Rzecz o sterylności (i dwa słowa o kubeczku)

czy dezynfekcja jest dobra dla zdrowia

Nie wyobrażasz sobie czyszczenia łazienki bez silnego środka dezynfekującego? W Twojej torebce zawsze musi być żel antybakteryjny? Myjesz ręce milion razy dziennie? Używasz tylko mydła antybakteryjnego? Koniecznie przeczytaj ten tekst.

Kubeczek – najlepszy przyjaciel kobiety

Wiecie co? Zacznę od kubeczka, bo ostatecznie dzięki niemu narodził się pomysł na ten tekst. Jakiś czas temu na jednej z fejsbukowych grup o kosmetykach naturalnych czy też ekologii wywiązała się dyskusja o tym, co nie mam pojęcia jak się grzecznie nazywa (artykuły do higieny intymnej? bez sensu), a mówiąc prosto – o tym, czego my, baby, używamy do łapania naszej krwi miesięcznej (sorry, chłopaki, sama natura), żeby móc normalnie funkcjonować w świecie. Jak wiadomo osobom, które interesują się ekologią – najbardziej korzystne dla środowiska (ale i dla nas samych!) jest używanie tzw. kubeczka menstruacyjnego. To takie coś:

kubeczek menstruacyjny

(Zdjęcie ze strony producenta, no przecież swojego Wam nie pokażę ;))

Niektóre eko-dziewczyny wolą używać innych eko-alternatyw dla tradycyjnych, chlorowanych i ogólnie rzecz biorąc paskudnych jednorazowych podpasek i tamponów, ale nie będziemy się na nich skupiać, bo to nie będzie tekst czysto informacyjny o tychże alternatywach. Wracając do tematu – jedna z dziewczyn zapytała, co zamiast tamponu, skoro są chlorowane i niekorzystne z wielu innych powodów (np. dlatego że chłoną całkiem wszystko, a naturalnie potrzebujemy, żeby co nieco tam dla zdrowia naszych narządów płciowych zostało 😉 – rany, oględne pisanie mi nie wychodzi), więc część z nas zgodnie odpowiedziała, że kubeczek. Więc któraś z dziewczyn powiedziała, że higiena kubeczka jest niewystarczająca i że to się przecież wprowadza do pochwy, a to tylko mydłem jest myte. Sprowokowała więc pytanie, którego i ja się spodziewałam: „partnera też dezynfekujesz?”.

No właśnie.

Kubeczek jako doskonała alternatywa dla tamponu

Żeby Wam jeszcze wszystko rozjaśnić. Kubeczek dobrej jakości wykonany jest silikonu medycznego – zatem jest jak najbardziej bezpieczny dla zdrowia. Nie ma włókienek, które mógłby po sobie zostawić, ani nie jest wybielony chlorem (konia z rzędem temu, kto mi udowodni, że chlor jest bezpieczny dla organizmu), nie zawiera pochłaniaczy wilgoci (tylko ją naturalnie, mechanicznie zbiera), a zarazem trzyma wszystko w środku i daje niesamowitą swobodę działania – czyli jest doskonałą alternatywą dla tamponu. Aplikacja nie jest wcale trudna, o ile nie boicie się swojego ciała. 🙂 Obejrzyjcie sobie filmiki, gdzie dziewczyny pokazują to na kieliszku, to Wam nieco rozjaśni w głowie. Ja będę z Wami szczera i powiem, że momentami wpadam w paranoję, denerwuję się i nie mogę wyczuć odpowiedniego momentu, ale to zawsze można poprawić i tak ogólnie bardzo sobie kubeczek chwalę. Bez zmiany kubeczek można trzymać w sobie DO 12 godzin, ale to raczej nie powinno być normą – producent Mooncupa np. zaleca wymianę po 4-8 h. A ekologiczny jest dlatego, że jeden kubeczek wystarcza Wam na jakieś 5 lat, no i wykonany jest z silikonu, czyli z krzemu. To teraz porównajcie to sobie do całej tony podpasek i tamponów.

kubeczek menstruacyjny

Do wyboru macie zwykle (różnie u różnych producentów, ja kojarzę Mooncup i LadyCup) 2 rozmiary – jeden przeznaczony jest dla kobiet do 30 r. ż., które nie rodziły siłami natury, drugi dla tych po 30. i/lub tych, które już rodziły. Jeśli będziecie miały problem z wyborem, to panie w sklepie Wam doradzą (ja polecam sklep EkoKobieta i nie, to nie jest sponsorowane, z dobrego serca polecam, bo dziewczyny robią dobrą robotę). Kubeczek może być różnie zakończony, ale Mooncup ma taki wystający kikut/ogonek – ja go całego ucięłam, bo mi przeszkadzał. Jeśli będziecie to robić, to uważajcie, żeby nie przedziurawić kubeczka, obcinajcie po kawałeczku. 🙂 Po wylaniu zawartości kubeczka do toalety wystarczy go przepłukać, a raz dziennie warto przemyć zwykłym, najlepiej naturalnym, bezzapachowym mydłem. A jak się Wam okres skończy to go umyjcie i wygotujcie (5 min od zagotowania wody – najlepiej użyć filtrowanej, bo po takiej z kranu zostaje osad). Ja mam do tego specjalny garnuszek, który trzymam oddzielnie od innych garnków, żeby nikogo nie przyprawić o palpitację serca. 😉 Potem chowamy go do załączonego woreczka, gdzie sobie siedzi spokojnie i czeka na swój czas.

No to on jest w końcu higieniczny czy nie? Co z tym odkażaniem?

Tak – to jest wystarczająca dezynfekcja. Wiecie, że w pochwie ogólnie jest bogata flora bakteryjna? Jakiś piwowar nawet uwarzył piwo i zakwasił je bakteriami z pochwy jakiejś modelki, serio. I ludzie to kupowali. I pili. W ustach też jest dość sporo bakterii. I na dłoniach. To ja mam teraz pytanie do dziewczyn, które uważają, że ta higiena kubeczka jest niewystarczająca. Wyobraź sobie romantyczny wieczór, kolacja, winko, ach, piękna bielizna, świetny facet. Spełnienie marzeń. W końcu nadchodzi TEN moment i całujecie się. I tak dalej. A gdy jesteście już golusieńcy, Ty nagle wykrzykujesz: „o nie, poczekaj!”, biegniesz po antybakteryjny sprej i spryskujesz go od stóp do głów. Oraz siebie, żeby było sprawiedliwie. A właściwie to nie, zaraz, zanim go pocałujesz, biegniesz po ten sprej i psikasz mu nim w usta. I sobie. A w zasadzie, to każesz mu natychmiast iść umyć zęby. Serio? Wiadomo, że są prezerwatywy, więc możemy odejść od takiej sytuacji i wyobrazić sobie, że para stara się o dziecko. I co, będą się za każdym razem dezynfekować? Nie no, kurde, dziewczyny, bez jaj.

czy dezynfekcja jest dobra dla zdrowia

Nie chcę tu się przestawić jako przeciwniczka higieny, bo tak nie jest. Myć się trzeba, wiadomo, czyścić łazienkę również, ale wiecie, coś w tym powiedzeniu, że częste mycie skraca życie, jest. Gdzieś czytałam, że dla zdrowia i utrzymania chroniącej nas warstewki czegoś, pewnie łoju, należy myć się raz dziennie. Wiadomo, że możecie zrobić sobie wyjątek, gdy jest bardzo gorąco, a Wy po całym dniu wybieracie się na imprezę. Albo jak macie brudne stopy i nie chcecie brudzić pościeli – ale wtedy myjecie tylko stopy przecież. Nie wierzycie mi – poszukajcie sobie w sieci artykułów na ten temat albo w ogóle książek, nawet zalecam taką nieufność, to zdrowy nawyk. Ja bym zalecała też odejście od codziennego używania SLS-ów na rzecz łagodniejszych substancji pieniących – to wcale nie musi być droga impreza – Alterra z Rossmanna czy Biolove z Kontigo drogie nie są.

Wracając jeszcze na moment do kobiet. Mam dla Was poważne ostrzeżenie – nagminne używanie zapachowych wkładek i podpasek, zapachowego papieru toaletowego, zbyt intensywna higiena narządów intymnych silnie oczyszczającymi mydłami i żelami (nie mówiąc już o antybakteryjnych!) mogą prowadzić do raka sromu. Tak, do raka. Przemyślcie to sobie dobrze.

kubeczek menstruacyjny

A jak zachować czystość w łazience bez używania płynu dezynfekującego?

Do mycia łazienki naprawdę wystarczą soda i ocet. W razie gdyby na muszli toaletowej zrobił się osad, można tam wsypać kwasku cytrynowego albo wlać dużo octu i spokojnie zejdzie. Nie zalewajcie tylko tego gorącą wodą, bo zniszczycie sobie sedes. Jeśli macie potrzebę nieco łazienkę odkazić (sama to robię raz na jakiś czas), to spryskajcie ją takim płynem medycznym do dezynfekcji powierzchni. To jest dostępne na Allegro i składa się z samego alkoholu. Można też sobie wlać wódkę do spryskiwacza, ewentualnie ją rozrzedzić. Albo użyć oxy w wersji bez dodatków (nadwęglan sodu), rozwodnić i wyjdzie Wam bardziej stężona woda utleniona. A nawet dziecko wie, że ranki polewa się wodą utlenioną, żeby je odkazić. 🙂 Tymi sposobami można odkazić absolutnie każdą powierzchnię – natomiast ja bym z tym nie przesadzała, szczególnie przy dzieciach, bo ich młode organizmy muszą się nauczyć przed bakteriami bronić.

I tak, absolutnie, bez zastanawiania się – odkażajcie ranki.

czy dezynfekcja jest dobra dla zdrowia

A na koniec coś Wam powiem. Każdy organizm jest inny, jasne. I na to mogło składać się wiele różnych czynników: zdrowsze powietrze, zdrowsze jedzenie i mniej stresu. Faktem jednak pozostaje, że moi pradziadkowie, którzy przez większość życia nie mieli łazienki, ani odkażających płynów itd. przeżyli oboje ponad 90 lat i to w całkiem dobrym zdrowiu (jakieś tabletki zaczęli brać po 70. albo nawet 80. roku życia, no i mieli problemy z kręgosłupem od ciężkiej pracy fizycznej).

Podobno żyjemy dłużej, społeczeństwo się starzeje, ale wszyscy łykamy piguły i przechodzimy różnej maści operacje. Nie wracajmy do średniowiecza, do brudu i smrodu, nie. Ale zachowajmy umiar, bo skrajność w żadną stronę dobra nie jest.

Strony, z których ja korzystałam decydując się na kubeczek:

Ekologika

Ograniczam Się

MayaTheBee

Czarszka

Nissiax83

Oficjalna strona kubeczka, z którego ja korzystam, gdzie znajdziecie odpowiedzi na najbardziej frapujące Was pytania (ANG)

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Ci się spodobać:

  1. 2 naturalne środki czyszczące + bonusowy „naprawiacz” drewna
  2. Ekologiczny domowy proszek do prania
  3. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  4. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  5. Jak oczyścić skórkę z cytryny?
  6. DIY Płyn do mycia szyb i luster
  7. 3 proste sposoby na zneutralizowanie smrodku z kosza na śmieci
  8. DIY: Jak zrobić mydło w domu?

DIY Płyn do mycia szyb i luster

domowy płyn do szyb z octem

Szukasz dziecinnie prostego w wykonaniu domowego środka do mycia okien, luster i ogólnie większych szklanych powierzchni? Dobrze trafiłaś/ trafiłeś, bo jakiś czas temu wykombinowałam coś super i zaraz się tym podzielę. 😉

Przyznaję – mam umyte okna. W jednym pokoju. 😉 Nie dostaję fisia, że koniecznie przed świętami trzeba to zrobić. Myję okna, gdy już jest na tyle ciepło, że się da. W zasadzie to wcale nie lubię tego robić, ale lubię mieć je czyste, więc od czasu do czasu podejmuję ten nieznośny wysiłek. 😉 Gdy wprowadzaliśmy się do obecnego mieszkania, kupiłam gotowy płyn, żeby było szybko, ale teraz miałam już trochę czasu, więc postanowiłam wypróbować zrobić coś samodzielnie. Coś skutecznego, niedrogiego, niepozostawiającego smug i nietoksycznego dla mnie i dla środowiska.

Słyszałam już wcześniej o zwykłym, starym, babcinym przepisie, który składał się wyłącznie z wody i octu. Słyszałam też o tym, że alkohol izopropylowy bardzo ładnie nabłyszcza różne powierzchnie i świetnie usuwa brud, z którym inne środki sobie nie radzą (jest też świetny przy odtłuszczaniu powierzchni, na które chcemy coś nakleić, np. podkładkę filcową albo wieszaczek – to akurat mam sprawdzone). Postanowiłam więc ten babciny płyn zamienić w… turbo płyn, dodając do niego odrobiny alkoholu. Izopropylowy będzie najlepszy, ale jeśli z jakiegoś powodu nie macie do niego dostępu, to możecie wlać i wódkę. Okna i szyby czyste i błyszczące jak ta lala, panie. 😉

Domowy turbo-płyn do mycia szyb i luster (ekologiczny)

Czego potrzebujemy?

domowy płyn do szyb z octem

  • 1 szklanki wody demineralizowanej
  • 1 szklanki octu spirytusowego
  • 2 łyżek alkoholu izopropylowego (ew. wódka lub spirytus, ale polecam
  • butelki ze spryskiwaczem
  • minuty czasu wolnego (polecam odpuścić scrollowanie fb lub wgapianie się w tv)

Wykonanie:

domowy płyn do szyb z octem

Miało być dziecinnie proste, więc:
Do butelki wlać wodę, ocet i alkohol, zamknąć i wstrząsnąć. The end. Zero kombinacji.

domowy płyn do szyb z octem

Do pełni szczęścia potrzebujemy szmatki z mikrofibry (a najlepiej dwóch – jednej do mycia, drugiej do wycierania), ręki, która umie wykonywać ruch „S” i już. Nie używam żadnych ściągaczek, myjek parowych ani innych cudów. Naprawdę, nie ma takiej potrzeby.

A Wy, czym myjecie okna? Lubicie tę czynność? Dajcie znać, czy mój przepis u Was się sprawdził. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Ci się spodobać:

  1. 2 naturalne środki czyszczące + bonusowy „naprawiacz” drewna
  2. Ekologiczny domowy proszek do prania
  3. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  4. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  5. Jak oczyścić skórkę z cytryny?

DIY: Jak zrobić mydło w domu?

jak zrobić mydło

Zawsze chciałaś/chciałeś zrobić swoje własne mydło, ale bałaś/bałeś się, że to zbyt skomplikowane? Lubisz kosmetyki DIY? Chcesz mieć pewność, co zawierają Twoje kosmetyki? Ten tekst jest dla Ciebie!

Lubię robić domowe kosmetyki. Moim ulubionym jest krem do stóp z TEGO przepisu. Nie znalazłam jeszcze kremu, który by mu dorównywał, jeśli chodzi o zmiękczenie suchej skóry na stopach. Jednak przyznam szczerze, że akurat za mydło, to ja początkowo wcale nie chciałam się brać. Używałam sobie mydełka Alterry, które ładnie, naturalnie pachnie, dobrze się pieni i ma prosty skład, w którym nie ma Sodium Tallowate (łoju zwierzęcego). Wydawałoby się, że jest idealne. Jakiś czas temu jednak ogarnęłam się, że przecież do produkcji tych wszystkich mydeł wykorzystywany jest olej palmowy. A ja oleju palmowego używać nie chcę. Ograniczając przetworzone jedzenie można prawie że pozbyć się tego oleju ze swojego życia, ale zostaje to nieszczęsne mydło. Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego tak w ogóle chcę się tego oleju pozbyć ze swojego życia i nie wystarcza Wam za wytłumaczenie moja miłość do zwierząt i ogromna wrażliwość na ich cierpienie, to poczytajcie sobie TUTAJ.

Jakie miałam alternatywy? Po pierwsze, przestawić się na mydło w płynie. Odpada, bo unikam SLS (SMS, SLeS itd.), a mydła w płynie bez SLS są drogie. Po drugie, kupić drogie, naturalne mydło bez oleju palmowego. 20 zł za kostkę do mycia rąk? No jakoś nie. Gdybym używała go do całego ciała, to jeszcze-jeszcze, ale do rąk… No nie. Po trzecie, kupić tanie mydło bez oleju palmowego. Kupiłam mydło ISANA med, ale nie do końca podoba mi się jego skład i intensywny zapach. No i ono jakoś tak się rozłazi po całej mydelniczce, ble. Strata czasu na sprzątanie tego syfu. Zrezygnowałam. Po pierwszych dniach używania go postanowiłam, że zrobimy mydło. Mając za męża chemika, nie bałam się tego całego wodorotlenku sodu (zwłaszcza, że ostatecznie to on wszystko mieszał – Mąż, nie wodorotlenek).

Poszukałam więc co nieco w internecie o mydłach, bez specjalnego wgłębiania się, bo nie byłam pewna, czy chcę się w to wgłębiać (serio, gdyby nie ten olej palmowy, uważałabym to za zawracanie głowy), jak wyjdzie itd. Znalazłam różne receptury, pokombinowałam ze swoją, nabyłam brakujące składniki i wzięłam (a właściwie wzięliśmy) się do roboty. Sam proces tworzenia był jeszcze bardziej upierdliwy, przez to, że nie mamy ręcznego blendera i musieliśmy mieszać to trzepaczką do jajek. Ale udało się i po 8 tygodniach leżakowania mamy cudne mydełka ze świetnych olejów.

No to jak zrobić to mydło?

Akcesoria:

  • garnek ze stali nierdzewnej
  • szklany słoik
  • szklane naczynie do odmierzania NaOH
  • blender lub trzepaczka do jajek
  • forma na mydło (może być specjalistyczna, ale ja użyłam formy na muffiny)
  • miseczka – ceramiczna albo stalowa
  • termometr kuchenny
  • waga (u nas jubilerska, ale wcale nie musi być taka dokładna)
  • dla bezpieczeństwa: rękawice gumowe i okulary ochronne (w laboratoriach chemicznych za wystarczające uważane są okulary korekcyjne, jeśli ktoś je nosi, więc jeśli takie macie, to się nie wygłupiajcie i nie kupujcie specjalnych; mój Mąż lubi życie na krawędzi, więc nie miał na sobie ani jednego, ani drugiego, ale tego nie polecam)
  • folia spożywcza
  • papier do pieczenia
  • koc
  • pudełko po butach, jeśli robicie mydło w formie na muffiny
  • ocet lub kwas cytrynowy do zneutralizowania odczynu formy po wyjęciu z niej mydełek
  • papierek lakmusowy do sprawdzenia pH

Składniki:

jak zrobić mydło

  • 200 g oliwy z oliwek (u nas to była virgin, bo taką mamy w domu)
  • 150 g rafinowanego oleju kokosowego
  • 50 g nierafinowanego masła shea
  • 50 g masła kakaowego
  • 50 g oleju rycynowego
  • 190 g wody destylowanej lub demineralizowanej (w Simply/Auchanie są tanie, duże butle)
  • 70 g wodorotlenku sodu (NaOH – CZYSTEGO, nie z jakiegoś kreta)

Wykonanie:

ŻELAZNA ZASADA: ZAWSZE wlewamy NAJPIERW wodę, a dopiero PÓŹNIEJ wsypujemy do niej POWOLI wodorotlenek sodu.

Do słoika, który przygotowaliśmy sobie do zrobienia ługu (roztworu wody i wodorotlenku sodu), wlewamy NAJPIERW (!) wodę destylowaną, a NASTĘPNIE (!) wsypujemy POWOLI odmierzony wcześniej wodorotlenek sodu. Mój mąż mieszał roztwór kręcąc słoikiem (nie wstrząsając!), ale spotkałam się też w sieci z mieszaniem silikonową łopatką. Napisałabym, żebyście tego nie wdychali, ale ten zapach jest tak drażniący, że będziecie uciekać i otwierać okna sami z siebie. 😉 Roztwór zrobi się gorący. Odstawiamy do ostygnięcia.

Następnie dokładnie odmierzamy oleje do miseczki i topimy je w kąpieli wodnej (czyli stawiamy miseczkę na naczyniu z gorącą wodą). Sprawdzamy temperaturę stopionych olejów i ługu. Jeśli osiągnęły temperaturę między 28 a 45 stopni, możemy brać się za łączenie, jeśli nie – schładzamy, wkładając naczynie do zimnej wody.

Gdy już obie części osiągną pożądaną temperaturę, wlewamy oleje do garnka, następnie dolewamy ług i dokładnie mieszamy. Blenderem szybciej osiągniemy właściwą konsystencję niż trzepaczką. Blendujemy/mieszamy tak długo, aż masa stanie się budyniowata. U nas ten proces trwał długo, więc musieliśmy ją kilkukrotnie podgrzewać na gazie. Gdyby coś gdzieś się zachlapało, przecieramy ściereczką nasączoną octem.

Wlewamy masę do pojemnika. Wkładamy pojemnik do pudełka po butach, owijamy je folią, zamykamy wieko i owijamy kocem. Zostawiamy tak na dwie doby (48 h).

Po tym czasie wyjmujemy formę z pudełka, pudełko wykładamy papierem do pieczenia, ostrożnie wyjmujemy mydełka z formy i kładziemy na papierze do pieczenia. Przykrywamy drugim arkuszem papieru i zamykamy pudełko na 8 tygodni. Tyle czasu mydło powinno leżakować, żeby osiągnęło właściwe pH (ok. 7-8). Formę wkładamy do zlewu i zalewamy octem lub roztworem kwasu cytrynowego; zostawiamy na kilka godzin. Ja powtarzałam ten proces, bo miałam wrażenie, że forma ciągle drażni mój nos.

Po 7-8 tygodniach sprawdzamy pH za pomocą papierka lakmusowego. Jeśli jest ok – można używać. Jeśli nie, czekamy jeszcze trochę. 🙂

Po dłuższym czasie leżakowania na wierzchu mydełka pojawia się biały osad, który działa drażniąco, więc najlepiej go zetrzeć papierem ściernym. Ja właśnie zamierzam się w taki zaopatrzyć, bo robiąc poniższe zdjęcie, podrażniłam sobie rękę (tym nieużywanym mydłem, bez tej warstewki mydło jest świetne :)).

jak zrobić mydło

Nam jedno mydełko z muffinkowej formy wystarcza na nieco ponad 2 tygodnie. Mówię tak trochę wyprzedzając przyszłość, bo zaczęliśmy używać pierwszego w ostatni weekend marca, a nieco nam jeszcze zostało. Zakładam więc, że 12 mydełek wystarczy nam na 24 tygodnie, czyli mniej więcej do września. Co oznacza, że najpóźniej na początku lipca, musimy zrobić kolejną partię.

Ogólnie rzecz ujmując: jestem z tego mydełka bardzo zadowolona. Ładnie się pieni, nie rozciapciowuje się po mydelniczce i całej umywalce, nie śmierdzi niczym sztucznym, jest bardzo przyjemne w użyciu – takie aksamitne i mam wrażenie, że jeśli nie nawilża skóry dłoni, to przynajmniej jej nie wysusza.

PS. Dzięki TEMU kalkulatorowi, możecie bez problemu tworzyć swoje własne receptury.

Macie jakieś doświadczenia z domowymi mydłami? Może chcecie podzielić się jakimiś wskazówkami? Robiłam mydło pierwszy raz, więc na pewno się przydadzą. A może znacie jakiś dobry przepis?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. DIY krem do ciała z oliwą magnezową
  2. DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na “po-zimie”)
  3. DIY: 2 sprawdzone i proste w wykonaniu kosmetyki
  4. DIY Krem do rąk
  5. Oliwa magnezowa – sposób na niedobór magnezu. Jak ją przygotować? Jak stosować?

Ekologiczny domowy proszek do prania

domowy proszek do prania

Ekologiczne pranie? To tak się da? A da się! I to wcale nie tak trudno, jak myślicie. 😉 Na wykonanie ekologicznego proszku poświęcicie zaledwie kilka minut, za składniki zapłacicie grosze, a satysfakcja… bezcenna.

Człowiek jest największym szkodnikiem na Ziemi. A tak. Nie byłoby tak tragicznie, gdyby nie byłoby nas tak wielu. Ku utrapieniu Matki Ziemi zrobiło się nas jak mrówków i do tego jesteśmy inteligentni, więc wymyślamy jakieś super ekstra cywilizacyjnie zaawansowane produkty, którymi rach-ciach możemy sobie bez zbędnego wysiłku wykonywać czynności, które kiedyś sprawiały nam ogromny kłopot i skazywały połowę ludzkości na wielogodzinny domowy kierat. I z jednej strony – bardzo dobrze, że one są, bo odwiązały kobiety od tego kieratu, z drugiej – czasami korzystamy z tych dobrodziejstw w nadmiarze i wtedy stają się przekleństwami. Na przykład zbyt często wstawiamy pranie, wrzucając do pralki pięć rzeczy. Na przykład używamy silnie żrących środków do sprzątania.

Ja już dawno temu odkryłam, że najlepiej się sprząta sodą i octem, od czasu do czasu dorzucając do tego zestawu wodę utlenioną, olej, alkohol lub łagodny płyn do naczyń. Wiedziałam też, że istnieją ekologiczne środki do prania – gotowe proszki i płyny, kule piorące (nie jestem pewna, czy tyle plastiku to ekologiczne rozwiązanie) albo orzechy piorące. A w końcu – że można również samodzielnie zrobić proszek do prania. Zrobiłam, ale do tego stopnia mi się nie sprawdził, że zostawiłam temat na 1,5 roku. Ostatnio uznałam, że to po prostu nie wypada, żeby taka ekologiczna dziewczyna używała tradycyjnego proszku do prania. 😉 Płyn do płukania dawno temu zastąpiłam octem z olejkami eterycznymi, a teraz całkowicie przestawiłam się na bardziej ekologiczne środki, bo w końcu znalazłam przepis idealny! Na razie mówimy tylko o praniu kolorowym, ale jak skończę płyn do prania oraz proszek do białego, to też powiem Wam, co sprawdza mi się w zamian.

Proszek składa się z trzech składników i jest dziecinnie prosty w wykonaniu. Zawiera boraks, więc jeśli macie wobec niego mieszane uczucia i powątpiewacie w jego ekologiczność oraz boicie się tego, jaki może mieć wpływ na Wasze zdrowie – zapraszam tutaj. Słowem wstępu powiem jeszcze, że jest to proszek, który został przeze mnie już kilka razy przetestowany i sprawdza mi się naprawdę dobrze. Mogę go z czystym sumieniem polecić. 🙂 Oczywiście nie jest to mój autorski przepis, ale kto oryginalnie jest jego autorem, nie mam pojęcia. Jeśli wiecie, to dajcie znać.

domowy proszek do prania

Przepis na domowy proszek do prania kolorowego

Składniki:

  • 1 szklanka startego mydła (u mnie akurat marsylskie, bo takie znalazłam zagubione w szafce w łazience ;))
  • 0,5 szklanki boraksu (poszukajcie w internetach, gdzie kupić)
  • 0,5 szklanki sody kalcynowanej (jw.; ewentualnie podobno można sobie sodę oczyszczoną upiec w piekarniku i otrzymacie sodę kalcynowaną, ale tego nigdy nie robiłam, więc dokładnych informacji musicie sobie same/sami poszukać)
  • ewentualnie: kilka kropel olejku zapachowego (ja dodaję bezpośrednio do szufladki tuż przed praniem)

Wykonanie:

domowy proszek do prania

Przede wszystkim ścieramy mydło na tarce o drobnych oczkach. To może być mydło marsylskie, domowe albo np. szare mydło naszej rodzimej firmy Barwa (łatwo dostępne, a nie zawiera tłuszczu zwierzęcego – Sodium Tallowate). Jeśli śledzicie moje poczynania na instagramie, to wiecie, że moje domowe dopiero teraz nadaje się do użytkowania, więc użyję go przy kolejnym proszku. Gdy uzbiera nam się szklanka, przesypujemy do słoiczka, dosypujemy po pół szklanki boraksu i sody kalcynowanej, ewentualnie dodajemy nieco olejku zapachowego, zamykamy, porządnie potrząsamy, żeby się wymieszało i gotowe.

Stosowanie:

Ja mam taką miarę po jakimś proszku i sypię około 45 g.  30 g to było za mało – pranie się nie dopierało, 60 g – za dużo – pranie wychodziło jakieś takie dziwne, sztywne i miałam wrażenie, że podniszczone. Żeby proszek miał szansę zadziałać, pamiętajcie, żeby nie dopychać za bardzo pralki. Trzeba zostawić trochę luzu. 😉 Ale nie pół bębna!

UWAGA: Starajcie się jak najszybciej załatwić sprawę, żeby tego nie wdychać. Mnie strasznie gryzie w nos, ale może to jest kwestia akurat tego mydła. Już jak je ścierałam, to mnie podrażniało.

Trudno mi powiedzieć, jaki będzie koszt wykonania słoiczka takiego proszku, bo wszystko zależy od cen składników, które zakupicie, ale zapewniam Was, że to nie są drogie rzeczy. 🙂

A Wy? Macie jakieś doświadczenia z domowymi środkami do prania? Co sprawdza się Wam najlepiej?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  2. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  3. Magiczny sposób na przypalony garnek
  4. 3 proste sposoby na zneutralizowanie smrodku z kosza na śmieci + 3 sposoby na zapobieganie mu
  5. Jak oczyścić skórkę z cytryny?

Intensywna kuracja na ŁZS – domowe mazidło dziegciowe

kuracja na łzs

Dziś przeczytacie o tym, jak podreperowałam stan mojej szalonej łotojokowej skóry głowy po zimie, dzięki szalonej, nieco zapachowo odstręczającej, ale genialnej w skutkach kuracji!

Jeśli macie ŁZS to wiecie, że czasami, mimo wszelkich prób utrzymania go w ryzach, robi się tragicznie – szczególnie w sezonie czapkowo-grzewczym. Swędzi, skóra się łuszczy, robią się strupy, łojotok szaleje. Nie mówiąc już o zapachu tych włosów na drugi dzień. Apetycznie. Nie pomaga nic. Kiedyś chodziłam w razie zaognienia do dermatologa po jakiś uroczy sterydowy lek, który rzeczywiście mi pomagał, ale to ma takie skutki uboczne, że głowa mała. Dlatego postanowiłam, że zrobię coś innego. I wtedy przypomniał mi się pierwszy szampon, który zaleciła mi dermatolog – Polytar. Niesamowicie śmierdzący szampon z dziegciem. A przynajmniej kiedyś mi się tak wydawało, bo czysty dziegieć to jest dopiero kosmos. W każdym razie, teraz już nie jest dostępny, bo produkty dziegciowe budziły (i budzą nadal) kontrowersje – że rakotwórcze, że obumiera naskórek i takie tam. Jednak dotyczyło to pochodnych ropy naftowej, a nie dziegciu brzozowego (dla bezpieczeństwa jednak wycofano wszystko – typowe, czyż nie?). Zupełnym przypadkiem (i kątem oka) zauważyłam w sklepie internetowym czysty ekstrakt dziegciowy sprowadzany z Rosji. Pomyślałam: czemu nie.

Czy ekstrakt z dziegciu brzozowego jest niebezpieczny dla zdrowia?

Potem zaczęłam czytać, że ma w sobie toluen (który jest łatwopalny), kontrowersyjne fenole (czyli środki dezynfekujące) i w ogóle może być rakotwórczy i przyczyniać się do obumierania naskórka. Poza tym nie powinno się go nakładać bez żadnej bazy na skórę. Później poczytałam wypowiedzi dziewczyn, które stosują go bez rozcieńczania i twierdzą, że w takiej formie sprawdza im się super. Uznałam, że warto jednak dla bezpieczeństwa stworzyć dla niego jakiś rozrzedzacz, o którym za chwilę, ograniczyć czas styczności ze skórą, a całą terapię zakończyć po trzech tygodniach. Przezorny zawsze ubezpieczony, a baza z fajnych olejów tylko poprawi stan skóry i włosów.

UWAGA: To śmierdzi przeraźliwie – wędzoną smołą i benzyną jednocześnie. Taki płynny, skoncentrowany smog. Do końca nie wietrzeje, ja czułam go nawet podczas mycia głowy pomiędzy myciami z użyciem dziegciu. Dla osób wrażliwych na zapachy mam taką propozycję – przetestujcie go sobie w wolny dzień i, gdyby bardzo Wam przeszkadzał, myjcie włosy wieczorem. Na czas kilku tygodniu kuracji nie powinno to stanowić problemu. 😉

Właściwości ekstraktu z dziegciu brzozowego

Jeśli uda się Wam przezwyciężyć niechęć do tego zapachu, w zamian osiągniecie wspaniałe rezultaty ze względu na jego wspaniałe właściwości lecznicze: jest bakteriobójczy i antyseptyczny, więc genialny przy problemach łojotokowych – typu właśnie ŁZS lub trądzik. Podobno pomaga też na egzemy, łuszczycę, łupież i AZS. To, co ja faktycznie zauważyłam, to wyraźne zmiękczenie naskórka na głowie, natychmiastowe złagodzenie świądu i zdecydowanie (!!!) wolniejsze przetłuszczanie się włosów.

No to zabieramy się za przygotowanie naszej substancji gotowej do nakładania na skórę i jedziemy z tym dziegciem. 😉

Mazidło dziegciowe na łojotokowe zapalenie skóry głowy

kuracja na łzs

Składniki:

  • 1 łyżeczka czystego ekstraktu dziegciowego (uwierzcie, w zupełności wystarczy)
  • 4 łyżeczki oleju kokosowego (stopionego)
  • 2 łyżeczki oleju rycynowego
  • 3 łyżeczki oleju migdałowego

Jak to zrobić?

Mieszamy wszystko – najlepiej od razu w słoiczku wtedy nic się nie zmarnuje. Ja najpierw włożyłam do słoiczka olej kokosowy, słoiczek do ciepłej (ale nie gorącej) wody, olej się stopił, wyjęłam słoiczek z wody, dodałam pozostałe oleje i dziegieć, wstrząsnęłam i już.

Jak długo trzymać na głowie i jak zmywać?

Jak poczytacie za chwilę w mojej relacji z każdego dnia mycia – trzymałam mazidło na głowie ok. 15 minut, żeby nie było ani za krótko, ani za długo. Raz próbowałam 20, ale to był chyba wyjątkowo zły dzień, bo zrobiło mi się wręcz niedobrze. Później wkładałam głowę pod kran (jedno z ulubionych sformułowań mojej mamy <3), spłukiwałam wodą, nakładałam na skórę głowy odżywkę (u mnie kokosowa z Dessert Essence), żeby się ładnie zemulgowało, po czym dwukrotnie myłam głowę szamponem (zielona, miętowa Ziaja do włosów tłustych z octopiroksem) i nakładałam odżywkę (kokosową – do spłukiwania – lub oleo-krem Biovaksu z olejami afrykańskimi – bez spłukiwania).

Jak długo stosować kurację?

Lepiej nie stosować jej dłużej niż 3-6 tygodni, u mnie wyszło razem ok. 3 tygodni, przy czym dziegieć stosowałam co drugie mycie – czyli u mnie co czwarty dzień.

Jak to wyglądało w praktyce?

Poniżej przedstawiam Wam dzienniczek ze stosowania dziegciu w pielęgnacji łojotokowej skóry głowy. Trochę to osobiste, ale czego się nie robi, żeby pomóc innym! Zwłaszcza, że wiem, jak upierdliwą dolegliwością jest ŁZS.

1 lutego

Zrobiłam mieszaninę 4 łyżeczek oleju rycynowego z pół łyżeczki dziegcia. Śmierdziało. Wtarłam to w skórę głowy i trzymałam 10 minut, bo mnie postraszyli jakimś obumieraniem naskórka i bałam się dłużej. Trudno było mi to zmyć, ale wiedziałam, że tak będzie, więc do mycia głowy użyłam szamponu przeciwłojotokowego Ziai. Potem normalnie odżywka kokosowa z Dessert Essence. I tak śmierdziało. Ale skóra głowy była cudowna, nic nie swędziało. Na drugi dzień też.

3 lutego

Umyłam włosy zwyczajnie, szamponem Dessert Essence z olejkiem z drzewa herbacianego. Do pierwszego mycia dorzuciłam odrobinę sody. Trochę swędziała mnie głowa, ale po sodzie zawsze tak mam.

5 lutego

Naolejowałam sobie włosy olejem kokosowym, bo miałam taką fanaberię. Wytworzyłam też już moje mazidło dziegciowe i wtarłam je w skórę głowy po około 1,5 h od nałożenia oleju na całą długość włosów. Bardzo przyjemnie się je nakładało (pomijając zapach) – dodatek oleju kokosowego sprawia, że mazidełko ma taką bardziej masełkową konsystencję. 🙂

7 lutego

Zrobiłam wcierkę z octu i olejku herbacianego. Z naturalnym olejkiem herbacianym i witaminą E sprawdza się o niebo lepiej, niż z tanim zapachowym olejkiem i bez witaminy, bo jednocześnie uspokaja skórę.

9 lutego

Nałożyłam oleiste mazidło dziegciowe. Próbowałam wytrzymać 20 minut, ale zrobiło mi się niedobrze. :O Zostanę jednak przy 15 minutach. Skóra dosyć przyjemna w dotyku, ale wydaje mi się, że nieco bardziej sucha.

11 lutego

Tak jak 3.02 – pierwsze mycie włosów z dodatkiem sody. Tym razem nie swędzi wcale, mam uczucie super czystej głowy, a włosy mam takie „sypkie”, jeśli wiecie, co mam na myśli.

13 lutego

Mazidło dziegciowe nieco stężało ze względu na chłód od okna (trzymałam je na parapecie kuchennym), dzięki czemu łatwiej je nakładać. Zostawiłam na 15 minut, bo jednak nie jestem w stanie znieść 20 minut tego zapachu tuż przy moim nosie. 😉 Skóra czuje się coraz lepiej!

kuracja na łzs

15 lutego

Od 3 tygodnia kuracji postanowiłam włączyć do mycia naturalny szampon specjalistyczny przeznaczony dla osób cierpiących na egzemy, łuszczycę, łupież czy właśnie ŁZS. Gdy się o nim dowiedziałam, byłam po prostu w szoku. Myślałam, że takie rzeczy to tylko w aptece. Zrobiłam najpierw octową wcierkę, umyłam szamponem z olejkiem herbacianym, a później tym specjalistycznym – Jason Dandruff Relief. Zostawia bardzo przyjemne uczucie na skórze, jakby była pokryta jakimś balsamem, tak, jak po szamponach aptecznych. Zdecydowanie będę go używać raz w tygodniu, profilaktycznie, po zakończeniu kuracji.

18 lutego

Standardowo nałożyłam dziegciowe mazidło – skóra czuje się coraz lepiej, mam coraz bardziej wrażenie, że strupki się zmniejszają, a skóra zmiękcza.

[tutaj nastąpiła dłuższa przerwa od dziegcia, bo niestety miałam nieplanowany wyjazd]

24 lutego

Musiałam do czegoś wykorzystać pozostałe po faworkach białko, więc zużyłam je na skórę głowy, uprzednio dodawszy do niego nieco soku z cytryny. Zostało mi bardzo przyjemne uczucie, a skóra w ogóle nie była podrażniona. Głowę umyłam delikatnym szamponem z ekstraktem z drzewa herbacianego.

26 lutego

Wytrzymałam 20 minut dziegcia na głowie! 🙂 Mam wrażenie, że skóra jest już porządnie podleczona, mimo tej przymusowej przerwy w stosowaniu dziegciu. Nieco mnie swędzi, ale staram się nie drapać. Może to kwestia mało łagodnego szamponu, którego dziś użyłam? Mam wrażenie, jakbym miała zbyt mocno wymyte włosy, jeśli wiecie, o co mi chodzi. 2 marca ostatnie użycie dziegcia i zobaczymy jak się będzie sprawowało.

28 lutego

Umyłam głowę szamponem z olejkiem z drzewa herbacianego z dodatkiem sody oczyszczonej. Drugie mycie normalnie – sam szampon, a na koniec odżywka kokosowa.

2 marca

Miałam w planie naolejować sobie włosy, ale skończyło się tak, że nie miałam specjalnie czasu, więc tego nie zrobiłam. Nasmarowałam sobie skórę głowy moim dziegciowym mazidłem, wytrzymałam 15 minut, zmyłam odżywką kokosową, dwa razy umyłam głowę szamponem Ziai i nałożyłam oleo-krem Biovaksu bez zmywania. Ten Biovax pachnie obłędnie i świetnie nawilża włosy, nic a nic mi ich nie obciążając. Jeśli warto kupić jakąś odżywkę albo maskę drogeryjnej firmy, to tylko tę. 🙂

No i miesiąc przeleciał jak z bicza strzelił. Moja skóra głowy zdecydowanie się uspokoiła. Nie mogę na pewno stwierdzić, że to tylko dzięki dziegciowi, bo na pewno nie. W tym miesiącu pielęgnacja mojej skóry głowy zdecydowanie była wzmożona i włączyłam do niej świetny, niesamowicie łagodzący szampon Jason, który jak na razie sprawdza się rewelacyjnie i używam go teraz profilaktycznie. Jednak uważam, że dziegieć odegrał tutaj ogromną rolę. Nie od dziś wiadomo, że „gorzki lek najlepiej leczy”. 😉

Jeśli potrzebujecie czegoś bardziej naukowego niż jakiś tam blog ( 😉 ) i studium przypadku autorki, to poczytajcie sobie np. tutaj.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Naturalne sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy
  2. 17 naturalnych sposobów na bolesne miesiączkowanie
  3. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  4. Kuracja na podwyższenie odporności
  5. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej

Oliwa magnezowa – sposób na niedobór magnezu. Jak ją przygotować? Jak stosować?

oliwa magnezowa

Dawno, dawno temu… napisałam Wam, że kiedyś zrobię wpis o oliwie magnezowej, której użyłam do wyprodukowania magnezowego masła do ciała. Jak zapewne wiecie (lub nie), magnez to towar deficytowy! Większość ludzi ma niedobór i nie zdaje sobie z tego sprawy. A przynajmniej większość ludzi na przeciętnej polskiej diecie – szczególnie tych, którzy wielbią czarny, gorący napój mocy oraz niekoniecznie gorące napoje, których moc przedstawia się w procentach. 😉 Musielibyśmy chyba codziennie żreć algi, kiełki i ogromne ilości orzechów oraz pestek (piniążki, panie). Do tego dochodzi taki mały problem, że magnez tak sobie się przyswaja, gdy go łykamy (zarówno przez jedzenie, jak i suplementy diety).

A jakie są skutki niedoboru magnezu? A na przykład skurcze. A na przykład rozdrażnienie. Sen nie przynosi takich efektów, jakie powinien i ogólnie człowiek się robi taki zmęczooony i nic mu się nie chce (ale to też może być skutek niedoboru witaminy d3, polecam jesienno-zimową suplementację).

Jak już sobie magnez w miarę ustabilizujemy, to będziemy spokojniejsi, bardziej skoncentrowani, a nasze organizmy będą lepiej funkcjonowały – ochronimy się przed osteoporozą, kamieniami nerkowymi, zaburzeniami pracy tarczycy). Także fajny to pierwiastek, fajny.

Co więc robić? Co czynić? Jak się ratować przed zgubnymi skutkami niedoboru magnezu? Ano kupić sobie (np. na Allegro) takie coś, co się nazywa „chlorek magnezu sześciowodny, czysty, do analiz (CZDA)” i używać na 3 sposoby. 🙂

#1 Zrobić sobie kąpiel

oliwa magnezowa

Polecam na początek. Albo wtedy, gdy jesteśmy bardzo zmęczeni. Ja sobie taką kąpiel ostatnio uczyniłam po świętach. [Dygresja: moje dłuższe nieobecności na blogu najczęściej oznaczają, że po prostu mam bardzo dużo roboty w tzw. prawdziwym świecie, którą traktuję też jako priorytetową, ale która jest dla mnie najczęściej dość mocno męcząca fizycznie i psychicznie.] Po 20 minutach wylegiwania się w takiej kąpieli, a potem jeszcze zrobieniu jakiegoś fajnego peelingu, wysmarowaniu kremem, wlezieniu pod koc i wypiciu ziołowej herbatki albo kakałka, jednocześnie czytając książkę, człowiek czuje się jak nowonarodzony. Nie żebym takie kąpiele stosowała często, bo jestem zwolenniczką prysznica (ekologicznie, ekonomicznie i czasooszczędnie). A co jest potrzebne?

  • wanna pełna bardzo ciepłej wody
  • 1 szklanka (lub 2, na bogato) chlorku magnezu
  • 1 łyżka oleju kokosowego (tak sobie, do nawilżenia)

Po takiej kąpieli pamiętajcie, żeby się opłukać, w końcu to sól. 🙂

#2 Wymoczyć stopy

oliwa magnezowa

Jeśli człowiek nie chce zużywać tyle wody (albo nie lubi kąpieli), to fajnie jest po ciężkim dniu wymoczyć sobie stopy w misce pełnej ciepłej wody. Może efekt rozluźnienia nie będzie tak wyraźny, jak po kąpieli w wannie, ale za to stopy są bardzo ładnie zmiękczone, więc warto użyć jakichś ściernych „narzędzi”, np. pumeksu albo peelingu. W końcu od czasu do czasu warto sobie zrobić takie pedikiur. Do kąpieli stóp wystarczą 2 łyżki chlorku magnezu.

#3 Zrobić sobie oliwę magnezową

oliwa magnezowa

I używać jej do czego chcecie, np. jako składnika domowego kremu do ciała. Można ją też przelać do psikadełkowego pojemniczka (ja swoje zakupiłam w Tigerze) i  spryskiwać nim skórę po kąpieli. Można też używać tej mgiełki jako naturalnego dezodorantu (nie przetestowałam tego jeszcze), pamiętając oczywiście, że dezodorant to nie to samo, co antyperspirant. 😉 Może przejdźmy do głównego punktu programu, czyli tego, jak właściwie zrobić oliwę magnezową.

Czego potrzebujemy?

oliwa magnezowa

  • 200 ml wody demineralizowanej (z hipermarketu albo stacji benzynowej)
  • 100 g chlorku magnezu sześciowodnego CZDA (na początek; jeśli Twoja skóra zareaguje dobrze, to możesz sobie proporcję zwiększyć i dać 150, a potem nawet 200 g)

Sposób przygotowania:

oliwa magnezowa

Jeśli chcesz przygotować oliwę błyskawicznie, to po prostu podgrzej wodę w garnuszku, potem zalej nią wcześniej wsypaną do miseczki sól i wymieszaj drewnianym patyczkiem. Można rozpuścić też w zimnej wodzie, tyle że wtedy trzeba dłużej pomieszać. Twój wybór. Roztwór przelewamy do butelki z psikaczem, a resztę wlewamy do słoiczka, żeby mieć na później (albo na przykład użyć do domowego smarowidła). I już. 🙂 A gdzie tu oliwa, zapytasz. Nazwa oliwa magnezowa wynika stąd, że roztwór chlorku magnezu w wodzie w dotyku wydaje się nieco oleisty. Ot, i cała tajemnica.

I jeszcze na koniec…

WAŻNA UWAGA: Jako że chlorek magnezu to sól, a my wiemy, że sól na rany, to niezbyt miłe doświadczenie, nie używamy jego roztworu, ani nie kąpiemy się w nim, jeśli mamy jakieś ranki lub z jakiegoś powodu podrażnioną skórę. Trzeba poczekać aż się zagoi. 🙂 Nie używajmy jej też zbyt długo w jedno miejsce, bo może wysuszyć skórę.

Dajcie znać, jak Wam się sprawdza! W szczególności ciekawi mnie jego moc usuwania zapachu potu. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Z oliwą magnezową:

  1. DIY krem do ciała z oliwą magnezową
  2. DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na “po-zimie”)

DIY spray do maty do jogi

diy spray do maty do jogi

… czy pilatesu. 😉 Chcesz, żeby Twoja mata do jogi pachniała świeżością po każdym użyciu i przy okazji została nieco zdezynfekowana? Czytaj dalej! 🙂

Zabierałam się do tego chyba ponad rok! I tak od roku wkurzało mnie, że nie mam takiego ślicznego pinterestowego psikadełka do maty. A używam jej prawie codziennie – teraz do jogi, a wcześniej głównie do pilatesu, więc musiałam ją prać naprawdę często, jeśli chciałam, by była higieniczna i… nieśmierdząca. 😉 W dodatku żal mi było drogiego hydrolatu oczarowego. Aż w końcu odkryłam iHerb, gdzie kupiłam po prostu mega popularny w Stanach Witch Hazel (bo stamtąd przecie pochodzi – wirginijski, no nie), a z tego powodu dwa razy tańszy. Warto dobrać sobie coś do zamówienia, bo można tam znaleźć naprawdę sporo perełek kosmetycznych (ale i spożywczych; a dla wegan i wegetarian też porządne suplementy – ten np. wystarczy brać co kilka dni) za rozsądną cenę i jakoś tak mniej szkoda kasy za wysyłkę.

A propos iHerba – najważniejsze to wybrać opcję przesyłki nierejestrowanej (bodajże Global Mail) i nie przekroczyć kwoty wolnej od podatku. Wtedy koszty są naprawdę niewielkie i na nic się człowiek nie nadzieje.

Ok, czas na przepis.

Spray do maty do jogi

diy spray do maty do jogi

Co będzie potrzebne:

  • pojemniczek sprejowy (mały czy duży, Twój wybór, ja mam mały z Tigera)
  • witch hazel (albo hydrolat oczarowy, skoro już się upierasz przy zakupach w polskim sklepie)
  • woda destylowana lub demineralizowana (w Simply/Auchanie 2,51 zł za 5 l, ale można też kupić mniejszą butelkę w dziale z rzeczami do samochodów albo na stacji benzynowej; ja skorzystałam z 5-litrowej wody mojego męża ;))
  • olejki eteryczne (do wyboru albo dowolnego połączenia): lawendowy, eukaliptusowy, z drzewa herbacianego, cytrusowy (co Ci w duszy gra ;))

Przygotowanie:

Do naszej buteleczki sprejowej wlewamy witch hazel (hydrolat oczarowy) do 1/3 wysokości.

diy spray do maty do jogi

diy spray do maty do jogi

Uzupełniamy wodą demineralizowaną, zostawiając trochę miejsca na olejki eteryczne.

diy spray do maty do jogi

Wstrząsamy. Done!

Jak używać?

Po jogowaniu, pilatesowaniu czy innych ćwiczeniach spryskujemy naszą matę gotowym płynem i przecieramy ściereczką. I już. Pachnące i lekko zdezynfekowane. Ja używam do tego ściereczki z mikrofibry (znowu: zapraszam na dział z akcesoriami do samochodów w jakimkolwiek hipermarkecie), bo uważam, że jest super, ale bawełniana też da radę (choćby z pociętej starej koszulki). Ostatecznie ręcznik papierowy też może być, tylko po co marnować papier. 😉

A Wy jak dbacie o swoją matę do jogi? Słyszałam, że powinno się ją prać w pralce, ale jakoś nie mogę się do tego przekonać i ręcznie szoruję ją szczotką. 🙂 A pomiędzy praniami od teraz będę używać tego pachnącego spreja. ❤

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

17 naturalnych sposobów na bolesne miesiączkowanie

sposoby na bolesne miesiączkowanie

Auć! Ten czas musiał nadejść! 😉 Miało być naturalnie, a co jest bardziej naturalnego niż okres (a w zasadzie cały cykl) u kobiety? [Ogólnie nie znoszę słowa miesiączka, pojęcia nie mam dlaczego, ale nie znoszę, więc będę używać słowa okres.] Dla większości z nas – dziewczyn – wiąże się on z przeróżnymi dolegliwościami, w tym takimi, które uniemożliwiają funkcjonowanie. Na takich się nie znam. Na drobniejsze dolegliwości naszego organizmu jest kilka prostych sposobów, które warto znać.

W tym tekście pozwolę je sobie podzielić na spożywcze i niespożywcze. 🙂 Można zadziałać naturalnie na różne sposoby – zmieniając odrobinę dietę i włączając do niej ziółka, ale też po prostu dając swojemu organizmowi odetchnąć. Korzystając z internetów i własnego (a jakże!) doświadczenia, zgromadziłam tutaj aż 17 bardzo konkretnych pomysłów, jak to zrobić.

I Napoje

#1 Dużo wody

Przede wszystkim – w ogóle pijemy. Nie wydaje mi się, żeby wyjaśnienie było tu niezbędne. Człowiek nawodniony, to człowiek szczęśliwy. Odwodnienie z kolei może powodować np. bóle głowy, a dodatkowy ból, to naprawdę ostatnia rzecz, której potrzebujemy w tym czasie.

#2 Rumianek

sposoby na bolesne miesiączkowanie

Ok, umówmy się, dolegliwości związane z przewodem pokarmowym (nie wnikając w szczegóły), występują podczas okresu u wielu kobiet. A rumianek jest na to doskonały. Poza tym jest łagodnie przeciwbólowy i uspokajający. A z miodem jest też przepyszny, o czym już kiedyś pisałam. Czyli – jak znalazł. 🙂 Możecie sobie go kupić albo w saszetkach (wszędzie), albo w „koszyczkach” (w aptece lub sklepie zielarskim).

#3 Mięta

To ziółko z kolei jest rozkurczowe i odprężające, a poza tym zmniejsza apetyt. A jak wiadomo, podczas okresu żremy dużo… za dużo. U mnie niezbędna. 😉

#4 Szałwia

Szałwia jest niezwykle interesująca pod kątem działania na kobiecy organizm – zadziała zarówno przy bolesnych i obfitych okresach, jak i przy zbyt skąpych i nieregularnych. A w przypadku menopauzy łagodzi uderzenia gorąca. Tę wiedzę mam z researchu, w moim domu szałwia bywa raczej z okazji przeziębienia lub bólu gardła.

#5 Melisa

Jak wiadomo, melisa jest doskonała na skołatane nerwy i problemy z zasypianiem. Rozluźnia i uspokaja, dlatego też warto ją sobie wypić. Ja to robię codziennie wieczorem i wszystkim polecam. Podobno od codziennego stosowania ziół organizm się uzależnia, ale jakoś nie zauważam objawów, gdy któregoś dnia lub przez kilka dni jej nie wypiję.

#6 Kakao

sposoby na bolesne miesiączkowanie

Po pierwsze – idealne, jak chce się czegoś słodkiego. Po drugie – magnez! Kakao jest bogatym jego źródłem, a – jak wiadomo – magnez działa rozkurczowo i uspokajająco. Idealnie. Można pić wymiennie z melisą. 😉 Warto jednak robić je na mleku roślinnym. Nie chodzi mi tu teraz o promocję weganizmu, ale o to, że mleko zwierzęce zawiera dwa ciężkostrawne elementy – laktozę i kazeinę. A od ciężkostrawnego jedzenia powinnyśmy się trzymać na kilometr. 😉

#7 Imbir

W przypadku silniejszych dolegliwości związanych z trawieniem, warto też zalać sobie gorącą wodą kilka plasterków imbiru. Powinno pomóc. Na co w ogóle imbir nie jest dobry? Jest choć jedna dolegliwość, na którą on nie pomaga? 😉

#8 Unikaj kawy, mocnej herbaty i alkoholu

Kawa i herbata zawierają kofeinę. Teina to też kofeina, mają taki sam wzór chemiczny. A kofeina może nasilić ból (co ciekawe, wzmacnia działanie ibuprofenu, jeśli już go bierzesz, ale sama w sobie nie jest specjalnie korzystna) i odwodnić organizm, a tego nie chcemy. Z kolei alkohol sprzyja zatrzymywaniu wody w organizmie i wypłukuje dużo dobrych składników z organizmu, czego również lepiej byłoby uniknąć.

#9 Wiesiołek

Warto też łykać olej z wiesiołka lub kapsułki, które go zawierają. Tyle że tutaj akurat potrzebna jest systematyczność. To, co zdecydowanie eliminuje wiesiołek, to bolesność piersi. W bonusie dostajesz milion innych dobroczynnych właściwości wiesiołka – ma on m.in. działanie przeciwzapalne i przeciwmiażdżycowe, a także pozytywnie wpływa na stan skóry i paznokci (ja swoje nim uratowałam) oraz nastrój. A co najważniejsze dla kobiet – w naturalny sposób reguluje gospodarkę hormonalną, czyli zapobiega peemesowym wahaniom nastroju oraz uderzeniom gorąca podczas menopauzy. You’re welcome. 🙂

II Jedzenie – ogólne zasady

sposoby na bolesne miesiączkowanie

#10 Niech będzie lekkostrawnie i pełnoziarniście 😉

Lepiej wtedy nie jeść strączków – nad czym ubolewam niezmiernie, ale one mogą nasilić tylko dolegliwości układu pokarmowego. Sporo jest ciężkostrawnego żarcia w naszej polskiej kuchni, więc nie będę tu wszystkiego wymieniać. Jeżeli wiesz, że coś Ci zdecydowanie pod kątem trawienia nie sprzyja – to tego wtedy nie jedz. I już. 🙂 W zamian jedz kasze, pełnoziarnisty makaron i pieczywo, warzywa, owoce (może być też w formie świeżo wyciskanych soków).

#11 Jedz produkty bogate w magnez, potas, żelazo i wapń

Magnez: gorzka czekolada, orzechy i pestki, kasza gryczana, płatki owsiane, banany, buraki, pietruszka, kasze (jęczmienna i gryczana)

Potas: banany, pomidory, awokado, ziemniaki, buraki, morele, pomarańcze, suszone owoce, kasza gryczana, płatki owsiane, chleb żytni, kakao, orzechy, chrzan, seler, produkty sojowe

Żelazo: zielone warzywa, wodorosty, sezam, siemię lniane, orzechy nerkowca, pestki dyni i słonecznika, suszone owoce, płatki owsiane, banany, jabłka, jajka, pomidory, soja, seler, ryż

Wapń: produkty mleczne, mleka roślinne wzbogacone w wapń, pomarańcze, orzechy i nasiona, liście pietruszki, jarmuż, szczypior, szpinak, suszone owoce

Jaki z tego wniosek? Najlepiej jeść sobie na śniadanie jajka (z chrzanem lub awokado!) lub owsianki na mleku sojowym z wapniem, na obiad jakąś fajną kaszę z sałatką, na kolację pieczone warzywa korzeniowe (to jak lepsze i zdrowsze frytki), a pomiędzy posiłkami zajadać się bananami, suszonymi owocami, popijać sok pomarańczowy i powinno być idealnie. A jak nie będzie idealnie to należy spożyć nieco gorzkiej czekolady albo wypić kakao (na mleku sojowym). 😉

#12 Unikaj soli

Sól zatrzymuje wodę, co może tylko nasilić ból i poczucie ociężałości. Wniosek? Zamiast czipsów, zjedz lepiej orzeszki (bez soli i jakichś niby-skorupek) i suszone owoce. 🙂

III Aktywność fizyczna

#13 Joga albo spacer

sposoby na bolesne miesiączkowanie

Albo jedno i drugie. 🙂 Spacer jest dobry na wszystko, dotlenia i pomaga się rozruszać. O jodze uważam podobnie – to najlepsza aktywność na takie dni, kiedy na samą myśl o bardziej wymagającym sporcie mamy ochotę schować się pod koc. 😉 Lepiej unikać mocnych skrętów ciała i pozycji odwróconych, ale reszta jest ok – ja szczególnie doceniam wtedy błogosławioną ulgę dla pleców. W internecie możecie znaleźć filmiki instruktażowe dedykowane na peemesy i okresy, np. taki. 🙂

IV Odprężenie

#14 Wymocz sobie stopy w chlorku magnezu lub soli Epsom

Kąpiel w wannie to podobno nie jest dobry pomysł, ale nie zaszkodzi sobie posiedzieć ze stopami w misce z ciepłą wodą z solą. Zwłaszcza, jeśli ta sól będzie zawierała magnez – którego najskuteczniejsze wchłanianie następuje przez skórę – oraz kilka kropel jakiegoś relaksującego olejku eterycznego.

#15 Połóż sobie coś ciepłego na brzuch (termofor, poduszkę, butelkę z ciepłą wodą)

Ciepełko jest dobre na wszystko. Zwłaszcza w takich wypadkach. A to dlatego, że rozluźnia wszystko to, co trzeba rozluźnić. Możesz też sobie pomasować podbrzusze albo poprosić o to swojego troskliwego partnera. 😉

V Ogólna dbałość o siebie

#16 Zrób się na bóstwo, ale szpilki zostaw na inną okazję

sposoby na bolesne miesiączkowanie

Podczas okresu najczęściej czujemy się byle jak. Chyba że to tylko ja tak mam. Wtedy lubię sobie zrobić jakiś domowy zabieg na twarz, pomalować paznokcie, poczytać książkę, rozluźnić się. Kiedyś miałam szalone pomysły strojenia się w obcisłe ciuchy i obcasy podczas okresu, ale tego nie polecam. Kto powiedział, ze w luźnych ciuchach i płaskich butach człowiek nie może czuć się dobrze? Facetom przecież się to udaje. 😉 Warto po prostu dać sobie odpocząć. I zadbać o siebie nie tylko w sensie wyglądu, ale też w sensie psychiki. Nie szalej, zdążysz wszystko zrobić. To tylko kilka dni na złapanie oddechu, a Twój organizm Ci się odwdzięczy.

VI A jeśli mimo wszystko nie dasz rady…

#17 Weź ibuprofen.

Jedna tabletka Cię nie zabije, a niektóre badania donoszą, że ibuprofen ma całkiem spoko korzystny wpływ na organizm. Podobno lepiej brać leki rozkurczowe, ale ja jeszcze nie znalazłam takiego, po którym czułabym się dobrze.


Oczywiście zachęcam do własnego researchu, jak zwykle przy takich wpisach, bo żaden ze mnie dietetyk. 🙂

Być może uznacie, że w tym artykule jestem zbytnią ekshibicjonistką, ale przyjmuję zasadę, że nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Wobec tego zapewne, jeśli doczytałyście (-liście?) do tego momentu, to raczej nie macie mi tego za złe. Ostatecznie napisałam ten artykuł po to, żeby Wam pomóc. :*

A może Wy macie jakieś swoje sprawdzone sposoby, którymi chciałybyście się podzielić? 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować?

  1. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  2. 2 proste pomysły na pełnowartościowe śniadanie
  3. Oliwa magnezowa – sposób na niedobór magnezu. Jak ją przygotować? Jak stosować?
  4. Domowe mleko roślinne (z orzechów)
  5. Dlaczego ćwiczę jogę? + video dla początkujących

Przepis na kiszoną kapustę

przepis na kiszoną kapustę

Wiecie na pewno – bo uświadomiłam Was ja, albo może kto inny – że lepiej nie kupować ogórków ani kapusty KWASZONEJ, bo to coś jest robione z dodatkiem octu, a nie bakterii (pożytecznych). Jeśli znajdziecie KISZONE w sklepie (a i tak lepiej przeczytajcie, powinna tam być kapusta (lub ogórki), woda, sól, ewentualnie przyprawa i koniec), jak najbardziej warto to kupić (np. w Lidlu są spoko ogórki, nie wiem, jak kapusta, bo na nią szał mam dopiero od niedawna). Jeśli jednak macie ochotę na samodzielne wykonanie kiszonki, żeby sobie zaoszczędzić albo oszczędzić środowisku kolejnego opakowania foliowego, to czytajcie dalej. 😉

Ogórki już były, więc teraz nadszedł czas na kapustę. Z nią jest o tyle fajnie, że można ją nabywać od wczesnej jesieni (czy nawet późnego lata) do wiosny. A może i dłużej, oświećcie mnie. 😉 Z ogórkami już nie jest tak wesoło, trzeba się trzymać sezonu. Wykonanie kapusty jest jeszcze prostsze, bo nie musicie się zastanawiać skąd, u licha, wziąć listki czarnej porzeczki i włamywać się na działki w ich poszukiwaniu. 😉 Mój dziadek upiera się, że prawdziwa kapusta kiszona jest z beczki, więc tym razem nie „po dziadkowemu”, tylko po mojemu i bez zbędnych komplikacji. Chyba że macie ochotę sprowadzić sobie do domu beczkę, to proszę bardzo. Proponowałabym jednak do piwnicy, chyba że macie ciepłą, jak moja – wtedy radziłabym jeszcze raz racjonalnie to sobie przemyśleć. 😉

Kapusta kiszona (na ok. pół średniego weka)

przepis na kiszoną kapustę

  • 700 g kapusty
  • 1 marchewka
  • 10-15 g soli (u mnie kamienna jodowana)
  • Opcjonalnie: kminek (ja nie daję, bo nie lubię), jabłko

Po pierwsze: wyparzamy (lub tylko myjemy, jeśli lubimy smak ryzyka) słoik/wek i przygotowujemy sobie drewniany szpikulec (mi najlepiej do tego służy pałeczka do sushi).

przepis na kiszoną kapustę

Kapustę szatkujemy, wkładamy do miski, zasypujemy solą, mieszamy łapką i zostawiamy na co najmniej godzinę pod przykryciem.

przepis na kiszoną kapustę

Po upływie tego czasu odkrywamy i ścieramy do tego marchewkę i jabłko (jeśli używacie) oraz dodajemy kminek (również, jeśli lubicie, dla mnie brak kminku to nawet zaleta – do naszego domu ta przyprawa nie ma wstępu ;)). Całość przekładamy do wcześniej przygotowanego weka i porządnie dociskamy czystą piąchą. Nie boimy się! Ma być mocno. Przykrywamy lekko nakrętką i odstawiamy na kilka dni do szafki (zorientujecie się, kiedy będzie gotowe, po charakterystycznym zapachu). Codziennie przynajmniej raz dociskamy czystą łapką i nakłuwamy szpikulcem. Gdy już będzie gotowe, odstawiamy do lodówki i objadamy się bez skrupułów. 😉 Ja najczęściej jem prosto ze słoika.

przepis na kiszoną kapustę

A co z tego będziecie mieć poza wzmacnianiem odporności i niepodrabialnym, choć dość specyficznym, smakiem?

Jeśli to mało, to proszę uprzejmie: kapusta ma mnóstwo witaminy C, poza tym też: A, B, E, K, a nawet rutynę (co tłumaczy wzmacnianie odporności) – nawet wtedy, gdy nie jest ukiszona. Oprócz tego znajdziemy w niej siarkę (samo dobro dla włosów i pazurków), ale także wapń, magnez i potas (tego składnika często nam brakuje, chyba że jemy mnóstwo bananów). Podobno jest też wspaniała na kaca i zapobiega anemii. To wszystko jeszcze zanim zostanie ukiszona! Kiszenie wzbogaca ją jeszcze bardziej w witaminę C, a obecne w niej bakterie kwasu mlekowego oczyszczają nasze jelita z bakterii gnilnych. Ja jestem zdania, że jeśli się ma zdrowy przewód pokarmowy, to ma się zdrowe wszystko. Może więc warto o niego zadbać?

I jak, zachęciłam? Wypróbowałabym jeszcze czerwoną kapustę, bo podobno zawiera więcej antyoksydantów. A może Wy próbowaliście? Warto?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Ogórki kiszone „po dziadkowemu”
  2. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  3. Najlepsze domowe sposoby na przeziębienie
  4. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo

DIY Krem do rąk

DIY krem do rąk

Mój przepis na „krem” do rąk niewiele różni się od kremu do stóp – właściwie tylko jednym dodatkowym składnikiem, który zmienia mu konsystencję. No właśnie – nie powiem więc, że jest to właściwie masło (ze względu na brak tzw. fazy wodnej – do takich cudów jeszcze nie doszłam), bo jest to właściwie mus! W przeciwieństwie do masła, w które muszę się trochę wdłubać, aplikacja tego cudu jest bardzo prosta. Składnik ten to… skrobia kukurydziana. Nie powiem Wam, na ile szybko się wchłania, bo nakładam go na noc i zasypiam zanim zdążę to zaobserwować. 🙂

No to do dzieła!

Czego potrzebujemy?

DIY krem do rąk

  • Garnuszka, łyżki, słoiczka i szpatułki albo pałeczki do sushi
  • 50 g masła shea (możecie pokombinować z innym masłem)
  • 2 łyżek oliwy z oliwek
  • 2 łyżek oleju kokosowego
  • 10 g wosku pszczelego
  • 2 łyżeczek skrobi kukurydzianej (sądzę, że ziemniaczana też da radę)
  • Opcjonalnie: witamina E, olejek zapachowy (u mnie kokos i wanilia – super na zimę)

Wykonanie:

Masło shea, olej kokosowy i wosk pszczeli topimy w garnuszku – tylko do roztopienia ostatniego składnika. Trwa to tylko kilka chwil. Chwilę schładzamy, przelewamy do czystego słoiczka, dodajemy oliwę z oliwek, mieszamy pałeczką, wsypujemy skrobię kukurydzianą i znowu mieszamy.

DIY krem do rąk

DIY krem do rąk

Jak zobaczycie, że skrobia osadziła się Wam na brzegach słoiczka to zeskrobcie ją (zeskrobcie skrobię ;)) pałeczką. W miarę schładzania się i gęstnienia naszej mieszanki skrobia będzie opadać, a tego nie chcemy! Chcemy, żeby była jak najbardziej równomiernie rozprowadzona (inaczej nie będzie efektu musu). Na koniec dodajemy kilka kropel olejku eterycznego i witaminy E.

DIY krem do rąk

Ten krem gęstnieje dłużej niż krem do stóp, więc po kilkukrotnym przemieszaniu go w ok. 20-minutowych odstępach czasowych zostawiłam go do zgęstnienia na noc. A po nocy? Musik!

DIY krem do rąk

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂


Pozostałe DIY kosmetyki na moim blogu:

DIY: 2 sprawdzone i proste w wykonaniu kosmetyki

DIY Odżywczy krem do stóp

DIY Regeneracyjne masło do ciała na zimę (lub na “po-zimie”)