnoszeniu się cukru we krwi, przyspieszają przemianę materii i są moczopędne (więc wspomagają pracę nerek), mają właściwości odkwaszające i antybakteryjne
  • Arbuz – bogaty w przeciwutleniacze, polepsza przemianę materii, obniża ciśnienie krwi i podobno jest afrodyzjakiem dla mężczyzn 😉

#1 Woda cytrusowa

domowa woda smakowa

  • Kilka plasterków cytryny
  • Kilka plasterków pomarańczy
  • 2 gałązki lub kilka listków mięty
  • Woda

Cytrynę i pomarańcze kroimy na bardzo cieniutkie plasterki (najlepiej je wcześniej oczyścić – można np. tym sposobem), wrzucamy do dzbanka wraz z miętą i zalewamy wodą. Odstawiamy na kilka godzin lub na noc do lodówki. Można zalewać 2 do 3 razy.

#2 Woda truskawkowa

domowa woda smakowa

  • 5-10 (w zależności od wielkości) pokrojonych na plasterki truskawek
  • Kilka plasterków cytryny (opcjonalnie)
  • 2 gałązki lub kilka listków mięty (opcjonalnie)
  • Woda

Truskawki i cytrynę kroimy na plasterki, wrzucamy do dzbanka z miętą, zalewamy i gotowe. Po około godzinie powinno już być czuć smak truskawek w wodzie. 🙂 Niestety truskawki nadają się do zalania tylko raz, bo za tym pierwszym razem wszystko oddają wodzie.

#3 Woda arbuzowa

domowa woda smakowa

  • Trochę arbuza
  • 2 gałązki lub kilka listków mięty (opcjonalnie)
  • Woda

Kroimy arbuza w kosteczkę lub plasterki i wrzucamy z miętą do dzbanka. Zalewamy wodą. Po kilku godzinach w lodówce woda jest już gotowa do picia.

I jak? Zrobiłam Wam smaka? 😉 Naprawdę polecam, zwłaszcza na upały. 🙂

A na koniec, jeszcze zestaw sezonowych warzyw i owoców na lipiec (chociaż one obecnie już kłują nas w oczy, no ale, na wszelki wypadek…):

Warzywa: bakłażan, botwinka, bób, brokuły, buraki, cebula dymka, cukinia, czosnek, fasolka szparagowa, fenkuł, groszek zielony, groszek cukrowy, kabaczek, kalafior, kalarepa, kapusta, kukurydza, marchewka, natka pietruszki, ogórek, papryka, patison, pomidor, por, rukola, rzodkiewka, sałata, liście selera, szczaw, szpinak, ziemniaki, koper włoski. Poza tym zaczną pojawiać się nowe: papryka, pomidory
Owoce: agrest, arbuz, borówka amerykańska, czereśnie, dereń, jagody, jeżyny, maliny, mirabelki, morele, morwa, porzeczki, poziomki, rabarbar, truskawki, wiśnie, wczesne nektarynki i brzoskwinie

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Najlepszy posiłek potrenigowy: smoothie
  2. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Kuracja na podwyższenie odporności
  4. Jak oczyścić skórkę z cytryny?

Jak nie być lubianym?

jak być lubianym

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ludziom tak bardzo zależy na tym, by być „lubianymi”? Dotyczy to głównie dzieci i innych młodziątek, które nieustannie poszukują akceptacji i ogólnie próbują jakoś się na tym świecie odnaleźć. No i do tego dochodzi myślenie rodziców „nie chcę, by moje dzieci były wytykane palcami, więc lepiej się dostosuję do tego i tamtego”. Oczywiście potrzeba wielkiej odwagi do tego, by zaryzykować i czasami nie podporządkować się pewnym normom, ale przynajmniej pozostanie się wtedy w zgodzie ze swoim sumieniem. Wszystko to jest nasz wybór. A każdy wybór ma jakieś konsekwencje – któreś trzeba wybrać.

Człowiek jest zwierzęciem stadnym, nie neguję tego. Ba! Nawet mi nie wypada, bo tym sposobem wypięłabym się na swoje studia, a tego robić nie zamierzam. 😉 Wszyscy potrzebujemy bliskości i towarzystwa innych ludzi, potrzebujemy mieć z kim wyjść na kawę/piwo, potrzebujemy tworzyć związki. Ok, to wszystko prawda i wszystko to jest dla nas w ogólności zdrowe. Ale skąd ta potrzeba ogólnej akceptacji i lubienia przez wszystkich?

Tego nie wiem. Wszystkie argumenty na ten temat, które w życiu słyszałam, sprowadzają się do „nie wiem”, „dobrze się z tym czuję” albo, częściej, „bez tego czuł(a)bym się źle”. Ok, ale dlaczego dobrze się z tym czujesz? Jakiś czas temu, gdy pisałam swoją magisterkę, to w swoim scenariuszu badania miałam takie pytanie: „Dlaczego spędzasz czas ze swoją grupą znajomych?”. Niestety, często, zbyt często, padała odpowiedź „z przyzwyczajenia”. To ja teraz pytam, dlaczego nie poszukacie sobie znajomych, z którymi będziecie się czuli naprawdę dobrze? Którzy będą podzielać Wasze zainteresowania, poglądy, spojrzenie na świat. Którzy będą Was uskrzydlać? Naprawdę, nie rozumiem tego. Co więcej, gdy tylko uprzytomniłam sobie, że nie rozumiem swojego lęku przed byciem „nielubianą”, postanowiłam go natychmiast porzucić. Pochodzę z małej mieścinki i muszę przyznać, że większość najciekawszych (według mnie) mieszkających tam osób, nie jest powszechnie lubiana. To ja już wolę być nieco inna, ciekawsza i mniej lubiana, serio.

jak być lubianym

Oczywiście, część ludzi rzeczywiście jest lubiana ze względu na swoją życzliwość. Po prostu. I nie ma w tym nic złego, nic dziwnego, a nawet byłoby zalecane spróbować. 😉 O ile jest to szczere. Dla mnie podstawą wszelkich związków międzyludzkich jest szczerość. Jeżeli ktoś mnie nie lubi, a udaje, że lubi, to nie jest dla mnie prawdziwa życzliwość, tylko jakaś tam fasada (maska, gra, whatever). I ok, można mieć takich znajomych. Tylko teraz – dlaczego komuś miałoby na takich relacjach zależeć? To już jest dla mnie niejasne.

Duży wpływ na to, jakie relacje tworzymy z innymi ludźmi, mają oczywiście czasy, w jakich żyjemy. Presja ze strony społeczeństwa jako taka była zawsze. Na przykład kiedyś była taka, żeby wyjść za mąż przed dwudziestką. A teraz jest na przykład taka, żeby mieć dużo lajków i serduszek na fejsie. Pierwsza mogła być psychicznie destrukcyjna, bo nie dawało się takiej panience czasu, na znalezienie Pana Właściwego, a wręcz wpychano ją na siłę w ramiona Pana Bogatego. Druga jest destrukcyjna, bo każe ludziom pokazywać, że mają wspaniałe życie zamiast rzeczywiście wspaniałe życie wieść. Moim zdaniem mamy dwa wyjścia – możemy wykorzystać nasz czas na życie, a możemy go wykorzystać na pokazywanie, że żyjemy. Jeśli chodzi o znajomych to też mamy dwa wyjścia – możemy swój czas rozproszyć na wiele nic-nieznaczących relacji albo możemy go skupić na kilku osobach i pogłębianiu relacji z kilkoma osobami. I znowu ten wybór… 😉

W tym wszystkim najbardziej zasmucają mnie dwie sprawy. Po pierwsze, zauważyłam, że ludzie, którzy aspirują do bycia „lubianymi”, często są nijacy. I nie mam na myśli tego, że naprawdę są nieciekawi. Oni po prostu boją się pokazać prawdziwego/prawdziwą siebie. Boją się powiedzieć swoje zdanie. Boją się żyć według swoich standardów, bo nie wpasowują się one w standardy ogólnie przyjęte w ich społeczności. I ostatecznie nie dają sobie szansy na szczęście w pogoni za akceptacją. Kochany Mój Czytelniku/ Moja Czytelniczko – jeśli odnajdujesz w tym opisie siebie, to zapytaj się, czy ludzie na pewno Cię lubią. A może tylko nie nie-lubią? I jeśli spadnie na Ciebie ta okrutna prawda, to zrób mi tę przyjemność i zacznij żyć po swojemu. Według swoich zasad.

jak być lubianym

Po drugie, zaserwuję Wam taki mały (w sumie już drugi) wtręt socjologiczny. Każdy, kto uczęszczał na lekcje WOS-u, wie, że istnieje takie zjawisko jak socjalizacja. Niektórzy z Was może nawet pamiętają, że w trakcie socjalizacji dzieci uczą się głównie przez obserwowanie i naśladowanie. Teraz mówię do Ciebie, Rodzicu, jeśli mnie czytasz. Nie wychowasz dziecka mówiąc mu, jak ma się zachowywać. Jasne, mów, doradzaj, ucz. Ale najwięcej dziecko wyniesie z naśladowania Ciebie. Jeśli więc, chcesz je wychować na odważne i pewne siebie, jeśli chcesz, by odniosło w życiu sukces, pokaż mu, że nie wszyscy muszą je lubić. Pokaż mu, że trzeba robić swoje i nie przejmować się tym, co mówią inni. Pokaż mu, że nie wszystkich trzeba lubić, ale wszystkich trzeba szanować. Niech wie, że ludzie mają różne charaktery i że nie każdy przypadnie mu do gustu. I powiedz mu, że zawsze znajdą się hejterzy, bo taki już jest świat. I że nie należy się nimi przejmować.

Morał z tej bajki jest taki, Kochane Dzieci, 😉 że jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził. Żyjcie tak, jak chcecie – w granicach niekrzywdzenia innych – bo życie jest zbyt krótkie, by tracić czas na zadowalanie wszystkich dookoła. A wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Ktoś, kto naprawdę Was kocha, nigdy nie będzie od Was tego wymagał. I z tą myślą Was dzisiaj zostawię.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Jak sobie radzić z negatywnymi ludźmi?
  2. Okaż SOBIE miłość, cz. I
  3. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi
  4. 25 lekcji z 25 lat życia
  5. Rzut (krytycznym) okiem na „hygge”

Magiczny sposób na przypalony garnek

sposób na przypalony garnek

To jest spontaniczny tekścik. Bardzo spontaniczny. A ja takiego spontanu nie lubię. No ale skoro już spotkało mnie to nieszczęście, to przynajmniej podzielę się z Wami sposobem na poradzenie sobie z jego skutkiem. Otóż, przypaliłam dżem. Wspaniały dżem truskawkowo-waniliowy. Na szczęście zrobiłam niedużą porcję, bo w tej chwili mam 2,5 słoiczka dżemu truskawkowo-barbecue. Ale się zje, jak mówi mój Mąż.

Się zje, ale garnek też trzeba odczyścić.

Na szczęście na świecie jest soda oczyszczona i gaz pod czajnik. Toteż nie omieszkałam z nich skorzystać.

Sposób jest śmiesznie prosty i śmiesznie tani. Zasypujecie przypalony garnek sodą oczyszczoną – myślę, że około małej garstki wystarczy – a następnie zalewacie gorącą wodą – może na 2-3 cm powyżej przypalenia. Zostawiacie to na kilka godzin albo na noc. Soda oczyszczona doskonale rozmiękcza dosłownie wszystko. Co jakiś czas warto to poszorować jakąś szczotką albo drapakiem (nie wiem, jak to coś się poprawnie nazywa). A najlepiej byłoby po jakimś czasie jeszcze to podgotować i wtedy delikatnie zmyć przypalenie.

Może się zdarzyć, że cały proces będzie trzeba powtórzyć – zwłaszcza w przypadku pięknych garnków emaliowanych – jeśli przypalenie jest wyjątkowo oporne, ale ogólnie powinno zejść, a Wy specjalnie się nie zmęczycie. Dobry deal?

sposób na przypalony garnek

Na powyższym zdjęciu garnuszek celowo jest niedomyty, żeby co niektórym nie przyszło do głowy oskarżać mnie, że zaczęłam od zdjęcia czystego garnka a potem celowo go przypaliłam dla fejmu. Ale co soda zdziałała widać? Widać.

Soda oczyszczona… Mogłabym zostać jej ambasadorką, naprawdę.

Miłego dnia, życzę, i obyście nie byli zmuszeni do wyszukiwania tego rodzaju sposobów. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  2. Ekologiczny domowy proszek do prania
  3. Odświeżające saszetki do szafy i butów
  4. 3 proste sposoby na zneutralizowanie smrodku z kosza na śmieci + 3 sposoby na zapobieganie mu
  5. Jak oczyścić skórkę z cytryny?
  6. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego

„Lekcje Madame Chic”, czyli naucz się od Francuzów, jak cieszyć się życiem

lekcje madame chic

Może, słowem wstępu, jako że taki tekst pojawia się dziś na blogu po raz pierwszy, trochę się Wam z niego wytłumaczę. Zawsze uwielbiałam czytać książki. Miłość tę zaszczepiła we mnie mama. Wiecie, nauka przez obserwację i takie tam. Książki były w domu zawsze, było ich dużo i służyły do czytania, a nie do kurzenia się na półkach i imponowania gościom. Na dodatek, tak się szczęśliwie złożyło, że moja mama ukończyła polonistykę. Co było nieuniknione, czytać nauczyłam się dosyć wcześnie i czytam do dziś. Najpierw były dziecięce bajeczki, oczywiście, później baśnie Andersena, młodzieżowe przygodówki, Harry Potter, powieści Jane Austen, powieści Vargasa Llosy itd. Obecnie jest kilku powieściopisarzy, których bardzo cenię (m. in. ww. Vargasa Llosę), ale… to nie jest przecież wpis o tym, dlaczego warto czytać powieści.

Kilka lat temu bardzo polubiłam książki dotyczące rozwoju osobistego – przeróżne, od bardzo technicznych (które nie wpływają na mnie tak bardzo), po bardzo ogólne, jak np. książki Osho czy Eckharta Tolle (które poruszają mnie do głębi i często wręcz wywołują uczucie katharsis).

lekcje madame chic

W sobotę dokończyłam czytanie książki, która teoretycznie jest zestawem lekcji gustu czy wyczucia stylu i elegancji, porusza ona jednak w dużej mierze temat cieszenia się życiem, więc nie jest to takie sztuczne czy „próżne”, jak mogłoby się Wam wydawać. Lekcje madame Chic to nie jest może objawienie, co więcej, wycięłabym z tej książki całkowicie instruktaże makijażowe, bo uważam, że każdy powinien się malować w takim stylu, w jakim chce, lub wcale się nie malować, jeśli nie ma takiej potrzeby, jednak nadal sporo można z tej książki wynieść.

Ze wstępu dowiecie się, że Jennifer L. Scott wyjechała na studia do Paryża, gdzie zamieszkała z arystokratyczną rodziną. Nie myślcie sobie jednak, że zastała tam nie wiadomo jaki przepych. Jadąc, myślała o wielkich telewizorach w każdym pokoju i ogromnych kanapach, a zastała… Co zastała, dowiecie się, jeśli przeczytacie książkę. Miała też regularnie styczność z Paryżanką, którą nazwała madame Bohemienne, już nie arystokratyczną, ale raczej artystyczną. Lekcje, które wyniosła z pobytu w Paryżu stanowią połączenie lekcji od obu tych kobiet.

Nie chciałabym tu Wam streścić całej książki, a jedynie zachęcić Was do przeczytania jej. Dlatego przedstawię tu kilka najbardziej, według mnie, wartościowych rzeczy, które można z niej wynieść.

#1 Nie przepraszaj za wszystko i nie opowiadaj wszystkim o swojej „beznadziejności”

Jennifer L. Scott opowiada o tym, przy okazji tematu urządzania przyjęć. Według niej francuskie przyjęcia są udane nie ze względu na smaczność lub niesmaczność podawanego jedzenia, tylko ze względu na urok gospodarzy (a właściwie gospodyń, choć w języku polskim to niezbyt szczęśliwe określenie). Mam wrażenie, że gdy odwiedza się kogoś w Polsce, to gospodarze, a właściwie gospodynie za wszystko przepraszają – za „bałagan”, za niedokończony jeszcze posiłek, za to, że coś może nie do końca smaczne… Za autorką apeluję – przestańcie za wszystko przepraszać. Ludzie przychodzą do Was nie dla Waszego porządku, nie dla Waszego kunsztu kulinarnego, tylko dlatego, że Was lubią!

Druga sprawa to opowiadanie o swoich ułomnościach i „niedostatkach” urody. Po co? Po co mówić koleżankom czy mężom, czy komukolwiek o tym, że się ma tu i tam fałdkę, tu pryszcza, a tam nam coś nie wyszło. Ja tego naprawdę nie rozumiem. Niech mi ktoś to wyjaśni. To jest jakieś łączenie się w nieszczęściu? Co to jest?

#2 Odpowiadaj uprzejmością na niegrzeczność

Kolejny drobiazg, którego warto się nauczyć i ja już wiem, że będę się starać. Jeśli ktoś jest wobec Ciebie nieuprzejmy, nie odpowiadaj mu tym samym. Dlaczego miał(a)byś się zniżać do jego poziomu? Przede wszystkim, Ty się tak bardzo nie zdenerwujesz, a po drugie – grubianin zupełnie zgłupieje. 😉

#3 Niech ruch stanie się naturalną częścią Twojego życia

lekcje madame chic

Francuzki są szczupłe. Najczęściej. Zwróciliście/ zwróciłyście kiedyś uwagę? Pomyśleć można, że nie jedzą albo mają tak doskonały metabolizm. A tu się okazuje, że jedzą raczej późno i to sute kolacje. Czyli jednak wrodzony świetny metabolizm? Nie! Francuzki chodzą. Często robią małe zakupy, dużo chodzą pieszo, wchodzą po schodach zamiast używać windy. Tyle razy już o tym wspominałam, a teraz jeszcze łączy mi się to z najbardziej urokliwymi kobietami na świecie. 🙂

#4 Dbaj o siebie

lekcje madame chic

Na (prawie) koniec temat obszerniejszy. Francuzki bardzo o siebie dbają. Nie tylko przez codzienną aktywność, ale także pielęgnację. Poza tym jedzą produkty dobrej jakości, kupują ubrania dobrej jakości (choć niewiele), zajmują swój umysł rozrywką dobrej jakości. Nie chodzi absolutnie o to, by kupować najdroższe rzeczy albo nie wiadomo ile. Raczej należałoby dopasować wszystko do swoich możliwości. Można jeść zdrowo za niewielkie pieniądze (na przykład zjeść marchwiankę ;)). Można kupić sobie niewiele ubrań, ale trochę lepszej jakości. Można iść na wystawę w darmowy dzień muzeum, niekoniecznie kupować bilet do opery. Wystarczy tylko podjąć odrobinę wysiłku. Można obejrzeć stary film (stary nie z lat 90. tylko 50.) – człowiek od razu czuje się, jakby obcował ze sztuką wysoką. Akurat to praktykowałam w weekend, więc wiem, co mówię. 😉

#5 Odnajdź swoje małe przyjemności

I wreszcie, cieszenie się życiem to też, a może głównie, małe przyjemności. Każdy ma swoje. Czytanie książek, spacer, zabawa z psem lub dzieckiem albo i obserwowanie ludzi. Autorka przytacza przykład Amelii (kto nie widział, to marsz oglądać!), która uwielbiała chodzić na targ i wkładać ręce do worka ze zbożem. Mi przychodzi do głowy także ostatnio przeczytana Czekolada i przyjemność, jaką Vianne Rocher chciała podarować mieszkańcom Lansquenet poprzez filiżankę gorącej czekolady albo małą pralinkę. Życie od razu jest piękniejsze, gdy zaczyna się doceniać małe rzeczy.

lekcje madame chic

A to tylko kilka aspektów. Te, moim zdaniem, zasługują na szczególną uwagę, a autorka w książce skrupulatnie je rozwija. Zawsze uważałam Francuzki za wyjątkowo wyrafinowane kobiety, a przecież nie wszystkie są bogate, więc nie mówię tu o jakimś snobizmie czy zmanierowaniu. Wręcz przeciwnie, chodzi o taką francuską niewymuszoną elegancję. Polecam tę książkę, bo uważam, że naprawdę każdy powinien w życiu zaznać odrobiny luksusu, który – powtarzam – nie musi się wiązać z wydawaniem bajońskich sum i kupowaniem ogromnej ilości rzeczy.

Na koniec jeszcze krótka historyjka z życia wzięta:

Jakieś dwa lata temu w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu, zobaczyłam niesamowicie gustowną i pełną wdzięku kobietę. Aż mnie to uderzyło. Wybijała się z tłumu, choć nie była klasycznie piękna. A kiedy się z nią minęłam, poczułam przepiękne perfumy i… usłyszałam język francuski. Chyba coś w tym musi być, no nie?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Rzut (krytycznym) okiem na „hygge”
  2. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja
  4. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając

„Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia

motywacja do odchudzania

Nazywam się Magda, ćwiczę i staram się jeść zdrowo od jakichś dwóch lat. Moją pierwszą motywacją do tych działań było zrzucenie paru nadprogramowych kilogramów, z którymi źle się czułam.

I schudłam, o czym napisałam tutaj. Wtedy jednak myślałam, że to te cyferki na wadze i centymetry na miarce decydują o moim wyglądzie i o tym jak się czuję. Celowo zaczynam w ten sposób, bo chcę pokazać Wam, że już tak nie jest. Moim zdaniem motywacja tego typu – by wyglądać idealnie pięknie bosko i, co gorsza, lepiej niż inne dziewczyny/ faceci – jest dobra na początek. Żeby w ogóle ruszyć z miejsca. Jeśli oczywiście nic innego Was nie rusza. Taka motywacja jest prosta. Bo widać rezultaty, co daje jeszcze większą motywację do ćwiczeń i przygotowywania zdrowych posiłków. Jednak jest ona też próżna. Dlatego uważam, że później (lub nawet od początku) warto skupić się na innych korzyściach ze zdrowego stylu życia.

Ale po kolei.

Wiecie kiedy przestałam obsesyjnie pilnować tego co, ile i jak często jem? Kiedy zobaczyłam swoje żebra na dekolcie. Nie chodzi nawet o to, że byłam chuda jak patyk, nie. Schudłam do 57 kg przy wzroście 165 cm. Teraz ważę jakieś 60, ale nie to jest najważniejsze – to tylko cyferki. Najważniejsze jest to, że dobrze się czuję w swoim ciele. Najwidoczniej, mimo że moja najniższa zalecana waga to 55 kg (wg BMI), to nawet 57 było już zbyt mało przy mojej budowie.

Jakoś tak już mam, że chudość mi się nie podoba. Wiem, że znajdą się i jej amatorzy, nie chodzi mi tu o krytykę bardzo szczupłych ludzi. Ewentualnie mogłabym się przyczepić do wymagań społecznych, a właściwie pierwotnie reklamowych, że piękno = chudość. Jednak to, czym jest dla mnie piękno, zostawiłabym w ogóle na inny raz, bo tekst by mi tu się niemiłosiernie wydłużył i nie chcielibyście/ chciałybyście już go dalej czytać. 😉 Chcę tutaj tylko powiedzieć o swoim mechanizmie obronnym, który chronił mnie przed skościotrupieniem i padaniem z wyczerpania.

Nie da się długo ćwiczyć dużo i jeść mało. Teraz jem sporo i ćwiczę regularnie, bo to polubiłam. Nie robię jednak paniki, jeśli zdarzy mi się zjeść coś niezdrowego albo danego dnia nie ćwiczyć wcale. Albo kilka dni, bo mam zbyt dużo na głowie. Jesteśmy tylko ludźmi, nie możemy się katować, jeśli chcemy się dobrze czuć. I niniejszym oświadczam, że nigdy nie zrezygnuję całkowicie z czekolady, ciast, domowych pierogów, placków i babki ziemniaczanej!

No dobra, zamanifestowałam, więc teraz może podpowiem Wam, jaka według mnie może być zdrowa motywacja.

#1 Ładnie podkreślone mięśnie, zamiast liczenia na spadającą wagę

Zacznę od czegoś prostego. Ogólnie uważam, że nadal jest to powód dosyć próżny, ale się nada na początek dla opornych. 😉 Zarysowane mięśnie nie tylko ładnie wyglądają, ale też świadczą o sile, a siła jest w życiu przydatna, umówmy się. Zdecydowanie nie jestem jedną z tych kobiet, które boją się podnieść coś ciężkiego. Jest takie powiedzenie „umiesz liczyć, licz na siebie”. O ile staram się myśleć pozytywnie i wierzyć w ludzi, to uważam też, że trzeba pamiętać, że nie zawsze znajdzie się ktoś, kto nam pomoże, gdy będzie trzeba coś zrobić już, natychmiast, i trzeba będzie to zrobić samodzielnie. I wtedy mięśnie się przydadzą.

A propos wagi, zachęcam do obejrzenia tego filmiku z YouTube. 🙂

#2 Dobre samopoczucie i kondycja, zamiast idealnej figury

Idąc dalej tropem myślenia długoterminowego, bo przecież przezorny zawsze ubezpieczony (ale dziś jadę tymi powiedzeniami ;)), pomyślcie sobie o tym, że warto po prostu o siebie zadbać. Nie starajcie się spełnić jakichś chorych wymagań na temat swojego wyglądu, a najlepiej wykopcie je na zawsze ze swojej głowy. Niech się lepiej zapełni czymś ciekawszym. 😉 Zamiast tego, zacznijcie wysiadać z autobusu przystanek wcześniej, wchodzić po schodach i w końcu ćwiczyć, a zobaczycie, że to Wam zacznie poprawiać humor! Zobaczycie, jak dobrze, zaczniecie się czuć. A jeśli dorzucicie do tego trochę owoców, sałatek i pełnowartościowych zbóż, takiego prawdziwego jedzenia, to poczujecie też  ogromną wdzięczność ze strony układu trawiennego. 😉 A waga? Spadnie przy okazji.

#3 Zapobieganie chronicznym chorobom, zamiast szczupłości na pokaz

motywacja do odchudzania

No dobra, lecimy dalej. Kolejnym sposobem na przekonanie się do przejścia na zdrowy styl życia jest wejrzenie w szklaną kulę i zastanowienie się nad swoją przyszłością. Chociaż tak naprawdę wystarczy spojrzeć na zniedołężniałych starszych ludzi, których w Polsce jest tak wielu, i takich, którzy mogliby być wzorem do naśladowania nawet i dla młodych osób, jak nasz polski Dziarski Dziadek, czy moja ulubiona joginka Tao. Po starszych ludziach najlepiej widać, jak „procentują” niezdrowe nawyki. Wysoki cholesterol i ciśnienie tętnicze, cukrzyca, choroby serca… Uczmy się na ich błędach. Swoją drogą, nawet w młodym wieku mogą nas dopaść konsekwencje, np. próchnica albo zadyszki. Nie wiem, jak Wy, ale ja tak nie chcę. To jest jeden z moich największych motywatorów – lęk przed zniedołężnieniem na starość. Nie chciałabym być nigdy dla nikogo ciężarem.

#4 Uelastycznianie mięśni i stawów tu i teraz, zamiast oczekiwania na „bikini body”

Ten punkt dotyczy stricte ćwiczeń fizycznych, choć dieta także ma w pewnej mierze wpływ na elastyczność stawów. Ja jednak zauważyłam, że gdy poćwiczę jogę, pilates albo popływam, to wszystkie moje mięśnie, ścięgna itd. się rozluźniają, a jednocześnie wzmacniają. Myślę, że jest to w obecnych czasach szczególnie ważne. Całymi dniami siedzimy przed komputerem, albo pochylamy się nad smartphonem, ale też nad książką i notesem – nie zwalajmy wszystkiego na technologię. Zmuszenie swojego ciała do tego, by powyginało się w trochę inny sposób przeciwdziała bólom pleców czy przygarbieniu, ale też ogólnie korzystnie wpływa na układ kostny, ale i… pokarmowy czy oddechowy. Przykład? Prostując się i otwierając klatkę piersiową, zmniejszamy nacisk na narządy trawienne, ale i płuca. Nie bez powodu najlepiej śpiewa się na stojąco. 🙂

I jak? Znaleźliście coś dla siebie wśród tych pomysłów? Przekonałam Was trochę do zmiany spojrzenia na „odchudzanie”? Obecnie, to słowo mogłoby dla mnie nie istnieć. Bo ja się nie odchudzam. Ja o siebie dbam. Pamiętajcie, że wszystko, co robicie, robicie przede wszystkim dla siebie. A może macie jakąś swoją motywację, o której tutaj nie napisałam? Dajcie znać. 🙂

* Źródło zdjęcia tytułowego: https://www.facebook.com/MotherWiseLove/

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  2. Czym jest dla mnie piękno?
  3. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  4. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi