Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności

stwórz swoje rytuały

Nie dajcie się zwieść magicznemu słowu „rytuały”. W znaczeniu, o którym dzisiaj piszę, nie ma to nic wspólnego z szamaństwem ani religiami. 😉 Choć, jeśli potraktujecie to poważnie, jak najbardziej może to wzbogacić Waszą duchowość.

Jakiś rok temu, może nieco wcześniej, YouTube zaczęło bombardować mnie filmikami o tytułach „my morning routine” i „my evening/night routine”. Straszliwie mnie to irytowało. Myślałam sobie „a po co, a na co to komu, przecież jakoś tam te moje poranki i wieczory wyglądają, książki czytam, filmy oglądam, po co z tego robić taką hecę”. Aż w końcu odkryłam, że moja idolka – Mimi Ikonn – również takie nagrała. Pomyślałam, że skoro ona, taka szczęśliwa Mimi, wiodąca swoje idealne życie, bawi się w takie rzeczy, to może czas się tym zainteresować.

Co to w ogóle są te jakieś rytuały?

Rytuały to szamani odprawiali u Trobriandczyków, powiecie. Rytuały to są na nabożeństwach. Gdzie tu miejsce na świeckie rytuały w ogóle, takie bez religijnych powiązań? Sjp.pl bieży mi na ratunek ze swoją definicją:

rytuał

«1. ustalony sposób postępowania, wykonywania czynności podczas obrzędów religijnych czy magicznych, uroczystości itp.
2. zespół czynności, które przez swoją powtarzalność tworzą zwyczaj»

No dobra, czyli można. Powtarzamy codziennie kilka czynności i mamy rytuał. To teraz…

A na co, a po co to komu?

stwórz swoje rytuały

Zwyczaje, rytuały, nawyki, wszelkie powtarzalne zachowania, które jak zwał, tak zwał (ale rytuał to tak jakoś przyjemniej), pomagają człowiekowi nie zwariować. Nie szaleć. Nie zrywać się wariacko po dziesiątej „drzemce” i nie wybiegać w panice z domu. Pomagają kłaść się o właściwej porze i zdrowiej jeść. Nasze mózgi – i organizm w ogóle – lubią to, do czego się przyzwyczają. Znam wiele osób, które nie wyobrażają sobie kawy bez ciastka. Dlaczego? Bo się przyzwyczaiły. Ja na przykład przyzwyczaiłam się do mojej porannej wody z cytryną i bardzo irytuje mnie, gdy zamiast tego muszę zadowolić się herbatą. Przyzwyczajenia można sobie wybrać i je sobie wypracować, serio. Mózg to potężne narzędzie.

Wszystko jest kwestią nawyku. Być może są osoby, które lubią, gdy wszystko jest na spontanie i jakoś tam im ten dzień leci, ale nie dla nich jest ten tekst. Ja lubię, gdy mój dzień ma ręce i nogi, i w miarę panuję nad jego przebiegiem. Wiadomo, że czasami (często? ;)) człowiekowi coś wyskoczy i – mimo robienia sobie pięknych planów w pięknym kalendarzu czy notesie – nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dla mnie ważne jest, że zachowuję jakieś ramy, a to, czego nie udało mi się zrealizować, przekładam na kolejny dzień. I znowu – żeby dzień miał te ramy, warto wypracować sobie jakieś pozytywne poranne i wieczorne nawyki. Jeśli macie problem z nawykami albo chcecie po prostu nad nimi popracować to zachęcam Was do zajrzenia na stronę Laboratorium Zmieniacza. 🙂

Mają one jeszcze jedną – bardzo ważną dla mnie – zaletę. Bardzo mnie uspokajają. Dość długo niespecjalnie radziłam sobie ze swoimi emocjami i potrafiłam godzinami ekscytować się rzeczami, na które totalnie nie mam wpływu. Coś w stylu „jak oni w ogóle mogą tak głupio myśleć?”. Tak, tak, to było bardzo nietolerancyjne, ale niestety ciągle niektóre ludzkie poglądy wzbudzają we mnie takie emocje. Jestem tylko człowiekiem. Co do tego mają rytuały? Jeśli zabronię sobie np. po 21 korzystać z internetu, to małe szanse, że coś mnie zirytuje, no nie? I będę mogła o ludzkiej porze zasnąć, nawet jeśli coś oburzyło mnie wcześniej.

No dobra, to jakie są te moje rytuały?

Moje wieczorne rytuały

Wszystko zaczyna się od odłożenia telefonu lub komputera (chyba, że oglądamy film) najpóźniej o godzinie 21 45. Często odkładam go już o 21, bo po co przed snem się tym niebieskim światłem naświetlać. Fajną opcją jest ustawienie sobie w telefonie automatycznego przełączania na „nie przeszkadzać” – ja mam ustawiony czas od 21 45 do 6. Dobra, skłamałam, nie zaczyna się od tego, ale to jest najważniejsza rzecz. Zaczyna się od tego, że około 21 zaparzam sobie meliskę na dobry sen. 🙂 Nie wiem, o co chodzi z tym uzależnieniem od ziół, bo nie widzę problemu, jeśli jestem u kogoś gościem i na wieczór mogę się napić tylko wody. Do melisy najlepsza jest książka, więc po nią sięgam, ale zdarza się również, że zastępuje ją kolorowanka – zwłaszcza wtedy, gdy jestem jakoś szczególnie podenerwowana. Następnie wywalam górne światło i zapalam świeczki – albo chociaż mniejszą lampkę – otwieram okno, ścielę z mężem łóżko i idę do łazienki na wieczorne ablucje. 🙂 Wracam do pokoju i przez 10 minut medytuję (znaczy się siedzę po turecku i staram się pozwolić swoim myślom płynąć, nie skupiając się szczególnie na żadnej z nich). Czasami jednak wybieram rozmowę z mężem. 🙂 Przy łóżku stawiam szklankę wody i olej kokosowy na rano. Wtedy spokojnie mogę się położyć, wypełnić dziennik wdzięczności i jeszcze sobie przed snem poczytać. Kocham książki i mimo że mogłabym czytać do nocy, staram się skończyć o 23.

Zdarzają się oczywiście dni, gdy gdzieś wychodzimy i wtedy większa część rytuału odpada, ale to nie jest dla mnie codzienność. 🙂

Moje poranne rytuały

stwórz swoje rytuały

Dzień zaczynam od oleju kokosowego (ewentualnie od przytulania z mężem ;)). Stosuję metodę oil pulling, która nie wiem, jak po polsku się nazywa. Ssanie oleju? W tym czasie wypełniam swój dziennik wdzięczności, otwieram okno, gotuję wodę dla siebie do cytryny i dla męża do kawy, przygotowuję jakieś śniadanie. Zawsze wstajemy razem (chyba że jedno z nas z jakiegoś powodu musi wstać o nieludzkiej porze ;)), żeby spędzić ze sobą trochę czasu rano. Jeśli macie taką możliwość, koniecznie z niej korzystajcie, to naprawdę dużo wnosi do związku. 🙂 Myję zęby, piję wodę, jem śniadanie, przez jakiś czasu pracuję nad blogiem (pisanie, promocja itd.), a następnie ćwiczę – ostatnio jogę, chociaż wydaje mi się, że wiosna sprzyja intensywniejszym ćwiczeniom, więc pewnie wprowadzę jakąś bardziej intensywną rozgrzewkę. Ćwiczenia to dla mnie bardzo ważny element poranka, bo pobudzają mnie do dalszego działania. W tym miejscu rytuały się kończą i płynnie przechodzę do codziennych działań. 🙂

Zadanie #4 Stwórz swoje własne, dopasowane do Ciebie poranne i wieczorne rytuały

stwórz swoje rytuały

Może nie jesteś takim zdrowo-świrem, jak ja i nie lubisz w siebie wciskać z rana pół litra wody. Może w dobry nastrój wprowadza Cię kawa. To zrób sobie tę kawę pachnącą, mieloną. Usiądź do niej na tyłku. Nie lataj. Może wieczorem lubisz sobie „podłubać” przy swoim hobby. Super! Zrób z tych rzeczy rytuał. To nie musi być wiele, a może Cię wprawić w świetny nastrój i nadać Twoim zwykłym dniom nieco koloru. 😉

Ja swoje rytuały już mam – jak widzieliście – ale w tym tygodniu postaram się nad nimi popracować tak, żeby naprawdę się ich trzymać, bo zdarza się, że przez kilka dni np. potrafię olać medytację. Ten tydzień będzie więc do niej należał.

Dajcie koniecznie znać o Waszych rytuałach! Macie już jakieś? A może dopiero planujecie je wprowadzić w życie? I jak sądzicie – to tylko moda, która przeminie, czy coś, co ma szansę na stałe wejść do inspiracyjno-motywacyjno-rozwojowego nurtu? 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności

Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności

jak mieć mniej rzeczy

Co powiecie na małe preludium do wiosennych porządków? Podobno oczyszczenie przestrzeni wprowadza świeżość do życia. Sprawdźmy to! Niezależnie od tego, co się stanie, to przynajmniej będziecie mieć trochę więcej porządku. 🙂

Sprzątanie z reguły kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, z przykrym, męczącym obowiązkiem, który trzeba odbębnić, żeby przejść do ciekawszych zajęć. Coś w tym jest. Jak najbardziej rozumiem sytuację, że ktoś ma bałagan w domu, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty. Wiadomo, że takie są i jest ich całkiem sporo. Ja jednak lepiej czuję się w czystej i uporządkowanej przestrzeni, i założę się, że spora część z Was ma tak samo. Jeśli nie mam czasu na wielkie sprzątanie, to przynajmniej robię porządek w pomieszczeniu, w którym spędzam większość czasu, czyli w pokoju (gdybym miała więcej niż jeden, to pewnie byłby to salon ;)).

Wiele poradników o zmianie stylu życia i nawyków zaczyna się od sprzątania.  I to nie od byle jakiego sprzątania – od odgracania. Przychylam się do stwierdzenia, że w uporządkowanej przestrzeni żyje się lepiej. Że posprzątana szafa daje poczucie spokoju. Wtedy żadne przyziemne sprawy (tego typu) i perspektywa rozprawienia się z szafką, z której wypadają graty, nie pochłaniają już moich myśli i mogę zająć się w spokoju czymś innym.

Co daje takie uporządkowanie?

jak mieć mniej rzeczy

Mogę powiedzieć, co daje mi, a Wy musicie sami sprawdzić, jak to działa u Was. Ja czuję:

  • przypływ energii i większą motywację do działania (bo coś doprowadziłam do końca, nieważne, że było to porządkowanie w szafie)
  • spokój (bo sama myśl o sprzątaniu już mnie nie prześladuje)
  • przestrzeń (tak, dosłownie czuję, że mam więcej przestrzeni do życia)
  • estetyczne poczucie spełnienia (otwieranie uporządkowanych szafek jest dużo przyjemniejsze niż tych zabałaganionych, przyznacie sami)

To chyba już jest jasne, jakie wyzwanie stoi przed Tobą w tym tygodniu. 😉

Zadanie #3 Uporządkuj NAJBARDZIEJ zagracone miejsce w swoim domu

To może być szafa w przedpokoju. Albo może jakiś schowek. Albo szuflada na nie-wiadomo-co (one są szczególnie niebezpieczne, widzę to po szufladach i pudełkach pełnych „przydasiów” u moich dziadków). Każdy znajdzie takie miejsce w swoim domu, więc jeśli myślisz, że go nie masz, to… sprawdź jeszcze raz.

I jeszcze kilka praktycznych porad (bo skoro już Was zaganiam do roboty, to chociaż w taki sposób mogę Wam pomóc):

  • wyrzucaj* rzeczy, których przeznaczenia nie jesteś w stanie sobie przypomnieć
  • wyrzucaj ubrania, biżuterię, buty, które z jakiegoś powodu już Ci nie pasują (bo mają zły rozmiar, nie twarzowy kolor albo po prostu już ich nie nosisz)
  • NIE wyrzucaj rzeczy mających wartość sentymentalną ALBO zrób im zdjęcia (w zależności od stopnia związania z daną rzeczą)
  • załóż na nie pudełko – bo te sentymentalne pierdoły mają moc wskrzeszania szczęśliwych wspomnień
  • wyrzuć tę tonę karteluszków z przepisami, poradami, makijażami i innymi pierdołami ALE zrób zdjęcia tym, które uważasz za przydatne ALBO zorganizuj na nie segregator
  • stwórz segregatory na rachunki, dokumentację medyczną i inne ważne papiery
  • jeśli decydujesz się na ogarnięcie większej liczby stref, to pamiętaj by zawsze zajmować się tylko jedną na raz – inaczej utoniesz w gratach i zaczniesz myśleć „po co ja to zaczynałam/zaczynałem, nigdy się z tego nie wygrzebię” i całą motywację diabli wezmą 😉
  • przy okazji zetrzyj kurz z powierzchni, którą porządkujesz
  • jeśli lubisz mieć jakieś bibeloty na wierzchu (ja lubię, bo robią mi dom nawet w wynajętym mieszkaniu, mój Mąż też to zauważył), to zostaw tylko te, których widok naprawdę sprawia ci radość
  • a na koniec zapamiętaj, gdzie mieszka każda rzecz i pilnuj, żeby zawsze na koniec dnia trafiała do swojego domku, bo inaczej – próżny trud

* zawsze, gdy piszę wyrzucaj, mam na myśli „pozbywaj się” w dowolny sposób – sprzedawaj, oddawaj, wyrzucaj; a decydując się na wyrzucanie – segreguj

Ja w tym tygodniu oczywiście jednoczę się z Wami i biorę się w końcu za szafki kuchenne, bo mimo mojej pięknej słoiczkowej organizacji, zrobił się tam niezły bajzel.

Dajcie koniecznie znać za ogarnianie czego się wzięliście i czy zmotywowało Was to do tzw. wiosennych porządków? A może do czegoś zupełnie innego? 🙂 I czy w ogóle uważacie, że porządek ma wpływ na Wasze życie, czy wolicie żyć w artystycznym nieładzie?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności

Organizacja wesela po swojemu, cz. IV: dobre samopoczucie gości

organizacja wesela

Po raz czwarty i ostatni podchodzę do tematu ślubno-weselnego. Trochę dlatego, że nie jestem ekspertem, a trochę dlatego, że nie mam już chyba wiele do dodania. Dla mnie ślub nie był najważniejszym dniem życia. Bądźmy rozsądni. Ani to zwieńczenie, ani to początek. Na początek nowej drogi w życiu naprawdę może składać się wiele rzeczy – i niekoniecznie musi to być ślub. My wzięliśmy ślub z potrzeby serca, ale nie po to, żeby rozdmuchiwać to wydarzenie do nie wiadomo jakiej skali. W każdym razie, skoro taka decyzja zapadła, to chciałam go dobrze wspominać. I chciałam, żeby dobrze wspominali go nasi goście. Jasne, miało być „po swojemu”, ślub jest Wasz i przede wszystkim dla Was, a wszystko powinno być takie, jak chcecie, ale naprawdę warto trochę się o tych swoich gości zatroszczyć. A jak to zrobić? Ano trzeba wziąć pod uwagę kilka spraw.

#1 Dostosuj menu

organizacja wesela

To jest moim zdaniem absolutna podstawa. Obecnie nie jest to takie proste, że dajesz wszystkim schabowego z buraczkami i wszyscy są zadowoleni. Ludzie mają teraz przeróżne diety – ze względu na stan zdrowia czy światopogląd. Taki wegetarianin czy weganin na przykład nie je mięsa czy produktów odzwierzęcych najprawdopodobniej dlatego, że – najprościej rzecz ujmując – po prostu mu tych zwierząt szkoda i nie chce przykładać ręki do ich cierpienia. Dlatego nie rób mu przykrości, stawiając przed nim tego nieszczęsnego schaboszczaka. Postaraj się dowiedzieć o ograniczeniach żywieniowych gości i po prostu się dostosuj. Restauracje czy firmy cateringowe nie powinny mieć z tym żadnego problemu. Nie chodzi o to, żeby całe menu weselne dostosowywać do jednej czy kilku osób – nikt nie mówi o rezygnowaniu z tortu truskawkowego, bo jeden z gości ma uczulenie na truskawki, przecież możecie go ostrzec 😉 – ale żeby chociaż mógł zjeść bez problemu danie główne. Przekąski też mogą być przecież różnorodne, nie trzeba stawiać mięsa na mięsie. Chodzi o małe gesty, które nic nie kosztują, a komuś będzie przyjemnie. 🙂 Jeśli wiesz, że ktoś czegoś nie je, a jednak to przed nim stawiasz, to jest po prostu słabe.

#2 Doinformuj gości

Dopilnuj, żeby goście byli dobrze poinformowani. Powinni wiedzieć kiedy, gdzie i o której odbywa się ślub, gdzie będzie wesele lub obiad weselny i jak tam dotrzeć. Jeśli trasa od kościoła/urzędu do sali weselnej jest długa i/lub skomplikowana, postaraj się, żeby każdy z gości miał transport. Dowiedz się mniej więcej, kto przyjedzie samochodem i czy będzie mógł, kogoś ze sobą wziąć. Jeśli nie masz pewności, czy da się wszystkich upakować do samochodów, to zawczasu zamów taksówkę lub nawet busik. Tu trzeba trochę zachodu, ale dzięki temu goście są zaopiekowani i unikamy komplikacji. 😉

#3 Daj świadkom względną swobodę wyboru stylizacji

organizacja wesela

Z facetem jest łatwo – wiadomo, że założy garnitur. Dziewczyna ma trochę więcej możliwości . 😉 Moją świadkową była moja przyjaciółka, która po prostu wiedziała, że nie byłabym szczęśliwa, gdyby ubrała się na czarno (chociaż ubraniowo jest to jej ulubiony kolor) lub biało. Chociaż świat chyba jeszcze nie widział świadkowej ubranej na biało. 😉 Jasne, każdy wie, kto jest panną młodą, ale gładka biała (i kremowa, i ecru) sukienka to naprawdę niespecjalnie mądry wybór, gdy idzie się na wesele w charakterze gościa. OK, ale to nie miał być poradnik dla gościa weselnego, więc wychodzę z tej – jakże emocjonującej dla mnie – dygresji. Ogólnie mówiąc: nie zmuszaj swojej świadkowej, by ubrała się w sukienkę bladoróżową lub brzoskwinkową, a na szyi miała perły. Zwłaszcza, jeśli wiesz, że jej to nie pasuje. Życie to nie amerykańska komedia romantyczna (patrz: 27 sukienek, tam było nawet gorzej).

#4 Rozmawiaj ze swoimi gośćmi

organizacja wesela

Po prostu zagadaj do każdego gościa z tzw. „swojej strony”. Do tych z tej drugiej też możesz zagadać. 😉 Albo nawet podejdź – sami do Ciebie zagadają. Nie musisz wcale rzucać nieśmiertelnego „jak się bawicie” – zwłaszcza, że wiesz, jaką odpowiedź usłyszysz. 😉 Zapytaj po prostu co słychać. Jeśli goście są z innego miasta, możesz zapytać jak im się podoba to, w którym odbywa się wesele. Dołącz do jakiejś dyskusji. Nie bądź sztywną panną młodą czy sztywnym panem młodym, którzy siedzą na swoim tronie jak para królewska na angielskim dworze. Ja tak nie siedziałam, bo po prostu nie dałabym rady. Siedziałam chyba na połowie krzesełek przy naszym stole, a na swoim to tylko podczas jedzenia dania głównego. 😉 Wracając – ważne jest to, żeby nikogo nie pominąć. Przecież zaprosiliście tylko te osoby, które chcieliście zaprosić, więc nie powinno to stanowić żadnego problemu. Prawda? 😉

#5 Tańcz ze swoimi gośćmi

Przyszła panno młoda – bo zapewne to Ty czytasz ten tekst – poucz swojego przyszłego małżonka, że nie musi, a nawet nie powinien, przetańczyć z Tobą całej nocy. Będziecie mieli na to wszystkie pozostałe noce Waszego wspólnego życia. A to dlatego, że skoro już organizujecie wesele z tańcami, to musicie pamiętać, że inni goście będą chcieli z Wami zatańczyć. I ładnie byłoby im to umożliwić.

Jestem pewna, że jeżeli zastosujecie powyższe wskazówki, to wszyscy będą zadowoleni. Albo prawie wszyscy. Tak całkiem wszystkich nie da się zadowolić, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie siedział ze skwaszoną miną zbolałej męczennicy lub męczennika, który przyszedł na Wasz ślub za karę. Oczywiście, zdarzą się jakieś wpadki. Nam też się zdarzyła. Zgubili się nam świadek i jego dziewczyna, którzy pod urzędem zniknęli nam z pola widzenia (bo zanieśli prezenty do samochodu) i byliśmy pewni, że wszyscy się załapali na transport. Jednak tak nie było i musiał do nas dojechać taksówką, bo jednak było to daleko. Jeśli to czytacie, to raz jeszcze przepraszamy! Tak to jest, jak ludzie są w stresie. 😉 Dlatego właśnie nie wyrzucajcie sobie, jeśli coś nie wyjdzie. Trudno. Najważniejsze, że nie wypięliście się na swoich gości.

No dobra, wygadałam się, to zamykam temat. Mam nadzieję, ze komuś pomogę. 🙂 Piszcie, jeśli macie jeszcze jakieś pomysły odnoście zadbania o gości. Jeśli chcecie, żebym jednak jeszcze poruszyła jakiś temat związany ze ślubem, to też piszcie.

Pozostałe wpisy z tej serii:

  1. Organizacja wesela po swojemu, cz. I: jak, gdzie, kiedy?
  2. Organizacja wesela po swojemu, cz. II: zaproszenia, prezenty, fotograf, obrączki i transport
  3. Organizacja wesela po swojemu, cz. III: co z tą suknią?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Organizacja wesela po swojemu, cz. III: co z tą suknią?

organizacja wesela

Moje ślubne wpisy cieszą się niezgorszą popularnością, więc tym chętniej kontynuuję temat. Było już co nieco o ogólnych kwestiach organizacyjnych, a także o konkretach dotyczących otoczki ślubu. Dwa pierwsze teksty przydadzą się dla obojga przyszłych małżonków. Natomiast dziś, jak zapowiadałam wcześniej, tekst będzie skierowany raczej do Panien Młodych, bo pogadam sobie o ubieraniu czy też – będąc trochę złośliwą – przebieraniu i przystrajaniu się. O wyglądzie po prostu. Nadal w duchu „po swojemu”, bo  masz czuć się dobrze w tym dniu, a nie udowadniać coś zebranym gościom.

#1 Z grubej rury: czy suknia ślubna „z prawdziwego zdarzenia” jest Ci absolutnie niezbędna?

Jeśli tak, nie czytaj dalej. Prawdopodobnie dalszy ciąg nie przypadnie Ci do gustu. O ile będąc licealistką jeszcze jarałam się sukniami ślubnymi i nawet miałam swój wymarzony krój, to później jakoś mi przeszło. Nie jestem typem księżniczki i w sukni ślubnej czułabym się jak w przebraniu. A skoro czułabym się tragicznie i nie mogłabym nawet (o zgrozo!) samodzielnie się wysikać (no chyba że jakieś Panny Młode nie mają potrzeb fizjologicznych), to ja dziękuję za taki wydatek. Nasze babcie w ogromnej większości brały ślub w zwykłych sukienkach, a my się dajemy omamić konsumpcjonizmowi i dodatkowo go napędzamy. Bo właśnie, poza tym wszystkim, według mnie kupowanie tak drogiej sukni na raz to czysty konsumpcjonizm.

Moja sukienka jest dobrej jakości… zwykłą, kremową kiecką ze sklepu z kieckami. Wygodną, z przyjemnego materiału, skromną i klasyczną kiecką. Tylu komplementów, ile usłyszałam w dniu ślubu na temat mojego ubioru, nie usłyszałam nigdy wcześniej. Najczęściej powtarzało się sformułowanie „z klasą”, co, nie będę kłamać, mile połechtało moją próżność, bo właśnie tak chciałam wyglądać. Z klasą. I uwierz, że nie ma żadnego znaczenia, czy bierzesz ślub cywilny czy kościelny. Masz pełne prawo do tego, by czuć się dobrze w swojej skórze i swoich ciuchach. Jeśli suknia ślubna to dla Ciebie strzał w dziesiątkę, to załóż ją sobie na ślub cywilny. Nie daj sobie wmówić, że na cywilny nie pasuje. Wszystko pasuje – to Twój dzień.

organizacja wesela

Gdybym miała jednak zdecydować się na jednorazowy ogromny wydatek na rzecz jednorazowego użytku, to kupiłabym garnitur ślubny. Takie białe spodnium. Uważam wręcz, że jest on dużo bardziej kobiecy niż suknia. 🙂 A tak… mam sukienkę, którą jeszcze nie raz założę w zestawieniu z kolorowymi dodatkami.

#2 Kwiatki, wianki, welony…

Obiło mi się o uszy, że ktoś niezwykle zdziwiony pytał „dlaczego Magda nie miała kwiatków?” (a także „dlaczego Magda nie chciała sukni ślubnej” – odpowiedź w punkcie #1 – oraz „dlaczego Magda nie brała ślubu kościelnego” – po odpowiedź na to pytanie, zapraszam pofatygować się osobiście). Nie miałam ani bukiecika, ani wianka, ani welonu. Może gdybym miała jakąś boho-stylówkę, to pomyślałabym o wianku, ale ja najlepiej czuję się w prostej i klasycznej wersji, więc stanęło na torebce, którą i tak nosiła moja mama.

W skrócie:

Kwiatki do ręki? Niewygodne. A jeśli to tylko po to, żeby dobrze wyglądało na zdjęciach, to wręcz głupie.
Wianek? Nie pasował mi.
Welon? Jw.

Kolejny raz jedyna moja rada jest taka: trzymaj się tego, co do Ciebie pasuje i co będzie tworzyło spójną stylizację. Suknia ślubna wiąże się z welonem, a styl boho i romantyczny – z wiankiem. A co z tym nieszczęsnym bukiecikiem? Do mnie to nie trafia, ale jeśli mieści się on w Twojej estetyce, to przecież go sobie zamów!

#3 Co z butami? Druzgocąca klęska 😉

Mnie buty pokonały. Coś musiało. Chciałam kupić sobie beżowe pantofle o wygodnym obcasie, no ale… Zobaczyłam je. Najpiękniejsze beżowe szpilki EVER. A potem zobaczyłam, jak wygląda w nich moja noga. I to był mój koniec. 🙂 Moja logika i rozsądek nie wytrzymały presji przepięknych DZIESIĘCIOcentymentrowych (bez żadnej platformy) szpilek. Prawda jest jednak taka, że ledwo w nich łaziłam i po kilku godzinach zamieniłam je na baleriny. Dodam jednak, że gdybym miała długą suknię, to z całą pewnością kupiłabym niższe buty, bo w długiej i tak nie widać nóg, a byłoby wygodniej. No, ale z gołą łydką… 😉

Z butami jest tak, jak z welonami i innymi dodatkami. Trzymajcie się stylizacji. Moja była klasyczna, więc buty też musiały być klasyczne. Gdyby była bardziej szalona, to może kupiłabym sobie jakieś fantazyjne fioletowe albo czerwone pantofelki. Do boho super pasują płaskie sandałki, a do czegoś luzackiego (tak, tak też można) – nawet trampki. 🙂

#4 Biżuteria

W sprawie biżuterii to ja mam do powiedzenia tylko kilka słów. Sama jej prawie nie noszę – poza kolczykami – więc miałam tylko sztuczne perełki w uszach. I czułam się super. Co prawda, w sprawie biżuterii wyznaję zasadę „im mniej – tym lepiej”, ale znam kilka osób, których nie wyobrażam sobie w skromnej sukience zestawionej ze skromnymi dodatkami. Wtedy dopiero wyglądałyby na przebrane! Więc jeśli na co dzień nosisz dużo biżuterii i jest ona masywna, to nie przejmuj się minimalistycznymi „zasadami”. Powtarzam – to Ty masz czuć się dobrze.

#5 Makijaż, paznokcie i fryzura

Tak, w jednym punkcie, bo ile można o tym gadać! U fryzjera byłam, bo jeśli chodzi o koki i upięcia to jestem w stanie co najwyżej skręcić włosy i związać to coś gumką, a nie taki efekt chciałam osiągnąć. 😉 Ważne to dogadać ze swoim zaufanym fryzjerem czy dana fryzura będzie nam pasować albo i nawet zrobić próbną (tak, wiem, dodatkowy wydatek, ale to wbrew pozorom może oszczędzić dużo nerwów). A teraz prawda o mojej fryzurze: została uzgodniona na miejscu z fryzjerem, u którego byłam pierwszy raz w życiu, w dniu ślubu, a fryzjer dopiero w połowie wykonywania jej zrozumiał, że to jest fryzura na MÓJ ślub (więc dowalił trochę więcej „betonowego” lakieru). Ale całkiem dobrze na tym wyszłam! 🙂 Jeśli umiesz sobie zrobić włosy sama albo masz zaufaną koleżankę (może kuzynkę?), która zawsze układa Ci włosy, to nie wahaj się wykorzystać tych opcji. Tylko kup sobie dobry lakier i dużo wsuwek. 😉

Paznokcie? Hybrydy wykonane przez koleżankę za 50 zł. Kolor: Semilac 138 Perfect Nude. Jest nieco jaśniejszy niż na zdjęciach i miał drobinki, których nie było widać, ale odbijały światło. Myślę, że wystarczy tych szczegółów.

organizacja wesela

Makijaż zrobiłam sobie sama. Teraz trochę żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia w zbliżeniu, ale trudno, czasu nie cofnę. Był bardzo prosty, wykonany przy pomocy kosmetyków i pędzli, które systematycznie gromadziłam od jakiegoś czasu i używałam ich wcześniej (i później). Były to kosmetyki z kategorii tanie (albo chociaż niedrogie), ale dobre. A jeden nawet był domowy! Oto lista:

Narzędzia:

  • Pędzel do podkładu Hakuro H50 (36 zł)
  • Aplikator (puszek) do pudru sypkiego Inglot  (7 zł)
  • Pędzel do różu Hakuro H21 (29 zł)
  • Płaski rossmannowy pędzelek do cieni (pewnie jakieś grosze, mam go od wieków)
  • Pędzelek do blendowania Hakuro H69 (30 zł)
  • Palec – do nakładania baz pod makijaż oraz rozświetlacza na kości jarzmowe 😉

Kosmetyki:

  • Rozświetlająca baza pod makijaż Golden Rose (24 zł)
  • Podkład Bourjois Healthy Mix, nr 51 (35 zł w promocji w Rossmannie)
  • Baza pod cienie Catrice (15 zł)
  • Korektor Catrice Camouflage Cream 010 Ivory (kilka zł?)
  • Puder do twarzy DIY (chcecie “przepis”?)
  • Puder do brwi Golden Rose, nr 107 (11 zł)
  • Żel do brwi Catrice (kilkanaście zł)
  • Paletka cieni Make Up Revolution ICONIC 3 (20 zł)
  • Beżowa kredka na „linię wodną” MySecret (kilka zł)
  • Tusz do rzęs Golden Rose (10 zł)
  • Róż do policzków Catrice Multi Matt 020 La-Lavender (15 zł)
  • Rozświetlacz MySecret (kilka zł)
  • Matowa pomadka do ust w kredce Golden Rose – mój idealny kolor nr 10 (12 zł)
  • Utrwalacz makijażu Inglot (21 zł)

Chciałam też mieć sztuczne rzęsy, ale nie nauczyłam się ich przyklejać. Życie.

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o wyglądowe sprawy. Posumowując – zrób tak, żeby czuć się ze sobą dobrze. Chcesz być księżniczką? Bądź! Wolisz trampki? Nie wahaj się! Po prostu bądź sobą, naprawdę, najpiękniej człowiek wygląda, gdy ubierze się (i umaluje itd.) w zgodzie ze swoimi upodobaniami, a nie wtedy, gdy przebierze się za kogoś kim nie jest.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe wpisy z tego cyklu:

  1. Organizacja wesela po swojemu, cz. I: jak gdzie, kiedy?
  2. Organizacja wesela po swojemu, cz. II: zaproszenia, prezenty, fotograf, obrączki i transport
  3. Organizacja wesela po swojemu, cz. IV: dobre samopoczucie gości

Organizacja wesela po swojemu, cz. II: zaproszenia, prezenty, fotograf, obrączki i transport

jak zorganizować wesele

Po dłuższej przerwie uznałam, że to już właściwy moment, żeby opublikować drugą część mojego ślubnego mini-przewodnika. Podstawy mamy już za sobą, więc możemy przejść do detali związanych z oprawą ślubu. Zaraz, zaraz, ale co transport dla gości ma wspólnego z tym tematem? Oczywiście niewiele, na upartego mogłabym powiedzieć, że zorganizowanie transportu dla gości weselnych wiąże się z oprawą ślubu w sensie emocjonalnym – że tak dbacie o gości i to na zawsze pozostawi ciepełko w ich sercu. Dobra, co ona w ogóle gada. 😉 Prawda jest taka, że niespecjalnie wiedziałam, gdzie by tu ten transport wtrynić. I znalazł się tu. Pewnie powinien znaleźć się w poprzednim wpisie, ale już za późno na tak daleko posuniętą edycję. No to jedziemy.

#1 Zaproszenia (i winietki) – własny projekt czy wybór już istniejącego?

organizacja wesela

Wybór pomiędzy tymi dwoma opcjami będzie zależał od kilku czynników. W moim mniemaniu trzech, ale może ktoś ma jeszcze jakieś swoje własne, więc nie piszę, że trzech. 😉 Po pierwsze i najważniejsze – zależy od czasu, który chcecie na przygotowanie zaproszeń poświęcić. Celowo nie piszę: „ile macie czasu”, bo każdy czasu ma tyle samo i od nas zależy jak go wykorzystamy. Jeśli robicie zaproszenia w ostatniej chwili, to jasne jest, że wybierzecie cokolwiek, byle mieć to z głowy. To zrozumiałe. Jeżeli zaproszenia nie są dla Was specjalnie istotne, to po prostu przytulicie gotowca, a sami zajmiecie się czymś, co bardziej Was cieszy. Po drugie, jeśli chcecie robić własne zaproszenia, to musicie mieć specjalny program (albo sprawdzić, czy drukarnia, której chcecie zlecić przełożenie Waszego projektu na papier, akceptuje program, który już w komputerze posiadacie). My – a w zasadzie głównie mój Mąż 😉 – robiliśmy je w Corelu. I po trzecie, czy w ogóle Wam na tym zależy. I tu wracamy do punktu pierwszego – jeśli nie, to po prostu wybierzecie cokolwiek. I też dobrze.

My wybraliśmy własny projekt, głównie ze względu na to, ze zależało nam na oryginalności i prostocie zaproszeń. Trudno byłoby znaleźć idealny projekt, który zgadzałby się w stu procentach z naszą wizją – no przecież sprawdzałam. Wzięliśmy więc sprawy w swoje ręce i skończyliśmy z najpiękniejszymi minimalistycznymi zaproszeniami, jakie mogliśmy (hm, mogłam?) sobie wymarzyć. Idealne czcionki, dostosowany do nas tekst, ekologiczny papier. Jeżeli jesteście zainteresowani projektem zaproszenia i wskazówkami, jak takie zaproszenia zrobić, skąd pobrać czcionki itd., to dajcie znać w komentarzach. 🙂

Nasze winietki były po prostu złożonymi na pół karteczkami z takim samym motywem graficznym jak na zaproszeniach. Tak, takimi zwykłymi, wydrukowanymi na odpowiednio zagospodarowanej kartce A4. Koszt, jak się domyślacie, był śmiesznie niski w porównaniu do zaproszeń, które i tak w końcu trzeba wysłać do drukarni – chyba że macie cały sprzęt potrzebny do ich wycięcia i złożenia – a to nie jest tani interes bez względu na to czy projekt był Wasz czy drukarni. Mało tego! Nam drukarnia zrobiła „przysługę”, że wydrukowała mniej niż 50 sztuk, bo zwykle to jest właśnie minimum. To trochę dyskryminacja, nie uważacie? 😉 Jeśli znacie jakieś drukarnie, które bezproblemowo drukują zaproszenia bez żadnych minimów – też dajcie znać. Dzielmy się wiedzą dla potomnych.

Kiedy w ogóle warto robić winietki? Wtedy, kiedy macie do rozdysponowania miejsca przy jednym, długim stole. Przy większej liczbie – mniejszych czy większych – stołów wystarczy przy wejściu wywiesić „przyporządkowanie” do stołów. O ile w takiej sytuacji dowolnie się sobie przy ustalonym stole usadzą, to w przypadku jednego stołu warto zastanowić się nad usadzeniem gości tak, by było to dla wszystkich jak najbardziej komfortowe.

#2 Kwiaty i prezenty

organizacja wesela

Tutaj warto wykazać się asertywnością. Nie chcecie tuzina garnków, patelni, żelazek, kompletów pościeli, itd.? Dajcie o tym znać gościom. Macie do wyboru dwie opcje – lista prezentów lub dyskretna prośba o „kopertę”. Mówiąc „dyskretna”, mam na myśli przekazanie tego z pomocą zabawnego wierszyka w zaproszeniu. Ludzie raczej nie lubią, jak się im wali między oczy tekstem „chcemy kasę”. Zaleta „kopert” jest taka, że pieniądze możecie wykorzystać dowolnie – odłożyć na lokatę, zainwestować np. w biznes, zrobić z nich „wkład własny” do kredytu, pojechać za nie w podróż (poślubną?), kupić sobie takie AGD, z którego będziecie zadowoleni. I tak dalej.

Druga opcja – lista prezentów – jest trochę bardziej upierdliwa, bo o ile w przypadku młodych gości można to załatwić tworząc listę w jakichś Google Docsach, gdzie każdy może na bieżąco zaznaczać, który prezent wybiera, to starsi musieliby dogadać się między sobą drogą tradycyjną. 😉 No chyba że macie bardzo ogarniętych technologicznie starszych członków rodziny, to też możliwe. Ogólnie rodzi to problemy, ale da się. Jedyną zaletą tej opcji, według mnie, jest to, że oszczędzacie czas na zastanawianiu się, który mikser by tu wybrać.

Jeśli morze kwiatów zalewające Wasze mieszkanie po ślubie nie jest czymś, o czym marzycie, to o tym też gości powiadomcie. Możecie poprosić ich, by w zamian przynieśli wino, książkę, kupon totka (to chyba najpopularniejsza opcja), czy cokolwiek przyjdzie Wam do głowy, choćby planszówki na zimowe wieczory. 😉 Możecie, jak my, zrobić mini lub całkiem sporą (w zależności od rozmiarów wesela) rzeczową zbiórkę dla domu dziecka, schroniska czy innej organizacji dobroczynnej. Zapewne zdarzy się, że ktoś z gości i tak przyniesie kwiaty, ale to będzie wówczas miła niespodzianka, a nie problem. 🙂

#3 Fotograf

Tu też jest kilka możliwości. Możecie po prostu zaangażować do robienia zdjęć kogoś z rodziny. Możecie zatrudnić profesjonalnego fotografa (chwila prywaty: zajrzyjcie do tej sympatycznej pary). Możecie też poprosić utalentowanego znajomego lub znajomą – taki też był nasz wybór.

Ja niespecjalnie lubię sesje ślubne plenerowe czy tam studyjne. Właściwie to one są poślubne – to nie są zdjęcia ze ślubu, a według mnie tylko te ze ślubu wywołują wspomnienia ze ślubu (bądź je przywracają, w takim nieuleczalnym przypadku jak mój, kiedy byłam tak zestresowana, że właściwie nie wiem, co się działo :)). Zdjęcia z sesji zdjęciowej wywołują wspomnienia z sesji zdjęciowej. Kropka. Jeśli ktoś lubi i czuje taką potrzebę to ok, jednak ja po parku, lesie, łące etc. Mogę sobie pohasać bez białej sukienki, a ślubną oszczędzę sobie na inne okazje (o czym następnym razem). Po prostu to do mnie nie trafia, jak i nie trafiają do mnie sesje zaręczynowe (no przecież nikt nie zabiera ze sobą fotografa, żeby się oświadczyć, więc w ogóle nie rozumiem po co komu taka ustawka).

Z kamerzystą nie mam żadnego ślubnego doświadczenia, więc i nie mam do tego szczególnie pozytywnego bądź negatywnego stosunku. Sama pewnie obejrzałabym sobie swój ślub raz i to by było na tyle. Tak, jak nie wracałam, do filmu ze studniówki. No dobra, może raz. A po to, żeby obejrzeć film raz, nie zdecydowałabym się na wydanie dużych pieniędzy. A muszą to być duże pieniądze, bo pamiętajmy, że praca kamerzysty, to nie tylko samo nagrywanie, ale także mozolny montaż – tak jak obróbka zdjęć w przypadku fotografa. A zatem – każdemu według potrzeb. 😉

#4 Obrączki

organizacja wesela

Moją skłonność do minimalizmu (czyżby mojego Męża też?) widać i tutaj – nasze obrączki są standardowe. To takie bardzo zwyczajne złote kółka od jubilera całkiem niesieciowego. Szczerze, nie bardzo rozumiem czym różni się biżuteria jubilerów sieciowych od niesieciowych, a sieciowe sklepy jubilerskie są droższe. Złoto to złoto. Obrączka to tylko symbol. To nie jest jakiś stróż moralności Waszego przyszłego małżonka. A już na pewno nie ustrzeże go bardziej ta ze sklepu na A. 😉 Nie namawiam Was teraz, abyście wszyscy kupili sobie zwykłe kółka. Jestem daleka od takich zakusów. Rozważcie jednak kupno od „zwykłego” jubilera, bo on raczej nie każe sobie słono płacić za „markę”. Od niego też otrzymacie gwarancję i certyfikat. A nawet ściereczkę do czyszczenia biżuterii. 😉

My byliśmy w sprawie obrączek dosyć nieogarnięci – zgłosiliśmy się do jubilera… tydzień przed ślubem. Popatrzył na nas jak na przybyszów z innej planety. 🙂 W istocie, trochę nimi jesteśmy. Jednak niezależnie od tego, czy jesteście nieco pokręceni czy całkiem standardowi, udajcie się do jubilera na jakiś miesiąc przed ślubem. Tak dla spokoju ducha.

#5 Transport dla gości

Ok, ja wiem, że to nie jest niezbędny element ślubnej układanki. Jeśli bierzecie ślub w małej miejscowości i wesele ma się odbywać dwa kroki od kościoła czy urzędu – a więc można tam bez problemu dotrzeć pieszo – lub jesteście pewni, że wystarczy samochodów, by wszyscy Wasi goście z łatwością dotarli na miejsce, to rzeczywiście nie macie się czym martwić. Jednak jeśli zdecydujecie się na restaurację, która znajduje się w znacznym oddaleniu od miejsca, gdzie planujecie się pobrać, ro warto o tym pomyśleć.

Jak się za to zabrać? Po pierwsze, policzcie ilu gości będzie bez samochodu. Po drugie, sprawdźcie, czy ktoś będzie miał w swoim aucie miejsce, by kogoś zabrać (i czy się na to zgadza!). Po trzecie, przejrzyjcie oferty firm przewozowych, podzwońcie, powysyłajcie mejle. Busik to opcja dużo lepsza niż zdanie się na taksówki. Łatwiej wtedy o przybycie wszystkich gości we w miarę zbliżonym czasie. A już absolutnie nie zwalajcie przejazdu na gości. O ile mogą sami przyjechać na ślub, to nie powinni przejmować się dostaniem się ze ślubu na wesele. A na ślub weźcie ze sobą listę pasażerów busika – pozwoli to uniknąć niezręcznej sytuacji, gdy kogoś przeoczycie…

Wydaje mi się, że najlepiej załatwić transport na miesiąc, no, trzy tygodnie, przed ślubem, żeby nie obudzić się z ręką w nocniku. W Warszawie przewóz 20-osobowym busem kosztuje ok. 300 zł. Nie jest to wygórowana kwota – zwłaszcza biorąc pod uwagę różnicę w cenie „talerzyka” (tym bardziej w porównaniu do jego zawartości) w dzielnicach w pobliżu Śródmieścia, a oddaloną np. Falenicą. Chociaż dla mnie wspomnienia z restauracji są bezcenne. I wcale nie uważam, że zrobiliśmy to wszystko „po taniości”, a jedynie „z głową”. A restauracja, w której odbył się nasz obiad weselny, naprawdę pobiła na głowę pozostałe – nie tylko cenami.

Ok, to byłoby na tyle, kolejny tekst z tego minicyklu będzie skierowany przede wszystkich do przyszłych panien młodych. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe części:

  1. Organizacja wesela po swojemu, cz. I: jak, gdzie, kiedy?
  2. Organizacja wesela po swojemu, cz. III: co z tą suknią?
  3. Organizacja wesela po swojemu, cz. IV: dobre samopoczucie gości

Organizacja wesela po swojemu, cz. I: jak, gdzie, kiedy?

jak zorganizować wesele

Dziś chciałabym zaprosić Was na pierwszą serię kilku wpisów na moim blogu. Organizacja to jeden z elementów życia, który szczególnie mnie interesuje. Lubię mieć dobrze zorganizowaną przestrzeń wokół siebie, lubię mieć dobrze zorganizowany czas. Organizacja wydarzenia to zupełnie co innego. Organizacja ślubu była najbardziej czaso- i pracochłonną ze wszystkich organizacji ever. 😉 Ale warto było! Zorganizowanie czegokolwiek wymaga poświęcenia czasu i sporych nakładów pracy, ale satysfakcja, że się zrobiło coś samodzielnie – gwarantowana. A ślub to jedno z najważniejszych wydarzeń z życia człowieka. Daleko mi do tego, by twierdzić, że najważniejsze, ale nadal bardzo ważne i przygotowanie go jest warte zachodu.

Ślub po swojemu

Po pierwsze i najważniejsze: muszę sobie trochę pogadać. 🙂 Ślub powinien być zorganizowany po Waszemu. To jest dla mnie najważniejsza kwestia. Nie tylko, gdy chodzi o ślub, ale gdy chodzi o całe Wasze życie. Macie je jedno i to Wy decydujecie o jego kształcie. Pochodzę z małego miasteczka, gdzie jak na dłoni widać, że wielu ludzi nie myśli o tym, co będzie dobre dla nich, ale o tym, co ludzie powiedzą. Oczywiście w dużych miastach też występuje takie zjawisko, ale jakoś słabiej je widać. Podobnie jest z kwestią „pokazania się” (if ju noł łot aj min). To wszystko doskonale widać przy okazji ślubów i wesel. Jeżeli naprawdę w głębi serca chcecie, by Wasz ślub wyglądał tak, jak „radzi” Wam najbliższe otoczenie, to wszystko super. Jeżeli całkowicie gryzie się to z Waszym światopoglądem i wyobrażenie na temat tego dnia albo czujecie, że ktoś Was do czegoś przymusza, zróbcie to po swojemu! Nie ma czegoś takiego jak „wypada”! Nie chcecie brać ślubu w ogóle? Nie bierzcie! Chcecie kameralne wesele zamiast wielkiego? Zróbcie kameralne. Nie chcecie zapraszać znajomych swoich rodziców, „bo oni byli na ślubie ich syna”? Nie zapraszajcie! Mogłabym tu mnożyć przykłady, ale myślę, że wiecie, o co mi chodzi. To jest Wasz dzień. Wasze życie.

CZ. I Jak, gdzie, kiedy? Czyli podstawy organizacyjne

Ok, ustaliliśmy już sobie, że decyzje na temat ślubu podejmujecie sami, ze swojej nieprzymuszonej woli. Czas na kilka podstaw związanych z organizacją wesela. One wszystkie są w dużej mierze powiązane, więc raczej decydując się o jednej z nich, trzeba wziąć pod uwagę pozostałe. Ale, jak zwykle, po kolei.

#1 Ślub kościelny (konkordatowy) czy cywilny?

organizacja wesela

To bardzo osobista sprawa. Naprawdę NIKT nie powinien Wam się w to wtrącać. I tutaj nie ma kompromisów. I nie ma też czegoś takiego, że któryś z tych ślubów jest lepszy – oba są równie ważne w świetle prawa, a jeśli chodzi o kwestie sumienia, to weźcie pod uwagę, że każdy ma swoje i pilnujcie tylko swojego. 😉 Nie ma też czegoś takiego jak „tylko cywilny”. Nie będę tu wnikać w kwestie duchowe, bo to sprawa osobista, ale tak dla niezdecydowanych, czy powinni postawić się rodzicom, 😉 powiem, że ślub cywilny może być równie piękny i uroczysty, co kościelny. Wiem, bo sama taki brałam. Dochodzą do tego też kwestie finansowe – ślub kościelny (usługa kapłana + ozdabianie kościoła) to wydatek rzędu 1500 zł, a cywilny… 84 zł. Nie wiem, jak wygląda to w małych miastach, ale w Warszawie w Urzędzie Stanu Cywilnego (dalej zwanego USC) można zamówić sobie muzykę na żywo, jeśli komuś zależy – oczywiście koszt wtedy wzrasta. Sale ślubów też są niczego sobie, serio. Nie bójcie się podjąć takiej decyzji, jeśli się wahacie.

Kiedy już zdecydujecie, musicie się wybrać i ustalić termin. W przypadku ślubu cywilnego można wybrać datę nie dalszą niż 6 miesięcy do przodu, a w przypadku kościelnego możecie około roku wcześniej (albo i 1,5 – podobno zależy od księdza), ale wystarczy i 10 miesięcy. W przypadku naszego ślubu zaplanowanego na maj, nie było szczególnym problemem znaleźć w styczniu wolny termin w bardzo ładnej restauracji (choć nie wszystkie, do których napisaliśmy miały miejsce). Ale to Warszawa. Wiem, że w małych miejscowościach często czeka się nawet do 2 lat na salę weselną. Dlatego polecam najpierw ustalić datę z restauratorem, a potem dopiero z księdzem bądź urzędnikiem.

Wyżej podlinkowałam cenę, ale podlinkuję jeszcze raz, żeby było bardziej widoczne: kroki, które trzeba wykonać, żeby wziąć ślub w USC. Zakładam, że w innych miastach jest tak samo, jak w Warszawie.

#2 Miasto, w którym ten ślub weźmiecie

Mieszkacie i pracujecie w tej samej miejscowości, co Wasze rodziny? Wszystko jasne. A co zrobić, gdy jest inaczej? Scenariuszy jest nieskończona ilość, więc nie będę tutaj pisać referatu dla każdej z możliwości, ale proponuję tylko, żebyście wzięli pod uwagę kilka rzeczy:

  1. Czy w miejscowości, w której mieszkają Wasze rodziny, jest gdzie wziąć ślub (kościół czy sala ślubów) i czy odpowiada to Waszym wymaganiom?
  2. Czy jest tam odpowiedniej wielkości restauracja bądź sala weselna, która odpowiada Waszym wymaganiom?
  3. Czy Wasza rodzina może ewentualnie dojechać i nocować w innym mieście lub czy możecie zapewnić jej transport i ewentualny nocleg, tam, gdzie chcecie wziąć ślub?
  4. Co najkorzystniej wyjdzie Wam pod względem finansów?

Zobrazuję to naszym przykładem. Pochodzimy z jednej, małej miejscowości, mieszkamy w Warszawie. Część naszej rodziny mieszka w Warszawie i to większa niż w tej miejscowości, z której pochodzimy. Mamy tu też znajomych, których chcieliśmy zaprosić. Członkowie rodziny mojego Męża mieszkają w różnych miastach (też za granicą). Ślub chcieliśmy wziąć cywilny, a sala ślubów w naszej miejscowości nie jest szczególnie piękna. Chcieliśmy też uniknąć gadania „a dlaczego nie w kościele”. To wszystko pomogło nam podjąć decyzję, że weźmiemy ślub w USC w Warszawie. Wszyscy, którzy mieli dojechać, dojechali bez problemu, a rodzina mojego Męża nawet zrobiła sobie później afterparty, korzystając z okazji, że wszyscy są w jednym miejscu. 😉

To jest kwestia do dogadania i jeżeli czegoś zdecydowanie odradzam to ściągania swojej rodziny na ślub, jeżeli mieszkacie za granicą. No, chyba, że macie na to fundusze. Jednak fundusze i tak nie pomogą, jeśli ktoś starszy nie zechce przyjechać/ przylecieć, bo nie ma na to siły, jak i ktoś, kto ma dzieci albo jakieś służbowe zobowiązania. Chociaż, oczywiście, zrobicie, jak chcecie.

#3 Mały czy duży ślub (i wesele?)

Wszystko powinno zależeć od Waszego gustu. Ja nigdy nie chciałam mieć dużego wesela, wielkiego tortu i otrzęsin. I wielu innych rzeczy, które wielu innym ludziom odpowiadają. Na naszym ślubie było 40 osób. A można zorganizować jeszcze mniejszy ślub. Nawet miałam okazję być na dwóch takich bardzo skromnych, rodzinnych uroczystościach. I też było dobrze. Chcecie wielkie weselicho i nie macie oporów przed kredytami/ braniem kasy od rodziców/ po prostu macie na to pieniądze? Super, róbcie! Ale nie róbmy z tego standardu. KAŻDY ślub jest piękny.

#4 Restauracja czy sala weselna/ obiad weselny czy wesele

organizacja wesela

Jak wcześniej pisałam – to wszystko ściśle się ze sobą wiąże. My braliśmy ślub cywilny w Sali na 80 osób, gości było 40, a w ramach wesela był obiad w restauracji. Część znajomych zaprosiliśmy tylko na ślub. Tak, można tak zrobić. Moim zdaniem lepiej tak, niż nie zaprosić wcale. To teraz tak – oczywista oczywistość – w przypadku większego wesela wydatki też wzrastają, i to zupełnie nieproporcjonalnie. Bo jak mieliśmy obiad, to płaciliśmy za obiad. A gdy mamy więcej osób i robimy wesele z tańcami, to potrzebujemy sali bankietowej, a wtedy rodzi się potrzeba zorganizowania miliona innych rzeczy: zespołu, wodzireja, wielkiego tortu (najczęściej marnej jakości, bo wiecie, ile by kosztował świetny tort na 200 osób ;)), drinków i nieskończonej ilości alkoholu, chłopskiego stołu (czy jak to się tam nazywa, podobno ostatnio modne). Wydatki robią się ogromne. Dochodzi do tego jeszcze jedna rzecz – 200 osób może nie zmieścić się w USC. W Warszawie jest jedna taka sala ślubów – na starówce. Nie sądzę jednak, żeby w większości miast były aż tak duże sale – trochę też z przyzwyczajenia, że ludzie najczęściej biorą ślub w kościele i jak ktoś bierze cywilny, to na pewno nie duży. Dlatego jeśli jesteście przekonani, że nie chcecie ślubu kościelnego, to rozważcie uszczuplenie listy gości, którą na tym etapie powinniście mieć mniej-więcej ogarniętą. Mówiłam, jak to się wszystko łączy… 😉

Jak to wyglądało w naszej praktyce? Wyszukiwaliśmy restauracji na zbiorczej stronie GdzieWesele.pl (dla spóźnialskich: są tam też terminy last minute) – ale jestem pewna, że takich stron jest więcej – później ewentualnie wchodziliśmy na stronę restauracji, sprawdzaliśmy menu weselne – jeśli było dostępne – i pisaliśmy maile do restauracji, które nam się spodobały, z zapytaniem o termin (oraz ewentualnie menu, jeśli nie było go na ich stronie). Sprawdzaliśmy też, w jakiej odległości jest restauracja od USC. Ostatecznie obejrzeliśmy cztery sale. Tym sposobem znaleźliśmy wspaniałą restaurację Angelika w Falenicy (niestety musieliśmy załatwić transport części gości, ale o tym następnym razem), którą wszystkim będę polecać, jeśli ktoś mnie zapyta o dobre miejsce na zorganizowanie takiej uroczystości. To też dobra lekcja dla wszystkich, którzy myślą, że jeżeli pierwsza restauracja czy sala, do której wejdą im się spodoba, to trzeba ją brać. Nie róbcie tego, bo możecie przegapić perełkę.

W tym momencie urwę moją opowieść, bo nie chciałabym Was zanudzić, ale też nie chciałabym pisać szczątkowo. Właśnie dlatego postanowiłam tę krótką serię podzielić na 3-4 „odcinki”. Mam nadzieję, że dzięki temu, ktoś będzie miał skarbnicę wiedzy, jakiej ja nie miałam, gdy trwały nasze przygotowania do ślubu. Mam nadzieję, że się przyda. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe części:

  1. Organizacja wesela po swojemu, cz. II: zaproszenia, prezenty, fotograf, obrączki i transport
  2. Organizacja wesela po swojemu, cz. III: co z tą suknią?
  3. Organizacja wesela po swojemu, cz. IV: dobre samopoczucie gości

Jak tanio podróżować po Polsce?

jak tanio podróżować

„Ale ci fajnie”, „Jak ty to robisz?”, „Skąd masz na to pieniądze?” – te i wiele im podobnych pytań słyszałam w ciągu ostatnich lat wielokrotnie. A o co właściwie chodzi? A o podróżowanie. Po Polsce. Bo podróżować nie trzeba za granicę. Jakiś czas temu mogliście obejrzeć sobie serię reklam „To Mazury, nie Amazonia/ Hiszpania / …”. Może warto poznać najpierw swój własny kraj, a później zachwycać się innymi?

jak tanio podróżować
źródło: http://www.gravite.pl/mazury-cud-natury/

Wszystko zaczęło się od tego, że byliśmy z moim Mężem – a wówczas jeszcze Nie-Mężem 😉 – znudzeni. Znudzeni wyjazdami w miejsca, które znamy już na pamięć, w których widzieliśmy już wszystko, co można było zobaczyć, a w które wyjeżdżaliśmy głównie dlatego, że część noclegową mieliśmy za darmoszkę. Schemat Trójmiasto-Biebrza-Trójmiasto-Biebrza… mocno nam się przejadł. Nie znaczy to, że całkowicie wykluczamy te miejsca jako cele naszych wyjazdów w przyszłości. Ja Biebrzę kocham, jej charakterystyczny zapach, niesamowite widoki na rozlewiska. Trójmiasto także kojarzy mi się cudownie, z radosnym, beztroskim dzieciństwem i wczesną młodością, z goframi i liścikiem, który zostawiłam kiedyś w Greenway’u („Przepraszam, że nie zjadłam, bo nie mogłam”;)).  No ale to tak jak ze związkami – można kochać swojego partnera nad życie, ale urozmaicenia to niezbędna część szczęśliwego wspólnego życia.

jak tanio podróżować

Toteż pojechaliśmy do Agroturystyki nad jezioro. Serdecznie polecam, jeśli ktoś lubi taką formę wypoczynku, Agroturystykę Magdy Wilk. To bardzo ciepła osoba wprowadzająca niesamowicie swojską atmosferę przy śniadaniu i nie tylko. Okolica też jest bardzo klimatyczna – lasy i spore jezioro Selmęt Wielki. Nie bez powodu tam wróciliśmy – tym razem w sezonie, pod namiot. Później zaczęliśmy zwiedzać duże polskie miasta – Wrocław, Poznań, Toruń… W międzyczasie wpadła nam wycieczka do Hiszpanii, ale to opowieść na inny raz. W tym roku odwiedziliśmy Sandomierz – malownicze miasteczko, idealnie nadające się na weekendowe ładowanie baterii.

jak tanio podróżować

W zeszłym – zafundowaliśmy sobie wycieczkę szlakiem tatarskim (trochę zmodyfikowanym po naszemu). Podlasie ma w sobie wiele uroku, dopóki „patrioci” się nie wychylają (jeżeli nie wiecie, o czym mówię, to polecam książkę „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” albo poszukanie sobie co to znaczy „wielokulturowość turystyczna”).

Co tu kryć, w powiedzeniu „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie” jest wiele racji, także w kontekście podróżowania. Oczywiście, jeśli ktoś za jedyny cel podróży, wybiera sobie leżenie plackiem na plaży i popijanie drinka z palemką (w czym też nie ma nic złego!), to najlepiej uczyni udając się na Fuerteventurę. 😉 Boleśnie przekonaliśmy się o tym dwa tygodnie temu próbując wypocząć nad Biebrzą. Jeśli jednak lubicie spędzać czas spacerując/ maszerując i podziwiając piękno natury lub architekturę i inne dzieła człowieka, to spokojnie wystarczą Wam granice naszego pięknego kraju.

Największą zaletą podróżowania po Polsce jest jego niewielki koszt. Spanie? W hostelu lub pod namiotem. Jedzenie? Obiad w fajnej knajpce, ale kolacja i śniadanie ze sklepu. Podróż? Przejazdy są śmiesznie tanie, a czasem można nawet znaleźć niedrogi przelot. Ale po kolei…

#1 Planowanie z wyprzedzeniem

Po pierwsze i najważniejsze – im więcej czasu do Waszego wyjazdu, tym szersze możliwości przed Wami. Możecie dzięki temu zarezerwować taniej lepszy hostel, kupić w jakiejś promocji namiot, macie czas na przygotowania i poszukiwania. Możecie taniej kupić bilet na autobus lub pociąg.

Jednak, nie oszukujmy się, nie każdy tak potrafi. Ale i na last minute się da. Spokojnie. Będziecie mieć po prostu mniej opcji noclegowych i będziecie musieli bardziej spiąć pośladki, żeby wszystko załatwić. Z doświadczenia wiem, że niektórzy tak wolą. Ja nie, ale znam takich. 😉 Dacie radę.

#2 Typ wyjazdu

jak tanio podróżować

Pierwsza kwestia, którą należy rozważyć, to interesujący nas typ wyjazdu. Wolicie otoczenie natury czy „cywilizacji”? Chcecie zwiedzić jedno duże miasto czy kilka małych? Potrzebujecie bardziej czy mniej intensywnej rekreacji? Zadając sobie te pytania, zawęzicie krąg poszukiwań. Gdy już odnajdziecie miejsce lub obszar docelowy, możecie zastanowić się nad formą transportu.

#3 Przejazdy

Sprawa jest prosta – pod tym względem najtańszy będzie wyjazd do dużego (lub mniejszego, ale popularnego) miasta ze względu na dobre skomunikowanie. Wystarczy poszukać ofert Polskiego Busa lub pociągu (zwłaszcza, jeśli jesteś studentem – korzystaj ile możesz!), a na miejscu zastanowić się, czy potrzebujecie biletów na komunikację miejską, a jeśli tak, to ile i jakich. Wszystkie informacje znajdziecie na stronach komunikacji miejskiej danego miasta. Do Warszawy np. najbardziej opłaca się przyjeżdżać na weekend, bo bilet weekendowy kosztuje 24 zł i jest ważny na wszystkie przejazdy od 19:00 w piątek do 8:00 w poniedziałek. Można też kupić weekendowy grupowy, dla maksymalnie pięciu osób za 40 zł! Nietrudno obliczyć, że opłaca się już przy dwóch. 🙂

Trudniej sprawa się ma z wyjazdami do małych, mniej popularnych miasteczek. Do Sandomierza jeszcze dojedziecie Polskim Busem, ale znajdą się i takie, do których dostaniecie się tylko z przesiadką. Warto wcześniej sprawdzić jak tam z połączeniami. Plusem małych miasteczek jest – oprócz ich urody – brak potrzeby kupowania biletów na komunikację miejską.

Trzecia opcja to wyjazd w jakąś trasę. Do tego niestety potrzeba samochodu. Jeśli go macie, to super. Jeśli nie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że mają go Wasi rodzice, skorzystajcie z tego. Nie? Zawsze możecie go wypożyczyć – to nie jest taki drogi interes. A co zrobić, gdy nie ma się prawa jazdy? Nie będę pisać „zrób, trzeba mieć” itd., bo nie trzeba, jest to drogie i sama wcale go nie mam. Zamiast tego powiem: znajdź kierowcę i zaproponuj mu interesującą wycieczkę. Nie znalazłeś? To może trasa rowerowo-namiotowa? Też nie? To może po prostu zostań przy wyjeździe do dużego miasta. Ich też jest całkiem sporo.

#4 Noclegi

jak tanio podróżować

Wybraliście już swoje wymarzone miejsce? Super! To teraz trzeba zastanowić się nad noclegami. Najtańszy będzie oczywiście namiot, ale nie rozstawicie go przecież w miejskim parku, więc trzeba go zostawić na wyjazdy na łono natury. W mieście optujemy za hostelami. Najniższa cena za pokój dwuosobowy w hostelu – a właściwie w Domu Turysty – z jaką się spotkałam to 37 zł. Byliśmy jeszcze oboje studentami, ale to i tak imponująca cena. Jeśli chcecie oszczędzić zdecydujcie się na wspólną łazienkę, jeśli wolicie komfort – weźcie pokój z łazienką. A jeśli jesteście super hipisami i nie przeszkadza Wam spanie z obcymi ludźmi w pokoju – weźcie po prostu łóżko w pokoju wieloosobowym – to już jest naprawdę super tania opcja. Od hoteli raczej trzymajcie się z daleka. Nam zdarzyło się w hotelu w Polsce spać raz, w Campanile’u w Poznaniu, bo akurat był miesiąc targów i najtańszy wolny pokój w hostelu kosztował ok. 200 zł za dobę, a Campanile kosztował 100. Było całkiem spoko, ale to była jakaś wyjątkowa okazja. Jeśli 100 zł, to dla Was dobra cena, to możecie próbować. 🙂 Szukajcie też ofert na portalach typu Groupon, czasem zdarzają się fajne obniżki – dzięki temu innym razem spaliśmy w hostelu w centrum Poznania za 50 zł.

#5 Zwiedzanie

jak tanio podróżować

Ok, zarezerwowaliście hostel (lub pożyczyliście/ kupiliście namiot 😉 ). I co teraz? Teraz to należy udać się do najbliższej biblioteki i wypożyczyć przewodnik. Albo kupić, ale dzięki bibliotece zaoszczędzicie kolejne pieniądze. Nie masz konta w bibliotece? To weź se załóż. Nie stwarzajmy sztucznych problemów. Warto szukać możliwie aktualnego przewodnika. Możecie też poszukać jakichś informacji w internecie – na blogach lub miejskich portalach. Jeżeli wybieracie się do miasta, warto sprawdzić darmowe dni muzeów i galerii, poszukać sezonowych imprez. Każdy znajdzie coś dla siebie. Możecie sobie zrobić plan zwiedzania albo zdecydować się na spontan (z doświadczenia wiem, że on zwykle wychodzi drożej).

#6 Jedzenie

W tym przypadku przewodniki w tradycyjnej formie sobie darujcie. Do tego miejsca prawdopodobnie sporo zaoszczędziliście, więc macie dwie opcje. Możecie sobie robić jedzenie sami – zwłaszcza, że w wielu hostelach dostajecie do dyspozycji lodówkę i kuchenkę. Jednak to też ma swoją cenę – czas. Jeśli więc wolicie poświęcić swój cenny czas na inne aktywności, polecam ograniczyć się do jedzenia na własną rękę śniadań, kolacji i przekąsek, a na obiad udać się do restauracji. Tu też macie dwie opcje. Albo wpisujecie w Google: „tanie i dobre jedzenie w … (tu wstaw nazwę miejscowości)” lub „gdzie tanio zjeść w …” – w większości miast coś takiego się znajdzie, jakieś bary mleczne na przykład – albo przeglądacie blogi kulinarno-turystyczne jak Krytyka Kulinarna lub Taste Away i szukacie fajnych miejscówek. My dzięki Krytyce Kulinarnej znaleźliśmy uroczą restaurację Bistro Podwale w Sandomierzu. Tak dobrą, że poszliśmy tam na obiad kolejnego dnia. Jak widać, opcje finansowe są naprawdę różne – Wy decydujecie w jakim stopniu oszczędzacie, a w jakim dopuszczacie się rozpusty. 😉

#7 Pieniądze

Nie będę Was czarować – jeśli naprawdę nie macie kasy, bo nie pracujecie albo – w przypadku młodszych z Was – Wasi rodzice zarabiają zbyt mało (chociaż w dobie pińcet plus…), a Wy nie macie ochoty sobie dorobić na zbieraniu owoców czy pracy w kebabiarni, no to sorry Winetou, ale wycieczkę musicie sobie odłożyć na lepsze czasy. Ale w pozostałych przypadkach? Odkładajcie sobie do skarbonki/ skarpety/ na konto oszczędnościowe po parę złotych (stąd warto zaplanować to wszystko wcześniej), a zdziwicie się, ile uzbieracie. A może problem leży w tym, że nie widzicie, ile pieniędzy przepuszczacie na codzienne przyjemnostki? Kawę, piwo, kosmetyki? Dodajcie sobie te wydatki z kilku miesięcy, to może to Was oświeci i zmotywuje do oszczędzana na wyjazdy.

#8 Pamiątki

jak tanio podróżować

Nie kupuj ich. To zwykle pierdoły, z którymi później nie wiadomo co zrobić. Lepiej weź aparat – lub po prostu telefon z możliwością robienia zdjęć. Albo zrób sobie detoks od technologii i chłoń piękno świata. 🙂

#9 Alternatywa: zabaw się w turystę w swoim mieście

Nie wiem, jak jest w innych dużych miastach, ale w Warszawie w wakacje naprawdę są wakacje. 🙂 Każdego dnia można znaleźć coś ciekawego do robienia – kino pod chmurką, otwarta pływalnia, jakieś festiwale, targi śniadaniowe… Można pójść w miejsca, w jakich nigdy dotąd się nie było, zrobić sobie piknik na parku lub nad Wisłą. Poza tym są muzea, wystawy, starówka, puby, restauracje. Każdy znajdzie coś dla siebie, za różne pieniądze albo i za darmo. Ja już nie raz z powodzeniem zorganizowałam sobie lub koleżankom spoza Warszawy (prawie) darmową wycieczkę (płaciłyśmy za kawę, piwo i obiad 😉 ) i to nie tylko w sezonie. Mieszkasz w małej mieścinie? Weź rower i pojedź na wyprawę. Albo podjedź na okoliczną polanę z kocem i książką. Warto docenić to, co jest w zasięgu ręki.

Nie wiem, na ile wyczerpałam temat, pewnie na tyle, na ile mogłam. 😉 Może macie jeszcze jakieś rady dla podróżujących po Polsce? Piszcie mi w komentarzach. 🙂 I szerokiej drogi!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

Londyn – miasto możliwości

Pokonać marazm

pokonać marazm

Za mną dość ciężki okres – długie chwile marazmu właśnie, o czym za chwilę, później jedna wielka bieganina i załatwianie wszystkiego naraz. Tak się kończy załatwianie wszystkiego na ostatnią chwilę. I takie są skutki nieopanowania braku chęci do działania. Co więc robić? Jak żyć? 🙂

Nigdy nie byłam zwolenniczką takiego zachowania. Zawsze mam też ambicję, by myśleć o pozytywnych aspektach rzeczywistości, choćby nie wiem co. A żeby tę ambicję zrealizować, trzeba pilnować, by czas był zawsze dobrze wykorzystany, by dni nie przelatywały przez palce. Nie chodzi mi o dokładny, godzinowy grafik każdego dnia – choć wiem, że są osoby, którym to odpowiada – ale o takie poukładanie sobie dnia, by zachować zdrową równowagę pomiędzy obowiązkami a przyjemnościami.

Możecie zapytać, co u licha ma wspólnego pozytywne myślenie z planowaniem dnia. Wyobraźcie sobie, że używacie popularnego narzędzia samorozwojowego i kończycie dzień powiedzeniem sobie w myślach lub zapisaniem trzech rzeczy, które były świetne danego dnia. Co powiecie, gdy będzie w miarę produktywny? Pewnie np. „napisałam 5 stron pracy magisterskiej”, „złożyłam projekt 3 dni przed ostatecznym terminem”, „umyłem okna” albo „odwiedziłem babcię”. A co się stanie, gdy dzień będzie całkowicie bezproduktywny? Co sobie powiecie, z czego będziecie zadowoleni? „Leżałam”? „Oglądałam z błogością telewizję przez pół dnia”? Pomyślcie sami, po czym poczujecie się lepiej, a zrozumiecie dlaczego dbanie o produktywność każdego dnia jest tak ważne. Nie mówię o superhiperproduktywności, ale o takiej produktywności, która pozwala pociągnąć Wasze projekty do przodu. A do tego czasem wystarczy zrobić w ciągu dnia JEDNĄ rzecz.

A teraz, co takiego można zrobić, by pokonać ten podły marazm? Jak wykopać w kosmos tego prokrastynującego diabełka szepczącego do ucha „nic się nie stanie, jeśli dziś nie poćwiczysz/ posprzątasz/ popracujesz nad projektem/ … (wstaw własne słabostki)”? Oto kilka pomysłów:

#1 Zacznij dobrze dzień

Wstań o przyzwoitej porze, dla każdego to będzie inna godzina. Wypij wodę z cytryną. Poćwicz. Zjedz pożywne śniadanie albo chociaż jakieś, jeśli nie jesteś śniadaniowym człowiekiem (owoc?). Włącz energetyzującą muzykę albo choćby radio. Albo może poczytaj, jeśli to na Ciebie lepiej wpływa. Wypij swoją kawę lub herbatę. A w ciągu dnia pamiętaj, by sobie robić przerwy na jakieś małe lub większe przyjemności.

#2 Pracuj w oparciu o listę to-do

pokonac marazm (2)

Nie masz listy? Pewnie przebimbasz cały dzień. Albo zapomnisz o czymś ważnym. Chyba że masz ultradoskonałą pamięć. Ja tam nie jestem komputerem i nawet jeśli nie przychodzi mi nic na początku do głowy, to siadam przed tą kartką i myślę, co muszę zrobić. Niektórym odpowiada planowanie na dzień do przodu, innym na tydzień do przodu, innym z rana tego samego dnia. Dzięki takiej liście nie musisz wszystkiego pamiętać i masz przyjemność z odhaczania i monitorowania swoich postępów. 🙂 Więcej o moim obecnym sposobie planowania tutaj.

#3 Wstań z kanapy

Wiesz, to taka podstawa. Jak będziesz leżeć, to nic nie zrobisz. Jeśli pracujesz w domu, to przesiądź się do biurka albo stołu, to zdecydowanie pozytywnie wpływa na koncentrację. I wyłącz tego fejsa. I głupi serial.

#4 Wyjdź z domu

Czasami samo wyjście z domu pomaga się trochę otrząsnąć z tego bezwładu. Choćby na mały spacer. Choćby po warzywka i pieczywko na kolację. Zawsze to zmiana otoczenia. I można dać oczom trochę odpocząć od monitora.

#5 Zadbaj o to, jak wyglądasz

pokonać marazm

Nie na każdego to działa, ale jeśli pracujesz w domu, to raczej ubierz się jak człowiek. Nie noś porwanych ubrań. Jeśli to Ci pomoże zrób makijaż – może chętniej wyjdziesz na mały spacer. Całkowity relaks ubraniowy zostaw sobie na wieczór. No, chyba że wieczorem wychodzisz, to wtedy daj sobie trochę luzu wcześniej. Każdy człowiek jest inny, ale jeśli Twój wygląd ma ogromny wpływ na Twoje samopoczucie, to zadbaj o niego także wtedy, gdy przebywasz w domu.

#6 Zadbaj o to, jak wygląda Twoje otoczenie

Są ludzie, którzy najlepiej odnajdują się w bałaganie, a są ludzie, którzy kompletnie nie umieją się skupić, gdy mają wokół siebie bałagan. Ja należę do tej drugiej grupy, więc gdy nie zechce mi się posprzątać, to nie zechce mi się zrobić niczego innego.  Najczęściej zmuszam się więc do tego, by posprzątać. Opracowałam już swoją metodę sprzątaniową, która sprawia, że wszystko idzie gładko, a nie latam jak kot z pęcherzem, więc może któregoś razu się nią z Wami podzielę. Warto też kupić sobie jakieś kwiatki albo zadbać o inne, spójne, o ile to możliwe, dekoracje. W posprzątanym, ładnym pokoju od razu lepiej się przebywa. I pracuje.

#7 Na koniec każdego dnia praktykuj wdzięczność

pokonać marazm

Pisałam już o tym wcześniej i pewnie będę pisać jeszcze wiele razy. Jest to bardzo ważny element poukładanego życia. Możesz sobie zapisywać dobre rzeczy z danego dnia w notesiku, możesz zrobić słoik szczęścia, a możesz mówić je sobie w głowie. Mając przed sobą ten rytuał, postarasz się, żeby każdy Twój dzień był – chociaż w miarę – udany. Jak widzicie, ja dodatkowo dopisuję sobie coś, nad czym mogłabym popracować kolejnego dnia. 😉


W ramach podsumowania powiem Wam, że przeczytałam kilka dni temu wpis bardzo znanej blogerki, który wytrącił mnie z równowagi. Pisała o tym, że nie da się wieść poukładanego, zrównoważonego życia, jak się ma dom, dzieci, takie standardowe życie. Wniosek jaki można było z tego tekstu wyciągnąć jest taki, że jedyne prawidłowe i realne życie to życie szalone, gdzie właśnie biega się całymi dniami i nie zdąży się domalować oka. A Wam powiem, że to wszystko jest kwestią priorytetów. Może nie będę codziennie zastanawiać się pół godziny, co na siebie włożę, ale rano poćwiczę. Może nie będę miała czasu spotkać się z koleżanką, ale zaplanuję sobie, co będę jadła na obiad w najbliższych dniach.

Nie mam dzieci, więc nie mam bezpośredniego doświadczenia. Wiem, że gdy dzieci są maleńkie, to człowiek śpi, gdy tylko może. Ale wiem też, że są kobiety, które ze swoimi rocznymi dziećmi ćwiczą. Pamiętajcie, że nie ma wzoru idealnego życia – jeśli jest Wam dobrze w zabałaganionym życiu (a znam takie osoby), to doskonale. Nie możecie jednak mówić, że poukładane życie nie jest możliwe albo że poukładane osoby to pozoranci albo idioci czy pustaki nie znające się na tym, jakie są JEDYNE i WŁAŚCIWE wartości. Bo wszystko jest kwestią priorytetów. A każdy ma swoją własną listę.

A propos listy… sporządziłam taką z 35 pomysłami na to, jak udobruchać jesień. 😉 Łapcie i korzystajcie!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 4 metody organizacji czasu
  2. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  3. 25 lekcji z 25 lat życia
  4. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  5. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

Jak się pakować?

jak się pakować

Zawsze grzebiesz się przy pakowaniu? Nie wiesz, co jest zdecydowanie potrzebne, a czego nie musisz wcale brać? Z tego tekstu dowiesz się, jak bezboleśnie przejść przez proces pakowania krok po kroku. 🙂

Ja to mam taką dziwną przypadłość. [Wstęp jest dość długi i nie o pakowaniu, więc jeśli nie interesują Cię moje wynurzenia, to przejdź od razu niżej.] Przypada mi ona zwykle na okres tużprzedświąteczny, a polega na tym, że kompletnie nie potrafię się skupić na pisaniu, jeśli mam do odhaczenia jakieś sprawy związane z przygotowaniami do świąt – jakieś zakupy, sprzątanie, pieczenie. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę tu ani trochę lansować zabijania się, byle dom przed świętami lśnił niebiańską czystością. Zasadniczo ja tego świra nie mam. A jeśli mam, to raczej wiąże się on z wiosną – i tym, że na wiosnę to ja lubię mieć w domu czysto, bo jak słońce mocniej świeci to od razu jakoś tak widać różne niepowymiatane brudki. 😉 Powiem Wam tu całkiem szczerze, że dzieje się tak dlatego, że święta zawsze wiążą się u mnie z przyjazdem do rodziny, u której, niedelikatnie mówiąc, całą robotę, którą rozłożyłabym sobie na przykład na miesiąc, muszę odwalić w trzy dni. No i potem nie ma wpisu. Po tym uzewnętrzniającym i trochę usprawiedliwiającym mnie, mam nadzieję, wstępie, zapraszam do lektury mini-poradnika małego pakowacza. 🙂 Może zdążę jeszcze przed wyjazdem chociaż kilku moich czytelników i im się przydam.

#1 Przygotowanie walizki, plecaka, kosmetyczek

Przygotuj sobie coś, w co wszystkie swoje skarby włożysz. Zdecyduj, co będzie w danej podróży wygodniejsze, w co pomieścisz wszystko czego potrzebujesz albo bagaż, do którego musisz się ograniczyć – w samolocie walizki muszą mieć konkretne wymiary. Trzeba też znaleźć kosmetyczkę albo strunową torebkę (jeśli podróżujesz samolotem tylko z bagażem podręcznym), to jednak lepsze niż wożenie kosmetyków luzem (a w przypadku samolotu konieczne). Jeśli z góry zaplanujesz w co się spakujesz, będziesz mieć mniejszą pokusę, żeby zabrać więcej rzeczy! Przecież to się wiąże z przepakowywaniem i stratą czasu. 😉

#2 Sprawdzenie pogody

To moja podstawa podstaw. Jeśli nie sprawdzi się pogody i będzie się bazować na tym, jaka temperatura panuje w obecnej chwili albo na tym, jakie temperatury stereotypowo panują w jakimś miejscu, można skończyć na poceniu się w zbyt ciepłych ciuchach albo marznięciu w zbyt cienkich. Albo moknięciu, bo się nie wzięło parasola. Także polecam jednak sprawdzić.

#3 Stworzenie listy wyjazdowej

jak się pakować

Hm, napisałam już, że sprawdzanie pogody jest absolutną podstawą, ale lista wyjazdowa jest równie ważna. Ja lubię tworzyć listę na kartce, by móc na niej odhaczać na bieżąco podczas pakowania, ale warto sobie stworzyć także taką ogólną w wersji cyfrowej lub w notesie. Wtedy nie trzeba przed każdym wyjazdem zastanawiać się, co ze sobą wziąć, a potem skończyć na tym, że się zapomniało grzebienia albo szczoteczki do zębów.

#4 Przygotowanie wszelkich urządzeń wraz z ładowarkami do nich

Jeśli bierzesz ze sobą jakiś sprzęt – a zakładam, że bierzesz przynajmniej telefon – to pamiętaj, by wziąć wszystkie ładowarki. Nie zaszkodzi wziąć też power banku – szczególnie gdy długa podróż przed Tobą. Życie baterii jest takie krótkie…

#5 Wybór ubrań

Nie tylko ze względu na pogodę, ale też ich pakowalność. Zdecydowanie najlepiej brać takie ciuchy, które będą lekkie i zabiorą mniej miejsca w bagażu. Oczywiście trudniej o wybór takich ubrań podczas chłodniejszych pór roku, ale jeśli jedziesz gdzieś, gdy (lub gdzie) jest ciepło wybieraj lekkie ciuchy. 🙂 Poza tym warto wybrać ubrania tak, by można było daną rzecz nałożyć np. dwa razy. Ja tę opcję wykorzystuję często zwłaszcza, gdy mam jakąkolwiek możliwość przeprania ubrań. Wystarczy mieć dostęp do umywalki z korkiem lub miski i wziąć ze sobą w małym pojemniczku trochę płynu lub proszku do prania. A ciuchy najobszerniejsze i zajmujące najwięcej przestrzeni warto założyć na siebie.

jak się pakować

Jeśli chodzi o dodatki – jakąś biżuterię, apaszki, torebki, to postaraj się wziąć tego jak najmniej – ale w miarę uniwersalne, w neutralnych kolorach lub takich, które często nosisz (a kolczyki włóż w guziki,  a następnie w taką małą saszetkę po odświeżaczu do szafy/ramiączkach do biustonosza/czymkolwiek!;)).

#6 Przygotowanie sobie zestawów ciuchów i zrobienie im zdjęć telefonem

jak się pakować

Ten pomysł jest dla mnie nowy, ale muszę przyznać, że bardzo przydatny. Wtedy podczas pobytu gdzieś nie trzeba tracić czasu na takie pierdoły jak wybieranie sobie ubrań i dodatków.

#7 Rolowanie ubrań

To jest absolutny game changer. Btw. jest jakiś polski odpowiednik tego zwrotu? W każdym razie ta metoda jest podwójnie dobra – po pierwsze, oszczędza miejsce, po drugie, chroni ubrania przed zagnieceniami! Stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że dopóki nie zaczęłam rolować ubrań do bagażu, nie umiałam się pakować!

#8 Kosmetyczka

  • Miniaturowe kosmetyki

jak się pakować

To jest chyba dosyć oczywiste. Jeśli nie macie gotowych miniaturek z jakichś hoteli czy drogerii, albo po prostu nie chcecie ich kupować, to wykorzystajcie małe pojemniczki, które macie w domu. Ja zwykle wykorzystuję wielokrotnie pojemniczki, które hotele dostarczają swoim klientom do pokoi – bo… dlaczego nie. 😉 I weź tylko niezbędne rzeczy: pastę do zębów, żel pod prysznic, szampon, odżywkę, balsam, żel do twarzy. To opcja niezbędna w przypadku podróży samolotem z bagażem podręcznym (maks. ilość płynów w walizce to litr i powinny znaleźć się w pojemniczkach po maks. 100 ml), ale przydaje się także przy wykorzystaniu innych środków transportu. 🙂

  • Zabezpieczanie płynnych kosmetyków

Jeśli choć raz zdarzył się Ci mały wypadek z wylanym kosmetykiem, to ten pomysł jest dla Ciebie. Przygotowujesz nieduży kwadracik z folii spożywczej (tej takiej przezroczystej, cienkiej, plastikowej), odkręcasz buteleczkę z kosmetykiem, na otwór zakładasz folię spożywczą, zakręcasz. To wszystko. Proste, prawda? A z pojemniczka nic już nie wyleci.

