Curry z porem i ciecierzycą na pożegnanie zimy

curry z porem i ciecierzycą

Lubicie curry? Mam zaszczyt przedstawić Wam najlepszą wersję tego dania, jaką kiedykolwiek jadłam! Ciecierzyca została stworzona do curry. ❤

Miałam nadzieję, że ostatniego dnia lutego będę pisała o czymś bardziej wiosennym, ale zima z uporem się trzyma, więc i ja dostarczę Wam czegoś „zimowego” na pocieszenie. Wiosną i latem jest pełno świeżutkich i soczystych pyszności do jedzenia i zapominamy o sycących, treściwych zimowych daniach. Może warto więc symbolicznie pożegnać się z nimi na parę dobrych miesięcy. 😉 Dzisiaj proponuję Wam przepyszne porowo-ciecierzycowe curry.

Curry z porem i ciecierzycą

Składniki:

  • Ryż basmati (ja daję ok ¼ szklanki lub pół torebki) na osobę
  • Ciecierzyca (3/4 szklanki suszonej lub cała puszka)
  • 1,5 łyżki oleju kokosowego/ masła/ oleju rzepakowego
  • 1 puszka mleka kokosowego
  • 2 pory (tylko białe i jasnozielone części, reszta do wywalenia – lub do zupy, jeśli jesteście bardzo oszczędni ;))
  • 1 czerwona papryka
  • 2 zmiażdżone ząbki czosnku
  • ½ łyżeczki soli morskiej
  • ½ łyżeczki pieprzu
  • ½ łyżeczki imbiru
  • 2 łyżki czerwonej pasty curry (LUB po łyżeczce kurkumy, słodkiej i ostrej papryki, kminu rzymskiego, ewentualnie szczypta cynamonu i kardamonu; LUB dobrej jakości przyprawa curry do smaku)
  • Jeśli macie jakieś resztki warzyw, to dajcie też. Ja ostatnio dodałam kalafior i jarmuż, i było wszystko ok.
  • Natka pietruszki bądź świeża kolendra (lepiej!) do posypania

Przygotowanie:

Jeśli korzystacie z suchej ciecierzycy pamiętajcie, by przygotowanie tego dania zacząć dzień wcześniej. Należy ją zalać na noc zimną wodą – dużą ilością, ciecierzyca pęcznieje. Po co najmniej 12 godzinach trzeba zlać wodę, zalać nową (też dużą ilością) i gotować około godziny lub dłużej, jeśli będzie jeszcze twarda.

Umyjcie i pokrójcie warzywa. Pora, po odcięciu ciemnozielonych liści, najlepiej naciąć u góry na krzyż, by łatwo było wypłukać ewentualny piaseczek. Ja kroję paprykę w kostkę, a pora w plasterki (lub ćwierćplasterki, które wychodzą po przekrojeniu na krzyż ;)). Przygotujcie sobie też pozostałe warzywa, obierzcie czosnek. Jeśli nie macie pasty curry, to przygotujcie sobie też w jakimś naczynku mieszankę przypraw, żeby później wszystko sprawnie szło. 🙂

curry z porem i ciecierzycą

Ryż ugotujcie według instrukcji na opakowaniu, a jak nie macie opakowania, to ok. 15 minut lub do miękkości. Wodę do ryżu możecie osolić albo nie. Ja wolę osolić.

W międzyczasie na patelni rozgrzejcie olej/ masło i wrzućcie na to pora i paprykę. Jeśli macie jeszcze jakieś warzywa, zwłaszcza twardsze, to też jest dobry moment. Dodajcie sól i pieprz. Podsmażcie przez jakieś 5 minut.

Po tym czasie dodajcie pastę curry/ mieszankę przypraw, imbir, czosnek i ciecierzycę. Smażcie przez kolejne 5 minut.

Dodajcie mleko kokosowe i gotujcie (od momentu, gdy zawrze) 5 minut. Jeśli mieliście np. kalafiora, który wymaga dłuższego gotowania to najlepiej mleko kokosowe dodać przy okazji dodawania pasty curry i od tamtego momentu gotować 10 minut. Jeśli będzie nadal twardy, wydłużcie czas gotowania.

Posiekajcie pietruszkę/ kolendrę. Nałóżcie ryż i curry do miseczek lub na talerze, posypcie zielskiem. Smacznego. 🙂

I przy okazji… Produkty sezonowe w marcu:

Warzywa: brukselka, buraki, cebula, cebula dymka, cykoria, czosnek, dynia, endywia, jarmuż, kapusta, marchewka, papryka, pieczarki, pietruszka, por, roszponka, rzodkiewka, seler, sałata, warzywa strączkowe, ziemniaki.
Owoce: gruszki, jabłka, orzechy włoskie i laskowe; i nielokalne: ananas, mandarynki, mango, pomarańcze.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Sycące, wegańskie chili
  2. Marchwianka z soczewicą
  3. Szybki obiad: naleśniki ze szpinakiem
  4. Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka i parę słów o tym, dlaczego czasem warto odpuścić sobie kotleta
  5. Zapiekanka z kaszy jaglanej i jarmużu

Naturalne sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

domowe sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

W tym miejscu znajdziecie garść praktycznych porad na temat tego, jak w ogóle żyć z ŁZS. Jeśli interesuje Was bardziej intensywne potraktowanie Waszej skóry głowy, żeby ją na początku bardziej podleczyć, zapraszam Was TUTAJ.

Zastanawiałam się, jak by tu zacząć ten tekst. Z jednej strony jestem proekologiczna, ufam naturalnym kosmetykom i sprzeciwiam się stosowaniu zbyt dużej ilości składników syntetycznych lub takich nie do końca bezpiecznych – dlatego stosuję przy każdej możliwej okazji sposoby naturalne. Z drugiej jednak wiem, że czasami po prostu nie ma innej możliwości i nie da się wyleczyć pewnych rzeczy naturalnie. Naturalnie to można im zapobiegać. Dlatego też na samym początku chciałabym zaznaczyć, że pierwszą rzeczą, którą powinniście zrobić, gdy zacznie Was swędzieć skóra głowy i wyczujecie strupy na głowie, a po podrapaniu będzie Wam lecieć z głowy coś jak łupież, powinno być udanie się do lekarza. Dermatolog to jednak jest specjalista i może Wam pomóc zlikwidować największe zaognienie choroby. Powiem też Wam, że ja mimo stosowania głównie mojego ulubionego naturalnego sposobu, który poniżej opiszę, staram się co drugie mycie włosów stosować specjalny szampon z piroktonem olaminy – tego na rynku akurat jest sporo, więc coś na pewno wybierzecie. Poniżej wymienione sposoby traktujcie raczej jako wspomagające.

Czym właściwie jest ŁZS (Łojotokowe Zapalenie Skóry)?

Łojotokowe zapalenie skóry to takie przewlekłe (niestety) choróbsko, które objawia się tym, co napisałam wyżej – swędzącymi/piekącymi plamami i łuszczącą się skórą. Wynika ono najczęściej z nadmiernego wydzielania łoju oraz namnażania się na głowie drożdżaków. Nasila się jesienią i zimą przez przebywanie w nagrzewanych pomieszczeniach. Czynniki zwiększające ryzyko zachorowania to: nadmierny stres (najczęściej; to akurat powiedziała mi dermatolog, która zdiagnozowała ŁZS u mnie), otyłość, przemęczenie, urazy głowy.

A oto kilka domowych sposobów łagodzących objawy łojotokowego zapalenia skóry głowy:

#1 Smarowanie skóry głowy PRZED myciem

Smarowanie olejami:

sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

Kokosowym (antybakteryjny, przeciwgrzybiczy) bądź rycynowym (wnika w pory skóry, usuwa nadmiar sebum i oczyszcza z zanieczyszczeń). Najlepiej zrobić to na noc lub na długo przed umyciem włosów. Bierzecie odrobinę oleju na palce – wcale nie trzeba dużo – i masujecie delikatnie okrężnymi ruchami. Taki masaż pobudza krążenie krwi i pomaga pozbyć się martwego naskórka.

Moja ulubiona octowa mieszanka:

sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

W proporcji ok 1:1 rozcieńczam ocet jabłkowy (łagodzi świąd i przywraca odpowiedni poziom pH na skórze) wodą – aby nie był zbyt drażniący. Do tego dolewam kilka kropel witaminy E (pomaga w gojeniu się skóry i łagodzi świąd) oraz kilka kropel olejku z drzewa herbacianego (antyseptyk). Nasączam tym płatek kosmetyczny lub watkę, dokładnie smaruję skórę głowy wszędzie tam, gdzie znajduję „strupki” i zostawiam na około 30 minut. Włosy, żeby mi się nie plątały – ale także, by ich nie wyrywać – zawijam w taki śmieszny bezgumkowy kucyko-koczek. Instrukcję, jak go zrobić znajdziecie w tym filmiku w pierwszej minucie. 🙂

Miód:

sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

Tego sposobu używam rzadko. Miód także jest antyseptyczny i w ogóle wspaniały (co wie każdy, kto kiedykolwiek chorował na gardło ;)). Jedyny problem z nim jest taki, że się lepi, więc raczej nie byłoby fajnie spać z posmarowaną nim głową. Najlepiej zrobić to jakiś czas przed myciem (minimum pół godziny), a jeszcze lepiej wymieszać z olejem kokosowym lub rycynowym – łatwiej się rozprowadzi i będzie trochę kombo. 🙂

Kurkuma:

Także znana z niesamowicie prozdrowotnych właściwości, od dawna używana we wschodniej medycynie. Zdecydowanie warto ją spożywać jako dodatek do potraw, bo świetnie podnosi odporność organizmu. Działa też przeciwzapalnie i wysuszająco, co może bardzo dobrze wpłynąć na łojotokową głowę. 😉 Pamiętajcie jednak, by nie stosować jej za często, żeby z kolei zbyt mocno nie podrażnić skóry głowy. Poza tym ja jakoś nigdy nie mogę domyć tej żółtości z głowy i zawsze mi jakoś tak prześwituje, z czym czuję się dosyć dziwnie. Najlepiej zmieszać kurkumę z wodą do uzyskania pasty i nałożyć na skórę głowy na kilka minut.

Soda oczyszczona:

Tej metody także nie polecałabym wykorzystywać zbyt często. Raczej traktowałabym ją jako sposób na gruntowne oczyszczenie skóry głowy raz na jakiś czas. Należy zrobić pastę z wody i sody oczyszczonej, wmasować ją w skórę głowy i zostawić na kilka minut. Następnie spłukać.

#2 Płukanie PO myciu

Aby uzyskać najlepszy efekt warto po umyciu głowy wypłukać włosy ziołową płukanką (i już nie spłukiwać jej wodą!). Płukankę robimy bardzo prosto – zalewamy zioła gorącą wodą, zaparzamy, odcedzamy (lub wyciągamy torebki) i studzimy. Jeżeli myjecie włosy rano, warto pamiętać, by zrobić to wieczorem – aby płukanka ostygła nam do rana. Ja tej metody nie stosuję raczej zimą, bo jest mi po prostu zbyt zimno, ale już czuję, że czas do niej powrócić, ponieważ zawsze czułam się po niej bardziej świeżo. A jakie zioła warto wykorzystać do takiej płukanki? Mi najlepiej sprawdzają się dowolne mieszanki rumianku (łagodzi), mięty (odświeża), pokrzywy i skrzypu (wzmacniają i chronią przed wypadaniem włosów, co często się zdarza przy ŁZS-ie), ale podobno warto też stosować rozmaryn.

#3 Kombo

Dla uzyskania najlepszych efektów możecie stosować kilka metod – np. wieczorem posmarować włosy olejem rycynowym, rano mieszanką octową, umyć głowę i wypłukać płukanką ziołową. Dla mnie jest to mój ulubiony sposób. Jeśli chodzi o to, czym myć głowę, to – jak pisałam na początku – najlepiej mieć specjalistyczny szampon i używać go zamiennie z jakimś naturalnym lub innym delikatnym szamponem. W ten sposób ani nie podrażnimy skóry głowy zbyt mocnym oczyszczaniem (co spowodowałoby pogłębienie łojotoku), ani nie zostawiamy jej niedoczyszczonej.

#4 Jedzenie

sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy

Oczywiście, jak na wszystko, na stan skóry głowy ma też dieta. Najlepiej byłoby każdego dnia jeść coś zawierającego witaminy z grupy B (tych produktów jest bardzo dużo, więc może o tym innym razem; jeśli nie jecie w ogóle produktów odzwierzęcych, to polecam suplementację witaminy B12), cynk (m. in. sezam, pestki dyni, gorzka czekolada i orzeszki ziemne) i kwasy tłuszczowe omega-3 i omega-6 (ryby, len, jaja, orzechy włoskie, nasiona chia, olej rzepakowy, lniany, kokosowy, oliwa z oliwek i zielone warzywa liściaste).

Z kolei lepiej nie…

… korzystać z suszarki. Nie mówię, że nigdy. Czasami trzeba, a nawet warto. Ja jednak staram się nie suszyć włosów naraz. Raczej trochę suszę, robię przerwę, znowu suszę, robię przerwę… I tak do całkowitego (lub prawie całkowitego) wysuszenia. Staram się też chociaż przez jakiś czas suszenia włączać chłodny nawiew. Susząc włosy za jednym zamachem, używając zbyt gorącego nawiewu i trzymając suszarkę zbyt blisko głowy, nie dość, że możemy podrażnić skórę głowy, to jeszcze łatwo o uszkodzenie włosów.

… używać gorącej wody do mycia głowy. Tutaj sprawa wygląda podobnie. Być może różnie to wygląda u różnych ludzi, ale ja zdecydowanie unikam gorącej wody, bo nie dość, że jest to dla mnie nieprzyjemne, to mam wrażenie, że przyspiesza ten moment, gdy włosy zaczynają wyglądać (i pachnieć) nieświeżo. Wolę do umycia głowy skorzystać z ciepłej wody, a wypłukać je nawet bardzo zimną. To dodatkowo korzystnie wpływa na wygląd włosów, bo ładnie zamyka łuskę włosa.

… drapać skóry głowy. Ok. Jestem winna. Czasami nie sposób się oprzeć. Ale to nigdy nie jest dobre. Najlepiej byłoby tej skóry wcale nie dotykać, dać jej spokój, nie podrażniać i nie przenosić drożdżaków w inne miejsce. Także pilnujcie się, gdy tylko możecie.

To by było na tyle. Jest tu ktoś, kto też zmaga się z tym paskudztwem? Jakie macie sprawdzone sposoby?

Obserwuj mnie na Bloglovin, na fejsie i na instagramie.

Posty, które mogą Cię zainteresować:

  1. Intensywna kuracja na ŁZS – domowe mazidło dziegciowe
  2. 17 naturalnych sposobów na bolesne miesiączkowanie
  3. Najlepsze domowe sposoby na przeziębienie
  4. 10 najlepszych domowych sposobów na ból gardła
  5. Kuracja na podwyższenie odporności

17 powodów, dla których warto… chodzić pieszo

zalety chodzenia

Wiecie jaki jest najlepszy sposób na to, by zacząć chudnąć/ dbać o siebie/ zdrowiej żyć/ utrzymać linię (itd.)? Ruszyć się! Trzeba ruszyć swój tyłek z łóżka/ kanapy/ sprzed telewizora i komputera.

I wcale nie chodzi mi o to, że macie wstać i zrobić 100 pajacyków, pompek, nie wiadomo czego, wsiąść na rower albo w ogóle biegać (bez obrazy joggerzy, ja po prostu biegać nie znoszę ;)). Idźcie do sklepu dalej niż „pod domem” (możliwe, że to opłaci się Wam też finansowo ;)). Wysiądźcie przystanek wcześniej wracając do domu z pracy/ szkoły/ spotkania itp. Przejdźcie się na kilka minut, aby zaczerpnąć świeżego powietrza – to także świetny sposób na przerwę w pracy lub nauce. Lista zalet chodzenia pieszo jest nieskończona. Można byłoby ją otworzyć tym, że 75 minut spacerowania w tygodniu, może wydłużyć nam życie nawet o 2 lata. Uprzedzając komentarze, że stracimy je podczas chodzenia, zapytam tylko – biorąc pod uwagę pozostałe zalety spacerów – czy na pewno „stracimy”?

Teorie na temat tego, ile powinniśmy chodzić są rozmaite. Dwie najpopularniejsze mówią, że trzeba chodzić przynajmniej przez pół godziny dziennie lub że trzeba zrobić co najmniej 6 tysięcy kroków dziennie, a najlepiej dojść do 10 tysięcy (jak podaje WHO). O tyle łatwiej z tą teorią „czasową”, że można łatwo zmierzyć, ile czasu chodzimy. Wada, którą tutaj dostrzegam od razu to nieprzekładalność na sposób chodzenia – czy nie ma różnicy między wleczeniem się a marszem? A jeśli nawet znamy prawidłowe tempo – powiedzmy 4-5 km/h to jak mieć pewność, że to nasze tempo? Z kolei teoria liczby kroków jest bliższa memu sercu, ale wtedy potrzebujecie krokomierza lub takiej aplikacji na telefon. Niektóre źródła podają, że przejście jednego kilometra odpowiada przejściu 2 tysięcy kroków. Wbrew pozorom przejście 6 tysięcy kroków nie jest takie trudne (gorzej z 10 tysiącami). Tak czy inaczej, nie warto popadać w przesadę – najlepiej zacząć od tego, żeby… w ogóle zacząć. 😉

Poniżej przedstawiam Wam kilka zalet chodzenia, które mogą Was zachęcić do tej – jakże niewymagającej – aktywności fizycznej:

#1 Zdrowe serce

Regularne spacery zdecydowanie zmniejszają ryzyko, że zaszwankuje Wam serduszko. Dzięki nim redukujecie czynniki ryzyka – poziom złego cholesterolu, ciśnienie tętnicze krwi, otyłość (o czym dalej), miażdżycę, stany zapalne i stres psychiczny (o czym także dalej). Warto też wspomnieć o cukrzycy (typu II) – spacerowicze mają o aż 60 procent niższe prawdopodobieństwo jej wystąpienia. I to ci należący do grupy największego ryzyka! Czy to nie wow?

#2 Ostry umysł

zalety chodzenia

Pewnie nie raz słyszeliście o tym, że gdy się uczycie, nie powinniście ślęczeć godzinami nad książkami, ale raczej zrobić sobie przerwę. A najlepiej byłoby, gdybyście tę przerwę poświęcili na krótki spacer. A jest to dla Was korzystne z dwóch powodów. Po pierwsze – wychodzicie na świeże powietrze. Ja, wychodząc na świeże powietrze po nauce, wręcz czułam jak moje szare komórki się odświeżają. 😉 Po drugie – aktywność fizyczna także wspomaga procesy myślowe i kreatywność. Taki zwykły spacer może więc znacząco poprawić koncentrację. Ba! Udowodniono, że czterdziestominutowe spacery trzy razy w tygodniu chronią obszar mózgu odpowiadający za pamięć i planowanie, a już dwie godziny przechadzki tygodniowo zmniejszają ryzyko udaru o 30 procent.

#3 Odstresowanie

Dotychczas przeprowadzone badania na ten temat, mówią nam, że spacery podnoszą poziom endorfin, a więc poprawiają nastrój. Mogą nawet uchronić przed depresją – ponoć pół godziny dziennie zmniejsza symptomy depresji o 36 procent. Ja jej może nie mam, ale zauważyłam u siebie, że jeśli wyjdę na spacer, gdy jestem zła, sfrustrowana lub zmęczona to po krótkim czasie poprawia mi się humor, mięśnie się rozluźniają i już się tak nie spinam. A najlepiej, jeśli skoczę w jakieś miejsce, które jest piękne – w moim przypadku jest to najczęściej pobliski park. Wtedy zachwycam się pięknem natury, oddycham i po prostu czuję tę błogość, która powoli na mnie spływa.

#4 Odchudzanie i utrzymanie stałej wagi (poprawa metabolizmu)

W tej kwestii chodzenie działa dwojako. Po pierwsze – jeśli do tej pory Wasz tryb życia był głównie siedzący, to jeżeli W OGÓLE zaczniecie się ruszać, to zaczniecie chudnąć, bo poprawicie swoją kondycję i metabolizm. O ile nie będziecie żreć więcej niż wcześniej. 😉 Po drugie – gdy już zrzucicie kilogramy, które nie były Wam potrzebne do szczęścia, to chodząc możecie wpłynąć na utrzymanie stałej wagi. Oczywiście cudów nie ma i powinno się po prostu przejść na zdrową dietę (chociaż podobno osoby, które chodzą mają mniejszy apetyt – ja bym była sceptyczna co do tego, bo sama po pobycie na świeżym powietrzu miewam wręcz wilczy apetyt ;)). Są osoby, które twierdzą, że nie trzeba ćwiczyć, wystarczy zdrowo jeść i chodzić. Ja uważam, że jest to niezbędne minimum, a ćwiczenia fizyczne nie służą tylko do tego, by utrzymać wagę, ale też np. do podkreślenia mięśni czy zwiększenia siły fizycznej.

#5 Ogólna poprawa odporności i zmniejszenie objawów przeziębienia

zalety chodzenia (3)

W wielu źródłach czytałam, że spacerowanie może zwiększyć odporność organizmu, a nawet wspomóc w walce z przeziębieniem. Jeśli chodzi o odporność, to jest to w zupełności zrozumiałe. Chorujemy zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym i na przedwiośniu. W takim sezonie chodząc po prostu hartujemy swój organizm. Wiecie, bakterie nie lubią niskich temperatur, więc pewnie większa szansa, że się do Was dobiorą w nagrzanym (i często niewietrzonym!) pomieszczeniu niż na świeżym powietrzu. Nie jestem natomiast pewna zmniejszenia objawów przeziębienia, bo u mnie katar zawsze trwa siedem dni, niezależnie od tego, ile bym spacerowała. Myślę jednak, że nie zaszkodzi, o ile spacer nie będzie trwał zbyt długo – jednak podczas choroby odpoczynek ponad wszystko (i oczywiście domowe sposoby)!

Gdyby tego było mało, to poniżej macie nawet więcej zalet spacerów (bez opisów, bo co tu opisywać :)):

#6 Podwyższenie energii

#7 Wzmocnienie kości i stawów

#8 Rzeźbienie nie tylko mięśni nóg, ale też pośladków, ramion, pleców i brzucha

#9 Redukcja cellulitu

#10 Poprawa postawy i równowagi

#11 Poprawa wydajności płuc

#12 Poprawa krążenia krwi

#13 Zmniejszenie ryzyka zachorowania na Alzheimera

#14 Ulga w bólu pleców (dodałabym też, że głowy – na ten ból spacer zawsze pomaga)

#15 Zmniejszenie prawdopodobieństwa zachorowania na jaskrę

#16 Złagodzenie objawów chronicznych chorób

#17 Ochrona przed nowotworami

zalety chodzenia

Wow, naprawdę sporo tych zalet chodzenia. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do zwiększenia swojej aktywności. Na początek najlepiej przesiąść się z samochodu do komunikacji miejskiej (bo nie podjedziecie pod same drzwi, a i środowisko na tym skorzysta) albo rower, z windy na schody (nie na ruchome, bez oszustw ;)) i po prostu ruszyć ten tyłek. Wiecie co, za każdym razem, jak wchodzę w metrze po schodach, to jestem jedyną osobą, która decyduje się na ten wysiłek i przeciska się przez tłum schodzących. Mam nadzieję, że jednak będzie nas więcej i schodowicze nie będą już takimi dziwadłami. 🙂 Dajcie znać, jeśli ktoś taki tu jest! 🙂

PS. Kolejny raz bardzo Was przepraszam, że tak długo nic nie wyprodukowałam. Wiecie, życia nie da się przewidzieć i czasami jest po prostu za dużo wszystkiego, żeby za wszystkim nadążyć. 🙂 Mam nadzieję, że się nie gniewacie. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  2. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  3. Dlaczego ćwiczę jogę? + video dla początkujących
  4. Idźcie na basen!
  5. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo

Okaż SOBIE miłość, cz. II

Dzisiaj kolejna dawka sposobów na zwiększenie miłości do siebie. Jeśli nie widzieliście, pierwszej części to zapraszam: Okaż SOBIE miłość, cz. I.

#7 Praktykuj pozytywne afirmacje

miłość do siebie

Znajdziesz ich sporo w internecie. Ale tak naprawdę nie musisz niczego szukać, bo sama/sam wiesz, czego najbardziej Ci potrzeba. Jeśli danego dnia czujesz z jakiegoś powodu lęk lub stres, myśl sobie „jestem spokojna/spokojny”, „jestem pewna/pewny siebie”. Jeśli czujesz, że coś Ci nie wychodzi, myśl „jestem całkowicie zdolny/zdolna, by poradzić sobie z tym problemem”. Słowa mają ogromną moc, wystarczy spróbować, by się o tym przekonać. Ja wcześniej, gdy się denerwowałam, potrafiłam wpaść dosłownie w panikę. W tym momencie jestem w stanie na tyle nad tym zapanować, by odczuwać tylko lekki stres. Myślę, że to w dużej mierze zasługa pozytywnych afirmacji, którymi wypleniłam negatywne nakręcanie się. Poniżej kilka przykładów (dla ułatwienia w rodzaju żeńskim, bo jednak większość moich Czytelników to kobiety : )).

  • Jestem wystarczająco dobra/mądra/itp.
  • Jestem piękna
  • Jestem silna i zdolna do …
  • Jestem kochana i kochająca
  • Jestem szczęśliwa
  • Jestem zdrowa
  • Wszystko jest w najlepszym porządku
  • Przyciągam pozytywnych ludzi
  • Jestem wdzięczna za moje wspaniałe życie
  • Jestem pełna energii
  • Itd.

#8 Praktykuj wdzięczność

miłość do siebie

Możesz to robić na różne sposoby – usiąść raz i wypisać dobre rzeczy, które masz w swoim życiu. Albo, mówić sobie w myślach wieczorem, co dobrego Ci się przydarzyło albo za co jesteś wdzięczna. Możesz to też zapisywać w dzienniczku. Albo pomyśl o tym po prostu za każdym razem, gdy zaczynasz narzekać na swoje życie (bo to akurat w niczym Ci nie pomoże). Wydaje ci się, że nic nie masz i nic Ci nie wychodzi? A jednak żyjesz w kraju cywilizowanym, w kraju rozwiniętym. Zapewne masz dach nad głową i jakąś pracę albo się uczysz. Bardzo możliwe, że masz oboje rodziców, którzy wychowali Cię z miłością, troską i nauczyli Cię szacunku do wielu spraw. Pewnie masz też ciepłą wodę i pieniądze na to, by kupić sobie składniki do obiadu. Ba, pewnie masz pieniądze, by od czasu do czasu kupić sobie kawę na mieście. Może masz kilka osób, którym na Tobie zależy i o które Ty się troszczysz. Masz też ubrania i buty, które ochronią Cię przed chłodem. Pomyśl teraz, ile osób tego nie ma. Jeśli masz w sobie choć odrobinę empatii, jestem pewna, że jesteś w stanie wykrzesać z siebie choć trochę wdzięczności za to, co masz.

#9 Poświęć czas temu, w co wierzysz (jeśli w coś wierzysz)

milosc do siebie (8)

Wielu Polaków wierzy w Boga. Może Ty też do nich należysz. Poświęć więc chwilę czasu na modlitwę albo po prostu na „rozmowę” ze swoim Bogiem. Trochę się poddaj jego przewodnictwu. A może wierzysz w filozofię buddyzmu – wtedy praktykuj medytację. Może wierzysz w coś jeszcze innego? Ja wierzę w filozofię rozwoju osobistego i miłości/szacunku do ludzi i świata. W związku z tym poświęcam czas, by usiąść i pomedytować. Albo na poczytanie jakieś mądrej, rozwojowej książki. Takie poświęcenie kilku chwil temu, w co się naprawdę wierzy, pozwala poczuć się lepiej w jednej chwili.

#10 Zacznij akceptować komplementy

Ktoś Cię komplementuje? Dlaczego podważasz te komplementy? Po co szukać wszędzie teorii spiskowych i myśleć od razu, że ten ktoś nie jest szczery i na pewno chce coś zyskać? Nie szukaj dziury w całym. Jest bardzo prawdopodobne, że ten ktoś po prostu szczerze wyraził swoje uznanie dla Ciebie/Twojej pracy/urody itd. A wiesz, od kogo jeszcze powinno się akceptować komplementy? Od siebie! Jeśli masz odwagę – stań przed lustrem i powiedz „kocham cię” albo „jesteś wartościowy/wartościowa”. A jeśli nie masz odwagi to powiedz to sobie w myślach. Tak, jak w przypadku pozytywnych afirmacji.

#11 Przyjmij pomoc i proś o nią

To bardzo ważna część samoakceptacji i miłości dla siebie. Jeśli pozwolisz komuś sobie pomóc, to okażesz szacunek sobie albo swojej pracy. Zwłaszcza, jeżeli ktoś z wielką chęcią oferuje swoją pomoc. Jeśli ją przyjmiesz, to pewnie sprawisz mu przyjemność. A jeśli jesteś w bardzo trudnej sytuacji i naprawdę potrzebujesz pomocy, to mimo, że nikt Ci jej nie proponuje – poproś o nią. Schowaj dumę i honor do kieszeni. Zwłaszcza, gdy to co zdecydujesz, wpłynie też na innych ludzi, np. na Twoje dziecko, małżonka albo przyjaciela. To nie jest wykorzystywanie ludzi. Prawdopodobnie odwdzięczysz się swoim pomocnikom w przyszłości. Albo pomożesz komuś innemu. Pamiętaj jednak, że wiele osób oferuje swoją pomoc bezinteresownie i natychmiastowa propozycja „odpłaty”, może zostać poczytana jako obraza i okazanie braku szacunku.

Co jeszcze możesz zrobić?

milosc do siebie (9)

Uśmiechaj się i śmiej się, gdy tylko nadarza się okazja. A nawet jeśli się nie nadarza, to uśmiechnij się do siebie. Nie wiem, jaka magia tkwi w uśmiechu, ale unoszenie kącików ust, sprawia, że od razu poprawia mi się humor. 🙂 Świętuj każde, nawet najmniejsze, swoje osiągnięcie. Nie daj sobie wmówić, że to nie jest ważne. I ćwicz asertywność. Nie daj na siebie zwalić całej pracy świata i nie daj sobie wmówić, że jesteś do niczego. Bo jesteś wartościowa/wartościowy, niezależnie od tego, co ludzie będą Ci mówić.

I pamiętaj, że miłość do siebie nie jest egoistyczna. Nie tylko w kontekście związku z drugą osobą, ale w ogóle w kontekście relacji międzyludzkich. Ludzie zwykle dopasowują się do humoru swojego towarzysza. Wszyscy wolą otaczać się pozytywnymi osobami – no chyba że jest zwolennikiem marudzenia, narzekania i w jakiś chory sposób sprawia mu to przyjemność. Z kolei spotykanie się z osobami, które są nieustannie negatywne, złe na siebie, niezadowolone z siebie i z tego, co mają, powoduje obniżenie nastroju, nerwowość, stres i siłą rzeczy – zmartwienie tą drugą osobą, która sobie nie radzi.

Dlatego zróbcie to dla siebie i dla innych – zadbajcie o siebie najpierw.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Okaż SOBIE miłość, cz. II
  2. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi
  3. A może by tak… nieco profilaktyki | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja

Okaż SOBIE miłość, cz. I

miłość do siebie

Walentynki-sralentynki, komercyjny szajs i kolejna szansa zbijania grubego hajsu na podatnych naiwniakach? A może wielkie święto miłości i wspaniale, że jest? Nie będę z tym dyskutować, bo każdy ma prawo do własnej opinii.

Sama jestem w związku z sześcioletnim stażem i zwykle jakoś tam obchodziliśmy te walentynki, ale w tym roku najpierw pomyślałam, że właściwie po co, a później, że może byśmy poszli na obiad, a ostatecznie, oboje uznaliśmy, że i tak wszędzie będzie wielkie obłożenie stolików, więc bez sensu. Prawda jest taka, że na obiad możemy iść zawsze, z wielkiego romantyzmu chyba już wyrośliśmy i nie potrzebujemy konkretnego dnia, by w knajpie potrzymać się za rączki, objąć się w kinie czy w ogóle jakoś okazać sobie miłość. My sobie miłość okazujemy codziennie i ja jej absolutnie nie widzę w kategoriach komplementów, buziaczków i chodzenia na romantyczne kolacyjki z winem (co nie zmienia faktu, że są to miłe i urozmaicające szarą codzienność aspekty związku).

miłość do siebie

Ale wiecie co? Nie macie partnera? Kij z tym. 😉 Miłość bierze się z nas, a nie z osób, z którymi wchodzimy w kontakty. Pisałam już o tym, że nie sposób kochać kogoś, nie kochając siebie. Wiecie, stare przysłowie mówi, że z pustego to i Salomon nie naleje. A dr Serce z TVN ­– że dopóki nie masz cukierków, to nie możesz się nimi podzielić z innymi. 😉 A poważnie, wniosek z tego płynie prosty – zawsze, ale to zawsze należy najpierw zadbać o siebie. Tak, jak matka musi najpierw zadbać o swoje potrzeby, by móc zajmować się z miłością i czułością swoim dzieckiem, tak każdy człowiek musi zatroszczyć się o siebie, żeby móc zatroszczyć się o kogokolwiek innego. Dlatego dzisiaj przygotowałam dla Was kilka sposobów na zatroszczenie się o siebie. W walentynki czy nie w walentynki. Siebie kochać trzeba każdego dnia, tak samo jak swojego partnera. Albo babcię czy dziadka – telefon w dzień babci nie załatwia sprawy. No to do rzeczy.

#1 Wybacz sobie

To pierwszy, może najtrudniejszy krok. A może nie? Spróbujmy rozłożyć nasze poczucie winy lub żal do siebie na czynniki pierwsze. Najlepsze pytanie to chyba dlaczego. Pomyślmy, dlaczego czegoś żałujemy. Co takiego się stało, że nie możemy sobie wybaczyć i iść z tym dalej? Najczęściej żałujemy złych wyborów, które ciężko nas doświadczyły. No ale właśnie ­– doświadczyły! Dały nam wiedzę, siłę, wiemy dzięki własnemu doświadczeniu, czego w przyszłości powinniśmy unikać. Żałujemy też krzywd, które sami wyrządziliśmy innym. Ale wtedy jedyne czego potrzebujemy, to powiedzieć przepraszam, pokazać, że żałujemy. Nawet jeśli ten ktoś nam nie wybaczy, to przecież jest jego sprawa, bo żal za grzechy był. Ale żeby to nam pomogło żal musi być szczery. Szczere przeprosiny potrafią uleczyć duszę. Ostatnią rzecz, której ludzie często żałują, można przedstawić pokrótce tak „o rany, co ja powiedziałam, jak ja się zachowałam, co ten ktoś sobie o mnie pomyśli”! Nieważne, co ktoś sobie o Tobie pomyśli! Ważne, że wiesz, że nie zrobiłeś nic złego. A faux pas zdarzają się każdemu i jeszcze nikt od nich nie umarł.

#2 Uwierz, że jesteś wyjątkowy/wyjątkowa

Tak, dokładnie. Jesteś wyjątkowy. Jesteś wyjątkowa. Ktoś Ci to już dziś/ w ogóle powiedział? Jeśli nie, to ja Ci mówię! Każdy człowiek, który chodzi po tej planecie, jest wyjątkowy, jest inny. Każdy może wnieść coś wartościowego od siebie dla świata i społeczeństwa. Na takiej samej zasadzie, jak może wnieść coś złego. Kluczem jest zawsze dążyć w stronę tych dobrych rzeczy, którymi możemy jakoś przyczynić się do ulepszenia tego świata. To nie musi być nic wielkiego, nie musisz być Jobsem ani Gandhim od razu. Może kochasz zwierzęta i przygarnąłeś lub planujesz przygarnąć bezdomnego psiaka? Może prowadzisz małe ekologiczne gospodarstwo, by dostarczać współmieszkańcom ze swojego małego miasteczka zdrowe pożywienie? Może prowadzisz firmę i przyczyniasz się do wzrostu gospodarki swojego kraju? A może po prostu jesteś matką, panią domu, która dba o swoją rodzinę, jak tylko może? Przypatrz się, jak wiele jednostkowe działanie może wnieść dla świata. Społeczeństwo zawsze składa się z jednostek. Jesteś ważny/ważna, naprawdę.

#3 Pozwól sobie na relaks

okaż sobie miłość

Każdy powinien odpoczywać. Nawet, jeśli lubisz być w biegu, pracować i szaleć na imprezach, Twój organizm będzie w końcu domagał się odpoczynku, a Twoja psychika potrzebuje czasu sam na sam ze sobą, jeśli nawet zazwyczaj czerpiesz energię ze spędzania czasu z ludźmi. Od czasu do czasu, jeśli nie jesteś w stanie tego robić codziennie, powinnaś/powinieneś po prostu posiedzieć ze sobą i poobserwować siebie, może nawet porozmawiać ze sobą, jeśli nie widzisz w tym niczego dziwacznego. Dla mnie jest to bardzo trudne, bo gdy mam mnóstwo energii, to chcę coś z nią zrobić, bywa, że nie potrafię przez cały dzień usiąść (zwłaszcza, gdy w domu trwają przygotowania do jakiejś uroczystości lub np. przybycia gości). A gdy jej nie mam, to wolę coś poczytać lub obejrzeć niż iść do parku i chłonąć wrażenia albo po prostu siedzieć na tyłku. Jednak zwykle staram się, jak tylko mogę, i medytuję ok. 10 minut każdego wieczoru. Medytacja nie musi być powiązana z jakąś religią, każdy może ją postrzegać nieco inaczej, ale przede wszystkim powinna ona polegać na obserwowaniu siebie.

Jedne z najprzyjemniejszych moich doświadczeń wiążą się z prawdziwym odpoczynkiem. Gdy wyjeżdżałam z moim obecnym narzeczonym na prawdziwe wakacje. Nie jakieś tam spędzanie czasu u dziadków – to jest też ważne, choć ja się w ten sposób nie regeneruję – ale wyjazd pod namiot, chodzenie po lesie, pływanie kajakiem, zwiedzanie nowych miast, spacery nad rzeką, leżenie w hamaku albo delektowanie się szumem morza, gdy leżałam na plaży. Wtedy człowiek odczuwa prawdziwy reset. I wiesz co? Wcale nie trzeba dużo kasy albo partnera życiowego, żeby gdzieś pojechać odpocząć. Wystarczą chęci, namiot, jezioro, morze, rzeka, las, tani hostel i nowe miasto, cokolwiek lubisz, i bliski przyjaciel. Gwarantuję, że to pomaga w poczuciu się lepiej ze sobą.

#4 Pozwól odżyć swojemu wewnętrznemu dziecku

miłość do siebie

Wiesz co przede wszystkim się dzieje, gdy chcemy być „dorośli” i zachowywać się jak „dorośli”? Stajemy się zblazowani. Przestajemy się dziwić i zachwycać otaczającym nas światem (polecam lekturę Świata Zofii ;)). Przestajemy być spontaniczni i radośni. Dlaczego? Kto, przepraszam bardzo, powiedział, że skoro jestem dorosłą i odpowiedzialną osobą to muszę być zawsze poważna?! Czy radość odbiera mi inteligencję? Czy radość odbiera mi mózg? Czy jak jestem słodka, to znaczy, że jestem głupia i dziecinna? Czy nie wolno mi się zachwycić małym kotkiem albo słoniątkiem? Albo małą stópką niemowlęcia? Nie! Narzekanie i wieczna powaga to nie są jakieś wyznaczniki inteligencji i dorosłości. Pobaw się trochę, wrzuć na luz. Obejrzyj filmik ze słodkimi kociątkami. Zachwyć się tym pieskiem mijanym na osiedlu. Na głos. Pokoloruj kolorowankę. Tańcz. Śpiewaj. Zrób coś spontanicznego. Przypomnisz sobie, jakie to cudowne i wyzwalające uczucie.

#5 Uwierz, że nie potrzebujesz żadnej „drugiej połówki”

miłość do siebie

Ty już jesteś całością. Nie wierzę w te durne, romantyczne gadki o dwóch połówkach pomarańczy czy czego tam tylko chcesz. Owszem, gdy jest się w związku to się zwykle ludzie uzupełniają, ciągną do góry, a czasem hamują, gdy jest taka potrzeba. Jedno umie to, drugie umie tamto. Ale każda z tych osób stanowi 100 procent. Po co mówić, że do spełnienia potrzebuje się „drugiej połówki”? Po co dwie osoby miałyby tylko się do siebie podpiąć i tak sobie dryfować, skoro każda z nich może wnieść do związku sto procent i wzajemnie się ulepszać? Uwierz, że skoro w szkole egzaminy pisałeś sam/pisałaś sama i na rozmowę o pracę chodzisz sam/sama, to naprawdę potrafisz sobie poradzić w życiu. Uwierz w to wreszcie.

#6 Ustal sobie cele

Nie dowolne cele. Nie mówię, że masz teraz-natychmiast poznać główny cel swojego życia. Niektórzy ludzie długo nie potrafią tego określić. Chodzi raczej o takie cele, które pomogą Ci zaakceptować siebie jako pełnowartościową osobę. Jeżeli wyznaczysz sobie jakiś cel i będziesz się go trzymać, to zaczniesz bardziej wierzyć w siebie. Na przykład – uważasz, że to, że nie masz konkretnego zainteresowania, które mogłoby Cię uczynić interesującą osobą – poszukaj czegoś. Spróbuj jednej rzeczy, potem drugiej, trzeciej. W końcu znajdziesz coś, co się wciągnie, uwierz. Albo uważasz, że nie jesteś w najlepszej formie i źle się z tym czujesz. Zacznij więc ćwiczyć, wprowadź drobne zmiany w codziennych nawykach żywieniowych. Albo czujesz się samotny/samotna – wyjdź do ludzi, poznaj kogoś nowego. Znajdź jakiś cel, do którego zechcesz dążyć. Na pewno wyjdzie Ci to na lepsze, niż siedzenie na tyłku i narzekanie.

Wyszło mi tego dosyć dużo, więc ciąg dalszy nastąpi za trzy dni 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Okaż SOBIE miłość, cz. II
  2. 25 lekcji z 25 lat życia
  3. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi
  4. Wiosenne zmiany | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja

DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na „po-zimie”)

DIY regeneracyjne masło do ciała

Niby zima już powoli odchodzi, ale pomyślałam, że nawet jeśli nie zrobicie sobie tego teraz, to taki przepis może się Wam przydać na przyszły rok (albo do pozimowej regeneracji, jeśli jesteście pielęgnacyjnymi gapciami i zaniedbałyście/zaniedbaliście nieco skórę zimą, no worries). Chociaż, z tą naszą polską pogodą nigdy nic nie wiadomo. Chodzi o odżywcze masło do ciała o niezwykle bogatej konsystencji, bardzo dobrze nawilżające i chroniące skórę przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi – jak chłód, wiatr czy wolne rodniki. Zanim podam Wam przepis to tu sobie trochę pogadam i go Wam zareklamuję. Jeśli jednak jesteście niecierpliwi, wystarczy tylko przesunąć stronę. 😉

Powiem Wam, że takie tworzenie sobie maseł do ciała, to nie jest dla mnie żadna nowość i trochę już ich wypróbowałam. I trochę eksperymentowałam z proporcjami, bo z tym nie jest tak prosto jak z kremem do stóp. Okazało się, że masło składające się wyłącznie z oleju kokosowego i masła shea jest dla mnie za tłuste i powoduje zatykanie porów i tworzenie się krostek na ciele. Próbowałam też z olejem z krokosza, który podobno jest antybakteryjny, ale też nic z tego nie wyszło. Może dostałam jakiś lewy olej, a może po prostu u mnie się nie sprawdza, różnie to bywa. Nie pasowała mi też zbyt duża ilość wosku pszczelego, ponieważ wtedy ta konsystencja była z kolei zbyt gęsta i trudna do rozprowadzania na większej powierzchni ciała (bo na stopach sprawdza się akurat super). Obecna konsystencja, włączenie do składu olejku makadamia i oliwy magnezowej dużo bardziej mi odpowiada.

Olejek makadamia

  • Ujędrnia i uelastycznia
  • Hamuje procesy starzenia
  • Niezwykle biozgodny ze skórą
  • Nawilża, odżywia i regeneruje skórę
  • Stymuluje mikrokrążenie i pracę układu limfatycznego
  • Zmniejsza cellulit i zapobiega powstawaniu rozstępów
  • Leczy drobne uszkodzenia naskórka oraz wypryski
  • Zawiera witaminy: A, E, B

Oliwa magnezowa

Magnez jest niezbędnym dla ludzkiego organizmu minerałem. Odpowiada za wiele różnych czynności życiowych, np. sprawne działanie układu naczyniowo-sercowego. Poza tym pomaga w przypadku prostych niedomagań, np. napiętych po treningu mięśni czy bólów związanych z napięciem przedmiesiączkowym. Warto pamiętać, że trzeba go dostarczać organizmowi w małej ilości, ale systematycznie. Świetną drogą do uzupełniania magnezu w organizmie jest właśnie oliwa magnezowa. Nie będę specjalnie się w to wgłębiać, bo ta kwestia zasługuje na odrębny artykuł. Oliwę magnezową można także bez problemu kupić przez internet.

Taki domowy balsam na zimę wychodzi dosyć drogo, bo myślę, że ok. 35 zł za pełen słoiczek 340-gramowy (+ trochę więcej, ja nie wiem jak to się dzieje). Po zastanowieniu, uważam jednak, że jest on warty swojej ceny ze względu na swój niezwykle bogaty skład. Gdzie dostaniecie taką zawartość procentową masła shea lub oleju kokosowego w takiej cenie? Najtańsze ekologiczne masło do ciała, jakie znalazłam kosztuje 17,50 za 300g, ale nie zawierało żadnego z tych składników. Z kolei masło w najniższej cenie, które zawiera masło kakaowe i olej makadamia (ale też nie wiemy, ile, prawda?) kosztuje 19,50zł za 150g. Znalazłam też krem z masłem shea za 19,50zł za 250ml.

Wniosek mam taki, że jeżeli chcecie oszczędzić na „odżywczości” kremu (która jest nam potrzebna zimą/po zimie), to kupcie sobie po prostu niebieski, nawilżający balsam Evree. Jego składniki są bardzo przyzwoite, sporo pochodzi z upraw ekologicznych (a przynajmniej tak było jeszcze niedawno), a jego cena to ok. 20 zł (w promocji można dorwać za 12).

Świeżo wyprodukowanego balsamu używam już od 20 stycznia i zużyłam go naprawdę niewiele, bo może 1/5 słoiczka. Także ja tam uważam, ze to się opłaca. 😉


Masło do ciała z olejkiem makadamia

Skład:

  • Masło shea 100g
  • Olej kokosowy 128g
  • Olejek makadamia 50g/50ml (polecam kupić w sklepie stacjonarnym, np. w Hebe lub Ecospa, bo w necie różnie bywa z cenami, chyba że dobrze poszukacie)
  • Wosk pszczeli 15g
  • Oliwa magnezowa 20g
  • Opcjonalnie: witamina E, olejek zapachowy

Przygotowanie:

Do wyprodukowania tego kosmetyku przyda się Wam waga kuchenna lub jubilerska, abyście mogły/mogli precyzyjnie odmierzyć potrzebne składniki.

Masło shea, olej kokosowy i wosk pszczeli dokładnie odmierzamy i wrzucamy do garnuszka.

DIY regeneracyjne masło do ciała

Nastawiamy na mały gaz i czekamy aż się roztopią – warto pomieszać drewnianą łyżką lub po prostu garnkiem (if you know what I mean ;)). Gdy tylko wszystkie powyższe składniki przejdą w płynną formę, zdejmujemy garnuszek z gazu.

Odczekujemy chwilę, by się schłodziło, ale jednak nie zestaliło i dodajemy odmierzony olejek makadamia, oliwę magnezową, witaminę E oraz olejek zapachowy (ja zapachu nie dodawałam, ponieważ uważam, że same składniki dają masłu bardzo ładny delikatny zapach, ale wszystko jest kwestią gustu).

DIY regeneracyjne masło do ciała

Teraz trudniejsza część wymagająca pilnowania powstałej mazi. 🙂 Trzeba poczekać aż zestali się na tyle, by można ją było ładnie zmiksować (czyli nie za mocno i nie za słabo). Najlepiej byłoby ją postawić przy oknie (zimą), ale jeśli w mieszkaniu jest za ciepło, to można sobie pomóc lodówką. 😉 Gdy osiągnie pożądany stan skupienia miksujemy zwykłym mikserem aż się ładnie „napuszy” i przekładamy do słoiczka.

DIY regeneracyjne masło do ciała

Pamiętajcie, aby takiego domowego masła do ciała nie nakładać zbyt wiele na skórę, ponieważ ono i tak dosyć trudno się wchłania – do tego trzeba się przyzwyczaić, gdy smarujemy skórę naturalnymi masłami i olejami – a jeśli nałożycie go za dużo, to chyba będziecie zdejmować go z siebie ręcznikami papierowymi, a tego przecież nie chcemy, bo to podwójne marnotrawstwo. Mała ilość masła po prostu nawilża i odżywia bardzo dobrze i nie ma potrzeby nakładać go dużo.

Mam nadzieję, że Wam się przyda 🙂 A może macie do zarekomendowania jakiś eko-kosmetyk w formie balsamu? Chciałabym sobie kupić coś lżejszego na wiosnę-lato, ale nie jestem pewna, co ma sens, a nie chciałabym wyrzucać pieniędzy w błoto. Pomożecie? 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Inne posty, które mogą Cię zainteresować:

  1. DIY Odżywczy krem do stóp
  2. DIY Krem do rąk
  3. DIY: 2 sprawdzone i proste w wykonaniu kosmetyki
  4. Oliwa magnezowa – sposób na niedobór magnezu. Jak ją przygotować? Jak stosować?
  5. DIY krem do ciała z oliwą magnezową, czyli wariacja na temat powyższego przepisu

Szybki obiad: naleśniki ze szpinakiem

naleśniki ze szpinakiem

Potrzebujesz pomysłu na szybki obiad? Jeśli sztuka smażenia naleśników nie jest Ci obca, to bez problemu wyczarujesz pyszne danie. 🙂 Niekoniecznie wyrafinowane, ale nie oszukujmy się, każdy lubi czasem zjeść zwykłego naleśniora.

Wiecie co? Wegetariańsko może być całkiem smacznie. I całkiem zdrowo. No chyba, że ktoś nie może smażyć. Prawdę mówiąc, smażenie nie jest najzdrowszą metodą przygotowywania posiłków, ale od czasu do czasu można sobie zaszaleć. Ja mięsa raczej nie jem, więc potrzebuję jeść smacznie inne rzeczy – m. in. uwielbiam naleśniki. I jestem absolutnie winna jedzenia od czasu do czasu naleśników ze słodkim twarogiem. Muszę w końcu nauczyć się robić samodzielnie naleśniki, a nie tylko farsz, bo to już wstyd, żeby mi wiecznie je robił mój narzeczony…

Dziś pokazuję Wam – może nie najpiękniejsze, ale jednak pyszne i domowe – naleśniki ze szpinakiem. Przepis jest właściwie na oko, więc nie podam Wam dokładnych proporcji, musicie je jakoś ogarnąć. 😉 Zwłaszcza mam problem z dozowaniem szpinaku, zwykle wychodzi mi go więcej. Właściwie i tak go zjadam, więc nic się nie marnuje, no ale jednak nie potrafię Wam powiedzieć, jakie są dokładne proporcje. Gdy robiłam je z całego opakowania szpinaku (450 g), to wychodziło mi całkiem sporo naleśników. No dobra, to może podam Wam po prostu mniej więcej proporcje na te 450 g, choć nie pamiętam na ile naleśników to wystarcza. 😉 W każdym razie, jak zrobicie, tak będzie dobrze, ważne tylko, żeby farsz nie był zbyt mokry, więc nie przesadzajcie ze śmietanką.

Największym plusem tego dania jest moim zdaniem przyzwoity koszt. No i ten pyszny i niesamowicie zdrowy szpinak. O ile oczywiście nie macie jakiejś nadwrażliwości na szczawiany. 😉 Jednak, jeśli ktoś nie je mięsa, to szpinak jest nieocenionym źródłem witamin i minerałów, których może takiemu nie-mięsożercy brakować, np. żelaza. Zawiera też m.in. potas, witaminę C, E oraz witaminy z grupy B.

Składniki:

  • Naleśniki według Waszego sprawdzonego przepisu

Farsz:

  • 450 g mrożonego szpinaku (lepiej w liściach, wiadomo, smaczniejszy)
  • 1 ząbek czosnku
  • Połowa kostki sera feta
  • Kilka pomidorów suszonych (z zalewy lub nie, ale moim zdaniem z zalewy są lepsze)
  • Odrobina soli, pieprzu i gałki muszkatołowej/papryki ostrej/wędzonej (w każdym razie czegoś co zintensyfikuje smak)
  • Ewentualnie ze 2-3 łyżki jakiejś śmietany/śmietanki dla złagodzenia smaku

Przygotowanie:

naleśniki ze szpinakiem

Szpinak dusimy na oliwie aż się rozmrozi i odparuje z niego woda. W tym czasie kroimy suszone pomidory i ser feta na mniejsze cząstki. Do farszu dajemy zgnieciony ząbek czosnku i jeszcze przez chwilę dusimy. Po chwili dorzucamy pomidory i ser feta, solimy, dodajemy pozostałe przyprawy i ewentualnie śmietanę. Zawijamy nasze naleśniki i podsmażamy. Ja to robię na oliwie z suszonych pomidorów, naleśniki wychodzą przepyszne. Możecie to zrobić także na oleju rzepakowym, oliwie lub maśle (82%). Jedyne czego nie polecam, a właściwie bardzo odradzam to smażenie na margarynie lub olejach wielonienasyconych (np. słonecznikowym, lnianym, sojowym). [EDIT: sprawdziłam odsmażanie na rafinowanym oleju kokosowym – wychodzą pycha, jak na masełku.]

Dodatkowo, jeśli macie ochotę, żeby danie było bardziej fancy, to proponuję zrobić sos z mleka (1/4 szklanki) i sera blue (pół opakowania) oraz podprażyć pestki słonecznika (na oko ;)) na suchej patelni.

A jeśli chcecie, żeby było zdrowiej, to dołóżcie sobie na talerz surówkę, jakąkolwiek. Ja uwielbiam surówki, więc nie umiem doradzić, jaka byłaby najlepsza. Może po prostu pomidory z cebulką i śmietaną/jogurtem/oliwą? A może coleslaw? Czarna rzepa? Zdecydujcie sami. 🙂

Na co mamy sezon w lutym? Niespodzianki nie będzie, na to czekamy do wiosny 🙂

Brukselka, buraki, cebula, cykoria, czosnek, dynia, endywia, fasola, fenkuł, jarmuż, kapusty, marchew, pieczarki, pietruszka, por, roszponka, seler, ziemniaki oraz orzechy włoskie i laskowe, gruszki i jabłka.

Źródła podają także topinambur i brukiew, ale ja tych cudów nigdzie jeszcze nie widziałam. Wy widzieliście? Jeśli tak, to koniecznie napiszcie mi gdzie! Swoją drogą, mam już troszeczkę dosyć takiego warzywno-owocowego zimowania, kiedy jedyny dodatek do kanapki stanowią sosy i przetwory, a obiady krążą wokół warzyw korzeniowych i strączkowych. A jak jest u Was? Piszcie koniecznie!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Curry z porem i ciecierzycą na pożegnanie zimy
  2. Marchwianka z soczewicą na jesienne i zimowe chłody
  3. Sycące, wegańskie chili na jesienne i zimowe chłody
  4. Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka
  5. Zapiekanka z kaszy jaglanej i jarmużu

Pokonać prokrastynację – tablica motywacyjna i list do siebie z przyszłości

pokonać prokrastynację

Nie wiem, jak Wy, ale ja czasami potrzebuję sporej dawki motywacji, żeby coś zrobić. Nie żebym była jakoś specjalnie leniwa – po prostu niektóre rzeczy potrafią mi się jawić jako potwornie trudne i nie do przejścia.

Myślę, że każdy ma jakieś swoje „nie do przejścia” sprawy do załatwienia. Mogłoby się okazać, że gdybym ja powiedziała Wam o swoich problemach, parsknęlibyście śmiechem. I na odwrót. Przykładem może być fitness. Jak już może wiecie, ja jestem bardzo oddana swoim codziennym ćwiczeniom i jeżeli nie ćwiczę, to tylko w te dni, gdy mam bardzo dużo spraw do załatwienia lub mam jakoś zaplanowany dzień np. weekendu i w związku z tym nie ma czasu na żaden trening. Albo jeśli chcę poczuć, że mam kontrolę nad swoim życiem i że ćwiczę, bo po prostu chcę, a nie muszę. Być może czyta to ktoś, kto ma z tym problem. A ja jestem tylko człowiekiem, więc mogłabym pomyśleć, że przecież to głupie. Bo przecież żeby ćwiczyć wystarczy wstać sprzed komputera, założyć wygodne ciuchy i trochę poskakać albo zrobić kilka przysiadów i wymachów rękami. Choćby 5 minut na początek. Bo przecież to takie proste. Taki jest obiektywny stan rzeczy – to jest proste. Ale jest taka jedna mała rzecz, która nas blokuje, a jest nią

Prokrastynacja

Wikipedia twierdzi, że jest to zaburzenie psychiczne. Wspaniale. Czyli wszyscy mamy zaburzenia psychiczne. Chodzi ogólnie o odkładanie spraw na później. Oczywiście nie każdy zmaga się z tym w tym samym stopniu. Ja np. wcale nie do każdego egzaminu uczyłam się w ostatniej chwili, bo wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a tylko zje mnie stres. Jednak ogólną tendencję do odkładania rzeczy, które wydają się danej osobie z jakiegoś powodu trudne, zauważyłam u większości osób, które w życiu spotkałam.

Powodem prokrastynacji najczęściej są trzy lęki:

  • przed porażką (dopóki nie zacznę, to niczego nie popsuję; brak wiary w siebie),
  • przed sukcesem (jeśli będę przeciętniakiem, to wszyscy będą mnie lubić – ta, jasne)
  • oraz przed utratą kontroli (no bo jak coś się nie uda, to zaraz świat się wali i wielka bezradność ogarnia i w ogóle, jak coś mi się nie uda, to wcale się za to nie będę brał/brała).

Najlepszym lekarstwem oczywiście byłoby olać to. Tego trzeba się nauczyć. Ja też ciągle się tego uczę i zachęcam Was, byście uczyli się ze mną. 😉

Do tego nie trzeba wiele – wystarczy za każdym razem sobie zadać pytanie, co tak naprawdę zrobi z naszym życiem konkretna porażka. Zobaczycie, że najczęściej tak naprawdę niewiele. Np. co się stanie, jeżeli zaczniecie się odchudzać, no i nie będzie Wam to szło, zjecie batonika, dwa dni nie poćwiczycie? Na początku nic się nie stanie. A potem, w miarę upływu czasu zaczniecie bardziej się kontrolować, zobaczycie pierwsze efekty i będziecie zadowoleni, że nie zrezygnowaliście. Oczywiście można tu podstawić każdą sprawę (egzaminy, pracę, rozwój osobisty, związki itd.). Ok, wyjaśniliśmy sobie ładnie, z czym mamy do czynienia, a teraz podsunę Wam dwa pomysły na to, jak zrobić z tym porządek – jeden to taka bomba nastawiona na długotrwałe rezultaty, drugi niekoniecznie, choć wszystko zależy od tego, jak do tej sprawy podejdziecie.

#1 List do siebie z przyszłości

pokonać prokrastynację

To jest właśnie ta bomba. 😉 Warto coś takiego zrobić przede wszystkim dlatego, że można sobie poukładać trochę w głowie. W ogóle akt pisania ma w sobie coś kojącego i porządkującego. Dlatego przecież ludzie robią listy zadań i piszą pamiętniki (i blogi, he he). Na początek jednak ważna sprawa: nie siadajcie przed pustą kartką i nie twórzcie byle czego. Nie o to chodzi. Moją strategią jest wypisanie sobie najpierw części życia, które są dla mnie istotne – np. zdrowie fizyczne i psychiczne, rodzina/związki, kariera, podróże itd. Dla każdego może być istotne co innego. Dopiero wtedy zacznijcie pisać. I bez śmichów-chichów, poważnie zacznijcie list od „Kochana Asiu/Justyno/etc., z wielką radością piszę do Ciebie w 2019 roku (tak, tak, ma być za trzy lata). Cieszę się, że osiągnęłaś…” i rozpiszcie się jak tylko chcecie. Włączcie sobie jakąś przyjemną muzykę, zróbcie herbatę, zaspokójcie wszystkie swoje potrzeby, tak, aby nic Wam nie przeszkadzało. I dajcie się ponieść. Jednak piszcie tylko to, czego NAPRAWDĘ chcecie. Dla mnie jednym z ważnych marzeń są podróże, ale dla Was może to być w ogóle nieistotne. Może chcecie wieść spokojne życie, bez przygód. Albo chcecie mieć niesamowitą karierę w metropolii. Albo mieć szczęśliwą rodzinę i dobrze wychowane dzieci. I też super. Nie dajcie sobie wmówić, ze jakieś marzenia są lepsze od innych. Bo nie są.

#2 Tablica motywacyjna/ tablica inspiracji

pokonać prokrastynację

To jest ten sposób, który wymaga mniej zaangażowania. Pamiętajcie jednak, że im więcej wysiłku w coś włożycie, tym lepsze i bardziej długotrwałe będą wasze rezultaty. Zawsze macie wybór. Możecie zająć się tym po napisaniu listu, a możecie całkowicie oddzielnie i bez żadnych wstępów. Nadal jednak konieczne jest poświęcenie czasu, by zastanowić się, co jest dla Was ważne. Bez tego ani rusz. Dopiero wtedy złapcie za kolorowe gazety, jeśli takie macie, a jeśli nie, to otwórzcie Pinteresta lub inną stronę z inspiracjami. Poszukajcie inspirujących cytatów lub zdjęć. Moja tablica składa się głównie z wydrukowanych cytatów, ale są na niej także zdjęcia i nazwa portalu „duolingo” symbolizująca naukę języków obcych. Zaaranżujcie i ozdóbcie sobie ją wedle Waszego gustu. To jest Wasza tablica i Was ma motywować. Najlepiej byłoby ją powiesić gdzieś, gdzie będziecie często na nią zerkać, np. nad komputerem. Od tego momentu pozostaje już tylko

#3 Działanie

Teraz musicie sobie rozpisać strategie, czyli wziąć pod uwagę swój większy cel, rozpisać go na mniejsze i napisać sobie, jak będziecie do nich dążyć. Bez tego punktu poprzednie dwie rzeczy nie mają żadnego sensu. Bo do czego chcecie się motywować? Do efektywnego marnowania czasu na fejsbuku albo przy jakiejś grze? Do patrzenia w sufit? Gdy już dojdziecie do momentu rozpisywania sobie najmniejszych zadań, zajrzyjcie do mojego wpisu o organizacji czasu. Może akurat znajdziecie tam coś dla siebie.

Nie bójcie się, że coś Wam się nie uda. Oczywiście, nasz wielki cel może nas paraliżować. Ale właśnie po to rozbijamy go na mniejsze, planujemy konkretne czynności w ciągu dnia, by oswoić tego potworka. 😉 Jednak warto mieć zawsze gdzieś spisane te wszystkie cele, i po to właśnie napisaliście/napiszecie do siebie list. Wtedy, gdy ogarnie Was zwątpienie, zajrzyjcie tam i przypomnijcie sobie, do czego dążycie.

Po pewnym czasie tablicę prawdopodobnie będzie trzeba uaktualnić. Może zmienią Wam się plany, może coś już osiągniecie, może jakiejś przypominajki już nie będziecie potrzebować, ale przyda się Wam inna. Życie to ciągła zmiana, ciągły rozwój, tablica ma Wam w tym pomóc. Jeśli chodzi o list, uaktualnijcie go po trzech latach. Ja swój napisałam zeszłej jesieni, więc nie mogę Wam na sto procent powiedzieć, że jest skuteczny na takiej zasadzie, że osiągniecie wszystkie te cele. Może nie. A może osiągniecie jeden. Ale jedną ważną rzecz dzięki tym ćwiczeniom osiągnęłam – wiem, jakie rzeczy są dla mnie najważniejsze w życiu i wiem, do czego chciałabym dążyć. A to też jest niesamowicie istotne.

I wierzcie. Zawsze miejcie nadzieję, że Wam się uda. Wierzcie w siebie i swoje siły. Naprawdę, każdy z nas ma w sobie coś, co może ofiarować światu, trzeba to tylko odkryć. A jak to odkryć, jeśli nie próbuje się nowych rzeczy? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Czym dla CIEBIE jest pozytywność? | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. 25 lekcji z 25 lat życia
  4. Emocjonalne siniaki, czyli jak mądrze uczyć się na błędach
  5. Pokonać marazm

Dlaczego ćwiczę jogę? + video dla początkujących

zalety jogi

O jodze chciałam napisać tu już wcześniej, ale jakoś się nie składało. Joga mnie uratowała. Może brzmi to niesamowicie patetycznie i od razu pomyślicie sobie, że miałam jakąś ciężką kontuzję albo chorobę, z której joga mnie wyciągnęła (bo takie opowieści też w sieci znajdziecie), ale nie. Joga pomogła mi właściwie głównie na umysł/duszę. Uleczyła moje skołatane nerwy i nadal je leczy, bo mimo że staram się być mistrzynią opanowania, to ciągle jednak nie opanowałam tej sztuki stuprocentowo. 😉

#1 Uważność

zalety jogi

Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka z pracy mojej mamy zrobiła sobie kurs na instruktora jogi i postanowiła sobie na nas potrenować. Na początku podeszłam do tego jak do egzotycznej ciekawostki, ale zauważyłam ciekawe zjawisko. Chodziłam wówczas w ramach uniwersyteckiego wuefu na zajęcia aquafitness. Podczas kolejnych zajęć po pierwszej sesji jogi, zaczęłam zauważać, co ja właściwie w tej wodzie robię i gdzie jest moja noga, ręka i tak dalej. Nie było to już takie automatyczne. I to jest właśnie pierwsza zaleta jogi – uczy uważności w codziennym życiu. W tej chwili już tak bardzo tego nie zauważam, bo od tamtej pory bardzo się rozwinęłam w tym zakresie – nie tylko dzięki jodze, ale też dzięki różnym książkom – ale wiem, że jestem dużo bardziej uważna niż te 5-6 lat temu.

#2 Elastyczność

zalety jogi
Źródło: http://pinterest.com/heidi_damata/

Później dopadłam w jakichś tanich książkach poradnik „Joga w każdym wieku”. Pomyślałam sobie, że skoro w każdym wieku, to tym bardziej w moim. 😉 Zdziwilibyście się jak „trudne” jest tak naprawdę wykonanie tych wszystkich asan dla początkujących. Ale nie jest to tak naprawdę trudne. Cały problem polega na tym, że one wymagają minimalnego rozciągnięcia. A, spójrzmy prawdzie w oczy, kiedy ostatnio się rozciągaliście (o ile nie robicie tego regularnie, nie do Was to piszę)? W liceum na wuefie? To jest kolejna zaleta jogi – niesamowicie rozciąga miejsca, które na co dzień zaniedbujemy – barki i klatkę piersiową obciążone siedzeniem przy komputerze, albo ścięgna w nogach. To po prostu jest nam potrzebne, żeby zdrowo funkcjonować.

#3 Ukojenie nerwów

zalety jogi

Trzecią najważniejszą dla mnie zaletą jogi, a właściwie najważniejszą ze wszystkich, jest uspokojenie. Jeśli ktoś bardzo ceni sobie wyzwania, to pewnie dostrzeże w jodze głównie możliwość popisania się przed kimś, bo umie stanąć na głowie albo potrafi wykonać inną skomplikowaną asanę. Na mnie także to robi wrażenie, owszem, ale nie jest najważniejsze. Co jakiś czas próbuję stanąć na głowie, ale ciągle nie wyszłam ponad podstawowy krok. I może nigdy do tego nie dojdę, kto wie. Ale wiecie co? Nie obchodzi mnie to. Mogłabym przez te 30-40 minut na macie po prostu robić powitanie słońca i rozciągać ramiona i biodra. To po prostu wprowadza w pewnego rodzaju przyjemny trans, nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Trochę mam wrażenie, że określenie „trans” może wywołać niepotrzebną sensację wśród przeciwników jogi. Chodzi o taki stan, gdy skupiacie się na koordynacji ruchów i oddechu, co sprawia, że nie myślicie o niczym innym. Naukowo można powiedzieć, że joga obniża poziom kortyzolu (hormonu stresu) i zwiększa poziom serotoniny (hormonu szczęścia). Myślę, że to mogłoby poważnie pomóc osobom, które mają skłonność do myślenia za dużo (i o nie tym, co trzeba ;)).

#4 Pozostałe zalety jogi

Gdy książka, o której wyżej wspomniałam, już mi się opatrzyła, zaczęłam szukać informacji w internecie o samej jodze. I dowiedziałam się, że ona naprawdę jest zbawienna i dla ciała, i dla umysłu. Kiedy raz zaczniecie i dostrzeżecie te wszystkie dobrodziejstwa płynące z regularnego ćwiczenia jej, nie będziecie mogli przestać. Oto pozostałe rozmaite zalety jogi:

  • wzmacnia mięśnie, stawy i kości
  • działa cuda na układ krążenia – obniża ciśnienie krwi, poprawia ogólne krążenie, zapobiega chorobom serca
  • zwiększa odporność (także na stres), a podczas przeziębienia łagodzi jego przebieg
  • prostuje i wyciąga, co dla nas, zwierząt komputerowych, jest niezbędne
  • poprawia równowagę, oddychanie, nastrój
  • leczy niektóre bóle (głowy, pleców, kolan, łagodzi objawy pms-u) – oczywiście konkretne asany działają na konkretne części ciała
  • asany „masują” organy wewnętrzne
  • poprawia sprawność seksualną 😉
  • lepszy sen
  • podobno zwiększa też inteligencję, ale nie wiem, czy to dałoby się udowodnić – jeśli coś o tym wiecie, dajcie znać

W tej chwili ćwiczę jogę regularnie – minimum trzy razy w tygodniu, a jeśli mam czas w weekend – to nawet pięć. Tak naprawdę joga największe korzyści przynosi właśnie ćwiczona regularnie, chociaż od czasu do czasu, to zawsze lepiej niż wcale. Żeby zacząć nie trzeba wiele – wystarczy mata (na początek wystarczy jakaś tania, ja do tej pory taką mam, chociaż planuję kupić lepszą, grubszą i bardziej odporną na ślizganie) i wygodne ubrania. Oczywiście fajnie jest też mieć bloczek i pasek do jogi, ale w domu zwykle znajdzie się coś, czym można je zastąpić – pasek od starej torebki, książka, złożony koc. Jednak na początek wystarczy mata. Żeby Was jeszcze bardziej przeciągnąć na stronę jogi, podlinkowuję moją ulubioną joginkę:

Internet mówi, że joga jest błogosławieństwem pod każdym względem. Na Wschodzie praktykuje się ją (oczywiście w pogłębionej wersji) od 4 tysięcy lat! A ludzie Wschodu potrafią żyć naprawdę długo w dobrym zdrowiu. Myślę, że to o czymś świadczy. Zresztą, w ogóle uważam, że pod wieloma względami warto się nimi inspirować. No dobrze, zaraz się rozgadam i ta opowieść nie będzie miała końca… To jak, zachęciłam Was trochę? A może macie już doświadczenie z jogą i chcielibyście coś dopowiedzieć? Dajcie znać. 🙂