Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady

organizacja w diecie

Tę notkę zacznę przede wszystkim małymi przeprosinami, że nie doczekaliście się poprzedniej, którą zasadniczo planowałam na środek tygodnia, ale wiadomo, że w życiu nie wszystko da się zaplanować. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone i postaram się napisać dodatkową w przyszłym tygodniu. 🙂 Dzisiaj przychodzę do Was z organizacyjno-dietowym wpisem. Słowo dieta jest zwykle źle rozumiane – a właściwie zawęża się jego znaczenie – toteż chciałabym przytoczyć tu przy okazji definicję słowa dieta ze słownika języka polskiego:

dieta I «system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się»

Zatem – dieta to nie jest tylko coś, co stosujemy w przypadku zachorowania lub gdy chcemy szybko schudnąć. Z greckiego i łaciny díaita oznacza sposób życia. I dla mnie właśnie tym jest dieta – sposobem odżywiania, który wpleciony jest na stałe w moje życie. Są to pewne nawyki, które sobie wypracowałam, produkty, które najczęściej jem i tym podobne sprawy. A nie jakieś jedzenie jednego jajka i picie czarnej kawy po to, żeby szybko schudnąć.

Nie ukrywam, że na początku o to właśnie mi chodziło – żeby schudnąć. Żeby być piękną, szczupłą i atrakcyjną. W tym momencie doszłam do takiego punktu, że uważam, że takie podejście do diety jest związane z próżnością lub niską samooceną, lub jednym i drugim. Była to dla mnie dosyć powolna droga, jednak stopniowo dowiadywałam się, że nie mogę diety traktować jako czegoś, do czego będę stosować się przez kilka miesięcy, a gdy tylko osiągnę pożądany rezultat, natychmiast porzucę. Z takiego podejścia wynikają te wszystkie efekty jojo i wieczne odchudzanie się.

Jedyną drogą jest podjęcie świadomej decyzji, że zmieniacie swój sposób życia. Raz na zawsze. Dlatego, moim zdaniem, dieta, która opiera się zbyt wielu wyrzeczeniach, nie ma sensu. Wyobraźcie sobie, że już nigdy nie weźmiecie do ust Waszej ulubionej czekoladki, spaghetti, żółtego sera, alkoholu, pączka czy czegokolwiek, czego jedzenie sprawia Wam prawdziwą przyjemność, a jest to uznawane za niezdrowe lub też kaloryczne. Wiem, że są ludzie, którzy są w stanie wytrwać wiele lat na diecie bezglutenowej, beznabiałowej, paleo czy surowej, ale oni nie stanowią większości. I na pewno nie do nich kieruję dziś moje słowa, bo one nie są już im potrzebne. Dziś piszę do takich „zwyklaków” jak ja, którzy czasem po prostu potrzebują zjeść czekoladę z orzechami albo mięciutkiego pączka z pyszną konfiturą.

Oto kilka moich sposobów na organizację diety na początku Waszej drogi ku zdrowszemu życiu:

#1 Cheat-day

organizacja w diecie

Na samym początku ustalcie sobie jeden dzień w tygodniu, gdy możecie zjeść to, na co macie ochotę. Później pewnie przyzwyczaicie się do takiego jedzenia i raczej nie powinno się Wam chcieć bez przerwy np. słodyczy, więc nie będziecie musieli trzymać się rygorystycznie tego jednego dnia tygodnia. Jednak na początek dobrze jest sobie zrobić taki cheat-day, żeby nie zwariować 🙂 Gdzieś słyszałam, że psychologowie dowiedli, że całkowita rezygnacja z jedzenia, które sprawia nam przyjemność, powoduje pogorszenie nastroju. A przecież lepiej się na samym początku nie zniechęcać. Znam osoby, które przyzwyczaiwszy się do np. pieczywa czystoziarnistego, patrzą krzywo na pszenne bułeczki, ale ja do nich nie należę. Na pewno odrobinę zmienił się mój gust kulinarny, stałam się bardziej wybredna i zachwycają mnie piękne sałatki z rozlewającym się jajkiem w koszulce i dressingiem z syropu klonowego, oliwy i soli morskiej, ale i fajnym vege-burgerem nie wzgardzę, ani tłuściutką babką ziemniaczaną. Wszystko to dlatego, że zmieniło się moje podejście – najbardziej liczy się dla mnie jakość produktów użytych do przygotowania posiłku.

#2 Pilnowanie godzin posiłków

organizacja w diecie

Weźcie pod uwagę posiłki organizując swój dzień i ściśle pilnujcie tego przez pierwszy miesiąc – nawet z zegarkiem i dziennikiem, w którym sobie zapiszecie, co zjecie. Ja dziennika nie praktykowałam, bo i tak zapisuję sobie mnóstwo rzeczy, więc chyba bym z dodatkowym notesem oszalała, ale podobno u niektórych osób to działa. Starałam się jednak, żeby moje posiłki odbywały się we w miarę równych odstępach czasowych, co u mnie oznacza co trzy godziny. Staram się jeść pięć posiłków w ciągu dnia (no chyba że którymś za mocno się najem, zdarza się i tak, to wtedy cztery). Przy czym tak naprawdę tylko jeden jest spory – obiad. Śniadania i kolacje staram się jeść nieduże, a jednak sycące i zdrowe. Pomiędzy tymi „głównymi” posiłkami jem owoce, warzywa, jogurty, twarożki, orzechy – takie małe „zapychacze”. Wydaje mi się, że mogłam już o tym pisać, ale zawsze warto przypomnieć – śniadanie powinno raczej zawierać wartościowe węglowodany, a kolacja białko. Wynika to z faktu, iż rano potrzebujemy więcej energii niż wieczorem, więc węglowodany nie są już nam tak bardzo potrzebne. Z tego względu lepiej unikać wieczorem przede wszystkim owoców i słodyczy. Mała ilość pieczywa na kolację mi nie szkodzi. Pamiętajcie też, że ostatni posiłek powinno się jeść najpóźniej trzy godziny przed snem.

#3 Planowanie posiłków na kilka dni do przodu

organizacja w diecie

Warto planować przede wszystkim obiady, bo na śniadanie zawsze możecie zjeść sobie owsiankę (płatki owsiane, suszone owoce i orzechy zawsze warto mieć w kuchennej szafce). Dzięki zaplanowaniu posiłków, możecie sobie bez problemu robić listy zakupów i kupować wszystko wcześniej, zamiast w panice biegać do sklepu albo przygotowywać sobie mrożonkę (co od czasu do czasu nie jest takie złe, bo u mnie zmniejsza frustrację związaną z tym, że MUSZĘ zrobić zdrowy obiad). Fajnie też znaleźć taki moment w ciągu dnia, kiedy bez problemu możecie zrobić zakupy – np. wracając z pracy albo rano, przed śniadaniem (jeśli jesteście z tych, którzy nie wyobrażają sobie śniadania bez ciepłego pieczywka ;)). Warto pamiętać, by przy okazji przygotowywania listy, sprawdzić czy macie jakieś produkty, które możecie wykorzystać jako przekąski i w razie czego coś z tej kategorii dopisać.

PS. Po przeczytaniu książki Edyty Zając planuję obiady na miesiąc do przodu. Tak, na miesiąc. Wystarczy usiąść z kartką, komputerem i/lub książką z przepisami na pół godzinki. 🙂

#4 Woda z cytryną zamiast kawy

organizacja w diecie

Mój dzień zaczyna się od wypicia ciepłej wody z cytryną. No dobra, tak naprawdę od umycia zębów, ale gdy tylko to zrobię, to idę przygotować sobie ten właśnie napój. Zagotowuję wodę, wlewam zimną wodę do ok. 2/3 wysokości dużego kubka (takiego półlitrowego) i dolewam wrzątek – w ten sposób otrzymuję optymalną dla mnie temperaturę wody, ale zakładam, że każdemu może odpowiadać coś innego. Do tego wciskam sok z grubego plasterka cytryny i szybko wypijam. Orzeźwia niesamowicie i pobudza metabolizm. Właściwie nie wyobrażam sobie już teraz zaczynania dnia jakoś inaczej, mimo że wiele lat piłam na czczo czarną herbatę. Woda ma jeszcze tę przewagę, że można ją wypić od razu, więc oszczędza się czas. Jakie poza tym są zalety picia wody z cytryną? Poprawia trawienie, odstresowuje, wspomaga układ odpornościowy, poprawia wygląd skóry (antyoksydanty) i pomaga wypłukać toksyny z organizmu. Możecie do tego napoju dodać też łyżeczkę miodu – wtedy nawet wzrośnie jego prozdrowotne działanie.

Na koniec chciałabym zaznaczyć, że te metody działają na mnie, a nie na wszystkich. Nie uważam się za wyrocznię, nie jestem lekarzem i nie przeprowadzałam sondażu, więc nie uważam ich za jedyne słuszne. Niektórym może z powodów zdrowotnych nie służyć woda z cytryną, inni mogą uważać, że jeść się powinno dopiero, gdy się jest głodnym – ja głodna zjadam 2-3 razy więcej, więc jest to dla mnie absurd, ale ktoś inny może zjeść odpowiednią ilość pokarmu. Organizmy mamy różne, warto o tym pamiętać i sprawdzać różne metody, by dowiedzieć się, co u konkretnej osoby zadziała.

Mam nadzieję, że te pomysły się Wam przydadzą, albo chociaż będą inspiracją. A może macie jakieś swoje sposoby na organizację w diecie? Dajcie znać. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  2. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  3. 2 proste pomysły na pełnowartościowe śniadanie
  4. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  5. „Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia

Zapiekanka z kaszy jaglanej i jarmużu

zapiekanka z kaszy jaglanej i jarmużu

Dziś, w ramach weekendowej notki, chciałabym polecić Wam przepyszną i bardzo zdrową zapiekankę. W niej między innymi zdrowe tłuszcze (orzechy i oliwa), sezonowe warzywa (jarmuż, cebula i czosnek) i jedna z najzdrowszych, najsmaczniejszych i najłatwiejszych w przygotowaniu (nie przywiera do garnka, a przynajmniej mi się to nie zdarzyło) kasza jaglana. Na zimową, mroźną pogodę, jak znalazł. Aby Wam to udowodnić, opiszę pokrótce 3 bohaterów tego dania. 😉

Kasza jaglana nie zawiera glutenu (jeśli ktoś ma z nim problem), jest lekkostrawna, rozgrzewa i odkwasza organizm (a z tym akurat prawie każdy ma problem, bo pijemy kawę, alkohol i jemy słodycze). Charakteryzuje się też właściwym stosunkiem kwasów tłuszczowych, co wpływa na zwiększenie ilości dobrego cholesterolu i zmniejszenie złego. Jest bogatym źródłem witaminy B, żelaza, wapnia, lecytyny i krzemu (idealna dla wegetarian i wegan?), a także cynku, miedzi, fosforu. Oprócz tego znajdziecie w niej tryptofan, który stymuluje układ odpornościowy i poprawia nastrój. Jest zalecana w przypadku problemów z wątrobą, ale także w przypadku przeziębień (tryptofan i cynk) oraz zapchanych zatok. Podobno zmniejsza też ryzyko pojawienia się nowotworu.

Jarmuż zawiera w dość dużych ilościach witaminy z grupy B, witaminę C (jednak trzeba pamiętać, iż ona w dużej mierze ginie podczas gotowania), witaminę A, wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas i cynk. Wydaje mi się, że każde warzywo zawierające magnez trzeba hołubić, bo większość z nas ma jego niedobór (często nie zdając sobie z tego sprawy)!

Z kolei orzechy włoskie są takie super, że mogą zastąpić rybę w diecie! A to przez zawartość wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, które obniżają zły cholesterol. Są też źródłem pełnowartościowego białka. Orzechy włoskie zapobiegają wysokiemu ciśnieniu krwi, a także zawierają L-arganinę, czyli substancję, która wpływa na rozszerzanie naczyń wieńcowych – czyli mamy profilaktykę układu krążenia. Orzechy włoskie poprawiają odporność i zmniejszają ryzyko pojawienia się nowotworu. Poza tym są bakteriobójcze, więc pomagają pozbyć się niedobrych bakterii z układu pokarmowego. Usprawniają procesy myślowe poprzez zawartość fosforu, miedzi, manganu i kwasu linolenowego. No i są pyszne. Czego chcieć więcej?

Zapiekanka z kaszy jaglanej i jarmużu

  • 1 łyżka oliwy (+ dodatkowo do wysmarowania naczynia żaroodpornego)
  • 1 duża cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • Pół opakowania jarmużu (powinien być już pokrojony, a nie to pokrójcie usuwając łodyżkową, twardą część)
  • ½ szklanki bulionu warzywnego
  • ¾ szklanki kaszy jaglanej
  • Skórka z cytryny (sparzcie ją najpierw! i wyczyśćcie sodą – sprawdzone)
  • 2 szklanki startego żółtego sera (u mnie Gouda)
  • Sól i płatki chili
  • Kilka suszonych pomidorów z zalewy
  • ¼ szklanki posiekanych orzechów włoskich (nie za miałko)
  • Opcjonalnie do podania: jogurt grecki, oliwki

Przygotowanie:

  • Ugotuj kaszę jaglaną według wskazówek z opakowania (lub po prostu ok 15-20 minut).
  • Pokrój cebulę. Jeśli jarmuż ma jakieś twarde części, to je wykrój, a jeśli kawałki są zbyt duże, to też je pokrój. Posiekaj orzechy. Pokrój suszone pomidory na mniejsze kawałki. Zetrzyj ser.
  • Rozgrzej patelnię z łyżką oliwy. Wrzuć cebulę i na niedużym ogniu podsmażaj przez 3-5 minut, aż zrobi się dosyć miękka. Dorzuć przeciśnięty przez praskę (lub posiekany) ząbek czosnku, jarmuż oraz bulion. Gotuj ok. 8 minut.
  • Wysmaruj naczynie żaroodporne oliwą. Do niego wrzuć kaszę jaglaną, przygotowany jarmuż, skórkę cytrynową, połowę sera, orzechy (albo zostaw je, by ułożyć je na wierzchu), trochę soli i płatków chili (ale też możesz je zostawić na wierzch zapiekanki) do smaku.
  • Posyp pozostałym serem i – jeśli Ci zostały – orzechami i odrobiną płatków chili (dla urody ;)).
  • Piecz 10-15 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.
  • Podawaj samą lub w towarzystwie jogurtu greckiego i oliwek. Mi tak pasowało.

Smacznego!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Sycące, wegańskie chili na jesienne i zimowe chłody
  2. Curry z porem i ciecierzycą na pożegnanie zimy
  3. Marchwianka z soczewicą na jesienne i zimowe chłody
  4. Nie do końca klasyczna szarlotka
  5. 35 pomysłów na to… co ze sobą zrobić jesienią

Dzień bez opakowań foliowych – dzień święty trzeba święcić

dzień bez opakowań foliowych

W tym roku już po raz ósmy będziemy obchodzić dzień bez opakowań foliowych. Inicjatywa ta powstała dzięki łódzkiemu działaczowi – Krzysztofowi Piątkowskiemu, który 23 stycznia 2008 roku złożył obywatelski projekt ustawy zakazujący ich dystrybucji. Projekt upadł, ale idea pozostała. Tak więc już w sobotę macie szansę wziąć udział w tej pięknej akcji. Mam nadzieję, że fakt, że będzie to właśnie sobota pomoże Wam w realizacji takiego postanowienia – większość z Was najprawdopodobniej pójdzie na zakupy prosto z domu, więc łatwiej będzie pamiętać o wzięciu wielorazowej torby, wiklinowego koszyka, plecaka czy – popularnego ostatnio – wózeczka na zakupy.

Z czego właściwie jest ta torba?*

Foliowe torebki składają się z polietylenu, czyli jednego z organicznych polimerów. Ale niech Was nie zmyli nazwa „organiczny”, bo wcale nie musi to się wiązać łatwością rozkładu i tym podobnymi sprawami. Jest to polimer syntetyczny, czyli taki który nie występuje naturalnie, ale jest sztucznie otrzymywany ze związków chemicznych zwanych monomerami. Głównym źródłem otrzymywania jest ropa naftowa. Wspaniałości, no nie? Wyobraźcie sobie, że został on wynaleziony pod koniec XIX wieku! Czy XIX wiek kojarzy Wam się z plastikiem? Mi zupełnie nie, ale to tylko pokazuje, jak mało wiemy o naszej przeszłości. Sama torebka foliowa została wynaleziona w 1965 roku, a my już nie potrafimy się bez niej obejść…

Dlaczego torba foliowa jest tak bardzo szkodliwa dla środowiska?

dzień bez opakowań foliowych

Może na początek kilka faktów.

W 2002 roku na świecie wyprodukowano 204 mln ton tworzyw sztucznych. W 2013 było to już 299 mln ton. Obecnie przekroczyliśmy 311 mln. Poważnie zaczynam wierzyć w możliwość utonięcia w śmieciach, jak to wdzięcznie przedstawili twórcy filmu Wall-e. Według danych z 2014 roku Polska zajmuje niechlubne 7. miejsce w Europie, jeśli chodzi o zapotrzebowanie na tworzywa sztuczne. Jedyne co nas tłumaczy, to chyba liczba ludności naszego kraju… Torby polietylenowe stanowią 17,5% zapotrzebowania na tworzywa sztuczne. I wiecie co? Pozostałe plastiki nie są takie złe, bo albo łatwo ludzi zachęcić do ich recyklingu, albo da się je wielokrotnie użytkować. A ilu z Was plastikową torebkę używa wielokrotnie (szczególnie taką, którą zawiązujecie w supełek i przychodząc do domu bezceremonialnie rozrywacie i wywalacie na śmietnik, i to wcale nie do „plastików”)?

Milusie dane przestawiają, że odzysk odpadów w sztucznych wyniósł w 2014 roku 69% (w Polsce ok. 44%). A ja Wam powiem inaczej. Trzydzieści jeden procent (w Polsce ok. 56%) jest „składowana”. I teraz, co znaczy wdzięczne słowo składowana? Pewnie jakaś tam część leży na wysypisku śmieci. A gdzie „składowana” jest cała reszta? Część beztrosko fruwa sobie na ulicach, łąkach i lasach. Część malowniczo powiewa na drzewkach. Ale znajdziecie je też „składowane” w żołądkach różnych zwierząt, np. wielorybów, żółwi morskich oraz wiele innych ssaków i ptaków. To ci dopiero sielanka. Ja się naprawdę bardzo cieszę, że odzysk materiałów sztucznych wzrasta, naprawdę. Że ludzie mają taką świadomość środowiskową i w ogóle. Jednak nadal jest to niedostateczne, skoro znajdujemy na morzach wielkie plamy śmieci. I po co ta wielka produkcja, skoro odzysk jest coraz większy?

I pewnie Wam się wydaje, że nie macie na to wpływu? No tak, tak, Wasz głos się nie liczy, jak w wyborach, wiadomo. A potem wszyscy są zdziwieni, bo o losie Narodu zdecydowało 50 procent obywateli. Ale Wasz głos się nie liczy. Tak. Ludzie, kochani WSZYSTKO jest robione dla Was, i pod Was. Oczywiście w międzyczasie pierze się nam wszystkim mózgi, że bez tych torebek foliowych to się po prostu nie obejdziemy, no. To ja się pytam – jak do tego 1965 roku wytrzymaliśmy, co? Każda osobista decyzja o zredukowaniu ilości wykorzystywanych foliówek ma znaczenie. Każda.

Plastikowe torby bio wcale nie takie bio?

Torby plastikowe mogą rozkładać się nawet przez kilkaset lat, a używacie ich – w przypadku rozerwania i/lub wywalenia ich do śmieci od razu po przyjściu ze sklepu – jakieś pół godziny. W związku ze wzrostem świadomości środowiskowej, producenci folii postanowili wyjść naprzeciw społecznym oczekiwaniom i połączyć komfort użytkowania z biodegradowalnością, wprowadzając na rynek torebki z zawartością „d2w”. A to taka substancja, która ma przyspieszyć proces degradacji materiału nawet do 60 dni. Przy czym rozkład powinien nastąpić w warunkach kompostowni. A tego już nikt nie wie. Poza tym taka biodegradacja powoduje uwolnienie do atmosfery gazów cieplarnianych (dwutlenku węgla i metanu). No i takie torby nie nadają się już do recyklingu – ze względu na ten bio-dodatek. Z kolei w normalnych warunkach te torby zwyczajnie się rozsypują, a nie rozkładają i polietylen pozostaje. Wniosek z tego taki, że jest nadzieja, ale na razie ciągle to nie jest jeszcze strzał w dziesiątkę.

Alternatywy?

Torba papierowa

dzień bez opakowań foliowych

W (relatywnie) starych amerykańskich filmach możemy zobaczyć ludzi, którzy przemierzają drogę ze sklepu do domu z papierowymi torebkami. W STANACH. Narzekamy na ten kraj, że jest źródłem wszelkich głupot, niekorzystnych dla środowiska i ludzi rozwiązań, i w ogóle zgnilizny, a zapominamy o tym, że to tam powstają też te niezwykle korzystne rozwiązania. W Polsce w niewielu sklepach można taką torbę nabyć – jestem pewna, że w Lidlu i bodajże w Marcpolu. Nie jest to ogromny koszt, bo ok. 40 groszy, a taka torba jest bardziej przyjazna środowisku, a i można ją jeszcze kilka razy użyć, np. jako pojemnik na recyklingowe śmieci. Ja takie torby właśnie w taki sposób wykorzystuję. Cieszy mnie też fakt, że aby kupić pieczywo nie muszę brać torebki foliowej, bo mogę też sięgnąć po papierową. Niestety część z nich ma plastikowe „okienko”, czego kompletnie nie rozumiem, bo aby zajrzeć do takiej torebki wystarczyłoby ją po prostu rozchylić. No, ale to już coś. [EDIT 2017 rok: teraz używam worka na pieczywo] Z kolei większe warzywa i owoce możecie po prostu wziąć luzem. Nie ma powodu, żeby korzystać z foliówki – chyba, że jest to np. bardzo miękki pomidor, który mógłby się Wam zgnieść i zapaćkać torbę.

Torba płócienna – wielokrotnego użytku

No właśnie. To jest najlepszy wybór. Oczywiście dobry jest też plecak (a do tego najlepszy dla zdrowia!), czy też koszyk wiklinowy. Jeśli jednak jesteście aktywnymi (lub eleganckimi – lub jedno i drugie) kobietami, to zakładam, że wychodząc z domu bierzecie ze sobą po prostu torebkę. Możecie do niej bez problemu włożyć torbę na zakupy i mieć ją zawsze przy sobie. Ja myślałam, że będę zawsze o tym pamiętać, ale czasem zdarza się, że przypomnę sobie o zakupach, gdy już wyjdę z domu, no i klops. Kończy się na foliówce. Tak, nie jestem święta i idealna w każdym calu. Dlatego postanowiłam sobie, że do każdej używanej przeze mnie torebki włożę jedną torbę płócienną. Takie torby można teraz kupić właściwie wszędzie – możecie dostać z jakimś logo firmy, kupić z okazji jakiejś imprezy albo zamówić sobie w internecie taką, jaka będzie spełniała Wasze wyszukane oczekiwania. Wybór jest ogromny.

Torbę możecie też wykonać ze starego T-shirta lub dżinsów – przykłady (a także trochę więcej informacji) znajdziecie tutaj.

No i jak? Zachęciłam Was trochę? Spróbujcie choćby tego jednego dnia, to nie jest takie trudne, jak się na początku wydaje. Wystarczy odrobina refleksji i trochę mniej działania na autopilocie.

* Ten akapit powstał przy nieocenionej pomocy mojego Narzeczonego (chemika), za co jestem mu bardzo wdzięczna. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Ekologiczny domowy proszek do prania
  2. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo
  3. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  4. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  5. Dlaczego nie obchodzę Dnia Ziemi

Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi

pokochaj siebie

Wiele osób, które spotkałam na swojej drodze (czy to internetowej, czy w prawdziwym życiu), narzekało na swoją bezwartościowość w odniesieniu do swoich relacji damsko-męskich. Innymi słowy, uważały one, że są nic nie warte (są brzydkie, grube, głupie, mają nudne zainteresowania albo nie mają ich wcale, mają brzydkie włosy oraz prawą powiekę i krzywy mały palec u stopy), bo nie mają partnera czy partnerki. Oczywiście, jest to wierutna bzdura. Drogi czytelniku/czytelniczko, jeżeli też tak uważasz, to zadaj sobie jedno pytanie: po cholerę sobie to robisz.

#1 Nie użalaj się

pokochaj-siebie-2

Przede wszystkim, raz na zawsze skończ z użalaniem się. To doprawdy niczego wartościowego, nie wniesie do Twojego życia. Czy potrzebujemy, by cała nasza działalność była wartościowa? Oczywiście, że nie. Możemy czasem sobie się posmucić w kąciku, gdy jest nam źle albo pograć w otępiającą grę. Ale jeśli większość życia spędzimy na siedzeniu w kąciku, to spójrzmy prawdzie w oczy, na zawsze tam zostaniemy. I absolutnie nie zapraszaj nikogo do swojego kącika. Nie zadręczaj go. Z pewnością ma swoje problemy, którymi musi się zająć, nie potrzebuje także Twoich. Wiesz, nawet od przyjaciela nie możesz wymagać stuprocentowego zainteresowania każdego dnia przez siedem godzin. Jeśli masz prawdziwy problem, zwróć się do niego, wyżal mu się. Ale RAZ. A potem posłuchaj jego rad. I po prostu się ogarnij. Sam.

#2 Weź się do roboty

Czyli znajdź sobie partnera, tak? Nie! Zostaw tych wszystkich biednych ludzi w spokoju. Dlaczego chcesz ich zadręczyć swoimi problemami na wejściu? Ale przecież Ty nie chcesz nikogo zadręczać! Nie? Na pewno? Mój tok myślenia jest taki: nie uważasz się za wartościową osobę, bo nie masz partnera, a więc… uważasz, że będzie on rozwiązaniem wszystkich Twoich problemów. Nie można tego robić ludziom. Pomijam już, że żadnego konstruktywnego związku w ten sposób nie stworzysz. Jeśli zaoferujesz komuś torebkę z papierkami po tanich, nieładnych cukierkach, albo torebkę z przepysznymi cukierkami czekoladowymi w pięknych opakowaniach, to jak myślisz, co wybierze?

#3 Bądź czekoladowym cukierkiem

pokochaj siebie

To właśnie mam na myśli pisząc „weź się do roboty”. A właściwie wiesz co? Bądź „Ferrero Rocher” albo pralinką z „Lindta”. Zasługujesz na to, żeby się tym stać. Stań się najlepszą wersją siebie. Stań się taką wersją siebie, której nie będziesz się bać ofiarować innemu człowiekowi. Stań się kimś, kto nie tylko będzie potrzebował oparcia, ale też w razie potrzeby zaoferuje oparcie. Stań się kimś, kto nie będzie mówił „jestem nieładna”, „jestem gruby”, po to tylko, żeby usłyszeć, że tak nie jest. Stań się kimś, kto stanie przed lustrem i powie sobie „jestem piękna”, „jestem mądra”, „jestem wartościowy”. Tego przecież chcesz – wartościowego związku z drugą osobą. A ta osoba ma pełne prawo Ciebie nie zechcieć, jeśli nie spełniasz jej oczekiwań. Nie mów, że jest nadęta czy wyniosła. Nie, po prostu pewne standardy stosuje wobec samej siebie i chce też, żeby jej przyszły partner też od siebie czegoś wymagał. Ale jeśli wymaga od Ciebie, żebyś miała zachwycające zainteresowania albo piękną figurę, a sam żłopie tanie piwo przed telewizorem – olej go. Czekoladowe cukierki nie tracą czasu z takimi typkami. Mam nadzieję, że to też w końcu zrozumiesz.

#4 Pracuj każdego dnia nad swoim poczuciem własnej wartości

pokochaj siebie

Nie myśl „pewnego dnia, gdy będę już piękna/mądra/zadbana umysłowo i fizycznie…”. Myśl raczej „jestem mądra”. Stawaj przed lustrem i mów „jestem atrakcyjny”, „jestem wartościowym człowiekiem”. Większość tego rodzaju niepokojów nie pokrywa się z rzeczywistością. Prawdopodobnie jesteś i atrakcyjna, i mądra i masz dużo innych rzeczy do zaoferowania, tylko tego jeszcze nie dostrzegasz. Może ktoś Ci kiedyś dokuczał z jakiegoś powodu, może masz za sobą toksyczny związek. Może samodzielnie wmawiasz sobie coś idiotycznego. Spróbuj pomedytować albo po prostu usiąść i zastanowić się, co wartościowego masz w sobie. Możesz nawet to wypisać. A jestem pewna, że jest wiele takich rzeczy – choćby w zalążkach.

#5 Dąż do tego, by osiągnąć swoje cele

pokochaj siebie

To całe pozytywne myślenie, które opisałam w poprzednim punkcie, to jeszcze za mało. Załóżmy, że już przemyślałeś, co masz w sobie fajnego. Masz to, pozostaje tylko w to uwierzyć. A co zrobić, jeśli czegoś nie masz, a chcesz mieć, albo masz to tylko w jakiejś surowej, szczątkowej formie? Dam Ci kilka przykładów. Masz ładną twarz, ale czujesz się niewidoczna, bo się nie malujesz. To dlaczego? Nie ma w tym nic próżnego. Jeśli pomoże Ci to, by czuć się lepiej ze sobą, po prostu obejrzyj kilka tutoriali na YouTube, kup kosmetyki (nie muszą być drogie) i próbuj. Czujesz się źle w swojej skórze, bo masz kilka fałdek? Zacznij o siebie dbać, porzuć czipsy i kolę, zrób sobie coś pysznego i zdrowego, zacznij coś ćwiczyć. Nie masz zainteresowań albo nie masz żadnego, które by Cię pochłaniało bez reszty? Poszukaj czegoś. Wyjdź z tego fejsa i poczytaj o czymś ciekawym. Wyjdź na miasto i zobacz, co robią ludzie. Rozmawiaj z innymi o ich zainteresowaniach. Pomyśl, co lubisz i co mogłoby Cię wciągnąć. Spróbuj czegoś – poczytaj książkę, obejrzyj film, ugotuj coś, upiecz, zapisz się na sztuki walki albo kurs fotografii. Jest milion rzeczy, które można robić w wolnym czasie. Zapewniam Cię, że z miejsca staniesz się bardziej interesującą osobą, gdy będziesz o czymś mówić z pasją. To przyciąga.

Co jednak jest najważniejsze? Nie poddawaj się, nie przerywaj, jeśli za pierwszym, drugim, trzecim i dziesiątym razem Ci nie wyszło. Ciągle próbuj. I wiesz co? Tak naprawdę, to Ty zrobisz to wszystko dla siebie. Nie dla kogoś. To jest sedno mojego wywodu. W końcu zrozumiesz, że musisz najpierw siebie pokochać, żeby móc całym sercem pokochać kogoś, by pozwolić mu wejść do swojego świata i się przed nim otworzyć, by pozwolić mu pokochać siebie. Bo dopiero wtedy przestaniesz ciągle szukać zapewnień, że ta osoba Cię kocha i ma rzeczywiście za co Cię kochać – albo, co gorsza, szukać zapewnień, że na pewno wszyscy inni podobają się jej bardziej. Ktoś, kto kocha siebie, nie będzie wciąż poszukiwał takich zapewnień, bo sam to będzie doskonale wiedział. Będzie też wiedział, że jeżeli ktoś zawiedzie jego zaufanie, to to zawsze będzie wina tego zawodzącego i nie będzie szukał winy w sobie.

Nie traktujcie oczywiście tego wszystkiego, co tu napisałam, jak jakiejś wyroczni. Może się okazać, że spotkacie na swojej drodze kogoś wspaniałego i zechcecie z nim być. Bardzo dobrze. Nie chcę sugerować, że nie można zacząć z kimś być, dopóki jest się niedopracowanym. Wręcz przeciwnie – związek szlifuje charakter, jeśli tylko wkłada się odrobinę wysiłku, żeby o niego zadbać. A dbaniem o związek jest także dbałość o swoje własne zdrowie psychiczne i swoją miłość własną (jak by źle to w języku polskim nie brzmiało). Ale to już temat na inny materiał.

Bądźcie lepszymi wersjami siebie. Przede wszystkim dla siebie. Wierzę w Was.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Jak się robi związek? Fundamenty udanego związku cz. I
  2. Jak się robi związek? Fundamenty udanego związku cz. II
  3. Okaż SOBIE miłość, cz. I
  4. Okaż SOBIE miłość, cz. II
  5. Czym jest dla mnie piękno?

Wyzwania Blogilates – droga ku pięknie zaznaczonym mięśniom

blogilates efekty

Pisałam już kiedyś tutaj o Cassey Ho z Blogilates. I napiszę raz jeszcze. I podejrzewam, że jeszcze jakieś tysiąc razy o niej wspomnę. Nie dlatego, że mi ktoś za to zapłacił, bo po pierwsze to ja na nią jestem za malutka, a po drugie, taka gwiazda nie potrzebuje żadnej reklamy. 12 stycznia tego roku znalazła się na czwartym miejscu listy 100 najbardziej wpływowych jutuberów zajmujących się zdrowiem i fitnessem. Bardzo się cieszę, że zupełnie przypadkowo „wpadłam” na jej kanał na YouTube, bo właściwie zmieniła moje życie i moje postrzeganie siebie. W wielu swoich filmikach instruktażowych opowiadała o tym, że trzeba kochać siebie i swoje ciało na każdym etapie swojej podróży ku lepszemu zdrowiu i lepszej sylwetce, bo jest to jedyne ciało, które mamy w życiu – innego nie dostaniemy. Poza tym zawstydziła wielu ludzi swoją odpowiedzią na body-shaming. Aby dać Wam trochę do myślenia w tej sprawie, wrzucam jej dobitny filmik:

Dlaczego w ogóle dziś o tym piszę? Nie uświadczycie na tym blogu nigdy niczego w stylu „jak schudnąć do urlopu, gdy zostały ci dwa tygodnie”, bo choćbyście nie wiem jak chcieli – tak się nie da. A jeśli się da, to nie na długo. Cassey nauczyła mnie właśnie, że moja droga do boskiej figury na lato, powinna zacząć się już na kilka miesięcy do przodu. Czytaj: w styczniu. Stąd te wyzwania. Oprócz tego, że Cassey jest wspaniałą osoba, jest też wspaniałą trenerką fitnessu. Dlatego też rok temu zamieszczała co miesiąc na swoim blogu nowe wyzwanie. W styczniu – brzuch, w lutym – tyłek, w marcu – uda, a w kwietniu – ramiona. Czuję, że w tym roku może być podobnie, bo tym razem dostarczyła swoim fanom piękne wyzwanie na talię.

O co chodzi z tymi całymi wyzwaniami? Dostajecie grafikę-kalendarz, gdzie macie rozpiskę na każdy dzień i według tej rozpiski ćwiczycie. Jest to krótki dodatek do Waszych codziennych ćwiczeń, a przynosi ogromną zmianę na koniec miesiąca – jeśli będziecie skrupulatnie i regularnie ćwiczyć. Jest pięć podstawowych ćwiczeń. Każdego dnia dochodzi jedno powtórzenie na ćwiczenie tak, że zaczynacie od 5 a kończycie na 22. A oto one:

Brzuch

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Tyłek

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Uda

30-day-thigh-slimming-challenge1

Ramiona

30-day-arm-challenge-300-ppi-2

Talia

wyzwania na zaznaczone mięśnie

Nic nie szkodzi, jeśli nie zaczniecie od stycznia, luty będzie równie dobry. Mówię Wam to przede wszystkim dlatego, że w ćwiczeniach nie powinno chodzić o próżność. I od ich wyników nie powinna zależeć Wasza samoocena. I jeżeli do lata nie osiągniecie najwspanialszych rezultatów świata, to też nic się nie stanie. A wiecie dlaczego? Bo dzięki ćwiczeniom fizycznym Wasze samopoczucie wzrośnie niesamowicie i nie będziecie już się przejmować każdą fałdką. Zwiększy się także Wasza świadomość własnego ciała. Będziecie chcieli je kochać i traktować dobrze – tak, jak na to zasługuje, ostatecznie tyle dla Was robi każdego dnia. Właściwie nie wiem, czy nie powinnam w tej notce zwracać się przede wszystkim do kobiet i dziewczyn, bo faceci chyba ciągle niespecjalnie poważają pilates, ale niech już zostanie tak. Nie chciałabym dyskryminować żadnego pana, który tutaj zajrzy. 🙂

Powodzenia!

PS. Od dziś możecie śledzić mnie na Bloglovin’ 🙂

Follow my blog with Bloglovin

Poza tym możecie obserwować mnie na Facebooku i Instagramie 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
  2. 17 powodów, dla których warto… chodzić pieszo
  3. Idźcie na basen!
  4. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  5. Dlaczego nie warto odkładać pielęgnacji na ostatnią chwilę? 7 nawyków, które faktycznie warto wprowadzić na wiosnę

Najlepsze domowe sposoby na przeziębienie

domowe sposoby na przeziębienie

Walczysz z przeziębieniem? Zależy Ci na naturalnych metodach na zwalczenie przeziębienia? Wiesz, że organizm broni się sam i nie chcesz go zamulać proszkami? Spróbuj kilku niezawodnych domowych sposobów!

Pogoda się trochę waha między dodatnią a ujemną i nie wiem, jak Was, ale mnie to potrafi nieźle rozłożyć. Zwłaszcza, gdy zmienia się z ujemnej na dodatnią. W moim przypadku najczęściej dzieje się to jednak na przełomie lutego i marca, ale nigdy nic nie wiadomo. Dlatego też już dzisiaj chciałabym przedstawić Wam aż JEDENAŚCIE moich sprawdzonych sposobów na przeziębienie. Część z nich z pewnością jest Wam znana za sprawą Waszych kochanych babć, a część jest całkiem „nowoczesna” i wyczajona na amerykańskich stronach. Mam nadzieję, że cieszy Was zebranie tych wszystkich wspaniałości w jednym miejscu 🙂 To do rzeczy.

1. Magiczny eliksir miodowo-octowy

domowe sposoby na przeziębienie

Eliksir jest iście magiczny – odpowiednio wcześnie spożyty niesamowicie skraca u mnie czas trwania przeziębienia, a jeśli nie jego czas, to przynajmniej intensywność objawów. A nawet, jeśli wypijecie to np. w drugim dniu trwania objawów to zdecydowanie złagodzi Wam ból gardła i katar.

Składniki:

  • ¾ szklanki ciepłej wody (nie gorącej – są różne teorie dotyczące tego, czy miód traci swoje właściwości lecznicze w gorącej wodzie, ja dla pewności wlewam miód do takiej wody, jaką jestem w stanie wypić)
  • 1 łyżka octu jabłkowego (oczyszcza drogi oddechowe, zabija część bakterii, wzmacnia układ odpornościowy)
  • 1 łyżeczka miodu (antybakteryjny, walczy też z wirusami i grzybami, wzmacnia układ odpornościowy, łagodzi ból gardła)
  • Szczypta cynamonu (antybakteryjny, antywirusowy)

2. Herbatka z malinami

domowe sposoby na przeziębienie

Maliny są wspaniałym środkiem przeciwgorączkowym, napotnym, przeciwbakteryjnym i przeciwzapalnym. Wzmacniają układ odpornościowy i oczyszczają organizm z toksyn. Zawierają mnóstwo witaminy C i salicylany, które działają jak aspiryna! Czyż to nie wspaniałe? Naturalna aspiryna o smaku malinowym! 😉 Maliny dodaję do herbaty czarnej – która jest antybakteryjna – albo do herbaty z dzikiej róży – jednego z najbogatszych źródeł witaminy C.

Co jest potrzebne:

  • Herbata czarna lub z dzikiej róży
  • Łyżeczka konfitury malinowej (prawdziwej, domowej, w sezonie przygotuję dla Was przepis)

3. Zielona herbata

domowe sposoby na przeziębienie

Zielona herbata, jak i czarna, hamuje rozwój bakterii w układzie pokarmowym, ale także przyspiesza proces usuwania toksyn z organizmu, co z pewnością przyda się podczas przeziębienia.

Jak parzyć zieloną herbatę?

NIGDY nie zalewajcie jej gorącą wodą. Nigdy. To absurd. Niszczy się w ten sposób i jej właściwości, i jej smak. Nawet, jeśli tak macie napisane na opakowaniu. Że 100 stopni. No po prostu nie. Herbatę zieloną parzy się w temperaturze od 60 do 90 stopni. Jak zagotujecie wodę i poczekacie 10 minut, to będzie w sam raz. Parzona do 3 minut jest napojem energetyzującym, a dłużej – relaksującym.

4. Herbatka imbirowa

domowe sposoby na przeziębienie

Składniki:

  • Gorąca woda
  • Kilka plasterków imbiru (antybakteryjny, antywirusowy, oczyszcza, obniża temperaturę ciała, wzmacnia układ odpornościowy)

Imbir zalewacie gorącą wodą, czekacie kilka minut i pijecie. Podobno imbir jest jednym z najskuteczniejszych środków przeciwprzeziębieniowych.

5. Herbatka z szałwii

Składniki:

  • Gorąca woda
  • Suszona szałwia lub herbatka szałwiowa w torebce

Szałwia jest super. Jej smak nie powala, ale naprawdę warto. Ma ściągające działanie i ma się wrażenie, że po prostu czuć jej działanie przeciwwirusowe. Pomaga w pozbyciu się kataru, ale i kaszlu. I bólu gardła – chociaż wtedy lepiej płukać i wypluwać.

6. Mleko z miodem

Składniki:

  • Mleko
  • 1 łyżeczka miodu
  • 1 łyżeczka masła
  • 1 ząbek czosnku (antybakteryjny, antywirusowy, wzmacnia system odpornościowy, pobudza produkcję białych krwinek, zawiera w sobie mnóstwo witaminy C)

To akurat jedna z tych babcinych metod, którą mi wciskali w dzieciństwie, a ja nie chciałam tego pić. Brzmi ohydnie, nie? Ja odczuwam jakąś dziwną przyjemność z picia tego – może czuję, że jest to dla mnie dobre? Nie wiem. Mleko wzbudza kontrowersje – niby jest zdrowe, ale z drugiej strony jest przeznaczone dla cielątka (oczywiście mleko krowie), żeby cielątko wyprodukowało sobie rogi i kopyta. Do tego w mleku jest kazeina – takie białko, którego ludzki organizm nie trawi. No bo po co nam rogi, no nie? Nawet nie za dobrze by było je mieć 😉 W każdym razie nie doszłam jeszcze do tego, co mogłoby mi mleko zastąpić. Macie jakiś pomysł? Kolejna rzecz to masło. Właściwie nie wiem, po co ono tam jest, pewnie po to, żeby było tłustsze i może dzięki temu lepiej działa? Chyba następnym razem zamiast masła wypróbuję olej kokosowy, którego ostatnio jestem wielką fanką. Jeśli nie macie przekonania do tego napoju i chcielibyście go wypić bez czosnku, to nie róbcie tego. Lepiej zjedzcie sam czosnek, bo to on jest tutaj bohaterem.

7. Probiotyki – kiszonki

ogórki

Kiszonki są wspaniałe. Nie będę się nad nimi rozwodzić. W każdym razie są naturalnymi probiotykami i wzmacniają odporność organizmu. Oprócz tego mają wiele innych zalet, np. pomagają zwalczyć zgagę, jeśli często na nią cierpicie. Jednak powinno się jeść wyłącznie kapustę i ogórki KISZONE, a najlepiej zrobić je w domu (postaram się Wam dostarczyć przepisy). Nie kupujcie w sklepie nic, co ma w nazwie KWASZONE – to jest syf. Jeśli nie macie własnej roboty, to spieszę poinformować, że w Biedrze jest dobrej jakości kiszona kapusta, a po ogórki warto wybrać się do Lidla. 🙂

8. Nalewka z czarnego bzu (przepis także postaram się podać Wam w sezonie)

Kieliszeczek naleweczki i już. Albo w towarzystwie gorącej herbaty. Uwaga! Tylko dla tych, którzy umieją obchodzić się z alkoholem, bo kieliszek to jest naprawdę wystarczająca ilość. 😉 Amerykanie robią raczej syrop z czarnego bzu, na który przepis powinniście bez problemu znaleźć w sieci.

9. „Parówka”

domowe sposoby na przeziębienie

Potrzebne będą:

  • Gorąca woda
  • Herbatka miętowa, rumiankowa, szałwiowa lub olejki eteryczne

Parówka działa doraźnie, ale przynosi niesamowitą wręcz ulgę. Zwłaszcza, gdy macie zatkane noski lub wysuszone drogi oddechowe. Jeśli używacie herbatki ziołowej, to zalejcie ją w miseczce i przykryjcie na kilka minut, żeby się trochę zaparzyła. Jeśli zaś olejków eterycznych, to możecie działać od razu. Nad gotowym naparem pochylacie głowę i przykrywacie ręcznikiem. Siedzicie tak 5-10 minut. Jest też mały bonus – parówka oczyszcza też pory. 😉

10. Amol

Tu powiem tak – mi pomaga. Mam wrażenie, że ułatwia mi oddychanie. Nacieram nim szyję, czasem dekolt. Robię to raczej na noc, ale w trudnych przypadkach także w ciągu dnia. Niektórym może przeszkadzać zawartość alkoholu w amolu, bo podobno wysusza on skórę. Jeśli macie z tym problem, to zawsze możecie użyć maści vaporub. Nigdy jej nie używałam, dlatego nie mam porównania. W internecie krążą przepisy na domową maść tego rodzaju i przysięgam, że jak się dorwę do dobrych olejków eterycznych, to na pewno ją zrobię. 🙂

11. Kąpiel oczyszczająca

Potrzebne będą:

  • ½ – 1 szklanka sody oczyszczonej
  • ½ – 1 szklanka soli Epsom
  • ½ – 1 szklanka soli morskiej
  • ½ szklanki octu jabłkowego
  • 1 łyżka oleju kokosowego opcjonalnie, dla nawilżenia

Jak ją wykonać?

Wlewacie do wanny gorącą wodę (tak, zwykle nie jestem miłośniczką kąpieli i gdybym nie miała w domu wanny to zapewne wcale bym nie stosowała tego sposobu; myślę, że peeling z wyżej wymienionych składników + gorąca woda też dałyby radę, choć na pewno nie tak dobrze). Następnie wsypujecie i wlewacie wszystkie wymienione składniki. Przed wejściem do wanny najlepiej wypić herbatkę imbirową (patrz wyżej), żeby się bardziej spocić. Gorąca woda i imbir otworzą pory, co pozwoli ciału oczyścić się z toksyn. Posiedźcie w tej kąpieli 20 minut, jeśli nigdy wcześniej tego nie robiliście. Przy kolejnej okazji, może to być już np. 25 lub 30. A po wyjściu koniecznie wypijcie chociaż szklankę czystej wody. Ja taką kąpiel robię RAZ w ciągu całego przeziębienia, ponieważ jest to bardzo męczące dla organizmu.

Na koniec kilka słów o ostrożności. To, że te środki działają dobrze na mnie, nie oznacza, że na sto procent będą działały dobrze u Was. Może macie jakąś alergię lub wrażliwy organizm. Jeśli macie wątpliwości odnośnie jakiegoś specyfiku, zapytajcie swojego lekarza rodzinnego.

A jakie są Wasze sprawdzone sposoby na przeziębienia?

* źródło zdjęcia głównego: http://www.bewellbuzz.com/

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 10 najlepszych domowych sposobów na ból gardła
  2. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  3. 17 naturalnych sposobów na bolesne miesiączkowanie
  4. Przepis na kiszoną kapustę
  5. Co jeść na mocne paznokcie?

4 metody organizacji czasu

organizacja czasu

Jak poradzić sobie z natłokiem obowiązków? A może by tak zaplanować? Jeśli chcecie poznać prosty sposób na zaplanowanie sobie dnia, tak, by wykorzystać go jak najlepiej, a przy okazji nie zaharować się jak wół – czytajcie dalej. 🙂

Zawsze byłam raczej zorganizowaną osobą i nawet w dzieciństwie odrabiałam lekcje, zanim wybiegałam bawić się z innymi dziećmi – w myśl zasady „najpierw obowiązki, później przyjemności”. W dorosłym życiu zaczęłam doceniać przeplatanie obowiązków z przyjemnościami, by te pierwsze mnie nie przytłoczyły. Zawsze chciałam mieć poukładany dzień, bo wiedziałam, że dzięki temu zrobię więcej niż gdybym nie miała przed sobą planu działania. Zauważyłam, że obecnie jest na to moda – na kupowanie i tworzenie kalendarzy, terminarzy, na aplikacje-organizatory itp. rzeczy. Jak wśród tego wszystkiego wyłowić tę jedyną, najlepszą metodę organizacyjną? Wiecie co? Tak naprawdę to nie wiem. 😉 Każdy człowiek jest inny i każdy potrzebuje innego systemu. Ja mogę Wam jednak opisać, co do tej pory działało dla mnie i co ostatnio mnie zainspirowało, a co dopiero zamierzam wprowadzić w życie.

Metoda nr. 1: Robienie zwykłej, prostej listy z dnia na dzień

Jest to najprostsza metoda organizacyjna, która mi przydała się na początku mojej drogi ku lepszej organizacji. Powód był prosty – kładłam się spać i nie mogłam zasnąć, bo w moja głowa zaprzątnięta była myślami „co trzeba zrobić jutro”, „trzeba pamiętać” itd. Któregoś razu po prostu wstałam i zrobiłam listę tych spraw do załatwienia. I co? Zasnęłam jak dziecko. Od tego czasu zaczęłam takie listy robić na bieżąco i kładłam się z czystą głową. Jeżeli macie podobny problem, to na początek z pewnością wystarczy.

Metoda nr. 2: Planowanie w kalendarzu

Po pewnym czasie notowanie sobie rzeczy, które muszę zrobić następnego dnia przestało mi wystarczać. Zaczęłam wypisywać wszystko, co muszę zrobić w najbliższej przyszłości. Nie pozostało mi nic innego niż planowanie, kiedy zamierzam te czynności wykonać. Kalendarz oczywiście przydaje się też do zapisywanie deadline’ów czy innych terminów. Wtedy można sobie sensownie rozplanować wykonanie całości na czas – doceniłam takie planowanie przed maturą, a później w czasie sesji studenckich.

Metoda nr. 3: Planowanie tygodnia (i jego podsumowywanie)

Obecnie mój plan rozpisuję sobie tygodniowo. Oczywiście można do tego wykorzystać kalendarz, ale warto rozważyć też kupno typowego planera. Ja mam pewne stałe obowiązki, które wpisują się jakoś w mój tydzień (sprzątanie, gotowanie, pielęgnacja i tym podobne oczywistości), ale też inne, które są zróżnicowane, które np. dotyczą mojego rozwoju osobistego i je właśnie wpisuję do planera. Wzór mojego planera wzięłam od Alexa Ikonn.

W zwykłym notesie zapisuję sobie plan na tydzień – 5 najważniejszych dla mnie zadań, 5 zadań o drugorzędnej ważności i 5 zadań, które fajnie by było zrobić. Następnie rozpisuję je na tydzień (od poniedziałku do piątku, w weekend warto dać sobie luz). Na każdy dzień przypada jedno zadanie, które chcę bezwzględnie zrobić, dwa mniej ważne i dwa, które nie są takie znowuż obowiązkowe. Cały zamysł opiera się o technikę Pomodoro, która polega na tym, że pracuje się w blokach 25-minutowych i między nimi robi 5-minutowe przerwy. Przy każdym zadaniu rysuję sobie wzór do Pomodoro – pusty kwadracik, 5 kółeczek i kolejny pusty kwadracik.

pomodoro

W pierwszy kwadracik wpisuję, ile „pomodorów” planuję poświęcić na dane zadanie, a w ostatni, ile rzeczywiście mi to zajęło. Po każdych 25 minutach poświęconych na dane zadanie zamazuję jedno kółeczko. Warto pamiętać, że człowiek jest w stanie efektywnie pracować maksymalnie przez 8 „pomodorów” w ciągu jednego dnia. Resztę czasu najlepiej poświęcić na czynności, które nie wymagają wzmożonego skupienia. 😉

Metoda nr. 4: Planowanie wg ważności sprawy

To jest ta nowa metoda, której jeszcze nie próbowałam. Myślę, że większość z Was słyszała o prostym schemacie do planowania opartym o ważność-pilność danej sprawy. W tym schemacie mamy cztery ćwiartki, do których wpisujemy określone czynności wg ich ważności oraz pilności, a następnie skupiamy się na wykonywaniu tych najważniejszych. Jak w tej tabelce:

organizacja czasu

Wzór tej tablicy zaczerpnęłam z książki „7 nawyków skutecznego działania” S. Covey’a. Autor twierdzi, że powinniśmy większość czasu poświęcać na działania z ćwiartki II. Ludzie poświęcający większość swojego czasu na sprawy naglące, lecz nieważne (a jest ich pewnie większość) wypalają się i kończą w ćwiartce IV – spędzając czas na łatwych, mało ambitnych rozrywkach. Myślę, że prawie każda osoba, gdy czuje się przemęczona codziennością, tym, że co chwila jest coś do zrobienia, kończy bezmyślnie przewijając media społecznościowe. Sama tak robię, nie jestem ideałem.

Covey uważa, że jeśli te nieważne czynności właściwie zignorujemy (skoro są nieważne) i zajmiemy się w zamian zapobieganiem, nasze życie będzie się rozwijało we właściwym kierunku. Trzeba tylko sobie pozwolić na rozwój – osobisty, rozwój relacji, na zastanowienie. Nie od dziś wiadomo, ze przezorny zawsze ubezpieczony. 🙂 Podstawową sprawą jest dostrzeżenie w końcu, co naprawdę jest ważne. Niektórym ludziom zajmuje to lata, inni nie osiągają tego wcale, bo wcale o tym nie myślą. Wydaje mi się też, że jeśli damy sobie czas na przemyślenia, to w końcu odnajdziemy tę jedyną rzecz, która będzie nam przynosić i satysfakcję, i pieniądze. A wtedy nie będziemy się czuli sfrustrowani ciągłym wykonywaniem tych „pilnych” czynności nie cierpiących zwłoki, a które nas tylko wypalają.

I jak? Coś do Was przemawia? Którą metodę wybralibyście dla siebie?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  3. Pokonać marazm
  4. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając

2 proste pomysły na pełnowartościowe śniadanie

zdrowe śniadanie

„Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia”. Z pewnością słyszeliście to całe swoje życie. Jest w tym dużo prawdy. Najważniejsze jest to, żeby je zjeść, choć niektórzy ludzie powiedzą Wam, że wolą nie zjeść nic, niż zjeść na śniadanie coś niezdrowego. Inni powiedzą, że raz na jakiś czas warto nie zjeść śniadania i pójść na popularny ostatnio brunch, bo jeśli przez 12 godzin nie dostarczy się układowi pokarmowemu pożywienia, to nie dostarczy się go też niedobrym bakteriom, które się tam gnieżdżą i w ten sposób się je zabije. Od jednego dietetyka usłyszycie, że śniadanie trzeba zjeść duże, od innego, że lepiej nie, bo wtedy zwiększy się Wasz apetyt na cały dzień. Pamiętajcie, że wszystkie zmiany trzeba wprowadzać z umiarem, więc jeśli do tej pory nie jedliście śniadań, to nie zaczynajcie od wielkiej michy kaszy na śniadanie, a raczej od jogurtu czy banana.

Faktem pozostaje, że na śniadanie warto zjeść pełnowartościowe węglowodany, ponieważ to one są źródłem energii na cały poranek. 😉 Z pewnością Wasze śniadania powinny też różnić się w zależności od tego, jaki mamy obecnie sezon. Wiosną na pewno fajnie jest zjeść jakiś twarożek z nowalijkami, latem miskę owoców albo smoothie, ale jesienią i zimą nie mamy takich sympatycznych opcji, jeśli chcemy dostarczyć organizmowi właściwych wartości. Przede wszystkim warto zjeść ciepłe śniadanie. Nie jest to niezbędne, ale warto, bo po prostu Was rozgrzeje. Możecie zjeść jajecznicę, tofucznicę, omlet z warzywami, kaszę jaglaną na słodko, płatki owsiane, pełnoziarniste pancakes czy jakieś inne placki, np. z jabłkami, które ciągle są w sezonie. Prawda jest taka, że ja bardzo często na śniadanie jem jednak kanapki. Ostatnio odkryłam, że przepyszne jest żytnie pieczywo z twarogiem wędzonym i ogórkiem kiszonym. Myślę, że też się nada, ogórki kiszone przecież są zimą bardzo sezonowe. Zwłaszcza, że ja mam takie bardzo eko, ukiszone przez dziadka. 😉

Ja dziś chciałabym przedstawić Wam dwa niesamowicie proste przepisy na pyszne i wartościowe śniadanie. 🙂

#1 Owsianka

zdrowe śniadanie

  • 3 łyżki płatków owsianych
  • 3 łyżki płatków żytnich
  • Mleko do przykrycia płatków
  • Dowolnie: suszone owoce (np. śliwki, żurawina, rodzynki, goji), świeże owoce (np. banany, jabłka), orzechy (włoskie, laskowe), cynamon, syrop klonowy, miód etc.

Płatki wsypujemy do garnuszka, zalewamy mlekiem tak, by zakryło płatki. Gotujemy na malutkim gazie kilka-kilkanaście minut, aż się zamienią po części w papkę. Przekładamy do miseczki, posypujemy (i polewamy ;)) wybranymi dodatkami. Proste, smaczne i pełnowartościowe.

#2 Pancakes

zdrowe śniadanie

  • 1 szklanka mleka (krowiego lub roślinnego)
  • 1,5 szklanki mąki pełnoziarnistej, owsianej lub innej
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia lub sody oczyszczonej
  • Dowolne dodatki: cynamon, proszek białkowy, aromaty, ekstrakt waniliowy, mus jabłkowy, mus z dyni i jakie jeszcze macie fantazje 😉
  • Syrop klonowy lub inny

Do miski wlewamy mleko, wbijamy jajko, roztrzepujemy. Dosypujemy mąkę i proszek do pieczenia, mieszamy. Ja używałam do tej pory mąki pełnoziarnistej pszennej i owsianej, ale myślę, że możecie poeksperymentować także z innymi. Dodajemy ewentualne dodatki (uwaga: przy dodawaniu proszku białkowego lepiej dodać mniej mąki, ok. 1 szklanki). Odstawiamy na parę minut – masa trochę zgęstnieje. Nabieramy łyżką i smażymy na nienatłuszczonej patelni. Czasu Wam nie podam, ale pewnie będzie to około 1 minuty. Sami zobaczycie, ile czasu potrzebujecie, bo wszystko zależy też od tego, jak bardzo rozgrzejecie patelnię. Układacie na talerzyku, polewacie syropem klonowym czy np. domowymi konfiturami. Pyszności i z pewnością się najecie. 🙂

Jeszcze mała rada dotycząca napojów

Pewnie pisałam już o tym wcześniej, ale powtórzę. 😉 20-30 minut przed śniadaniem – a zarazem prawie od razu po wstaniu z łóżka – wypijam 500 ml ciepłej wody z cytryną. To pobudza układ trawienny. Z kolei później, aż do godziny po śniadaniu nie piję nic. Nie powinno się pić w trakcie jedzenia i bezpośrednio po nim (ewentualnie parę łyków wody), ponieważ zakłóca to trawienie. Jest to dosyć logiczne, jakby się nad tym zastanowić. 😉 Godzinę po śniadaniu wypijam najczęściej zieloną lub czarną herbatę. Kawę piję tylko jedną, około południa lub nawet po południu. Dlaczego? Po prostu nie potrzebuję jej rano – myślę, że to sprawka wody i tych herbat. Do herbaty też możecie dodać cytrynę, jak najbardziej. Koleżanka higienistka powiedziała mi, że to zapobiega osadowi nazębnemu. Tylko pamiętajcie – zawsze wyjmijcie najpierw fusy! Herbata zawiera w sobie aluminium, które się nie wchłonie, kiedy pijemy czarną. Jednak cytryna je wyciąga i tworzy niebezpieczny cytrynian glinu, który może spowodować w efekcie chorobę Alzheimera. Ja zimą dodaję do herbaty także miodu lub domowej konfitury malinowej, mimo że zwykle niczym jej nie słodzę.

A na co właściwie mamy sezon w styczniu?

Warzywa: brukselka, buraki, cebula, cykoria, czosnek, dynia, endywia, fenkuł, fasola, jarmuż, biała kapusta, czerwona kapusta, marchew, pietruszka, natka, papryka, pieczarki, por, roszponka, seler (korzeń), ziemniaki

Owoce: jabłka, gruszki, orzechy włoskie, orzechy laskowe; i te nielokalne: ananas, mandarynki, grejpfruty

A co Wy jecie na śniadanie? Jecie w ogóle? Uważacie, że raczej się powinno czy nie?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  2. Wegańskie pasty do pieczywa z silken tofu
  3. Domowe mleko roślinne (z orzechów)
  4. Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka
  5. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo

DIY Odżywczy krem do stóp

diy odżywczy krem do stóp

Chcieliśmy zimy, no to mamy… Tylko nadal – gdzie ten śnieg? 😉 W tak niskich temperaturach (poniżej -10) nasza skóra zdecydowanie potrzebuje jakiejś ochrony i odżywienia. Do ust świetnie sprawdzi się pomadka ochronna, na którą przepis już Wam przedstawiałam, polecam zajrzeć do tego wpisu. 😉 Dzisiaj chciałabym zaprezentować krem, który robię w domu sama, przelewam do małego słoiczka i później codziennie rano smaruję stopy (oczywiście można robić to i na noc).

Zanim przejdę do przepisu – kilka słów o składnikach tego kremu:

Masło shea:

  • silnie nawilżające (zawiera witaminy A, E, F i kwasy tłuszczowe),
  • wygładzające (wspiera produkcję kolagenu, zawiera kwasy: oleinowy, stearynowy i linolowy, które chronią i odżywiają skórę, zabezpieczając przed wysychaniem),
  • przeciwzapalne,
  • uspokaja podrażnioną skórę,
  • zabezpiecza ją przed wolnymi rodnikami
  • i zwiększa jej elastyczność.

Olej kokosowy (używany zewnętrznie):

  • ma właściwości przeciwstarzeniowe,
  • leczy infekcje grzybicze (zawiera kwas dekanowy i laurynowy),
  • nawilża (głęboko wnika w skórę i chroni przed uszkodzeniami powodowanymi przez wolne rodniki i inne czynniki środowiskowe).

Oliwa z oliwek (używana zewnętrznie):

  • nawilża,
  • wygładza,
  • zapobiega powstawaniu zmarszczek,
  • uspokaja suchą i podrażnioną skórę.

Wosk pszczeli:

  • redukuje zrogowaciały naskórek,
  • chroni przed utratą wilgoci,
  • uelastycznia,
  • jest bakteriobójczy,
  • wygładzający,
  • nie powoduje zatykania porów.

Efekty, które ja rzeczywiście zauważyłam na swojej skórze to uelastycznienie, odżywienie i nawilżenie. Podejrzewam więc, że ta mieszanka naprawdę dobrze chroni przed utratą wilgoci i szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. Oprócz składników bazowych możecie dodać też kilka kropel witaminy E, która dodatkowo odżywi Waszą skórę, a także olejek eteryczny o wybranym przez Was zapachu. Ja użyłam goździka, do którego początkowo zupełnie nie mogłam się przyzwyczaić, ale teraz idealnie pasuje mi do chłodniejszych miesięcy. No to do dzieła!

DIY Odżywczy krem do stóp:

  • ¼ szklanki masła shea
  • 2 łyżki oleju kokosowego
  • 2 łyżki oliwy
  • 15 g wosku pszczelego
  • Opcjonalnie: kilka kropel witaminy E, kilkanaście kropel olejku eterycznego

diy odżywczy krem do stóp

Procedura przebiega bardzo podobnie, jak w przypadku pomadki DIY. Stawiacie garnuszek na małym ogniu, wrzucacie wosk pszczeli, masło shea, olej kokosowy i oliwę (można to też zrobić na kąpieli wodnej). Czekacie aż wszystko się stopi.

diy odżywczy krem do stóp

Następnie zdejmujecie z gazu, schładzacie – tylko tyle, by nie zaczęło tężeć – dodajecie opcjonalną witaminę E i olejek eteryczny.

diy odżywczy krem do stóp

Przelewacie do słoiczka, czekacie aż stężeje i możecie używać!

No i jak Wam się podoba taki kremik?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. DIY krem do ciała z oliwą magnezową
  2. DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na “po-zimie”)
  3. DIY Krem do rąk
  4. DIY: 2 sprawdzone i proste w wykonaniu kosmetyki