Tę notkę zacznę przede wszystkim małymi przeprosinami, że nie doczekaliście się poprzedniej, którą zasadniczo planowałam na środek tygodnia, ale wiadomo, że w życiu nie wszystko da się zaplanować. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone i postaram się napisać dodatkową w przyszłym tygodniu. 🙂 Dzisiaj przychodzę do Was z organizacyjno-dietowym wpisem. Słowo dieta jest zwykle źle rozumiane – a właściwie zawęża się jego znaczenie – toteż chciałabym przytoczyć tu przy okazji definicję słowa dieta ze słownika języka polskiego:
dieta I «system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się»
Zatem – dieta to nie jest tylko coś, co stosujemy w przypadku zachorowania lub gdy chcemy szybko schudnąć. Z greckiego i łaciny díaita oznacza sposób życia. I dla mnie właśnie tym jest dieta – sposobem odżywiania, który wpleciony jest na stałe w moje życie. Są to pewne nawyki, które sobie wypracowałam, produkty, które najczęściej jem i tym podobne sprawy. A nie jakieś jedzenie jednego jajka i picie czarnej kawy po to, żeby szybko schudnąć.
Nie ukrywam, że na początku o to właśnie mi chodziło – żeby schudnąć. Żeby być piękną, szczupłą i atrakcyjną. W tym momencie doszłam do takiego punktu, że uważam, że takie podejście do diety jest związane z próżnością lub niską samooceną, lub jednym i drugim. Była to dla mnie dosyć powolna droga, jednak stopniowo dowiadywałam się, że nie mogę diety traktować jako czegoś, do czego będę stosować się przez kilka miesięcy, a gdy tylko osiągnę pożądany rezultat, natychmiast porzucę. Z takiego podejścia wynikają te wszystkie efekty jojo i wieczne odchudzanie się.
Jedyną drogą jest podjęcie świadomej decyzji, że zmieniacie swój sposób życia. Raz na zawsze. Dlatego, moim zdaniem, dieta, która opiera się zbyt wielu wyrzeczeniach, nie ma sensu. Wyobraźcie sobie, że już nigdy nie weźmiecie do ust Waszej ulubionej czekoladki, spaghetti, żółtego sera, alkoholu, pączka czy czegokolwiek, czego jedzenie sprawia Wam prawdziwą przyjemność, a jest to uznawane za niezdrowe lub też kaloryczne. Wiem, że są ludzie, którzy są w stanie wytrwać wiele lat na diecie bezglutenowej, beznabiałowej, paleo czy surowej, ale oni nie stanowią większości. I na pewno nie do nich kieruję dziś moje słowa, bo one nie są już im potrzebne. Dziś piszę do takich „zwyklaków” jak ja, którzy czasem po prostu potrzebują zjeść czekoladę z orzechami albo mięciutkiego pączka z pyszną konfiturą.
Oto kilka moich sposobów na organizację diety na początku Waszej drogi ku zdrowszemu życiu:
#1 Cheat-day
Na samym początku ustalcie sobie jeden dzień w tygodniu, gdy możecie zjeść to, na co macie ochotę. Później pewnie przyzwyczaicie się do takiego jedzenia i raczej nie powinno się Wam chcieć bez przerwy np. słodyczy, więc nie będziecie musieli trzymać się rygorystycznie tego jednego dnia tygodnia. Jednak na początek dobrze jest sobie zrobić taki cheat-day, żeby nie zwariować 🙂 Gdzieś słyszałam, że psychologowie dowiedli, że całkowita rezygnacja z jedzenia, które sprawia nam przyjemność, powoduje pogorszenie nastroju. A przecież lepiej się na samym początku nie zniechęcać. Znam osoby, które przyzwyczaiwszy się do np. pieczywa czystoziarnistego, patrzą krzywo na pszenne bułeczki, ale ja do nich nie należę. Na pewno odrobinę zmienił się mój gust kulinarny, stałam się bardziej wybredna i zachwycają mnie piękne sałatki z rozlewającym się jajkiem w koszulce i dressingiem z syropu klonowego, oliwy i soli morskiej, ale i fajnym vege-burgerem nie wzgardzę, ani tłuściutką babką ziemniaczaną. Wszystko to dlatego, że zmieniło się moje podejście – najbardziej liczy się dla mnie jakość produktów użytych do przygotowania posiłku.
#2 Pilnowanie godzin posiłków
Weźcie pod uwagę posiłki organizując swój dzień i ściśle pilnujcie tego przez pierwszy miesiąc – nawet z zegarkiem i dziennikiem, w którym sobie zapiszecie, co zjecie. Ja dziennika nie praktykowałam, bo i tak zapisuję sobie mnóstwo rzeczy, więc chyba bym z dodatkowym notesem oszalała, ale podobno u niektórych osób to działa. Starałam się jednak, żeby moje posiłki odbywały się we w miarę równych odstępach czasowych, co u mnie oznacza co trzy godziny. Staram się jeść pięć posiłków w ciągu dnia (no chyba że którymś za mocno się najem, zdarza się i tak, to wtedy cztery). Przy czym tak naprawdę tylko jeden jest spory – obiad. Śniadania i kolacje staram się jeść nieduże, a jednak sycące i zdrowe. Pomiędzy tymi „głównymi” posiłkami jem owoce, warzywa, jogurty, twarożki, orzechy – takie małe „zapychacze”. Wydaje mi się, że mogłam już o tym pisać, ale zawsze warto przypomnieć – śniadanie powinno raczej zawierać wartościowe węglowodany, a kolacja białko. Wynika to z faktu, iż rano potrzebujemy więcej energii niż wieczorem, więc węglowodany nie są już nam tak bardzo potrzebne. Z tego względu lepiej unikać wieczorem przede wszystkim owoców i słodyczy. Mała ilość pieczywa na kolację mi nie szkodzi. Pamiętajcie też, że ostatni posiłek powinno się jeść najpóźniej trzy godziny przed snem.
#3 Planowanie posiłków na kilka dni do przodu
Warto planować przede wszystkim obiady, bo na śniadanie zawsze możecie zjeść sobie owsiankę (płatki owsiane, suszone owoce i orzechy zawsze warto mieć w kuchennej szafce). Dzięki zaplanowaniu posiłków, możecie sobie bez problemu robić listy zakupów i kupować wszystko wcześniej, zamiast w panice biegać do sklepu albo przygotowywać sobie mrożonkę (co od czasu do czasu nie jest takie złe, bo u mnie zmniejsza frustrację związaną z tym, że MUSZĘ zrobić zdrowy obiad). Fajnie też znaleźć taki moment w ciągu dnia, kiedy bez problemu możecie zrobić zakupy – np. wracając z pracy albo rano, przed śniadaniem (jeśli jesteście z tych, którzy nie wyobrażają sobie śniadania bez ciepłego pieczywka ;)). Warto pamiętać, by przy okazji przygotowywania listy, sprawdzić czy macie jakieś produkty, które możecie wykorzystać jako przekąski i w razie czego coś z tej kategorii dopisać.
PS. Po przeczytaniu książki Edyty Zając planuję obiady na miesiąc do przodu. Tak, na miesiąc. Wystarczy usiąść z kartką, komputerem i/lub książką z przepisami na pół godzinki. 🙂
#4 Woda z cytryną zamiast kawy
Mój dzień zaczyna się od wypicia ciepłej wody z cytryną. No dobra, tak naprawdę od umycia zębów, ale gdy tylko to zrobię, to idę przygotować sobie ten właśnie napój. Zagotowuję wodę, wlewam zimną wodę do ok. 2/3 wysokości dużego kubka (takiego półlitrowego) i dolewam wrzątek – w ten sposób otrzymuję optymalną dla mnie temperaturę wody, ale zakładam, że każdemu może odpowiadać coś innego. Do tego wciskam sok z grubego plasterka cytryny i szybko wypijam. Orzeźwia niesamowicie i pobudza metabolizm. Właściwie nie wyobrażam sobie już teraz zaczynania dnia jakoś inaczej, mimo że wiele lat piłam na czczo czarną herbatę. Woda ma jeszcze tę przewagę, że można ją wypić od razu, więc oszczędza się czas. Jakie poza tym są zalety picia wody z cytryną? Poprawia trawienie, odstresowuje, wspomaga układ odpornościowy, poprawia wygląd skóry (antyoksydanty) i pomaga wypłukać toksyny z organizmu. Możecie do tego napoju dodać też łyżeczkę miodu – wtedy nawet wzrośnie jego prozdrowotne działanie.
Na koniec chciałabym zaznaczyć, że te metody działają na mnie, a nie na wszystkich. Nie uważam się za wyrocznię, nie jestem lekarzem i nie przeprowadzałam sondażu, więc nie uważam ich za jedyne słuszne. Niektórym może z powodów zdrowotnych nie służyć woda z cytryną, inni mogą uważać, że jeść się powinno dopiero, gdy się jest głodnym – ja głodna zjadam 2-3 razy więcej, więc jest to dla mnie absurd, ale ktoś inny może zjeść odpowiednią ilość pokarmu. Organizmy mamy różne, warto o tym pamiętać i sprawdzać różne metody, by dowiedzieć się, co u konkretnej osoby zadziała.
Mam nadzieję, że te pomysły się Wam przydadzą, albo chociaż będą inspiracją. A może macie jakieś swoje sposoby na organizację w diecie? Dajcie znać. 🙂
Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂
Co jeszcze może Cię zainteresować:
- Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
- Blogilates i pływalnia, czyli jak schudłam 10 kg nie zadręczając się
- 2 proste pomysły na pełnowartościowe śniadanie
- Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
- „Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia