Wypad Szczecin-Berlin – pomysł na majowy weekend

szczecin i berlin na majówkę

Rozważacie szybki wypad do Berlina i/lub Szczecina? W tym tekście znajdziecie wszystko, co potrzebujecie na ten temat wiedzieć! 🙂

Od lat pielęgnujemy z Mężem (choć wtedy jeszcze nie-mężem) tradycję wiosennych wyjazdów do dużych (a czasem i niedużych) miast w Polsce. Tym razem popadłam w zwątpienie, bo „kończą” nam się już miasta i chyba trzeba będzie zacząć uskuteczniać wycieczki do stolic krajów z Polską sąsiadujących, co wcale nie jest złym pomysłem – ale po prostu droższym. 🙂 Zaczęłam więc przeglądać strony z tanimi lotami i pewnego dnia moim oczom ukazało się rozwiązanie naszego „problemu” Pierwszego Świata – tanie loty na trasie Warszawa-Szczecin. Wyjazdu do Szczecina do tej pory odmawiałam, bo przecież to tak daleko – 8h w pociągu to jednak pół dnia. Oczywiście można jechać w nocy, ale to jest dosyć męczące. A tu nagle okazuje się, że za taką samą kwotę, jaką wydalibyśmy na pociąg, da się polecieć! A sam lot trwa ok. 45 minut. Sprawdziliśmy.

I dzień – przylot

Późnym wieczorem (po 22) przylecieliśmy na lotnisko w Goleniowie i stamtąd mieliśmy transfer autobusem do Szczecina (wskazówka: poszukaj biletów na TEJ stronie). Wjeżdżaliśmy od takiej strony, że mieliśmy przepiękny widok na oświetlone budynki Starego Miasta – cudo. W hotelu byliśmy ok. 23. Jeśli chodzi o podróż samolotem do Szczecina, to minus jest właśnie taki, że Goleniów jest oddalony od Szczecina i dojazd busem zajmuje ok. 50 minut.

II dzień – płaczące niebo nad Szczecinem

Śniadanie u Króla Jana

co zobaczyc w szczecinie

Zaczęło się tak, że nie zadzwoniły nam budziki i wstaliśmy o 9. Nie wiem, jakim cudem byłam gotowa (włącznie z myciem głowy, suszeniem i makijażem) o 10, ale widocznie jak się zbiorę w sobie, to potrafię. 😀 Burżujsko poszliśmy sobie na śniadanie do Bajgli Króla Jana, które mieliśmy bardzo niedaleko, a które bardzo polecam – to idealne śniadanie, a każdy znajdzie tam coś dla siebie – i roślino-, i mięsożerca.

Zamek Książąt Pomorskich

co zobaczyc w szczecinie

Niestety tego dnia lało jak z cebra. Trzeba było jakoś przeżyć ten peszek, więc wybraliśmy się najpierw na zwiedzanie zamku. Ta przyjemność kosztuje 12 zł bez ulgi, a z ulgą 6. Według mnie zamek jest przepiękny z zewnątrz, ale i wewnątrz było ciekawie – krypty z cynowymi sarkofagami książęcymi, sala kartograficzna, sala z makietami (przepiękne! nie wiedziałam nawet, że wciąż jest tyle zamków w Polsce), Galeria Gotycka z obrazami sztuki współczesnej i – najciekawsza naszym zdaniem – Cela Czarownic.

co zobaczyc w szczecinie

szczecin na majowke (4)

szczecin na majowke (3)

Szczecin się postarał i sale są naprawdę fajnie zrobione, jeśli chodzi o multimedialność i przybliżanie kultury przeciętnemu zjadaczowi chleba. A na deser to, co niedźwiadki lubią najbardziej, czyli widok z Wieży Dzwonów. Niestety zdjęcia nigdy nie oddają tych widoków, ale może zachęcą Was do odwiedzenia Szczecina.

Nadal padało, a do wybranej przez nas trasy w schronach zostało nam jeszcze trochę czasu, więc poszliśmy na lunch do Jak Malina. Mają tam piękne lunche, ale tego dnia akurat był zbyt miętowy, jak na mój gust, więc wzięłam sobie stałe danie z karty – makaron bodajże izraelski z bakłażanem. Pyszka. Naprawdę polecam.

co zobaczyć w szczecinie

Zwiedzanie schronu przeciwlotniczego

Nasyceni żarełkiem wybraliśmy się do schronów (Podziemne Trasy Szczecina). Wybraliśmy trasę II Wojna Światowa, a więc zostaliśmy zaprowadzeni do rekonstrukcji schronu przeciwlotniczego. Muszę przyznać, że warto się na coś takiego wybrać, bo rzeczywiście można poczuć ten klimat – oprowadzanie trwa godzinę i jest tak pomyślane, że pobudza wyobraźnię. Dodatkowo przewodnik był bardzo sympatyczny i nie unikał żarcików, a to bardzo nietuzinkowe podejście do tematu wojny. Jest jeszcze druga trasa – Zimna Wojna – która obejmuje zwiedzanie schronu przeciwatomowego. Cena takiej atrakcji to odpowiednio 25 zł – za bilet normalny i 20 zł – za bilet ulgowy.

Wciąż padało, więc poszliśmy po prostu do multitapu The Office, w którym panował iście londyński wystrój (szczególnie w sali w podziemiu). Podsuszyłam swoje całkowicie przemoknięte stopy, trochę się ogrzaliśmy i wyruszyliśmy w świat, żeby kupić coś na kolejny dzień na wyjazd do Berlina (i na szybkie śniadanie rano). Dość wcześnie wróciliśmy do hotelu i wymarznięci wygrzewaliśmy się pod kołdrą. 🙂

Nieszczęśliwy wybór noclegu

Okazało się też, że hotel zrobił nas w jajo, bo wyłączyli ciepłą wodę ze względu na działalność Szczecińskiej Energetyki Cieplnej i tylko powiesili karteczkę w windzie informującą o tym i przepraszającą za „nieudogodnienia”. Gdy Olek (to imię mojego Męża – będę się nim posługiwać, bo ciągłe używanie zwrotu „mój Mąż” trochę mnie irytuje) poszedł zapytać, co proponują, postanowili zaproponować wymeldowanie. A my mieliśmy na kolejny dzień zaplanowany całodniowy wypad do Berlina i nie było o tym mowy. Nie wiem, czy macie świadomość, ale hotel (od jednogwiazdkowego) ma obowiązek zagwarantować bieżącą ciepłą wodę. To jest zapisane w ustawie. Jeśli więc kiedykolwiek coś takiego Was spotka, dopominajcie się o swoje. Ten hotel to Campanile Polska. Nie będę go kryć, zamierzam złożyć reklamację i nigdy więcej nie skorzystam z jego usług.

III dzień – Berlin

O 9 siedzieliśmy już w autobusie do Berlina, a na miejscu byliśmy ok 11:30 (wskazówka: bilety można kupić na stronie, którą podawałam przy dniu I, ale również możecie kupić bilet na kolej regionalną przez PKP). Sama droga była fascynująca i pokazała jak bardzo jesteśmy w Polsce do tyłu z ekologią. Zaraz po przekroczeniu granicy ukazały się naszym oczom wielkie farmy wiatraków po lewej i wielkie farmy paneli słonecznych po prawej, przeplatane połaciami żółciutkiego rzepaku. Z dworca ZOB bez problemu dotarliśmy metrem (ze stacji Kaiserdamm) do Alexanderplatz, gdzie rozpoczęliśmy naszą wyprawę (wskazówka: zaopatrzcie się w euro drobniejsze niż banknot 100, żeby móc kupić dzienny bilet – Tageskarte – w automacie; normalne są po 7 €; zaopatrzcie się też wcześniej w plan metra i plan miasta – my to wszystko mieliśmy w książkowym przewodniku). Zaskoczy Was brak jakichkolwiek bramek w metrze – Niemcy mają najwidoczniej bardzo wysoki poziom zaufania społecznego. 🙂

Wyspa Muzeów i Muzeum Pergamońskie

Z Alexanderplatz przeszliśmy się do Wyspy Muzeów (i po drodze wypiliśmy najgorszą kawę ever, która jednak spełniła swoje zadanie), gdzie znajduje się główny cel naszej wyprawy – Muzeum Pergmońskie, w którym spędziliśmy jakieś 2h, bo niestety większość eksponatów była w renowacji. Jednak zobaczyliśmy wjazd do Bramy Isztar i część poświęconą kulturze islamu, co też było fascynujące.

A architektura hellenistyczna i Ołtarz Pergamoński? Następnym razem, gdy już będą po renowacji 🙂 Bilet do Muzeum Pergamońskiego kosztuje 12 €, a audioprzewodniki są w cenie. I mają je też w języku polskim. 🙂

Unter den Linden

Z Wyspy Muzeów skierowaliśmy się na deptak Unter den Linden i przeszliśmy się aż do Bramy Brandenburskiej, skąd odbiliśmy najpierw w lewo do Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, a później w prawo – do Reichstagu.

co zobaczyć w Berlinieberlin w jeden dzien (5)berlin w jeden dzien (6)berlin w jeden dzien (7)

Kontynuując spacer, udaliśmy się do Checkpoint Charlie, ale to akurat uważam za słabe. Ot, taka atrakcja turystyczna, stoi sobie statysta udający amerykańskiego żołnierza i ludzie ustawiają się w kolejce, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Nie moja bajka. Właściwie od razu wyruszyliśmy na obiad do wegańskiej Daluma (Dalumy?) i jedliśmy tam coś w rodzaju Budda Bowls. Nie byliśmy tym jakoś szczególnie zachwyceni, bo nie było gorące, ale przynajmniej zdrowe i najedliśmy się na długo. I tam akurat kawa była pyszna!

East Side Gallery

Przedostatnim przystankiem był Mur Berliński i East Side Gallery. 1316-metrowa pozostałość muru została zamalowana przez artystów z całego świata – dlatego też większa jej część jest odgrodzona od chodnika barierkami. Znajdziecie tam m. in. słynny pocałunek Breżniewa i Honeckera. A także wiele innych niesamowitych dzieł.

co zobaczyć w Berlinieberlin w jeden dzien (11)berlin w jeden dzien (12)

Największa przypadkowa atrakcja dnia

Tym sposobem zatoczyliśmy niemalże koło i znów wylądowaliśmy na Alexanderplatz, gdzie dość sprawnie zrobiliśmy szybkie zakupy w DM i w Edece (jeśli obserwujecie mnie na Insta, możecie zobaczyć, co kupiłam 🙂 na wyjazdach staram się też coś tam publikować w Stories, więc być może też Was to zaciekawi). Jednak, co najciekawsze trafiliśmy tam na Günthera Krabbenhöfta, czyli prawdopodobnie najlepiej ubranego starszego pana na świecie. 🙂 Polecam Wam bardzo śledzić jego instagram (g.krabbenhoft). Po tych wszystkich atrakcjach zmęczeni wróciliśmy w dość szaleńczym tempie na autobus. Dlatego polecam raczej kupić bilet na dworzec ZOO – jest zdecydowanie bliżej centrum niż ZOB.

IV dzień – pożegnanie ze Szczecinem i pyszny indyjski obiad

Dzień zaczęliśmy znów od pysznego bajglowego śniadania, a ja w końcu przekonałam się, że to cappuccino, a nie mokka, jest moją ulubioną kawą. 🙂 Korzystając z dobrej pogody przeszliśmy się po Starym Mieście, wstąpiliśmy do przepięknej gotyckiej Katedry św. Jakuba (wstęp 8 zł i mało przyjemna pani, która informuje o tym stukając palcem w tabliczkę), w której znajdują się niesamowite ołtarze w nawach (poniżej przykład), po czym zrobiliśmy sobie spacer bulwarem nad Odrą aż do Wałów Chrobrego.

co zobaczyć w Szczecinieszczecin na majowke (8)szczecin na majowke (9)

Stamtąd pojechaliśmy do dzielnicy willowej, chłonąc po drodze widok willi znajdujących się przy al. Wojska Polskiego.

W tej niesamowitej dzielnicy, która niestety bije piękny Stary Żoliborz na głowę, zrobiliśmy sobie przyjemny spacer małymi uliczkami  i w końcu wróciliśmy na obiad do Kathmandu. Jeżeli lubicie kuchnię indyjską, to na pewno przypadnie Wam do gustu. Poza tym piękny wystrój i przepyszne lassi! W moim osobistym rankingu knajp indyjsko-tajsko-nepalskich ta chyba wygrywa. Tuż przed odjazdem wstąpiliśmy do Browaru Stara Komenda, który swoim wystrojem wygrał ze wszystkimi browarami restauracyjnymi i multitapami, w jakich kiedykolwiek byłam.

co zobaczyć w Szczecinie

Ogólne wrażenia

Szczecin to bardzo ładne zachodnie, poniemieckie (to widać szczególnie w budynkach na Wałach Chrobrego – przewodnik ze schronów wyjaśnił nam, że gdy Szczecin był jeszcze Stettinem, alianci nie zbombardowali jedynie tych terenów, żeby mieć, gdzie w razie wygranej przebywać) miasto. Sądzę, że miałabym przyjemniejsze wspomnienia, gdyby nie to, że tak padało, ale to przecież nie wina Szczecina. 🙂 Architektura jest super – szczególnie polecam wyprawę do dzielnicy willowej. Jedzenie też było super, a bajgle to w ogóle mistrzostwo świata! Gdyby pogoda była lepsze to pewnie wybralibyśmy się też nad któreś jeziorko i do jakiegoś parku, ale cóż – następnym razem.

Berlin nie uwiódł nas tak, jak Londyn. Od razu gdy wjechaliśmy do miasta odnieśliśmy wrażenie, że jest całe szare i betonowe. Niestety też niespecjalnie czyste, ale to chyba akurat normalne w wielkiej europejskiej stolicy.  A Niemcy (przynajmniej ci z Berlina) wcale nie są tak bardzo wierni zasadzie Ordnung muss sein, bo przechodzili sobie przez ulicę gdzie chcieli, co jest logiczne, bo czasami mieliśmy problem z tym, żeby znaleźć przejście dla pieszych. Jednak mój mąż, gdy byliśmy na Wyspie Muzeów skwitował Berlin i Niemców „ale trzeba im przyznać – mają rozmach”. Rzeczywiście, przestrzenie między budynkami są tam ogromne (gdyby porównywać pod tym względem Londyn, to ktoś mógłby go ocenić jako duszny, ale dla mnie był po prostu przytulny), a same budynki wielkie, masywne i majestatyczne. Berlin wyglądał też jak jeden wielki plac budowy (o czym przeczytałam wcześniej we wpisie na blogu worqshop, który powstał jakiś rok temu, więc tam jest chyba tak cały czas).

A Wy, byliście w Szczecinie albo Berlinie? Jakie są Wasze wrażenia? Może macie jeszcze jakieś knajpki do polecenia?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Jak tanio podróżować po Polsce?
  2. Londyn – miasto możliwości
  3. Zaplanuj podróż | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Ukulturalnij się | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. Jak się pakować?

Zaplanuj podróż | 52 Tygodnie Pozytywności

jak tanio podróżować

Oderwanie się raz na jakiś czas od rzeczywistości jest bardzo korzystne dla zdrowia psychicznego. Albo nawet niezbędne. A co jest najłatwiejszym, a zarazem najskuteczniejszym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości? Podróże oczywiście!

Jeśli jesteście ze mną od jakiegoś czasu, to wiecie, że podróże zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Na szczęście w sercu mojego życiowego partnera również. W całym naszym 8-letnim (kiedy to minęło?!) związku nie było roku, żebyśmy gdzieś nie pojechali. Jako studenci mieliśmy zwyczaj weekendowych wyjazdów w maju lub podczas wakacji – do Gdańska, Wrocławia, Poznania, Torunia czy Sandomierza. Wtedy spaliśmy w hostelach i płaciliśmy za to grosze. W Toruniu za noc zapłaciliśmy 37 zł… za pokój! Zdarzyły się nam też zagraniczne wyjazdy – Katalonia z biurem podróży (nie polecam; tzn. nie polecam z biurem, Katalonię jak najbardziej), Praga (to akurat było z moją mamą i też z biurem podróży, ale to była wyjątkowo dobra wycieczka) i Londyn (to już na własną rękę, tanie bilety lotnicze i fruuuu).

jak tanio podróżować

Dlaczego zaczynam od osobistej opowieści? Po pierwsze, nie chcę być gołosłowna. Po drugie, chcę Wam pokazać, że nie trzeba być bogaczem, żeby jeździć na wycieczki. Ani nie trzeba mieć samochodu. No dobra, nie udowodnię Wam, że nie jestem bogata, ani że nie mam samochodu – musicie uwierzyć mi na słowo. A po trzecie… dlatego, że po prostu miło jest wrócić do tych wspomnień. 😉

Nie musicie latać ani jeździć za granicę. Co prawda, teraz można upolować naprawdę śmiesznie tanie bilety lotnicze, ale rozumiem, że płacenie za wszystko w euro (czy innej walucie mocniejszej niż złotówka) może nas nieźle zaboleć. W przypadku naszej 5-dniowej wyprawy do Londynu połowę całej kwoty, którą wydaliśmy na ten wyjazd, stanowiła opłata za hotel. Hello, funty. Słyszałam też, że kebab w Norwegii kosztuje 50 zł. Oczywiście znajdą się też tańsze miejscówki. Po prostu trzeba szukać. Tak samo jednak jest w przypadku zwiedzania Polski. Trzeba w to po prostu włożyć trochę wysiłku.

Ten wysiłek się opłaca

Jak wiadomo, czas to pieniądz. Spędzenie go na wyszukiwaniu różnych ofert transportowo-noclegowych, oznacza rezygnację z innych rzeczy, które można byłoby wtedy robić. Ale jednocześnie – nie przepłacamy ani nie decydujemy się na nic w ciemno. Jasne, jeśli kogoś stać, to nie będzie szukał tanich lotów, ani noclegów, ale to nie jest tekst skierowany do takich ludzi. Ja chcę skłonić tych z Was, którzy uważają, że ich nie stać na podróże. Pamiętajcie, że wycieczki z biurami podróży mogą być atrakcyjne cenowo, ale wtedy podporządkowujecie się całej grupie i czasami tracicie. Tak, jak my, gdy byliśmy w Katalonii 7 dni, a na zwiedzanie Barcelony poświęciliśmy 2 godziny i mieliśmy pół godziny czasu wolnego. Nie weszliśmy do modernistycznych domków Gaudiego ani do Sagrady Familii. Nie mogę tego odżałować, naprawdę. Oczywiście, jeśli wolicie wyjazdy stricte wypoczynkowe nad morzem, to może i biuro podróży to dobra opcja. Ale nie mogę się wypowiedzieć, bo tego nie przetrenowałam.

Zadanie #9 Zaplanuj sobie wyjazd w tym roku

Może to być jakikolwiek wyjazd. Może być na weekend. Zdecyduj, jaką kwotę jesteś w stanie na niego przeznaczyć. A potem kombinuj. Może jest jakieś miasto w Polsce, które chciałabyś/chciałbyś odwiedzić? Może masz samochód i możesz wybrać się na jakąś fantastyczną wycieczkę objazdową (my zrobiliśmy tak na Podlasiu, pożyczając samochód i było ekstra). Może przyczaisz się na jakieś tanie bilety lotnicze (np. Fly4free, Tanie Loty) do którejś z europejskich stolic? Albo bardziej spontanicznie zdecydujesz się na to miasto, do którego akurat będą tanie bilety? Może masz kogoś bliskiego za granicą i kilka lat obiecujesz, że go odwiedzisz, ale to odwlekasz, bo nie masz czasu ani pieniędzy? Ja bym taką opcję wzięła pod uwagę – zwłaszcza że wtedy odpada opłata za nocleg. 😉

Jeśli masz kłopot z tym, jak się efektywnie spakować – zajrzyj tutaj.

jak tanio podróżować

Według mnie podróże niesamowicie wzbogacają. Z całą pewnością najbardziej to widać w przypadku tych zagranicznych, do krajów spoza zachodniego kręgu kulturowego, gdzie z całą mocą uderza nas inność. Jednak nie mówiłabym hop, bo na objazdowej wycieczce, o której mówiłam wyżej, zwiedzaliśmy z imamem meczet w Bohonikach albo cmentarz żydowski w Krynkach. Poza tym, uwierzcie, na Podlasiu jest ogólnie nieco inaczej kulturowo niż w Warszawie czy Wrocławiu. Każda podróż to wprowadzenie świeżości do naszego życia. Gdy jadę do miasta, w którym nigdy wcześniej nie byłam, odczuwam ekscytację, lekki stresik (to za granicą), ale też niesamowite rozluźnienie i spokój. Śmiem więc twierdzić, że podróże są dobre nie tylko dla umysłu, ale także dla ducha i dla zdrowia. Nie mówiąc już o liczbie kroków, którą się na wycieczkach wyrabia. 🙂 My do tego jeszcze zawsze wchodzimy możliwie najwyżej jak się da, żeby sobie obejrzeć panoramę danego miasta/okolicy. Widoki są niezapomniane.

jak tanio podróżować

Sam fakt planowania podróży ma w sobie coś ekscytującego. Zwłaszcza gdy mam już kupione bilety. Zaczynam wtedy szukać noclegów, przewodników – fizycznych i blogerskich, komunikacji w mieście. Kombinować, gdzie jeszcze stamtąd można pojechać (jak np. z Poznania można się spokojnie wybrać do Gniezna lub Biskupina, nie mając samochodu). Szukać knajp, co w naszym przypadku stanowi szczególne wyzwanie, bo przecież nie każę mięsożernemu Mężowi całkowicie się do mnie dostosować i codziennie jeść burgera z ciecierzycy. 😉 Ale przez to całe planowanie wyciskamy z wyjazdu tyle, ile się da. Oczywiście bez wariowania, że czegoś tam nie zobaczyliśmy. Ważne, że zobaczyliśmy te kilka rzeczy, które najbardziej chcieliśmy zobaczyć. Kombinujcie też, co możecie zobaczyć za darmo albo w niskiej cenie. Może się okazać, że jest tego naprawdę sporo. 🙂

jak tanio podróżować

My tym razem przypadkowo znaleźliśmy super tanie loty do Szczecina. Kilka lat upierałam się, że do żadnego Szczecina nie jadę, bo to daleko i trzeba się tłuc pociągiem. Same/sami rozumiecie, że pojawienie się lotu w cenie pociągu całkowicie zmieniło postać rzeczy. 😉 A Szczecin jest piękny! To znaczy, jeszcze go na żywo nie widziałam, ale wnioskuję po zdjęciach. No i dość szybko można się stamtąd przemieścić pociągiem do Berlina, a tam są taaaaaaaakie muzea… 😉 Możliwe więc, że tam też wyskoczymy. I już dopadłam fizyczny przewodnik. Później będę sobie aktualizować informacje, porównując je do tego, co znajdę w internecie. Super sprawa, bo dzięki temu mogę bardzo łatwo stworzyć uporządkowany plan wycieczki, bardzo Wam polecam. 🙂

To co, planujemy? A może macie już na najbliższą przyszłość zaplanowaną wycieczkę? Podzielcie się tym, gdzie się wybieracie! Jeśli możecie polecić jakieś świetne i/lub niedrogie miejscówki w Polsce lub w Europie, to dzielcie się koniecznie, może ktoś z tego skorzysta! 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Jak tanio podróżować po Polsce?
  2. Londyn – miasto możliwości
  3. Jak się pakować?
  4. 25 lekcji z 25 lat życia
  5. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając

Londyn – miasto możliwości

londyn miasto możliwości

Przed moimi 25. urodzinami pojechałam – a w zasadzie poleciałam – z mężem w naszą nieco spóźnioną podróż poślubną. Warto było poczekać. Zachwyt jaki wywołał we mnie Londyn – i jaki ciągle czuję – jest nie do opisania. Nie do opisania, ale przecież zobowiązałam się go opisać. Coś więc muszę z tym zrobić. 🙂 A jak się nie wie, jak coś opisać, to najlepiej rozłożyć to na czynniki pierwsze – mi będzie łatwiej, a dla Was będzie bardziej przyswajalne.

londyn miasto możliwości

#1 Zachwycająca architektura

Podobno taka jest cała Europa. Nie wiem, nie widziałam całej. Polskie miasta nie są ani odrobinę podobne do Londynu. Barcelonę widziałam w przelocie (zorganizowana wycieczka – odradzam, chyba że jesteście totalnie nieporadni, a perspektywa wypowiedzenia podstawowych zwrotów po angielsku wywołuje u Was palpitację serca), a czeska Praga to także miasto jedyne w swoim rodzaju i zachwycające w zupełnie innym sensie. Może nie widziałam wiele – ale Londyn od razu chwycił mnie za serce. I ciągle trzyma, łobuz.

Londyn miasto możliwości

Jest takie słowo „monumentalny”. Nigdy nie wiedziałam, co właściwie mogłabym tym słowem określić. Aż zobaczyłam londyńskie budynki. Piszę tutaj oczywiście o centralnych dzielnicach – Belgravia, Kensington, Notting Hill, Soho, Piccadilly, Westminster. Jeśli pojedziecie do trzeciej strefy, bo na przykład tam udało się Wam załatwić pokój w hotelu w znośnej cenie, 😉 to zastaniecie tam budynki w zupełnie innym stylu (i wielu Polaków – nasze swojskie wulgaryzmy wpadają w ucho, to trzeba im przyznać). Pierwsza strefa to budynki  umiarkowanie wysokie – w sensie nie-wieżowce (tych jest na horyzoncie dosłownie kilka) – i dosyć masywne. O niespotykanie wysokich sufitach (jeśli chcecie zobaczyć o czym mówię, polecam vlogi Mimi Ikonn) i wielgaśnych oknach. Co jeszcze? Piękne, charakterystyczne schodki i szerokie drzwi wejściowe. A wszystko to zadbane i bardzo estetyczne. No i most Tower. Most Tower po zmroku. Nie do opisania.

#2 Całkiem DARMOWE muzea

Serio. W Warszawie w muzeach są poszczególne dni, kiedy można wejść sobie za darmo, owszem, ale najczęściej jest to środek tygodnia i ostatnie wejście o 16. Ale u nas nie ma zwyczaju wspierania kultury. Jak wiadomo zawsze coś jest ważniejsze. Z kolei w Londynie muzea są… Hm, obiecałam sobie, że to będzie kulturalny blog, więc powiem oględnie: zapierające dech w piersiach. Do głównych muzeów wstęp jest bezpłatny (na wszelki wypadek sprawdzajcie na stronach poszczególnych muzeów), ale jeśli będziecie mieli ochotę na jakieś Muzeum Sherlocka albo Madame Tussauds to za to zapłacicie – i to słono.

We wszystkich tych bezpłatnych muzeach znajdziecie urny na dotacje i możecie tam wrzucić pieniążek (i przy okazji pozbyć się monet), jeśli chcecie. W Science Museum trudniej się wykręcić, bo przy wejściu pracownik pyta, czy chcecie wesprzeć muzeum. 😉 Byliśmy w czterech z nich – z okazji deszczowej pogody – i w każdym spędziliśmy po kilka godzin. Prawda jest jednak taka, że można byłoby każdemu poświęcić cały dzień, bo w te kilka godzin zdążyliśmy tylko liznąć oferowanego przez nie ogromu wspaniałości. Wróciłabym do każdego z nich z całą pewnością. A były to:

British Museum, gdzie mało brakowało, a rozpłakałabym się ze wzruszenia. Już tak jakoś mam, że gdy stoję obok autentycznej głowicy kolumny z Partenonu, to czuję te tysiąclecia i cieszę się, i prawie płaczę, jak szaleniec. Jakoś tak.

londyn miasto możliwości

Natural History Museum to gratka dla humanistów – w szerokim znaczeniu tego słowa – i przyrodników. I w ogóle wszystkich. Cała ewolucja żywych organizmów, kości dinozaurów, wypchane dziobaki i kolczatki, „konstrukcja” człowieka i podróż do wnętrza Ziemi. Musicie sami zobaczyć. No i ta architektura. Coś niesamowitego.

londyn miasto możliwości

Science Museum. Tuż obok Natural History Museum. Jeśli macie bzika na punkcie rewolucji przemysłowej i fascynują Was maszyny parowe, dorożki, kosmos i autentyczne przyrządy do eutanazji (znaczy takie, które pomogły czterem osobom pożegnać się z tym światem), to nie możecie tego odpuścić.

londyn miasto możliwości

National Gallery to z kolei gratka dla miłośników sztuki. Takich, co na przykład chcieliby mieć Słoneczniki na wyciągnięcie ręki.

londyn miasto możliwości

Mój wniosek po wizycie w tych czterech muzeach? Londyńskie dzieci wygrały życie.

#3 Uprzejmość Londyńczyków rozkłada na łopatki

Pierwszy dzień w Londynie nie należał do najszczęśliwszych dni w moim życiu. Bolała mnie głowa, wsiedliśmy do złego pociągu, drzwi metra zamknęły się na tej bolącej głowie i musieliśmy kupić najdroższy ibuprofen ever. Jednak już tego pierwszego dnia, kiedy byliśmy jeszcze totalnie nieogarnięci i wpatrywaliśmy się jak tępaki w tablicę odjazdów, pracownik metra zapytał nas, czy wszystko jest ok, czy może nam jakoś pomóc. Podziękowaliśmy, bo uprzytomniłam sobie, że przecież ja mam wszystko zapisane na kartce, która się wala gdzieś tam w walizce, ale gdybym nie miała, to chyba też byśmy nie zginęli.

Za każdym razem zbyt długie sterczenie przy jakimś planie czy mapie powodowało dokładnie ten sam skutek. Autobusy zatrzymywały się ZANIM docieraliśmy do pasów, a w restauracjach uśmiechnięci pracownicy na wejściu pytali… co słychać. No człowiek z Polski po prostu baranieje. Na początku byłam nieufna i myślałam, że to wszystko jakaś wyuczona poza, ale po jakichś dwóch dniach dotarło do mnie, że oni po prostu są serdeczni. Zadowoleni ze swojego życia ludzie, którzy życzą dobrze innym i naprawdę chcą pomóc. I jeszcze jedno – nie wiem, kto wymyślił to, że Anglicy nie lubią Polaków – bo niczego podobnego nie odczuliśmy. Stereotypy, stereotypy…

Najdobitniejszym przykładem tej uprzejmości było spotkanie ze starszą panią na przystanku. Próbowałam zorientować się w autobusowej rozpisce (niestety raz metro zaszwankowało) i chyba robiłam to znowu zbyt długo, bo owa pani podeszła do mnie i zapytała, gdzie chcemy jechać. Ta starsza pani miała ze sobą w takim zakupowym wózku butlę tlenową. Butlę tlenową, której używała. Tacy są starsi ludzie w Londynie.

#4 Wspaniałe (a jednocześnie okropne) metro

To samo metro, które chciało mnie zamordować, ma też swoje uroki. Nie sądzę, by dało się lepiej rozwiązać komunikację w tak wielkim mieście. Jeśli przyjeżdżacie do Londynu na kilka dni, to kupujecie sobie Oystercard – trochę podobna do Warszawskiej Karty Miejskiej, tyle że nie jest imienna, nie trzeba na nią czekać kilka dni i ładuje się ją jak telefon (jeśli używacie opcji „pay as you go”) lub koduje się na niej np. tygodniową Travelcard – i komunikacja jest tak prosta, że poradziłoby sobie z nią dziecko. Piętrowe autobusy są przeurocze, ale ogarnięcie ich jest nieco trudniejsze, dlatego korzystaliśmy z nich dosłownie kilka razy.

londyn miasto możliwości

Warto wydrukować sobie wcześniej plan metra – do ściągnięcia na stronie Transport for London – i nosić go ze sobą. Wtedy wystarczy sprawdzić sobie wcześniej w internecie, przy jakiej stacji metra znajduje się Wasze miejsce docelowe albo nosić ze sobą plan Londynu, na którym są oznaczone stacje.

Praktyczna rada: nie wsiadajcie do metra po usłyszeniu sygnału, bo zgniotą Was drzwi. One są naprawdę jak słonie. Poza tym, wsiadając do metra, zawsze miejcie ze sobą wodę – szczególnie w centralnej linii jest potwornie gorąco i duszno.

#5 Oreo peanut butter i batonik Picnic – czyli wszystko, czego zapragnie Wasze podniebienie, a nie dostaniecie tego w Polsce

Pamiętacie taki batonik Picnic? Jeśli jesteście dziećmi lat 90., to jest taka szansa. Mało nie padłam trupem, gdy zobaczyłam go na półce obok popularnych batoników w zwyczajnym, małym sklepiku. W tym samym sklepiku można było kupić pokrojone marchewki z hummusem. Przeprowadziłabym się tam choćby dla tych Picniców i marchewek. Nie mówiąc już o muzeach…

Lecieliśmy z lekkimi walizeczkami, ale gdy wracaliśmy, nasze walizki były wypełnione po brzegi dobrociami. Czipsy z nori? Proszę bardzo. Czekolada z solą i limonką? No problem. Takie rzeczy znaleźliśmy w moim kulinarno-kosmetycznym raju – Whole Foods Market. Tylu wspaniałych, zdrowych rzeczy, tylu cudownie pachnących przypraw i takiej różnorodności wegańskiego „nabiału”, to ja w życiu nie widziałam w jednym – do tego stacjonarnym – sklepie. Coś wspaniałego. Dopadłam tam też silken tofu, z którym przepis znajdziecie na blogu niedługo. 🙂

#6 Raj dla poszukiwaczy kulinarnych wrażeń…

londyn miasto możliwości

Nie wierzcie w te bajki, że kulinarnie Anglia jest do niczego. Możliwe, że ich rodzima kuchnia nie jest najlepsza, ale w tym momencie można tam zjeść dosłownie wszystko. Nie jadłam żadnych fish & chips i w nosie mam, że może to „grzech nie spróbować”. Za to byliśmy w Dishoom, gdzie jadłam danie o tajemniczej nazwie Paneer Tikka, które było po prostu wegetariańskim odpowiednikiem Chicken Tikka i próbowałam od męża najlepszego lassi, jakie w życiu piłam. Poza tym jedliśmy pyszne tacosy w Taquerii (a ja jeszcze piłam margaritę z marakują), zdrowego fast fooda – do tego fair trade – w Leonie i acai bowl w Good Life Eatery. I kanapkę z tuńczykiem w Tesco. Też była spoko.

#7 … wielbicieli przyrody …

londyn miasto możliwości

Hyde Park. Kensington Gardens. I wiele innych parków, których nie odwiedziliśmy, ponieważ nie wystarczyło nam czasu, a obiecaliśmy sobie, że nie będziemy biegać z wywieszonym ozorem, żeby poodhaczać kolejne miejsca. Raz tylko biegaliśmy, żeby odhaczyć toaletę, poza tym chyba spełniliśmy tę obietnicę. W każdym razie spacer po Hyde Parku był niezapomniany i nie zamieniłabym go na żadną inną atrakcję. Dziwaczne, wielkie kaczki, perkozy, szare wiewiórki i przedziwne kasztanowce (a może to wcale nie były kasztanowce tylko coś innego?). Do tego wzruszający pomnik-fontanna upamiętniający Lady Di. Kocham warszawskie parki, ale to było zupełnie coś innego.

#8 … i dobrego piwa

londyn miasto możliwości

Ok, piwo jak piwo. Do kraftowych piw już przywykłam, więc to szczególnie mnie nie ruszyło. Jeżeli w Polsce multitapy rosną jak grzyby po deszczu, to znaczy, że wszędzie na Zachodzie są już od dawna. Ale takiego pięknego pubu to ja w życiu nie widziałam. Tapeta w idealnym pubowym odcieniu zieleni, piękny brązowy (w idealnym pubowym odcieniu) bar, stołki barowe, które się kręcą (oldskul do potęgi dziewiątej!), KOMINEK i sufit w postaci lustra. I do tego wszystkiego pachnąca (!) toaleta, a przy umywalce krem do rąk. Klimat, jakość i czystość. Da się? Najwyraźniej tak.

#9 Prawdziwa wielokulturowość

W Londynie żyją przedstawiciele chyba wszystkich nacji, kolorów skóry, wyznań i orientacji wszelakich. I wiecie co? Sądząc po newsach nie żyją oni ze sobą wszyscy w idealnej harmonii, ale – sądząc po tym, co widziałam – żyją całkiem normalnie. Muzułmanki zagadują kelnerów w restauracjach i chodzą w adidasach na spacery do Hyde Parku. Hindusi i czarnoskórzy – tak ich się określa poprawnie politycznie? 😉 – są naturalnym elementem krajobrazu. Może to urok wakacji (a może to mejbelin), ale wszyscy oni byli według mnie piękni i pogodni.

Scenka: siedzimy na ławce na stacji metra, czekamy na pociąg. Podchodzi młoda dziewczyna z dwójką chłopców i sadza ich obok mnie. Chłopcy są ubrani w meczowe ciuchy i gadają ze sobą po angielsku. Dziewczyna robi im zdjęcie. Śmieją się. Dziewczyna to muzułmanka w chuście – prawdopodobnie opiekunka, jeden z chłopców nazywał się Ahmed, więc pewnie też, a drugi był czarnoskóry, pewnie „zwyczajny” Anglik. Pomyślałam wtedy, że jak ktoś mi jeszcze raz powie, że muzułmanie się nie asymilują, to kopnę go w tyłek. Nie jestem zwolenniczką religii, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i żadna religia nie czyni z nas terrorystów.


Podsumowując: chce się tam wrócić. Może tylko w odwiedziny, może po to, żeby tam zamieszkać. Możliwe, że jestem jeszcze nieobyta, że jeszcze żadna ze mnie podróżniczka, ani kosmopolitka, ale to miasto naprawdę robi wrażenie. I chyba wiem dlaczego. Londyn to miasto, które przywodzi mi na myśl wszystko to, co najbardziej cenię w życiu. Wolność, różnorodność, tolerancję i pogodę ducha. No i te muzea… 😉

A Wy, byliście w Londynie? A może chcecie pojechać? I w związku z tym chcielibyście więcej praktycznych wskazówek, jeśli chodzi o ceny, lot, hotel lub transport? Lub – jeśli byliście – sami chcecie coś polecić? Śmiało piszcie w komentarzach tu lub na Facebooku – jesteśmy tu przecież dla siebie wzajemnie. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 35 pomysłów na to… co ze sobą zrobić jesienią
  2. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając
  3. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  4. Rzut (krytycznym) okiem na „hygge”