Od jakiegoś czasu moim postanowieniem jest „jeść bardziej roślinnie”. Nie powiem, że dla zdrowia, mimo że chciałabym, żeby tak było, ale niestety nie udowodniono, że niezaprzeczalnie lepiej jest stronić od produktów odzwierzęcych. Ba, rezygnując z nich zaczynamy mieć problemy z uzupełnieniem diety w niektóre witaminy i minerały – dla weganina ani rusz bez witaminy B12, ale także witaminy D. Resztę da się zbilansować, taka jest prawda. Na mnie nie działało też odstawienie nabiału, jeśli chodzi o jakąś poprawę stanu cery, więc nabiału nie odrzucam, a jedynie ograniczam. Dlaczego więc to wszystko? Tylko ze względów etycznych, światopoglądowych, jak zwał, tak zwał. Produkcja nabiału oraz mięsa nie jest humanitarna. No, nie jest. Pooglądajcie sobie coś na YouTube na ten temat, zdaje się jest film o tytule Cowspiracy, ale i wiele innych. Poczytajcie. Poza tym produkcja na taką skalę, na jaką jest prowadzona, jest po prostu szkodliwa dla środowiska – szczególnie hodowla krów, a wiadomo skąd jest mleczko, jogurciki i serki. Odsyłam Was do poczytania mądrzejszych niż ja – np. do Kasi Gandor.
Mój pogląd na to wszystko jest też taki, że lepiej ograniczać niż od razu wpadać w szał i mówić „nie będę jeść w ogóle produktów odzwierzęcych od dziś”. Oczywiście, oddaję weganom sprawiedliwość, uważam, że ich postawa jest chwalebna. Wydaje mi się jednak, że namawianie ludzi do tego, by całkowicie zrezygnowali z mięsa i nabiału mija się z celem. Choćby dlatego, że przekonując człowieka do rezygnacji z czegoś, co lubi, napotyka się prosty opór właśnie z tym związany – że to lubi. I że nie będzie całkowicie rezygnował z tego, co lubi. I to jest dla mnie normalna reakcja. Dlatego propozycja, żeby ograniczyć mięso czy tam nabiał wydaje mi się dużo bardziej delikatna i mogąca uczynić więcej niż walenie młotkiem po głowie i gderanie „nie jedz tego mięsa, nie pij mleka, krowy przez ciebie cierpią”. Mój Mąż, mięsożerca, któremu nigdy nie wierciłam dziury w brzuchu, żeby tego mięsa nie jadł, sam z siebie postanowił zrobić sobie semi-wegetariańskie tygodniowe wyzwanie. Może dlatego, że trochę w życiu na ten temat podyskutowaliśmy? Może dlatego, że kiedyś obejrzeliśmy film o tym, co się robi z „niepotrzebnymi” kurczaczkami płci męskiej? Może wpłynęły na to różne rzeczy.
Wiem tylko, że ludzi nie można naciskać, nie w tak ważnych sprawach. A jedzenie jest ważne, nie oszukujmy się. Ostatnio ludzie bardziej zwracają uwagę na to, co jedzą – ze względu na utrzymanie figury, ale też (w końcu!) – by zatroszczyć się o swoje zdrowie. „Na jedzeniu” spotykamy się z ludźmi, budujemy wokół tego relacje. Nic więc dziwnego, że bardzo przywiązujemy się do swojego sposobu żywienia i później bronimy go zaciekle jako jedyny słuszny. Dlatego to, czego nam potrzeba, to zdecydowanie więcej zrozumienia i otwartości na drugiego człowieka – w tej i w każdej innej sprawie. Fajnie, że są inicjatywy takie jak Meatless Monday w USA. My niby mamy postny piątek, ale przypominam, drodzy katolicy, ryba to także mięso, a kaszanka zawiera krew, która nie została wyciśnięta z marchewki. Czemu nie wykorzystać piątku do tego, żeby rzeczywiście jakoś sobie urozmaicić to menu i zrobić babę ziemniaczaną? Albo makaron z sosem pomidorowym i warzywami? Albo jakieś super-hiper-ekstra zdrowe danie z kaszą i jarmużem. Czy co tam bezmięsnego lubicie jeść. 🙂 Bo przecież jeśli chce się naprawić świat, najlepiej zacząć od siebie.
Ja dziś dania obiadowego nie proponuję, ale za to pastę kanapkową, która jest pyszna – o ile dobrze doprawiona – sycąca (na całą ilość w przepisie to 490 kalorii, 19 gramów białka i 18 gramów błonnika!) i podejrzewam, że całkiem zdrowa. No i jest po prostu śliczna. W pewnym momencie w trakcie miksowania zaczęła mi przypominać lody waniliowe z sosem malinowym. 😉 Przygotowanie jej wymaga trochę zachodu, ale warto.
Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka
Składniki:
- Pół szklanki ciecierzycy
- 1 spory burak
- 1 łyżka oliwy
- 2 ząbki czosnku
- Sok z cytryny
- Sól, pieprz, ewentualnie inne przyprawy (według uznania)
Przygotowanie
Ciecierzycę moczymy przez noc (lub 8-12 godzin). Następnie zmieniamy wodę i gotujemy ją około 2 godzin (ostrzegałam, że to wymaga zachodu – warto też po godzinie jeszcze raz zmienić wodę ;)), wyłączamy i zostawiamy w wodzie. Na żadnym etapie nie solimy ciecierzycy, nie ma takiej potrzeby. Buraka dokładnie płuczemy, zawijamy w folię aluminiową i pieczemy w piekarniku w ok. 200 stopniach przez mniej więcej godzinę. Wszystko zależy od buraka, ja zaufałam intuicji, ale można też wbić przez folię nóż, żeby sprawdzić, czy burak jest już miękki. Obieramy je ze skórki i miksujemy w blenderze z ciecierzycą, oliwą, czosnkiem, sokiem z cytryny i odrobiną wody z ciecierzycy. Wasz blender może się buntować, ale nie poddawajcie się. Co jakiś czas wyłączajcie go, mieszajcie i włączajcie jeszcze raz. Aż uzyskacie pastę, która będzie się nadawała do smarowania pieczywa. Przekładamy pastę do pojemnika, dodajemy sól, pieprz, mieszamy i wstawiamy do lodówki. Możecie zrobić więcej i część od razu zamrozić – potem wystarczy rozmrozić w lodówce.
Bon appétit. 😉 Jecie takie domowe pasty? Lubicie? A może macie jakiś przepis godny polecenia?
Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂
Co jeszcze może Cię zainteresować: