Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka i parę słów o tym, dlaczego czasem warto odpuścić sobie kotleta

pasta z ciecierzycy i buraka

Od jakiegoś czasu moim postanowieniem jest „jeść bardziej roślinnie”. Nie powiem, że dla zdrowia, mimo że chciałabym, żeby tak było, ale niestety nie udowodniono, że niezaprzeczalnie lepiej jest stronić od produktów odzwierzęcych. Ba, rezygnując z nich zaczynamy mieć problemy z uzupełnieniem diety w niektóre witaminy i minerały – dla weganina ani rusz bez witaminy B12, ale także witaminy D. Resztę da się zbilansować, taka jest prawda. Na mnie nie działało też odstawienie nabiału, jeśli chodzi o jakąś poprawę stanu cery, więc nabiału nie odrzucam, a jedynie ograniczam. Dlaczego więc to wszystko? Tylko ze względów etycznych, światopoglądowych, jak zwał, tak zwał. Produkcja nabiału oraz mięsa nie jest humanitarna. No, nie jest. Pooglądajcie sobie coś na YouTube na ten temat, zdaje się jest film o tytule Cowspiracy, ale i wiele innych. Poczytajcie. Poza tym produkcja na taką skalę, na jaką jest prowadzona, jest po prostu szkodliwa dla środowiska – szczególnie hodowla krów, a wiadomo skąd jest mleczko, jogurciki i serki. Odsyłam Was do poczytania mądrzejszych niż ja – np. do Kasi Gandor.

Mój pogląd na to wszystko jest też taki, że lepiej ograniczać niż od razu wpadać w szał i mówić „nie będę jeść w ogóle produktów odzwierzęcych od dziś”. Oczywiście, oddaję weganom sprawiedliwość, uważam, że ich postawa jest chwalebna. Wydaje mi się jednak, że namawianie ludzi do tego, by całkowicie zrezygnowali z mięsa i nabiału mija się z celem. Choćby dlatego, że przekonując człowieka do rezygnacji z czegoś, co lubi, napotyka się prosty opór właśnie z tym związany – że to lubi. I że nie będzie całkowicie rezygnował z tego, co lubi. I to jest dla mnie normalna reakcja. Dlatego propozycja, żeby ograniczyć mięso czy tam nabiał wydaje mi się dużo bardziej delikatna i mogąca uczynić więcej niż walenie młotkiem po głowie i gderanie „nie jedz tego mięsa, nie pij mleka, krowy przez ciebie cierpią”. Mój Mąż, mięsożerca, któremu nigdy nie wierciłam dziury w brzuchu, żeby tego mięsa nie jadł, sam z siebie postanowił zrobić sobie semi-wegetariańskie tygodniowe wyzwanie. Może dlatego, że trochę w życiu na ten temat podyskutowaliśmy? Może dlatego, że kiedyś obejrzeliśmy film o tym, co się robi z „niepotrzebnymi” kurczaczkami płci męskiej? Może wpłynęły na to różne rzeczy.

Wiem tylko, że ludzi nie można naciskać, nie w tak ważnych sprawach. A jedzenie jest ważne, nie oszukujmy się. Ostatnio ludzie bardziej zwracają uwagę na to, co jedzą – ze względu na utrzymanie figury, ale też (w końcu!) – by zatroszczyć się o swoje zdrowie. „Na jedzeniu” spotykamy się z ludźmi, budujemy wokół tego relacje. Nic więc dziwnego, że bardzo przywiązujemy się do swojego sposobu żywienia i później bronimy go zaciekle jako jedyny słuszny. Dlatego to, czego nam potrzeba, to zdecydowanie więcej zrozumienia i otwartości na drugiego człowieka – w tej i w każdej innej sprawie. Fajnie, że są inicjatywy takie jak Meatless Monday w USA. My niby mamy postny piątek, ale przypominam, drodzy katolicy, ryba to także mięso, a kaszanka zawiera krew, która nie została wyciśnięta z marchewki. Czemu nie wykorzystać piątku do tego, żeby rzeczywiście jakoś sobie urozmaicić to menu i zrobić babę ziemniaczaną? Albo makaron z sosem pomidorowym i warzywami? Albo jakieś super-hiper-ekstra zdrowe danie z kaszą i jarmużem. Czy co tam bezmięsnego lubicie jeść. 🙂 Bo przecież jeśli chce się naprawić świat, najlepiej zacząć od siebie.

Ja dziś dania obiadowego nie proponuję, ale za to pastę kanapkową, która jest pyszna – o ile dobrze doprawiona – sycąca (na całą ilość w przepisie to 490 kalorii, 19 gramów białka i 18 gramów błonnika!) i podejrzewam, że całkiem zdrowa. No i jest po prostu śliczna. W pewnym momencie w trakcie miksowania zaczęła mi przypominać lody waniliowe z sosem malinowym. 😉 Przygotowanie jej wymaga trochę zachodu, ale warto.

pasta z ciecierzycy i burakapasta z ciecierzycy i buraka

Pasta z ciecierzycy i pieczonego buraka

Składniki:

  • Pół szklanki ciecierzycy
  • 1 spory burak
  • 1 łyżka oliwy
  • 2 ząbki czosnku
  • Sok z cytryny
  • Sól, pieprz, ewentualnie inne przyprawy (według uznania)

Przygotowanie

Ciecierzycę moczymy przez noc (lub 8-12 godzin). Następnie zmieniamy wodę i gotujemy ją około 2 godzin (ostrzegałam, że to wymaga zachodu – warto też po godzinie jeszcze raz zmienić wodę ;)), wyłączamy i zostawiamy w wodzie. Na żadnym etapie nie solimy ciecierzycy, nie ma takiej potrzeby. Buraka dokładnie płuczemy, zawijamy w folię aluminiową i pieczemy w piekarniku w ok. 200 stopniach przez mniej więcej godzinę. Wszystko zależy od buraka, ja zaufałam intuicji, ale można też wbić przez folię nóż, żeby sprawdzić, czy burak jest już miękki.  Obieramy je ze skórki i miksujemy w blenderze z ciecierzycą, oliwą, czosnkiem, sokiem z cytryny i odrobiną wody z ciecierzycy. Wasz blender może się buntować, ale nie poddawajcie się. Co jakiś czas wyłączajcie go, mieszajcie i włączajcie jeszcze raz. Aż uzyskacie pastę, która będzie się nadawała do smarowania pieczywa. Przekładamy pastę do pojemnika, dodajemy sól, pieprz, mieszamy i wstawiamy do lodówki. Możecie zrobić więcej i część od razu zamrozić – potem wystarczy rozmrozić w lodówce.

Bon appétit. 😉 Jecie takie domowe pasty? Lubicie? A może macie jakiś przepis godny polecenia?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Wegańskie pasty do pieczywa z silken tofu
  2. Domowe mleko roślinne (z orzechów)
  3. Sycące, wegańskie chili na jesienne i zimowe chłody
  4. Curry z porem i ciecierzycą na pożegnanie zimy

Prosta recepta na szczęśliwe życie? Żyj i daj żyć innym

prosta recepta na szczęśliwe życie

Czasem myślisz sobie „fajnie byłoby, gdyby moje życie miało znaczenie, gdyby miało większy sens”. A następnie podążasz drogą samoudręczenia. „A po co ja poszedłem na takie studia?” „A dlaczego ja nie poszłam od razu po liceum do pracy?” „Dlaczego zaszłam w ciążę tak młodo?” „Dlaczego wciąż nie mam dzieci?” Tak, bo gdybyś był przedstawicielem Bardzo Ważnego Zawodu, np. lekarzem (ironia jest tu zaledwie cieniem, według mnie lekarz to naprawdę ważny zawód, jakim jest też zawód pielęgniarki; jak i kierowcy śmieciarki) mającym piątkę Niezwykle Utalentowanych Dzieci, to Twoje życie od razu byłoby lepsze. Idąc dalej: gdy zdążysz już wystarczająco mocno się udręczyć, to zaczynasz swoją udrękę przelewać na innych. A jak? Ano na różne sposoby. Ten, na którym chciałabym się dzisiaj skupić, to zwyczajne, podłe krytykanctwo.

Dlaczego krytykujesz?

Może mój tok myślenia jest błędny, nie wiem. I tak, to też jest krytyka. Krytyka Krytykanctwa. Moim zdaniem, jeśli ktoś jest szczerze zadowolony ze swojego jestestwa, swoich wyborów, poczynań, zalet i wad, jeśli jest z tym wszystkim pogodzony, to nie ma potrzeby, żeby krytykować innych. A już na pewno nie dla samego faktu krytykowania, który bardzo ściśle wiąże się z potrzebą podbudowania samego siebie. No bo, patrzcie, ten to dopiero się zachowuje! A to wstyd! Ja to jestem przy nim święty niczym Maryja Dziewica i JPII razem wzięci. Albo na przykład Matka Teresa. Odpowiedz sobie na niesamowicie ważne pytanie: o co Ci, kurde, chodzi, gdy bez ustanku krytykujesz innych? Dlaczego krytykujesz, że czyjś dom jest zbyt nieporządny? A może zbyt porządny? A to dzieci za mało, a to za dużo. A to kariera niewłaściwa, a to w domu „siedzi”. A to kota ma, gdy jest w ciąży. A to śmie publicznie piersią karmić. A to aborcję zrobiła, a to za dużo dzieci ma. A to mięsa nie je, a to je go za dużo. A to zblazowany mieszczuch, a to głupi wieśniak. I tak dalej, i tak dalej. Po jaką cholerę te wszystkie złośliwości?

Nie masz monopolu na ustalanie właściwego sposobu na życie

prosta recepta na szczęśliwe życie

Ty wiesz, że ja wiem, że Ty wiesz, po co to pleciesz. Wróćmy więc do początku. Jesteś tym, kim jesteś i masz takie życie jakie masz. Kropka. Weź się z tym pogódź. Albo coś z tym zrób. Ale nie poprawiaj sobie humoru głupawym krytykowaniem innych za to, jacy są. A może oni dobrze się czują w swoim zabałaganionym domu, a gdy przyjdą do Twojego prawie sterylnego, to czują się, jakby tu niczego nie można było dotknąć. Albo nie mają dzieci i w ogóle ich nie lubią. Albo mają troje i jeszcze jedno adoptowali, bo tak właśnie chcieli. Czujesz to? To ich uszczęśliwia. I nic Ci do tego. Ale to takie inne! O matko, matko. Nie, Twoja wersja życia nie jest najlepsza z najlepszych.

Etykietkowanie – sposób na przetrwanie w dżungli informacji

prosta recepta na szczęśliwe życie

Zdradzę Ci jeszcze jeden sekret: oceniasz ich po pozorach. Najczęściej. Ludzie są racjonalni, ale ta racjonalność nie zawsze objawia się rozsądkiem. Racjonalność każe nam ułatwiać sobie rzeczywistość. Informacje bombardują nas ze wszystkich stron, a my musimy przecież sobie z tym poradzić. Stąd powstają różne etykietki i stereotypy – bo łatwiej poruszać się w świecie, który sobie posegregowaliśmy.  Proponuję sobie trochę to życie na nowo utrudnić (no nie!) i pomyśleć. Na przykład: to, że ktoś ma bałagan, nie musi oznaczać, że jest leniwy (choć, patrz wyżej – nic Ci do tego, może lubi być leniwy, w końcu to jego dom). Może to oznaczać, że ma wyczerpującą pracę i zazwyczaj, gdy wraca do domu, to pada na twarz. Inny przykład: jakaś kobieta ma 35 lat, powiedzmy, jest żoną od lat dziesięciu i wciąż nie ma dzieci (skandal!). Może nie chce ich mieć. A może od tych 10 lat desperacko walczy o to, żeby zajść w ciążę. I pomyśl sobie teraz, co ona czuje, gdy jej dowalasz, że powinna je mieć, bo „już pora”, „bo zegar tyka”.

Nie będę już drążyć tego tematu, bo wiem, ze wiesz już, o co mi właściwie chodzi. A może jesteś po tej drugiej stronie? Tej, która słyszy słowa krytyki skierowane do kogoś bez sensu, a która nie może tego zdzierżyć? Wyraź to. Zapytaj „o co ci właściwie chodzi, człowieku, po co ta złośliwość”. Może pomożesz krytykantowi się zastanowić. A jeśli przeczytałeś/przeczytałaś ten krótki i – może jak na mnie mocno wredny – tekst i czujesz tego krytykanta w sobie, to spróbuj to przemyśleć, przeanalizować emocje, które kierują Tobą, gdy krytykujesz i co za tym stoi jeszcze głębiej.

Bo wiesz (niezależnie od tego, po której stronie jesteś), prawda ma to do siebie, że wyzwala. Może gdy odkryjesz, dlaczego tak zajadle krytykujesz innych ludzi (lub pomagasz komuś to odkryć), Twoje życie stanie się naprawdę lepsze? Może poczujesz się wyzwolony/wyzwolona? To nie ma nic wspólnego z tym, jaki zawód wykonujesz, ile masz pieniędzy, jakie wykształcenie, ile dzieci i czy masz w domu porządek. Naprawdę lepszym stajesz się wtedy, gdy zaczynasz akceptować, że każdy ma swój pomysł na życie. Małymi kroczkami, nie wszystko naraz. Ale od czegoś trzeba zacząć. Na przykład od tego, żeby spojrzeć życzliwym okiem na ludzi innych niż Ty. Gdy otworzysz umysł (na „inność”) i serce (na innych).

Czego gorąco Ci życzę.

Tego… oraz miłego weekendu. 🙂 W końcu nie jestem taka podła. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja
  2. Nie masz za grosz dystansu! Różnica między żartem a sarkazmem
  3. Jak to jest z tym posiadaniem?
  4. Dziecko, Ty nic nie wiesz o życiu!
  5. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi

5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo

dlaczego warto jeść sezonowo

Matko kochana, jaki człowiek jest zagubiony, gdy po dziesięciu dniach „wolności” powinien wrócić do swoich poprzednich działań! Znacie to? Muszę w przyszłości coś Wam napisać na ten temat, bo najlepiej przecież uczyć się na cudzych błędach. 😉 Ja tym razem zamiast dać sobie jeden dzień na rozruch, dałam aż cztery… Miałam w planach napisanie dwóch tekstów, zapomniałam do nich zrobić zdjęcia i zaczęłam panikować, że jak nie mam zdjęć, to nie powinnam nic pisać; pokażę, że jestem niezorganizowana. A teraz myślę sobie – ale dlaczego nie? Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Czasem trzeba wyjść ze strefy komfortu i zaryzykować. A może swoje zdjęcia dokleję tu później?

To może już na temat (w miarę ;)). Nasz urlop niespecjalnie się udał od strony pogodowej. Niestety, we wsi nad rzeką niewiele da się robić, gdy pada deszcz i jest po prostu zimno. Ileż można oglądać filmy i grać w planszówki. Po ostatecznym (milionowym) sprawdzeniu pogody (nadzieja, nadzieja!) i upewnieniu się, że nic z tego nie będzie, zrezygnowaliśmy z takiej formy spędzenia cennego wolnego czasu i pojechaliśmy do rodzinnego miasteczka. Większość czasu spędziłam na pomaganiu dziadkom – załatwianiu spraw, ogarnianiu domu itp. Dzięki temu, że mają ogródek wróciłam do Warszawy z naręczem botwinki. Nie mogę sobie wybaczyć, że wcześniej nie doceniałam bogactwa przydomowego warzywnego zagonka. Ani tego, że wcześniej nie doceniałam botwiny. Ani innych sezonowych warzyw i owoców. No, poza truskawkami.

dlaczego warto jeść sezonowo

Jak z pewnością zauważyliście, teraz sprawy mają się zupełnie inaczej. Staram się co miesiąc publikować listę sezonowych plonów natury i wykorzystywać je w swojej kuchni. Takie produkty warto docenić zwłaszcza latem, kiedy są one szczególnie wartościowe. No to dlaczego właściwie warto jeść sezonowo?

#1 Sezonowe owoce i warzywa są przepyszne

dlaczego warto jeść sezonowo

Czy trzeba lepszej rekomendacji? Pomyślcie sobie o polskich truskawkach jedzonych w czerwcu i o tych dziwnych, napompowanych nie wiem czym, uprawianych w jakichś dziwnych warunkach i nawet nie czerwonych, pojawiających się w sklepach wczesną wiosną lub nawet zimą. Pomyślcie sobie o świeżutkiej, młodej, słodkiej marchewce. O jagodach. O agreście. Albo o botwince właśnie. Nie bez powodu  hasło „smaki lata” od lat pojawia się na okładkach magazynów i portalach internetowych. A słyszał ktoś o smakach zimy? (Mandarynki? ;)) Zimę trzeba jakoś przetrwać na zapasach, dlatego cieszmy się smakiem soczystych, świeżych, lokalnych warzyw i owoców póki możemy. Następne dopiero za rok.

#2 Mają wspaniałe walory prozdrowotne

Im dłuższy czas mija od zerwania jakiegoś owocu bądź wyjęcia warzywa z ziemi, tym większe straty na ich wartości. Dlatego też zimowa marchew nie jest tak smaczna i wartościowa, jak ta młoda, lipcowa. Mogłabym tu oczywiście wymienić zawartość witamin we wszelkich lipcowych owocach, ale byłoby tego tak dużo, że pisałabym do jutra. O jagodach np. możecie sobie poczytać u Olgi Pietraszewskiej. Uwierzcie mi na słowo albo sprawdzajcie poszczególne owoce i warzywa sami.

#3 Oszczędzamy 🙂

Sezonowe produkty są po prostu tańsze bo nie musimy płacić m. in. za transport z odległych miejsc lub przechowywanie. Owoce dojrzewają i od razu są sprzedawane. Nie ma za co dopłacać.

dlaczego warto jeść sezonowo

Poza tym z sezonowych owoców i warzyw można zrobić wspaniałe i wartościowe przetwory. Można usmażyć konfiturę z malin (na gardziołko). Można ukisić ogórki, które są wspaniałym probiotykiem (a teraz nawet w Biedrze widziałam zestawy do kiszenia ogórków; i nie że jakieś z torebki, świeże!). Jesienią można zrobić przecier pomidorowy, puree z dyni, puree z jabłek… Albo można trochę nagiąć trzymanie się zdrowotności (chociaż wg wielu Polaków jest całkiem odwrotnie ;)) i zrobić nalewkę – z malin, aronii, pigwy, wiśni… A oszczędność na tym wszystkim będzie ogromna. Zwłaszcza jeśli porównamy jakość do ceny.

#4 Wspieramy lokalnych dostawców

Ja jestem zdania, że powinno się wspierać rodzimą gospodarkę i lokalnych dostawców. Tak po prostu.

#5 Troszczymy się o środowisko naturalne

Jak wiecie, jestem eko-wariatką, 😉 więc zawsze gdy mogę zachować się bardziej ekologicznie, staram się to robić. Jeśli chcemy jeść egzotyczne owoce takie jak kokosy, ananasy, czy dragon fruity, to musimy liczyć się z tym, że po pierwsze, w cenie owocu będzie transport, więc sam owoc będzie droższy, a po drugie, transport przyczynia się do zanieczyszczania powietrza. ERGO: im mniejszy popyt na kokosa, tym rzadszy transport, tym mniej zużytego paliwa i niższe zanieczyszczenie powietrza. Zapomnijcie o myśleniu, że Wasze jednostkowe działanie nie przyczyni się do uratowania środowiska. Nie jestem apolityczna, więc powiem tak: 50 procent Polaków nie poszło na wybory parlamentarne. Duża część z nich myślała „mój głos się i tak nie liczy” albo nie chciało im się ruszyć tyłka, przez co większość w parlamencie i całkowitą swobodę decydowania (jakiej jakości są jej decyzje pozostawiam już Wam pod rozwagę) uzyskała partia, na którą głosowało 19 procent Polaków!  Także tyle na temat tego, że jednostkowe działanie się nie liczy.


Pamiętajcie, że nie chodzi o to, by zwariować i nigdy nie kupować niczego, co nie jest lokalne, polskie i sezonowe. Ja jem banany. Codziennie. Zdarza mi się kupować sok pomarańczowy, zwłaszcza zimą.  Wolę ciecierzycę od fasoli. Piję wodę z cytryną. Umiar i docenienie tego, co mamy pod nosem, to chyba główna myśl, którą chciałabym, żebyśmy wszyscy się kierowali. To co? Lecicie po jagody?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 8 prostych i tanich sposobów na to, jak być eko, cz. I
  2. 8 prostych i tanich sposobów na to, jak być eko, cz. II
  3. Dlaczego nie obchodzę Dnia Ziemi
  4. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

„Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia

motywacja do odchudzania

Nazywam się Magda, ćwiczę i staram się jeść zdrowo od jakichś dwóch lat. Moją pierwszą motywacją do tych działań było zrzucenie paru nadprogramowych kilogramów, z którymi źle się czułam.

I schudłam, o czym napisałam tutaj. Wtedy jednak myślałam, że to te cyferki na wadze i centymetry na miarce decydują o moim wyglądzie i o tym jak się czuję. Celowo zaczynam w ten sposób, bo chcę pokazać Wam, że już tak nie jest. Moim zdaniem motywacja tego typu – by wyglądać idealnie pięknie bosko i, co gorsza, lepiej niż inne dziewczyny/ faceci – jest dobra na początek. Żeby w ogóle ruszyć z miejsca. Jeśli oczywiście nic innego Was nie rusza. Taka motywacja jest prosta. Bo widać rezultaty, co daje jeszcze większą motywację do ćwiczeń i przygotowywania zdrowych posiłków. Jednak jest ona też próżna. Dlatego uważam, że później (lub nawet od początku) warto skupić się na innych korzyściach ze zdrowego stylu życia.

Ale po kolei.

Wiecie kiedy przestałam obsesyjnie pilnować tego co, ile i jak często jem? Kiedy zobaczyłam swoje żebra na dekolcie. Nie chodzi nawet o to, że byłam chuda jak patyk, nie. Schudłam do 57 kg przy wzroście 165 cm. Teraz ważę jakieś 60, ale nie to jest najważniejsze – to tylko cyferki. Najważniejsze jest to, że dobrze się czuję w swoim ciele. Najwidoczniej, mimo że moja najniższa zalecana waga to 55 kg (wg BMI), to nawet 57 było już zbyt mało przy mojej budowie.

Jakoś tak już mam, że chudość mi się nie podoba. Wiem, że znajdą się i jej amatorzy, nie chodzi mi tu o krytykę bardzo szczupłych ludzi. Ewentualnie mogłabym się przyczepić do wymagań społecznych, a właściwie pierwotnie reklamowych, że piękno = chudość. Jednak to, czym jest dla mnie piękno, zostawiłabym w ogóle na inny raz, bo tekst by mi tu się niemiłosiernie wydłużył i nie chcielibyście/ chciałybyście już go dalej czytać. 😉 Chcę tutaj tylko powiedzieć o swoim mechanizmie obronnym, który chronił mnie przed skościotrupieniem i padaniem z wyczerpania.

Nie da się długo ćwiczyć dużo i jeść mało. Teraz jem sporo i ćwiczę regularnie, bo to polubiłam. Nie robię jednak paniki, jeśli zdarzy mi się zjeść coś niezdrowego albo danego dnia nie ćwiczyć wcale. Albo kilka dni, bo mam zbyt dużo na głowie. Jesteśmy tylko ludźmi, nie możemy się katować, jeśli chcemy się dobrze czuć. I niniejszym oświadczam, że nigdy nie zrezygnuję całkowicie z czekolady, ciast, domowych pierogów, placków i babki ziemniaczanej!

No dobra, zamanifestowałam, więc teraz może podpowiem Wam, jaka według mnie może być zdrowa motywacja.

#1 Ładnie podkreślone mięśnie, zamiast liczenia na spadającą wagę

Zacznę od czegoś prostego. Ogólnie uważam, że nadal jest to powód dosyć próżny, ale się nada na początek dla opornych. 😉 Zarysowane mięśnie nie tylko ładnie wyglądają, ale też świadczą o sile, a siła jest w życiu przydatna, umówmy się. Zdecydowanie nie jestem jedną z tych kobiet, które boją się podnieść coś ciężkiego. Jest takie powiedzenie „umiesz liczyć, licz na siebie”. O ile staram się myśleć pozytywnie i wierzyć w ludzi, to uważam też, że trzeba pamiętać, że nie zawsze znajdzie się ktoś, kto nam pomoże, gdy będzie trzeba coś zrobić już, natychmiast, i trzeba będzie to zrobić samodzielnie. I wtedy mięśnie się przydadzą.

A propos wagi, zachęcam do obejrzenia tego filmiku z YouTube. 🙂

#2 Dobre samopoczucie i kondycja, zamiast idealnej figury

Idąc dalej tropem myślenia długoterminowego, bo przecież przezorny zawsze ubezpieczony (ale dziś jadę tymi powiedzeniami ;)), pomyślcie sobie o tym, że warto po prostu o siebie zadbać. Nie starajcie się spełnić jakichś chorych wymagań na temat swojego wyglądu, a najlepiej wykopcie je na zawsze ze swojej głowy. Niech się lepiej zapełni czymś ciekawszym. 😉 Zamiast tego, zacznijcie wysiadać z autobusu przystanek wcześniej, wchodzić po schodach i w końcu ćwiczyć, a zobaczycie, że to Wam zacznie poprawiać humor! Zobaczycie, jak dobrze, zaczniecie się czuć. A jeśli dorzucicie do tego trochę owoców, sałatek i pełnowartościowych zbóż, takiego prawdziwego jedzenia, to poczujecie też  ogromną wdzięczność ze strony układu trawiennego. 😉 A waga? Spadnie przy okazji.

#3 Zapobieganie chronicznym chorobom, zamiast szczupłości na pokaz

motywacja do odchudzania

No dobra, lecimy dalej. Kolejnym sposobem na przekonanie się do przejścia na zdrowy styl życia jest wejrzenie w szklaną kulę i zastanowienie się nad swoją przyszłością. Chociaż tak naprawdę wystarczy spojrzeć na zniedołężniałych starszych ludzi, których w Polsce jest tak wielu, i takich, którzy mogliby być wzorem do naśladowania nawet i dla młodych osób, jak nasz polski Dziarski Dziadek, czy moja ulubiona joginka Tao. Po starszych ludziach najlepiej widać, jak „procentują” niezdrowe nawyki. Wysoki cholesterol i ciśnienie tętnicze, cukrzyca, choroby serca… Uczmy się na ich błędach. Swoją drogą, nawet w młodym wieku mogą nas dopaść konsekwencje, np. próchnica albo zadyszki. Nie wiem, jak Wy, ale ja tak nie chcę. To jest jeden z moich największych motywatorów – lęk przed zniedołężnieniem na starość. Nie chciałabym być nigdy dla nikogo ciężarem.

#4 Uelastycznianie mięśni i stawów tu i teraz, zamiast oczekiwania na „bikini body”

Ten punkt dotyczy stricte ćwiczeń fizycznych, choć dieta także ma w pewnej mierze wpływ na elastyczność stawów. Ja jednak zauważyłam, że gdy poćwiczę jogę, pilates albo popływam, to wszystkie moje mięśnie, ścięgna itd. się rozluźniają, a jednocześnie wzmacniają. Myślę, że jest to w obecnych czasach szczególnie ważne. Całymi dniami siedzimy przed komputerem, albo pochylamy się nad smartphonem, ale też nad książką i notesem – nie zwalajmy wszystkiego na technologię. Zmuszenie swojego ciała do tego, by powyginało się w trochę inny sposób przeciwdziała bólom pleców czy przygarbieniu, ale też ogólnie korzystnie wpływa na układ kostny, ale i… pokarmowy czy oddechowy. Przykład? Prostując się i otwierając klatkę piersiową, zmniejszamy nacisk na narządy trawienne, ale i płuca. Nie bez powodu najlepiej śpiewa się na stojąco. 🙂

I jak? Znaleźliście coś dla siebie wśród tych pomysłów? Przekonałam Was trochę do zmiany spojrzenia na „odchudzanie”? Obecnie, to słowo mogłoby dla mnie nie istnieć. Bo ja się nie odchudzam. Ja o siebie dbam. Pamiętajcie, że wszystko, co robicie, robicie przede wszystkim dla siebie. A może macie jakąś swoją motywację, o której tutaj nie napisałam? Dajcie znać. 🙂

* Źródło zdjęcia tytułowego: https://www.facebook.com/MotherWiseLove/

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  2. Czym jest dla mnie piękno?
  3. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  4. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi

Dzień bez opakowań foliowych – dzień święty trzeba święcić

dzień bez opakowań foliowych

W tym roku już po raz ósmy będziemy obchodzić dzień bez opakowań foliowych. Inicjatywa ta powstała dzięki łódzkiemu działaczowi – Krzysztofowi Piątkowskiemu, który 23 stycznia 2008 roku złożył obywatelski projekt ustawy zakazujący ich dystrybucji. Projekt upadł, ale idea pozostała. Tak więc już w sobotę macie szansę wziąć udział w tej pięknej akcji. Mam nadzieję, że fakt, że będzie to właśnie sobota pomoże Wam w realizacji takiego postanowienia – większość z Was najprawdopodobniej pójdzie na zakupy prosto z domu, więc łatwiej będzie pamiętać o wzięciu wielorazowej torby, wiklinowego koszyka, plecaka czy – popularnego ostatnio – wózeczka na zakupy.

Z czego właściwie jest ta torba?*

Foliowe torebki składają się z polietylenu, czyli jednego z organicznych polimerów. Ale niech Was nie zmyli nazwa „organiczny”, bo wcale nie musi to się wiązać łatwością rozkładu i tym podobnymi sprawami. Jest to polimer syntetyczny, czyli taki który nie występuje naturalnie, ale jest sztucznie otrzymywany ze związków chemicznych zwanych monomerami. Głównym źródłem otrzymywania jest ropa naftowa. Wspaniałości, no nie? Wyobraźcie sobie, że został on wynaleziony pod koniec XIX wieku! Czy XIX wiek kojarzy Wam się z plastikiem? Mi zupełnie nie, ale to tylko pokazuje, jak mało wiemy o naszej przeszłości. Sama torebka foliowa została wynaleziona w 1965 roku, a my już nie potrafimy się bez niej obejść…

Dlaczego torba foliowa jest tak bardzo szkodliwa dla środowiska?

dzień bez opakowań foliowych

Może na początek kilka faktów.

W 2002 roku na świecie wyprodukowano 204 mln ton tworzyw sztucznych. W 2013 było to już 299 mln ton. Obecnie przekroczyliśmy 311 mln. Poważnie zaczynam wierzyć w możliwość utonięcia w śmieciach, jak to wdzięcznie przedstawili twórcy filmu Wall-e. Według danych z 2014 roku Polska zajmuje niechlubne 7. miejsce w Europie, jeśli chodzi o zapotrzebowanie na tworzywa sztuczne. Jedyne co nas tłumaczy, to chyba liczba ludności naszego kraju… Torby polietylenowe stanowią 17,5% zapotrzebowania na tworzywa sztuczne. I wiecie co? Pozostałe plastiki nie są takie złe, bo albo łatwo ludzi zachęcić do ich recyklingu, albo da się je wielokrotnie użytkować. A ilu z Was plastikową torebkę używa wielokrotnie (szczególnie taką, którą zawiązujecie w supełek i przychodząc do domu bezceremonialnie rozrywacie i wywalacie na śmietnik, i to wcale nie do „plastików”)?

Milusie dane przestawiają, że odzysk odpadów w sztucznych wyniósł w 2014 roku 69% (w Polsce ok. 44%). A ja Wam powiem inaczej. Trzydzieści jeden procent (w Polsce ok. 56%) jest „składowana”. I teraz, co znaczy wdzięczne słowo składowana? Pewnie jakaś tam część leży na wysypisku śmieci. A gdzie „składowana” jest cała reszta? Część beztrosko fruwa sobie na ulicach, łąkach i lasach. Część malowniczo powiewa na drzewkach. Ale znajdziecie je też „składowane” w żołądkach różnych zwierząt, np. wielorybów, żółwi morskich oraz wiele innych ssaków i ptaków. To ci dopiero sielanka. Ja się naprawdę bardzo cieszę, że odzysk materiałów sztucznych wzrasta, naprawdę. Że ludzie mają taką świadomość środowiskową i w ogóle. Jednak nadal jest to niedostateczne, skoro znajdujemy na morzach wielkie plamy śmieci. I po co ta wielka produkcja, skoro odzysk jest coraz większy?

I pewnie Wam się wydaje, że nie macie na to wpływu? No tak, tak, Wasz głos się nie liczy, jak w wyborach, wiadomo. A potem wszyscy są zdziwieni, bo o losie Narodu zdecydowało 50 procent obywateli. Ale Wasz głos się nie liczy. Tak. Ludzie, kochani WSZYSTKO jest robione dla Was, i pod Was. Oczywiście w międzyczasie pierze się nam wszystkim mózgi, że bez tych torebek foliowych to się po prostu nie obejdziemy, no. To ja się pytam – jak do tego 1965 roku wytrzymaliśmy, co? Każda osobista decyzja o zredukowaniu ilości wykorzystywanych foliówek ma znaczenie. Każda.

Plastikowe torby bio wcale nie takie bio?

Torby plastikowe mogą rozkładać się nawet przez kilkaset lat, a używacie ich – w przypadku rozerwania i/lub wywalenia ich do śmieci od razu po przyjściu ze sklepu – jakieś pół godziny. W związku ze wzrostem świadomości środowiskowej, producenci folii postanowili wyjść naprzeciw społecznym oczekiwaniom i połączyć komfort użytkowania z biodegradowalnością, wprowadzając na rynek torebki z zawartością „d2w”. A to taka substancja, która ma przyspieszyć proces degradacji materiału nawet do 60 dni. Przy czym rozkład powinien nastąpić w warunkach kompostowni. A tego już nikt nie wie. Poza tym taka biodegradacja powoduje uwolnienie do atmosfery gazów cieplarnianych (dwutlenku węgla i metanu). No i takie torby nie nadają się już do recyklingu – ze względu na ten bio-dodatek. Z kolei w normalnych warunkach te torby zwyczajnie się rozsypują, a nie rozkładają i polietylen pozostaje. Wniosek z tego taki, że jest nadzieja, ale na razie ciągle to nie jest jeszcze strzał w dziesiątkę.

Alternatywy?

Torba papierowa

dzień bez opakowań foliowych

W (relatywnie) starych amerykańskich filmach możemy zobaczyć ludzi, którzy przemierzają drogę ze sklepu do domu z papierowymi torebkami. W STANACH. Narzekamy na ten kraj, że jest źródłem wszelkich głupot, niekorzystnych dla środowiska i ludzi rozwiązań, i w ogóle zgnilizny, a zapominamy o tym, że to tam powstają też te niezwykle korzystne rozwiązania. W Polsce w niewielu sklepach można taką torbę nabyć – jestem pewna, że w Lidlu i bodajże w Marcpolu. Nie jest to ogromny koszt, bo ok. 40 groszy, a taka torba jest bardziej przyjazna środowisku, a i można ją jeszcze kilka razy użyć, np. jako pojemnik na recyklingowe śmieci. Ja takie torby właśnie w taki sposób wykorzystuję. Cieszy mnie też fakt, że aby kupić pieczywo nie muszę brać torebki foliowej, bo mogę też sięgnąć po papierową. Niestety część z nich ma plastikowe „okienko”, czego kompletnie nie rozumiem, bo aby zajrzeć do takiej torebki wystarczyłoby ją po prostu rozchylić. No, ale to już coś. [EDIT 2017 rok: teraz używam worka na pieczywo] Z kolei większe warzywa i owoce możecie po prostu wziąć luzem. Nie ma powodu, żeby korzystać z foliówki – chyba, że jest to np. bardzo miękki pomidor, który mógłby się Wam zgnieść i zapaćkać torbę.

Torba płócienna – wielokrotnego użytku

No właśnie. To jest najlepszy wybór. Oczywiście dobry jest też plecak (a do tego najlepszy dla zdrowia!), czy też koszyk wiklinowy. Jeśli jednak jesteście aktywnymi (lub eleganckimi – lub jedno i drugie) kobietami, to zakładam, że wychodząc z domu bierzecie ze sobą po prostu torebkę. Możecie do niej bez problemu włożyć torbę na zakupy i mieć ją zawsze przy sobie. Ja myślałam, że będę zawsze o tym pamiętać, ale czasem zdarza się, że przypomnę sobie o zakupach, gdy już wyjdę z domu, no i klops. Kończy się na foliówce. Tak, nie jestem święta i idealna w każdym calu. Dlatego postanowiłam sobie, że do każdej używanej przeze mnie torebki włożę jedną torbę płócienną. Takie torby można teraz kupić właściwie wszędzie – możecie dostać z jakimś logo firmy, kupić z okazji jakiejś imprezy albo zamówić sobie w internecie taką, jaka będzie spełniała Wasze wyszukane oczekiwania. Wybór jest ogromny.

Torbę możecie też wykonać ze starego T-shirta lub dżinsów – przykłady (a także trochę więcej informacji) znajdziecie tutaj.

No i jak? Zachęciłam Was trochę? Spróbujcie choćby tego jednego dnia, to nie jest takie trudne, jak się na początku wydaje. Wystarczy odrobina refleksji i trochę mniej działania na autopilocie.

* Ten akapit powstał przy nieocenionej pomocy mojego Narzeczonego (chemika), za co jestem mu bardzo wdzięczna. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Ekologiczny domowy proszek do prania
  2. 5 doskonałych powodów, by zacząć jeść sezonowo
  3. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  4. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  5. Dlaczego nie obchodzę Dnia Ziemi