17 powodów, dla których warto… chodzić pieszo

zalety chodzenia

Wiecie jaki jest najlepszy sposób na to, by zacząć chudnąć/ dbać o siebie/ zdrowiej żyć/ utrzymać linię (itd.)? Ruszyć się! Trzeba ruszyć swój tyłek z łóżka/ kanapy/ sprzed telewizora i komputera.

I wcale nie chodzi mi o to, że macie wstać i zrobić 100 pajacyków, pompek, nie wiadomo czego, wsiąść na rower albo w ogóle biegać (bez obrazy joggerzy, ja po prostu biegać nie znoszę ;)). Idźcie do sklepu dalej niż „pod domem” (możliwe, że to opłaci się Wam też finansowo ;)). Wysiądźcie przystanek wcześniej wracając do domu z pracy/ szkoły/ spotkania itp. Przejdźcie się na kilka minut, aby zaczerpnąć świeżego powietrza – to także świetny sposób na przerwę w pracy lub nauce. Lista zalet chodzenia pieszo jest nieskończona. Można byłoby ją otworzyć tym, że 75 minut spacerowania w tygodniu, może wydłużyć nam życie nawet o 2 lata. Uprzedzając komentarze, że stracimy je podczas chodzenia, zapytam tylko – biorąc pod uwagę pozostałe zalety spacerów – czy na pewno „stracimy”?

Teorie na temat tego, ile powinniśmy chodzić są rozmaite. Dwie najpopularniejsze mówią, że trzeba chodzić przynajmniej przez pół godziny dziennie lub że trzeba zrobić co najmniej 6 tysięcy kroków dziennie, a najlepiej dojść do 10 tysięcy (jak podaje WHO). O tyle łatwiej z tą teorią „czasową”, że można łatwo zmierzyć, ile czasu chodzimy. Wada, którą tutaj dostrzegam od razu to nieprzekładalność na sposób chodzenia – czy nie ma różnicy między wleczeniem się a marszem? A jeśli nawet znamy prawidłowe tempo – powiedzmy 4-5 km/h to jak mieć pewność, że to nasze tempo? Z kolei teoria liczby kroków jest bliższa memu sercu, ale wtedy potrzebujecie krokomierza lub takiej aplikacji na telefon. Niektóre źródła podają, że przejście jednego kilometra odpowiada przejściu 2 tysięcy kroków. Wbrew pozorom przejście 6 tysięcy kroków nie jest takie trudne (gorzej z 10 tysiącami). Tak czy inaczej, nie warto popadać w przesadę – najlepiej zacząć od tego, żeby… w ogóle zacząć. 😉

Poniżej przedstawiam Wam kilka zalet chodzenia, które mogą Was zachęcić do tej – jakże niewymagającej – aktywności fizycznej:

#1 Zdrowe serce

Regularne spacery zdecydowanie zmniejszają ryzyko, że zaszwankuje Wam serduszko. Dzięki nim redukujecie czynniki ryzyka – poziom złego cholesterolu, ciśnienie tętnicze krwi, otyłość (o czym dalej), miażdżycę, stany zapalne i stres psychiczny (o czym także dalej). Warto też wspomnieć o cukrzycy (typu II) – spacerowicze mają o aż 60 procent niższe prawdopodobieństwo jej wystąpienia. I to ci należący do grupy największego ryzyka! Czy to nie wow?

#2 Ostry umysł

zalety chodzenia

Pewnie nie raz słyszeliście o tym, że gdy się uczycie, nie powinniście ślęczeć godzinami nad książkami, ale raczej zrobić sobie przerwę. A najlepiej byłoby, gdybyście tę przerwę poświęcili na krótki spacer. A jest to dla Was korzystne z dwóch powodów. Po pierwsze – wychodzicie na świeże powietrze. Ja, wychodząc na świeże powietrze po nauce, wręcz czułam jak moje szare komórki się odświeżają. 😉 Po drugie – aktywność fizyczna także wspomaga procesy myślowe i kreatywność. Taki zwykły spacer może więc znacząco poprawić koncentrację. Ba! Udowodniono, że czterdziestominutowe spacery trzy razy w tygodniu chronią obszar mózgu odpowiadający za pamięć i planowanie, a już dwie godziny przechadzki tygodniowo zmniejszają ryzyko udaru o 30 procent.

#3 Odstresowanie

Dotychczas przeprowadzone badania na ten temat, mówią nam, że spacery podnoszą poziom endorfin, a więc poprawiają nastrój. Mogą nawet uchronić przed depresją – ponoć pół godziny dziennie zmniejsza symptomy depresji o 36 procent. Ja jej może nie mam, ale zauważyłam u siebie, że jeśli wyjdę na spacer, gdy jestem zła, sfrustrowana lub zmęczona to po krótkim czasie poprawia mi się humor, mięśnie się rozluźniają i już się tak nie spinam. A najlepiej, jeśli skoczę w jakieś miejsce, które jest piękne – w moim przypadku jest to najczęściej pobliski park. Wtedy zachwycam się pięknem natury, oddycham i po prostu czuję tę błogość, która powoli na mnie spływa.

#4 Odchudzanie i utrzymanie stałej wagi (poprawa metabolizmu)

W tej kwestii chodzenie działa dwojako. Po pierwsze – jeśli do tej pory Wasz tryb życia był głównie siedzący, to jeżeli W OGÓLE zaczniecie się ruszać, to zaczniecie chudnąć, bo poprawicie swoją kondycję i metabolizm. O ile nie będziecie żreć więcej niż wcześniej. 😉 Po drugie – gdy już zrzucicie kilogramy, które nie były Wam potrzebne do szczęścia, to chodząc możecie wpłynąć na utrzymanie stałej wagi. Oczywiście cudów nie ma i powinno się po prostu przejść na zdrową dietę (chociaż podobno osoby, które chodzą mają mniejszy apetyt – ja bym była sceptyczna co do tego, bo sama po pobycie na świeżym powietrzu miewam wręcz wilczy apetyt ;)). Są osoby, które twierdzą, że nie trzeba ćwiczyć, wystarczy zdrowo jeść i chodzić. Ja uważam, że jest to niezbędne minimum, a ćwiczenia fizyczne nie służą tylko do tego, by utrzymać wagę, ale też np. do podkreślenia mięśni czy zwiększenia siły fizycznej.

#5 Ogólna poprawa odporności i zmniejszenie objawów przeziębienia

zalety chodzenia (3)

W wielu źródłach czytałam, że spacerowanie może zwiększyć odporność organizmu, a nawet wspomóc w walce z przeziębieniem. Jeśli chodzi o odporność, to jest to w zupełności zrozumiałe. Chorujemy zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym i na przedwiośniu. W takim sezonie chodząc po prostu hartujemy swój organizm. Wiecie, bakterie nie lubią niskich temperatur, więc pewnie większa szansa, że się do Was dobiorą w nagrzanym (i często niewietrzonym!) pomieszczeniu niż na świeżym powietrzu. Nie jestem natomiast pewna zmniejszenia objawów przeziębienia, bo u mnie katar zawsze trwa siedem dni, niezależnie od tego, ile bym spacerowała. Myślę jednak, że nie zaszkodzi, o ile spacer nie będzie trwał zbyt długo – jednak podczas choroby odpoczynek ponad wszystko (i oczywiście domowe sposoby)!

Gdyby tego było mało, to poniżej macie nawet więcej zalet spacerów (bez opisów, bo co tu opisywać :)):

#6 Podwyższenie energii

#7 Wzmocnienie kości i stawów

#8 Rzeźbienie nie tylko mięśni nóg, ale też pośladków, ramion, pleców i brzucha

#9 Redukcja cellulitu

#10 Poprawa postawy i równowagi

#11 Poprawa wydajności płuc

#12 Poprawa krążenia krwi

#13 Zmniejszenie ryzyka zachorowania na Alzheimera

#14 Ulga w bólu pleców (dodałabym też, że głowy – na ten ból spacer zawsze pomaga)

#15 Zmniejszenie prawdopodobieństwa zachorowania na jaskrę

#16 Złagodzenie objawów chronicznych chorób

#17 Ochrona przed nowotworami

zalety chodzenia

Wow, naprawdę sporo tych zalet chodzenia. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do zwiększenia swojej aktywności. Na początek najlepiej przesiąść się z samochodu do komunikacji miejskiej (bo nie podjedziecie pod same drzwi, a i środowisko na tym skorzysta) albo rower, z windy na schody (nie na ruchome, bez oszustw ;)) i po prostu ruszyć ten tyłek. Wiecie co, za każdym razem, jak wchodzę w metrze po schodach, to jestem jedyną osobą, która decyduje się na ten wysiłek i przeciska się przez tłum schodzących. Mam nadzieję, że jednak będzie nas więcej i schodowicze nie będą już takimi dziwadłami. 🙂 Dajcie znać, jeśli ktoś taki tu jest! 🙂

PS. Kolejny raz bardzo Was przepraszam, że tak długo nic nie wyprodukowałam. Wiecie, życia nie da się przewidzieć i czasami jest po prostu za dużo wszystkiego, żeby za wszystkim nadążyć. 🙂 Mam nadzieję, że się nie gniewacie. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  2. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  3. Dlaczego ćwiczę jogę? + video dla początkujących
  4. Idźcie na basen!
  5. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo

Dlaczego ćwiczę jogę? + video dla początkujących

zalety jogi

O jodze chciałam napisać tu już wcześniej, ale jakoś się nie składało. Joga mnie uratowała. Może brzmi to niesamowicie patetycznie i od razu pomyślicie sobie, że miałam jakąś ciężką kontuzję albo chorobę, z której joga mnie wyciągnęła (bo takie opowieści też w sieci znajdziecie), ale nie. Joga pomogła mi właściwie głównie na umysł/duszę. Uleczyła moje skołatane nerwy i nadal je leczy, bo mimo że staram się być mistrzynią opanowania, to ciągle jednak nie opanowałam tej sztuki stuprocentowo. 😉

#1 Uważność

zalety jogi

Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka z pracy mojej mamy zrobiła sobie kurs na instruktora jogi i postanowiła sobie na nas potrenować. Na początku podeszłam do tego jak do egzotycznej ciekawostki, ale zauważyłam ciekawe zjawisko. Chodziłam wówczas w ramach uniwersyteckiego wuefu na zajęcia aquafitness. Podczas kolejnych zajęć po pierwszej sesji jogi, zaczęłam zauważać, co ja właściwie w tej wodzie robię i gdzie jest moja noga, ręka i tak dalej. Nie było to już takie automatyczne. I to jest właśnie pierwsza zaleta jogi – uczy uważności w codziennym życiu. W tej chwili już tak bardzo tego nie zauważam, bo od tamtej pory bardzo się rozwinęłam w tym zakresie – nie tylko dzięki jodze, ale też dzięki różnym książkom – ale wiem, że jestem dużo bardziej uważna niż te 5-6 lat temu.

#2 Elastyczność

zalety jogi
Źródło: http://pinterest.com/heidi_damata/

Później dopadłam w jakichś tanich książkach poradnik „Joga w każdym wieku”. Pomyślałam sobie, że skoro w każdym wieku, to tym bardziej w moim. 😉 Zdziwilibyście się jak „trudne” jest tak naprawdę wykonanie tych wszystkich asan dla początkujących. Ale nie jest to tak naprawdę trudne. Cały problem polega na tym, że one wymagają minimalnego rozciągnięcia. A, spójrzmy prawdzie w oczy, kiedy ostatnio się rozciągaliście (o ile nie robicie tego regularnie, nie do Was to piszę)? W liceum na wuefie? To jest kolejna zaleta jogi – niesamowicie rozciąga miejsca, które na co dzień zaniedbujemy – barki i klatkę piersiową obciążone siedzeniem przy komputerze, albo ścięgna w nogach. To po prostu jest nam potrzebne, żeby zdrowo funkcjonować.

#3 Ukojenie nerwów

zalety jogi

Trzecią najważniejszą dla mnie zaletą jogi, a właściwie najważniejszą ze wszystkich, jest uspokojenie. Jeśli ktoś bardzo ceni sobie wyzwania, to pewnie dostrzeże w jodze głównie możliwość popisania się przed kimś, bo umie stanąć na głowie albo potrafi wykonać inną skomplikowaną asanę. Na mnie także to robi wrażenie, owszem, ale nie jest najważniejsze. Co jakiś czas próbuję stanąć na głowie, ale ciągle nie wyszłam ponad podstawowy krok. I może nigdy do tego nie dojdę, kto wie. Ale wiecie co? Nie obchodzi mnie to. Mogłabym przez te 30-40 minut na macie po prostu robić powitanie słońca i rozciągać ramiona i biodra. To po prostu wprowadza w pewnego rodzaju przyjemny trans, nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Trochę mam wrażenie, że określenie „trans” może wywołać niepotrzebną sensację wśród przeciwników jogi. Chodzi o taki stan, gdy skupiacie się na koordynacji ruchów i oddechu, co sprawia, że nie myślicie o niczym innym. Naukowo można powiedzieć, że joga obniża poziom kortyzolu (hormonu stresu) i zwiększa poziom serotoniny (hormonu szczęścia). Myślę, że to mogłoby poważnie pomóc osobom, które mają skłonność do myślenia za dużo (i o nie tym, co trzeba ;)).

#4 Pozostałe zalety jogi

Gdy książka, o której wyżej wspomniałam, już mi się opatrzyła, zaczęłam szukać informacji w internecie o samej jodze. I dowiedziałam się, że ona naprawdę jest zbawienna i dla ciała, i dla umysłu. Kiedy raz zaczniecie i dostrzeżecie te wszystkie dobrodziejstwa płynące z regularnego ćwiczenia jej, nie będziecie mogli przestać. Oto pozostałe rozmaite zalety jogi:

  • wzmacnia mięśnie, stawy i kości
  • działa cuda na układ krążenia – obniża ciśnienie krwi, poprawia ogólne krążenie, zapobiega chorobom serca
  • zwiększa odporność (także na stres), a podczas przeziębienia łagodzi jego przebieg
  • prostuje i wyciąga, co dla nas, zwierząt komputerowych, jest niezbędne
  • poprawia równowagę, oddychanie, nastrój
  • leczy niektóre bóle (głowy, pleców, kolan, łagodzi objawy pms-u) – oczywiście konkretne asany działają na konkretne części ciała
  • asany „masują” organy wewnętrzne
  • poprawia sprawność seksualną 😉
  • lepszy sen
  • podobno zwiększa też inteligencję, ale nie wiem, czy to dałoby się udowodnić – jeśli coś o tym wiecie, dajcie znać

W tej chwili ćwiczę jogę regularnie – minimum trzy razy w tygodniu, a jeśli mam czas w weekend – to nawet pięć. Tak naprawdę joga największe korzyści przynosi właśnie ćwiczona regularnie, chociaż od czasu do czasu, to zawsze lepiej niż wcale. Żeby zacząć nie trzeba wiele – wystarczy mata (na początek wystarczy jakaś tania, ja do tej pory taką mam, chociaż planuję kupić lepszą, grubszą i bardziej odporną na ślizganie) i wygodne ubrania. Oczywiście fajnie jest też mieć bloczek i pasek do jogi, ale w domu zwykle znajdzie się coś, czym można je zastąpić – pasek od starej torebki, książka, złożony koc. Jednak na początek wystarczy mata. Żeby Was jeszcze bardziej przeciągnąć na stronę jogi, podlinkowuję moją ulubioną joginkę:

Internet mówi, że joga jest błogosławieństwem pod każdym względem. Na Wschodzie praktykuje się ją (oczywiście w pogłębionej wersji) od 4 tysięcy lat! A ludzie Wschodu potrafią żyć naprawdę długo w dobrym zdrowiu. Myślę, że to o czymś świadczy. Zresztą, w ogóle uważam, że pod wieloma względami warto się nimi inspirować. No dobrze, zaraz się rozgadam i ta opowieść nie będzie miała końca… To jak, zachęciłam Was trochę? A może macie już doświadczenie z jogą i chcielibyście coś dopowiedzieć? Dajcie znać. 🙂

Wyzwania Blogilates – droga ku pięknie zaznaczonym mięśniom

blogilates efekty

Pisałam już kiedyś tutaj o Cassey Ho z Blogilates. I napiszę raz jeszcze. I podejrzewam, że jeszcze jakieś tysiąc razy o niej wspomnę. Nie dlatego, że mi ktoś za to zapłacił, bo po pierwsze to ja na nią jestem za malutka, a po drugie, taka gwiazda nie potrzebuje żadnej reklamy. 12 stycznia tego roku znalazła się na czwartym miejscu listy 100 najbardziej wpływowych jutuberów zajmujących się zdrowiem i fitnessem. Bardzo się cieszę, że zupełnie przypadkowo „wpadłam” na jej kanał na YouTube, bo właściwie zmieniła moje życie i moje postrzeganie siebie. W wielu swoich filmikach instruktażowych opowiadała o tym, że trzeba kochać siebie i swoje ciało na każdym etapie swojej podróży ku lepszemu zdrowiu i lepszej sylwetce, bo jest to jedyne ciało, które mamy w życiu – innego nie dostaniemy. Poza tym zawstydziła wielu ludzi swoją odpowiedzią na body-shaming. Aby dać Wam trochę do myślenia w tej sprawie, wrzucam jej dobitny filmik:

Dlaczego w ogóle dziś o tym piszę? Nie uświadczycie na tym blogu nigdy niczego w stylu „jak schudnąć do urlopu, gdy zostały ci dwa tygodnie”, bo choćbyście nie wiem jak chcieli – tak się nie da. A jeśli się da, to nie na długo. Cassey nauczyła mnie właśnie, że moja droga do boskiej figury na lato, powinna zacząć się już na kilka miesięcy do przodu. Czytaj: w styczniu. Stąd te wyzwania. Oprócz tego, że Cassey jest wspaniałą osoba, jest też wspaniałą trenerką fitnessu. Dlatego też rok temu zamieszczała co miesiąc na swoim blogu nowe wyzwanie. W styczniu – brzuch, w lutym – tyłek, w marcu – uda, a w kwietniu – ramiona. Czuję, że w tym roku może być podobnie, bo tym razem dostarczyła swoim fanom piękne wyzwanie na talię.

O co chodzi z tymi całymi wyzwaniami? Dostajecie grafikę-kalendarz, gdzie macie rozpiskę na każdy dzień i według tej rozpiski ćwiczycie. Jest to krótki dodatek do Waszych codziennych ćwiczeń, a przynosi ogromną zmianę na koniec miesiąca – jeśli będziecie skrupulatnie i regularnie ćwiczyć. Jest pięć podstawowych ćwiczeń. Każdego dnia dochodzi jedno powtórzenie na ćwiczenie tak, że zaczynacie od 5 a kończycie na 22. A oto one:

Brzuch

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Tyłek

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Uda

30-day-thigh-slimming-challenge1

Ramiona

30-day-arm-challenge-300-ppi-2

Talia

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Nic nie szkodzi, jeśli nie zaczniecie od stycznia, luty będzie równie dobry. Mówię Wam to przede wszystkim dlatego, że w ćwiczeniach nie powinno chodzić o próżność. I od ich wyników nie powinna zależeć Wasza samoocena. I jeżeli do lata nie osiągniecie najwspanialszych rezultatów świata, to też nic się nie stanie. A wiecie dlaczego? Bo dzięki ćwiczeniom fizycznym Wasze samopoczucie wzrośnie niesamowicie i nie będziecie już się przejmować każdą fałdką. Zwiększy się także Wasza świadomość własnego ciała. Będziecie chcieli je kochać i traktować dobrze – tak, jak na to zasługuje, ostatecznie tyle dla Was robi każdego dnia. Właściwie nie wiem, czy nie powinnam w tej notce zwracać się przede wszystkim do kobiet i dziewczyn, bo faceci chyba ciągle niespecjalnie poważają pilates, ale niech już zostanie tak. Nie chciałabym dyskryminować żadnego pana, który tutaj zajrzy. 🙂

Powodzenia!

PS. Od dziś możecie śledzić mnie na Bloglovin’ 🙂

Follow my blog with Bloglovin

Poza tym możecie obserwować mnie na Facebooku i Instagramie 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  2. 17 powodów, dla których warto… chodzić pieszo
  3. Idźcie na basen!
  4. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  5. Dlaczego nie warto odkładać pielęgnacji na ostatnią chwilę? 7 nawyków, które faktycznie warto wprowadzić na wiosnę

Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się

jak schudłam 10 kg

Pisałam Wam już o swoim sposobie na utrzymanie wagi, pomyślałam jednak, że warto coś wspomnieć o tym, jak schudłam (10kg). Jak mawia amerykańskie powiedzenie: abs are made in the kitchen, więc nie oczekujcie, że będziecie sobie jeść, co tylko Wam wpadnie w ręce, ale poćwiczycie i schudniecie. Uwierzcie, próbowałam, to naprawdę nie działa. Najlepsze jest połączenie odpowiednich ćwiczeń i zdrowego odżywiania. Tak naprawdę schudnąć można dzięki samej rezygnacji z niezdrowych, przetworzonych produktów i pustych kalorii, jak cola, czipsy, fast-foody czy słodycze. Ja słodycze lubię i jem, ale podczas „odchudzania”, które trwało jakoś trochę ponad pół roku, na początku nie jadłam ich wcale, a później zaczęłam sobie – dla własnego zdrowia psychicznego – robić yolo/cheat meals. Z gazowanych napoi, fast-foodów i słonych przekąsek zrezygnowałam jednak wówczas właściwie całkowicie (czasem coś tam skubnęłam czy wypiłam z okazji jakiejś imprezy). Drugą ważną sprawą jest zmniejszenie objętości posiłków. Trzeba po prostu zdrowo i mniej żreć. 😉

#1 Pływalnia

jak schudnąć 10 kg

Przechodząc jednak do „treningów” – zaczęłam od basenu, od pływania. Nie posiadłam niestety umiejętności poprawnego pływania, ale umiem się w wodzie przemieszczać jako-taką żabką z głową na wierzchu albo z basenowymi akcesoriami dla ułatwienia sobie życia i to wystarczyło. Przez 3 miesiące chodziłam z moim chłopakiem w weekendy na basen i robiłam od 30 do 50 20-metrowych „basenów”. Nie potrafię Wam powiedzieć, ile wtedy schudłam, ale jestem pewna, że po basenie moje ciało bardzo się wysmukliło. Jeśli w przyszłości będę miała jeszcze okazję niedrogo wykupić pakiet na basen to z pewnością to zrobię. Dodatkowo, powiem Wam, że jest to jeden z najzdrowszych sportów – wzmacnia mięśnie, odciąża kręgosłup i rozluźnia. Na pierwszym roku studiów chodziłam też w ramach wuefu na aquafitness – wtedy także zauważyłam zdecydowaną poprawę kondycji i wyglądałam smuklej. Po wyjściu z basenu koniecznie zjedzcie banana – chyba nie ma lepszego posiłku potreningowego, a już szczególnie pobasenowego. Potas i magnez w nim zawarte przyniosą ulgę spracowanym mięśniom, a fruktoza zniweluje nieco zmęczenie.

#2 Blogilates

Po trzech miesiącach pływania na basenie zaczęłam ćwiczyć według „suchych”, obrazkowych instrukcji, które znalazłam na Pintereście – jakieś 3 razy w tygodniu po ok. 30 minut. Nie dawało to może spektakularnych rezultatów, ale zawsze była to jakaś forma ruchu. Niektóre z tych zestawów ćwiczeń podobały mi się bardziej i z ciekawości zajrzałam na stronę ich autorki – Cassey Ho. Okazało się, że te „suche” instrukcje powstały na podstawie filmików, które wcześniej nagrała, gdzie pokazuje ćwiczenia z zakresu pilatesu, przy czym jest to jej modyfikacja. Dziewczyna tak mi odpowiadała, że po prostu zaczęłam „z nią” ćwiczyć w domu. I to był strzał w dziesiątkę. Cassey jest młodą, sympatyczną i bardzo pozytywną dziewczyną, która nie liczy mechanicznie powtórzeń, tylko spontanicznie opowiada przeróżne historyjki, żebyście nie skupiali/skupiały się na samym ćwiczeniu (a zwłaszcza tym, ile jeszcze do końca;)). Oczywiście, wyjaśnia też jak wykonywać konkretne ćwiczenia, jakie jest prawidłowe ułożenie ciała czy użycie mięśni, a także często pokazuje modyfikacje ułatwiające ćwiczenie. 🙂 Oto przykładowy zestaw ćwiczeń z jej kanału na YouTube.

Cassey co miesiąc wrzuca nowy kalendarz ćwiczeń, gdzie znajdziecie przygotowane zestawy na każdy dzień, więc nie musicie się wysilać i dobierać sobie ich samodzielnie (czego oczywiście nikt Wam nie zabrania, ja jednak długo korzystałam z kalendarzy i byłam zadowolona z rezultatów). Warto właśnie zacząć od kalendarza dla początkujących, żeby nie rzucić się na głęboką wodę i się nie zniechęcić. Aby dostać kolejne kalendarze, musicie zapisać się do jej newslettera – będziecie wtedy co miesiąc dostawać hasło potrzebne do odblokowania strony. Zobaczycie, że na każdy dzień przewidziane są ćwiczenia na inną partię ciała, zawsze jest też jakaś rozgrzewka cardio. Na koniec ćwiczeń najlepiej we własnym zakresie trochę się porozciągać, w moim przypadku dobrze działa odrobina jogi. Jeden dzień tygodnia, to dzień odpoczynku, żeby dać się zrelaksować spiętym mięśniom. Wtedy możecie się także porozciągać – znajdziecie wiele filmików na YT o takiej tematyce.

beginners-2b-1
źródło: http://www.blogilates.com

Cassey ma na swoim kanale także serię Cheap clean eats (tanie i zdrowe jedzenie), która niestety nie do końca przypadła mi do gustu, ponieważ momentami była nie na moją kieszeń (pamiętajmy, że co będzie tanie dla Amerykanów, niekoniecznie będzie tanie dla nas), ale wypróbujcie, może coś Wam się spodoba i u Was się sprawdzi. A propos jedzenia – po wyczerpujących (co tu kryć) treningach z Cassey wypijałam najczęściej duży kubas koktajlu białkowego (sojowego) z bananem i jakimiś innymi owocami, ewentualnie też z czymś zielonym, np. świeżym szpinakiem w sezonie.

Mam nadzieję, że ta sympatyczna trenerka przypadnie Wam do gustu. Naprawdę warto. 🙂 Piszcie, czy mieliście już okazję „z nią” ćwiczyć. A może znacie jakichś innych sympatycznych jutuberów od fitnessu? Albo jakieś inne ciekawe sposoby na odchudzanie bez rozpaczy? 😉 Dzielcie się wszystkim, co wiecie!

Mały bonus na koniec – sezonowe produkty na grudzień! 🙂

jak schudnąć 10 kg

Warzywa: brukselka, buraki, cebula, cykoria, czarna rzepa, czosnek, dynia, endywia, fasola, fenkuł, jarmuż, kapusta, korzeń selera, marchewka, natka pietruszki, pieczarki, pietruszka, por, roszponka, ziemniaki.

Owoce: gruszki, jabłka, orzechy laskowe i włoskie oraz (niezbyt lokalne) mandarynki, ananas, mango, pomarańcze.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Idźcie na basen!
  2. Wyzwania Blogilates – droga ku pięknie zaznaczonym mięśniom
  3. „Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia
  4. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  5. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?