  • Podstawy makijażowe

Na wyjazd najlepiej nie brać całego kuferka kolorowych kosmetyków. Ja wiem, każdy lubi mieć wybór, ale tak, jak z ciuchami, i tutaj warto trochę się ograniczyć. Weź tylko takie kosmetyki, bez jakich się nie obejdziesz. U mnie jest tego całkiem sporo, ale myślę, że najlepiej ograniczyć się do dosłownie kilku podstawowych kosmetyków: podkład, puder, tusz, róż, jakaś kredka lub cień, pomadka lub błyszczyk i tyle.

#9 Perfumy

Najlepiej wziąć małą wersję albo próbkę. Ale jeśli decydujesz się na pełnowymiarowe perfumy, to warto zapakować je w skarpetki. W ciuchy warto też zawinąć np. aparat fotograficzny (oczywiście mam na myśli cyfrówkę, a nie profesjonalny sprzęt). A lusterko do makijażu zawsze wciskam pomiędzy ubrania, żeby na pewno się nie stłukło.

jak się pakować

#10 Przygotowanie zestawu ubrań na drogę

Najcięższe i najobszerniejsze ciuchy załóż na siebie. Jeśli bierzesz kapelusz, załóż go od razu na głowę. Po co to wszystko wpychać do walizki? Czasem trzeba wziąć ze sobą coś cieplejszego, gdy w czasie podróży będzie akurat ciepło, wiadomo, ale jeśli tylko to możliwe, załóż to na siebie.

#11 Patent na dużą ilość gotówki

Warto włożyć banknoty do jakiegoś opakowania po czymkolwiek. Ewentualny grzebacz w torbie nie powinien się tym wtedy zainteresować. Nie będę tu podawać przykładów, skorzystajcie ze swojej własnej inwencji. 😉

#12 Buty

Te bez obcasów do torebek foliowych lub czepka kąpielowego – jeśli bierzecie go ze sobą. Z kolei te z obcasami lepiej zabezpieczyć w torbie materiałowej, żeby niczego nie podziurawiły.

To już wszystko! Korzystając z tej listy, powinnyście (i powinniście!) bez problemu zmieścić wszystkie niezbędne rzeczy do walizki czy plecaka i bez zbędnych szkód przewieźć je w miejsce, do którego się wybieracie. Bezpiecznych i owocnych podróży. 🙂 I Smacznego Jajca, dla obchodzących święta!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 4 proste triki organizacyjne
  2. 4 metody organizacji czasu
  3. Jak tanio podróżować po Polsce?
  4. Londyn – miasto możliwości

Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady

organizacja w diecie

Tę notkę zacznę przede wszystkim małymi przeprosinami, że nie doczekaliście się poprzedniej, którą zasadniczo planowałam na środek tygodnia, ale wiadomo, że w życiu nie wszystko da się zaplanować. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone i postaram się napisać dodatkową w przyszłym tygodniu. 🙂 Dzisiaj przychodzę do Was z organizacyjno-dietowym wpisem. Słowo dieta jest zwykle źle rozumiane – a właściwie zawęża się jego znaczenie – toteż chciałabym przytoczyć tu przy okazji definicję słowa dieta ze słownika języka polskiego:

dieta I «system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się»

Zatem – dieta to nie jest tylko coś, co stosujemy w przypadku zachorowania lub gdy chcemy szybko schudnąć. Z greckiego i łaciny díaita oznacza sposób życia. I dla mnie właśnie tym jest dieta – sposobem odżywiania, który wpleciony jest na stałe w moje życie. Są to pewne nawyki, które sobie wypracowałam, produkty, które najczęściej jem i tym podobne sprawy. A nie jakieś jedzenie jednego jajka i picie czarnej kawy po to, żeby szybko schudnąć.

Nie ukrywam, że na początku o to właśnie mi chodziło – żeby schudnąć. Żeby być piękną, szczupłą i atrakcyjną. W tym momencie doszłam do takiego punktu, że uważam, że takie podejście do diety jest związane z próżnością lub niską samooceną, lub jednym i drugim. Była to dla mnie dosyć powolna droga, jednak stopniowo dowiadywałam się, że nie mogę diety traktować jako czegoś, do czego będę stosować się przez kilka miesięcy, a gdy tylko osiągnę pożądany rezultat, natychmiast porzucę. Z takiego podejścia wynikają te wszystkie efekty jojo i wieczne odchudzanie się.

Jedyną drogą jest podjęcie świadomej decyzji, że zmieniacie swój sposób życia. Raz na zawsze. Dlatego, moim zdaniem, dieta, która opiera się zbyt wielu wyrzeczeniach, nie ma sensu. Wyobraźcie sobie, że już nigdy nie weźmiecie do ust Waszej ulubionej czekoladki, spaghetti, żółtego sera, alkoholu, pączka czy czegokolwiek, czego jedzenie sprawia Wam prawdziwą przyjemność, a jest to uznawane za niezdrowe lub też kaloryczne. Wiem, że są ludzie, którzy są w stanie wytrwać wiele lat na diecie bezglutenowej, beznabiałowej, paleo czy surowej, ale oni nie stanowią większości. I na pewno nie do nich kieruję dziś moje słowa, bo one nie są już im potrzebne. Dziś piszę do takich „zwyklaków” jak ja, którzy czasem po prostu potrzebują zjeść czekoladę z orzechami albo mięciutkiego pączka z pyszną konfiturą.

Oto kilka moich sposobów na organizację diety na początku Waszej drogi ku zdrowszemu życiu:

#1 Cheat-day

organizacja w diecie

Na samym początku ustalcie sobie jeden dzień w tygodniu, gdy możecie zjeść to, na co macie ochotę. Później pewnie przyzwyczaicie się do takiego jedzenia i raczej nie powinno się Wam chcieć bez przerwy np. słodyczy, więc nie będziecie musieli trzymać się rygorystycznie tego jednego dnia tygodnia. Jednak na początek dobrze jest sobie zrobić taki cheat-day, żeby nie zwariować 🙂 Gdzieś słyszałam, że psychologowie dowiedli, że całkowita rezygnacja z jedzenia, które sprawia nam przyjemność, powoduje pogorszenie nastroju. A przecież lepiej się na samym początku nie zniechęcać. Znam osoby, które przyzwyczaiwszy się do np. pieczywa czystoziarnistego, patrzą krzywo na pszenne bułeczki, ale ja do nich nie należę. Na pewno odrobinę zmienił się mój gust kulinarny, stałam się bardziej wybredna i zachwycają mnie piękne sałatki z rozlewającym się jajkiem w koszulce i dressingiem z syropu klonowego, oliwy i soli morskiej, ale i fajnym vege-burgerem nie wzgardzę, ani tłuściutką babką ziemniaczaną. Wszystko to dlatego, że zmieniło się moje podejście – najbardziej liczy się dla mnie jakość produktów użytych do przygotowania posiłku.

#2 Pilnowanie godzin posiłków

organizacja w diecie

Weźcie pod uwagę posiłki organizując swój dzień i ściśle pilnujcie tego przez pierwszy miesiąc – nawet z zegarkiem i dziennikiem, w którym sobie zapiszecie, co zjecie. Ja dziennika nie praktykowałam, bo i tak zapisuję sobie mnóstwo rzeczy, więc chyba bym z dodatkowym notesem oszalała, ale podobno u niektórych osób to działa. Starałam się jednak, żeby moje posiłki odbywały się we w miarę równych odstępach czasowych, co u mnie oznacza co trzy godziny. Staram się jeść pięć posiłków w ciągu dnia (no chyba że którymś za mocno się najem, zdarza się i tak, to wtedy cztery). Przy czym tak naprawdę tylko jeden jest spory – obiad. Śniadania i kolacje staram się jeść nieduże, a jednak sycące i zdrowe. Pomiędzy tymi „głównymi” posiłkami jem owoce, warzywa, jogurty, twarożki, orzechy – takie małe „zapychacze”. Wydaje mi się, że mogłam już o tym pisać, ale zawsze warto przypomnieć – śniadanie powinno raczej zawierać wartościowe węglowodany, a kolacja białko. Wynika to z faktu, iż rano potrzebujemy więcej energii niż wieczorem, więc węglowodany nie są już nam tak bardzo potrzebne. Z tego względu lepiej unikać wieczorem przede wszystkim owoców i słodyczy. Mała ilość pieczywa na kolację mi nie szkodzi. Pamiętajcie też, że ostatni posiłek powinno się jeść najpóźniej trzy godziny przed snem.

#3 Planowanie posiłków na kilka dni do przodu

organizacja w diecie

Warto planować przede wszystkim obiady, bo na śniadanie zawsze możecie zjeść sobie owsiankę (płatki owsiane, suszone owoce i orzechy zawsze warto mieć w kuchennej szafce). Dzięki zaplanowaniu posiłków, możecie sobie bez problemu robić listy zakupów i kupować wszystko wcześniej, zamiast w panice biegać do sklepu albo przygotowywać sobie mrożonkę (co od czasu do czasu nie jest takie złe, bo u mnie zmniejsza frustrację związaną z tym, że MUSZĘ zrobić zdrowy obiad). Fajnie też znaleźć taki moment w ciągu dnia, kiedy bez problemu możecie zrobić zakupy – np. wracając z pracy albo rano, przed śniadaniem (jeśli jesteście z tych, którzy nie wyobrażają sobie śniadania bez ciepłego pieczywka ;)). Warto pamiętać, by przy okazji przygotowywania listy, sprawdzić czy macie jakieś produkty, które możecie wykorzystać jako przekąski i w razie czego coś z tej kategorii dopisać.

PS. Po przeczytaniu książki Edyty Zając planuję obiady na miesiąc do przodu. Tak, na miesiąc. Wystarczy usiąść z kartką, komputerem i/lub książką z przepisami na pół godzinki. 🙂

#4 Woda z cytryną zamiast kawy

organizacja w diecie

Mój dzień zaczyna się od wypicia ciepłej wody z cytryną. No dobra, tak naprawdę od umycia zębów, ale gdy tylko to zrobię, to idę przygotować sobie ten właśnie napój. Zagotowuję wodę, wlewam zimną wodę do ok. 2/3 wysokości dużego kubka (takiego półlitrowego) i dolewam wrzątek – w ten sposób otrzymuję optymalną dla mnie temperaturę wody, ale zakładam, że każdemu może odpowiadać coś innego. Do tego wciskam sok z grubego plasterka cytryny i szybko wypijam. Orzeźwia niesamowicie i pobudza metabolizm. Właściwie nie wyobrażam sobie już teraz zaczynania dnia jakoś inaczej, mimo że wiele lat piłam na czczo czarną herbatę. Woda ma jeszcze tę przewagę, że można ją wypić od razu, więc oszczędza się czas. Jakie poza tym są zalety picia wody z cytryną? Poprawia trawienie, odstresowuje, wspomaga układ odpornościowy, poprawia wygląd skóry (antyoksydanty) i pomaga wypłukać toksyny z organizmu. Możecie do tego napoju dodać też łyżeczkę miodu – wtedy nawet wzrośnie jego prozdrowotne działanie.

Na koniec chciałabym zaznaczyć, że te metody działają na mnie, a nie na wszystkich. Nie uważam się za wyrocznię, nie jestem lekarzem i nie przeprowadzałam sondażu, więc nie uważam ich za jedyne słuszne. Niektórym może z powodów zdrowotnych nie służyć woda z cytryną, inni mogą uważać, że jeść się powinno dopiero, gdy się jest głodnym – ja głodna zjadam 2-3 razy więcej, więc jest to dla mnie absurd, ale ktoś inny może zjeść odpowiednią ilość pokarmu. Organizmy mamy różne, warto o tym pamiętać i sprawdzać różne metody, by dowiedzieć się, co u konkretnej osoby zadziała.

Mam nadzieję, że te pomysły się Wam przydadzą, albo chociaż będą inspiracją. A może macie jakieś swoje sposoby na organizację w diecie? Dajcie znać. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  2. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  3. 2 proste pomysły na pełnowartościowe śniadanie
  4. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  5. „Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia