Kochaj swoje ciało | 52 Tygodnie Pozytywności

jak zaakceptować swoje ciało

Tak, swoje, właśnie swoje. Nie Beyonce, nie Shakiry, nie Jessiki Alby. Masz jedno życie, jedno ciało i jedno zdrowie. Szanuj je.

Z całą pewnością ten tekst i ten tydzień dedykuję kobietom. Może to stereotyp, ale wydaje mi się, że Panowie w większości jednak trochę mniej przejmują się swoim wyglądem. Jestem pewna, że są i tacy, dla których jest on bardzo ważny, ale mam wrażenie, że w naszej kulturze to oni są pod tym względem dyskryminowani – no bo co z nich za baby, że chcą dobrze wyglądać. Ja bardzo kibicuję niestereotypowemu myśleniu, więc, Panowie, dbajcie o siebie i nie dajcie sobie wmówić, że to niemęskie. Jeszcze tego brakowało, żeby pokolenie Januszy, których dbałość o jakość swojego życia, decydowało o tym, co jest dla Was dobre! Koniec dygresji. Tekst dedykuję kobietom, bo łatwiej mi z nimi empatyzować, bo wiem, w co w nas próbuje wtłoczyć medialna sieczka i wiem, jak trudno w tym wszystkim się odnaleźć i dać sobie prawo do akceptacji swojego ciała.

Beyonce nie urodziła się Beyonce

Lubimy patrzeć na gwiazdy i im zazdrościć, oj lubimy. Jasne, Beyonce ma talent, ale i nad swoim głosem musi pracować. Nie mówiąc już o układach choreograficznych, które musi opanowywać do perfekcji do swoich teledysków i koncertów. Ale o ciele miało być. Wydaje nam się, że ona ma takie idealne ciało naturalnie. A prawda jest taka, że naturalnie to ona ma pewien typ figury. Nad całą resztą musi ostro pracować. Kiedyś czytałam o tym, jak to przed koncertami ćwiczy po 5 godzin dziennie. Nie wiem, na ile jest to prawdziwe, ale na pewno prawdziwe jest to, że przeciętna zjadaczka chleba nie ma tyle czasu na pracę nad swoim ciałem. Nie wiem też, ile Beyonce je, ale wiem, ile jadła Cassey Ho z Blogilates przed jakimś konkursem fit modelek. 1000 kalorii. Sama po latach przyznała, że było to głupie.

Nie mogłam się oprzeć i zamieszczam tu jej cudny teledysk z utworem, do którego tekst napisała Sia. Bardzo a propos.

Cellulit jest normalny

Kiedy usiadłam do pisania tego tekstu, próbowałam znaleźć jakieś źródło w internecie, do którego mogłabym się odwołać pisząc o cellulicie. I czego się dowiedziałam? Że cellulit to „problem”, „defekt kosmetyczny” i generalnie powinnam się go pozbyć. Co za bzdura. Dwa lata temu, gdy byłam w najlepszej formie w całym swoim życiu, ciągle miałam cellulit! Mniejszy, fakt, bo zdrowe odżywianie, szczotkowanie na sucho i ruch go redukują, ale nadal był. Poszukując dalej na szczęście znalazłam wyjaśnienie: „Cellulit zaś tak naprawdę jest po części (?) naturalnym efektem budowy tkanki łącznej (pytajnik i podkreślenie – moje) i redukuje się go głównie ze względów estetycznych (…)”. Jak pisałam – można go ograniczyć, owszem, ale nie jest to proste. W kobiecym ciele włókna kolagenowe układają się w taki sposób, że po prostu jest to widoczne. Podobno ma go 90 proc. kobiet, co sprawia, że chyba można go uznać za normalny, nie? Ale pomyślcie, jaka to by była strata dla wielkich koncernów kosmetycznych, które oferują kremy mające rzekomo go zmniejszać, gdyby kobiety pogodziły się ze swoim naturalnym wyglądem. Światem rządzi pieniądz, pamiętajcie o tym.

Włosy na kobiecym ciele są NORMALNE

Wiecie, że golenie się przez kobiety jest całkiem nowym wymysłem? Kobiety starsze ode mnie o mniej więcej 50 lat wcale tego nie robiły. No, może niektóre, ale na pewno nie było to powszechne. I mówię tu o nogach. Tzw. „okolic bikini” czy pach nie goliło się jeszcze w latach 80. (poprawcie mnie, jeśli się mylę). Nie chcę być hipokrytką – sama lubię mieć ogolone nogi i ogólnie uważam, że jest to estetyczne. Nie zmienia to faktu, że jeżeli nie będę miała na to czasu, to będę miała te nogi nieogolone. I nikt mnie nie będzie wyzywał z tego powodu od babochłopów, bo ja się bezwłosa nie urodziłam. Podobnie jak każda inna kobieta, która chodzi po tej planecie. No dobra, Azjatki z pewnością mają mniej włosów, bo takie mają przystosowanie ewolucyjne, ale Panowie Azjaci też. To pewnie Azjaci są kobietami? Same widzicie absurd tego rozumowania 🙂

Masz prawo mieć swoje priorytety

I masz prawo nie mieć czasu na to, żeby ogolić nogi. I dobrze, olej to. Czasem są ważniejsze sprawy niż ogolone nogi i super ekstra wypięty tyłek. Weź załóż kieckę i się nie przejmuj, kobieto. A jak masz problem, że masz kilkumilimetrowe odrosty włosków na nogach, to załóż długą kieckę. Albo miej w nosie. Czas, by mężczyźni zrozumieli, że nieskazitelny wygląd nie jest priorytetem każdej kobiety.

Nie musisz być taka, jak inne

jak zaakceptować swoje ciało

Jesteśmy różne. I różni. I dlatego świat jest piękny. Słyszałaś, że zakochujemy się właśnie w defektach, a nie w perfekcji? Bo perfekcja jest nudna. A jeśli chcesz się doskonalić – niezależnie od tego, w jakim zakresie, to nigdy nie porównuj się do innych. I jeśli chcesz z kimś konkurować, to zawsze ze sobą z wczoraj.

Nie jesteś ozdobą świata, którym rządzą mężczyźni

I nie bądź nią. Jesteś kimś o wiele, wiele cenniejszym. Jesteś niepowtarzalnym człowiekiem. Nie musisz zawsze nosić głębokich dekoltów i obcisłych sukienek. Możesz założyć dres, jeśli czujesz się w nim dobrze. To Ty decydujesz. Maluj się – jeśli czujesz się wtedy lepiej – albo nie – jeśli nie lubisz. Jeśli chciałabyś, ale nie umiesz, to włącz YouTube albo poradź się koleżanki. Ty decydujesz.

A na koniec:

Nie musisz chcieć być idealna

Ale musisz być przygotowana na to, że innym może się to nie podobać. Ja np. przyznaję otwarcie: nie lubię być ściśnięta w pół na małym siedzeniu w metrze, bo siedzi obok mnie ktoś, komu jedno siedzenie nie wystarczy. Ale również nie lubię, jak jakiś chłop rozwala nogi i łokcie, i też jestem ściśnięta. Lepiej więc nie doprowadzać się do takiego stanu – to jest też dla Waszego zdrowia, ja nie mówię tego ze złośliwości, bo ostatecznie jak mi nie pasuje jakieś miejsce to zawsze mogę się przesiąść albo po prostu wstać. Czasami ktoś nie może schudnąć. Lajf. Ale generalnie, jeśli Wam z tym dobrze i jeśli czujecie się zdrowo, to wszystko jest w porządku 🙂

Zadanie #17 Doceń swoje ciało

Na początek małe wyjaśnienie – ten wstęp to nie jest żadne przyzwolenie na żarcie byle czego w nie wiadomo jakich ilościach i totalny brak ruchu. Nie. Pamiętaj, że Twoje ciało, to nie jest śmietnik. Twoje ciało to jest dom, w którym mieszka Twoja wspaniała osobowość, a o dom trzeba dbać. Założę się, że chcesz być sprawna na starość. Ja na przykład chcę. Dlatego zawsze staram się – choć, przyznaję, że nie zawsze się to udaje – jeść zdrowo i zapewniać sobie optymalną dawkę ruchu. Widzę starszych ludzi, którzy podobno żyli w takich wspaniałych, zdrowych czasach, jedli to i tamto i „jakoś żyli”. Widzę to, w jakim są teraz „zdrowiu”. I mnie to „jakoś” nie przekonuje. Bo ja nie chcę żyć „jakoś”. Nie wyobrażam sobie, że nagle będę miała te 60 lat i nie dam rady robić tego, co chcę robić. Wolę do tego „jakoś” dodać końcóweczkę „-ć” i brać przykład z inspirujących starszych osób (już nie raz wspominałam tutaj Antoniego Huczyńskiego i Tao Porchon-Lynch). Proponuję więc następujące kroki do okazania miłości swojemu ciału:

#1 Bezwarunkowo zaakceptuj swoje ciało takim, jakie jest teraz

Wiem, że to trudne. Ale – jak pisałam na początku – to jedyne ciało jakie masz, więc traktuj je z szacunkiem, na jaki zasługuje.

#2 Pomyśl, co możesz dla niego zrobić, żeby jeszcze lepiej dla Ciebie pracowało

Przykłady: pić dziennie 2 szklanki wody więcej, zacząć codziennie ćwiczyć po 30 minut, raz w tygodniu wyjść na basen albo na rower, chodzić na spacery, wchodzić po schodach zamiast wjeżdżać windą czy ruchomymi schodami, medytować 10 minut dziennie albo znaleźć inny sposób na odstresowanie.

#3 Przejrzyj swoją szafę krytycznym okiem

I wcale nie chodzi o to, żebyś zostawiła tam tylko to, co jest modne, eleganckie itd., ale o to, żeby TOBIE podobały się ubrania, które w niej są i żeby TOBIE odpowiadało to, jak w nich wyglądasz. Jeśli będziesz się czuć dobrze w swoich ciuchach – to będzie widać. 🙂 Nieważne czy wybierzesz sukienkę i szpilki, czy dresy i sportowe buty.

#4 Pomyśl o indywidualnych kwestiach, które pomogą Ci czuć się lepiej w swoim ciele

Powtarzam, każda z tych rzeczy dotyczy TYLKO Ciebie, więc jeśli nie odczuwasz potrzeby się nią zajmować, to tego nie rób. Przykłady? Ja np. od razu lepiej się czuję, gdy mam pomalowane paznokcie. Lubię też czuć się wypielęgnowana (balsamami, kremami, olejami). Zastanów się, czego Tobie brakuje.

#5 Zaakceptuj to, co naturalne

jak zaakceptować swoje ciało

Natomiast nigdy nie walcz za wszelką cenę z takimi rzeczami jak zmarszczki, cellulit, blizny, pociążowe rozstępy czy kształt i wielkość Twoich piersi. Te wszystkie „rzeczy” składają się na Ciebie i są naturalne dla kobiety (albo dla człowieka w ogóle – jak zmarszczki czy blizny). Nigdy się ich nie wstydź. Nie wstydź się założyć krótkich spodenek, gdy jest upał, z obawy, że kogoś swoim cellulitem urazisz. Nie wstydź się, że nie masz idealnie okrągłego i tak dużego biustu, jak ma Twoja koleżanka. A może ona zazdrości Ci Twoich długich nóg albo pięknego uśmiechu? Albo łatwości nawiązywania kontaktów? Każda z nas ma w sobie coś pięknego – nie róbmy z siebie chodzących kalk.

Jestem przekonana, że nie wyczerpałam tematu i że na ten temat mogłabym założyć całego bloga. Dlatego jeśli chcecie coś dodać do tego, co napisałam – walcie śmiało. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Ostatnie teksty z tego cyklu:

  1. Dlaczego warto czytać książki o rozwoju osobistym | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Schematy i nawyki – czy to zawsze dobra droga? | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Nie rób z siebie męczennika | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Kup coś, co dawno za Tobą chodzi | 52 Tygodnie Pozytywności

Pozostałe znajdziesz w zakładce: 52 Tygodnie Pozytywności

A na dokładkę: Terror pozytywności?

Kup coś, co dawno za Tobą chodzi | 52 Tygodnie Pozytywności

robienie zakupow nie jest takie zle

Znacie uczucie chęci posiadania czegoś, któremu jednocześnie towarzyszy moralizatorski głosik z tyłu głowy: nie kupuj tego, to ci wcale nie jest potrzebne albo zastanów się i wróć do tego później? No więc ja je znam i nie wierzę w to, że jestem w tym osamotniona. I temu właśnie poświęcam ten tydzień.

Po ostatnim moim tekście na pewno już zorientowałyście/zorientowaliście się, że czasami mam mętlik w głowie związany z różnymi hasełkami motywacyjnymi i innymi poradami, jak tu lepiej żyć. Sprawa z kupowaniem sobie rzeczy jest u mnie podobna. Bo z jednej strony mamy np. hasło ciesz się z małych rzeczy, a z drugiej rzeczy nie przynoszą szczęścia – szczęście przynoszą chwile. Do materializmu mi daleko, nie uważam, że marka sama w sobie coś znaczy (no chyba że jest sprawdzona, jak w przypadku butów sportowych), nie mam parcia na gromadzenie rzeczy, ani podążanie za modami, ale wydaje mi się, że właśnie czasem przeginam w drugą stronę i trochę się umartwiam. Może nie po całości, ale jednak trochę.

Zapominam o zasadzie złotego środka

Ok, nie wszystko muszę mieć. Są rzeczy, których naprawdę potrzebuję i są takie, które są zbytkiem. Czasami jednak nie jestem pewna do której szufladki w swojej głowie upchnąć daną rzecz i gdzieś tam się z nią bujam dobre parę miesięcy, zanim zdecyduję, że skoro nie wychodzi mi to z głowy, to przydałoby się to mieć. Wydaje mi się, że utknęłam w pułapce odkładania zakupów na później. Lubię podejmować rozsądne decyzje – także zakupowe – i bywa, że to mnie mocno ogranicza. Bo dlaczego niby od czasu do czasu nie pozwolić sobie na małą przyjemność wynikającą z kupienia czegoś? Zwłaszcza, że uświadomiłam sobie, że minimalistką też nie jestem – lubię mieć w domu przytulnie, lubię mieć coś na ścianie, ramki ze zdjęciami na półkach, pierdółkę, którą zrobił mi mój mąż na walentynki, gdy jeszcze moim mężem nie był, a na lodówce przypominające miłe chwile magnesy.

robienie zakupow nie jest takie zle

Magiczny moment, kiedy mogę zdecydować się na zakup

No właśnie – kiedy on następuje? Czasem zdarza mi się natrafić na tekst dotyczący właśnie rozsądnych zakupów i znajduję tam radę w stylu: zanim coś kupisz, odłóż to na jakiś czas i jeśli o tym nie zapomnisz, to znaczy, że tego potrzebujesz/ warto to kupić. Tylko co to znaczy jakiś czas? U mnie jakiś czas potrafi wydłużyć się do nieskończoności. I jeśli też tak masz, zadanie (ło matko, już szesnaste!) na dziś jest dla Ciebie:

Zadanie #16 Kup TO w końcu

Skoro mamy cieszyć się z małych rzeczy, nie możemy non stop się ograniczać i umartwiać, i myśleć, że przecież mogłabym to odłożyć na coś fajniejszego, większego, droższego, czarną godzinę, przyszłość dzieci. Jeśli bardzo chcesz oszczędzać, rób to z głową (do tego zapewne jeszcze wrócę), zaplanuj domowy budżet, przelewaj co miesiąc konkretną kwotę na konto oszczędnościowe albo postanów sobie, że zawsze będziesz przelewać tam też zwrot podatku. Nie odmawiaj sobie każdej przyjemności. Nie odmawiaj sobie zakupu różowej torebki, która chodzi za Tobą od roku albo nowego komputera, bo stary przecież jeszcze zipie – to nic, że ma już 10 lat. Trzeba trochę pożyć.

Czasami to nasze odkładanie zakupów jest całkiem absurdalne. W moim przypadku na przykład. Wiecie czego nie mam w domu? Wazonu. Od roku chodzi za mną wazon do kwiatów, a teraz jego brak boli mnie szczególnie, bo ten bez i konwalie tak cudnie pachną, a ja mogę je wąchać co najwyżej na spacerze. Więc kupię sobie ten głupi wazon, mimo że mogłabym wziąć „kryształowy” po pradziadkach. Nie lubię „kryształów” i nie będę się umartwiać. Kupię sobie prosty wazon, a później włożę do niego kwiaty. I jestem pewna, że po roku zdecydowanie sprawi mi to radość. 🙂

robienie zakupow nie jest takie zle

Oczywiście jest milion powodów, dla których sobie czegoś nie kupujesz – to nie muszą być finanse. Może uważasz, że coś Ci nie przystoi albo że za odważne, albo że to zbytek, albo najpierw musisz schudnąć. Nie namawiam Cię, żebyś spełniał/spełniała każdą swoją zachciankę. Pamiętaj jednak, że życie masz jedno, a jego długość jest ograniczona. Na tyle, żeby uświadomić sobie, że te wszystkie argumenty tracą przy tym jakiekolwiek znaczenie. Dopóki bezpośrednio nie masz negatywnego wpływu na życie innych ludzi – nie przejmuj się tym, co o Tobie powiedzą, jeśli coś sobie kupisz. A nade wszystko pamiętaj, że piękne chwile przynoszą największe szczęście, ale czasem miło jest sobie kupić po prostu jakąś rzecz. To wcale nie musi się wykluczać.

Myślę, że dopiero takie podejście może być nazywane rozsądnym i umiarkowanym – minimalistyczne i materialistyczne podejścia do tematu, to zawsze będą ekstrema. Jeśli któreś z nich Cię uszczęśliwia, nie mam z tym żadnego problemu, bo nikt nie powinien mieć. Jednak nie rób nic na siłę i nie goń za trendami, które nijak nie pasują do Twojego życia, bo może Cię to unieszczęśliwić.

A jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Macie podobny kłopot? A może w jakiś ciekawy sposób sobie z nim poradziłyście/poradziliście? Dajcie znać 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Ostatnie teksty z tego cyklu:

  1. Jeśli musisz z kimś konkurować – konkuruj ze sobą | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Dlaczego warto czytać książki o rozwoju osobistym | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Schematy i nawyki – czy to zawsze dobra droga? | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Nie rób z siebie męczennika | 52 Tygodnie Pozytywności

Pozostałe znajdziesz w zakładce: 52 Tygodnie Pozytywności

A na dokładkę: Terror pozytywności?

„Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja

projekt szczęście recenzja

Co to jest szczęście? Czy jest jakaś uniwersalna recepta na szczęście? Jak stać się szczęśliwym człowiekiem? Czy mam realny wpływ na moje szczęście? Gretchen Rubin zagłębia się w swoim projekcie w te – i wiele innych kwestii.

Każdy z nas jest zupełnie odrębną jednostką, mającą swoje własne pragnienia, swoje własne sposoby na życie i swoje własne poglądy. Jeżeli jest jedna taka rzecz, która nas wszystkich łączy, to jest nią pragnienie szczęścia. Cóż to jest szczęście? No właśnie. Dla każdego z nas – znowu – będzie to oznaczać coś innego. Gretchen Rubin postanowiła rozpracować, co ono oznacza dla niej i – w bardzo przyjemny w odbiorze sposób – zaprezentowała to w książce.

Inspiracja

Jakiego rodzaju treść otrzymujemy decydując się na przeczytanie tej książki? Nie jest to typowy poradnik psychologiczny, ani zbiór hipnotyzujących tekstów motywacyjnych – choć autorka posłużyła się pewnymi narzędziami do przeprowadzenia zmiany i chętnie dzieliła się scenkami ze swojego życia. Nie jest to też książka naukowa (choć Rubin korzystała ze źródeł naukowych, to jednak najwięcej czerpała z doświadczenia swego i innych ludzi, np. czytelników swojego bloga).

W moim odczuciu – ale wydaje mi się, że także w zamyśle autorki – ta książka ma być dla czytelnika inspiracją do stworzenia własnego projektu „szczęście”.

Projekt Szczęście

Założenie jest proste. Chcę odczuwać szczęście na co dzień, czuć wdzięczność za dobre rzeczy, których nie doceniałam do tej pory (albo po prostu nie zauważałam, że pod wieloma względami naprawdę mam dobrze), więc muszę przeprowadzić pewne zmiany. Żeby przeprowadzić te zmiany, muszę zidentyfikować, co właściwie blokuje moje odczuwanie szczęścia i w jakich sferach najbardziej odczuwam pod tym względem niedosyt, wprowadzić nowe, lepsze nawyki i zastanowić się, co mogłabym zrobić, żeby sytuację poprawić.

Gretchen Rubin zabiera się za to rozważając, co mogłaby w swoim życiu zmienić, a następnie tworząc Tabelę Postanowień, z których wywiązywanie się sprawdzała każdego dnia, a także wybrała  12 obszarów życia, nad którymi chciałaby popracować, po czym rozłożyła je na kolejnych 12 miesięcy roku. Dalej nie spojleruję, bo to naprawdę warto przeczytać. Jeśli podobało Wam się Jedz, módl się, kochaj, to ta pozycja również powinna przypaść Wam do gustu. Przyglądanie się stopniowemu rozwojowi autorki jest naprawdę fascynujące, a wiele jej przemyśleń, które pojawiły się na drodze projektu, jest naprawdę uniwersalnych.

Najbardziej wartościowe (lub najciekawsze) treści z książki wg mnie (na zachętę 😉 ):

#1 Na początek coś, co pewnie spodoba się pesymistom (o ile ktoś taki się tu znajdzie) 😉 Otóż najnowsze badania na temat szczęścia wykazały, że o poziomie szczęścia człowieka w 50 procentach decydują geny! Natomiast uwarunkowania takie jak stan cywilny, stan zdrowia czy wykonywany zawód wpływają na ten poziom tylko w 10, maksymalnie 20, procentach. Na pozostałe 20-30 procent mamy jak najbardziej wpływ, bo dotyczą one naszego sposobu myślenia i zachowania.

#2 Jeszcze jedna naukowa ciekawostka dotyczy śmiechu. Zgadnijcie, ile razy w ciągu dnia przeciętnie śmieje się dziecko? 20? 30? Nic z tych rzeczy. Małe dziecko śmieje się ponad CZTERYSTA razy dziennie. A ile dorosły? No właśnie. Siedemnaście. A w porzekadle „śmiech to zdrowie” jest wiele prawdy, choćby dlatego, że dotlenia (co jest całkiem logiczne) i ćwiczy mięśnie brzucha (nie bez powodu boli nas brzuch, gdy mamy napad głupawki; ogólnie polecam głupawki, są super, niezależnie od tego czy się ma lat 15 czy 25, pewnie później też, ale nie miałam jeszcze okazji sprawdzić. 😉 )

projekt szczescie recenzja (2)

#3 Okazuje się, że szczęśliwi ludzie łatwiej wybaczają, lepiej nad sobą panują i są bardziej hojni i pomocni. I musi to działać w tę stronę. Dobrze obrazują to słowa Oscara Wilde’a: „Człowiek nie zawsze jest szczęśliwy, kiedy jest dobry, ale zawsze jest dobry, kiedy jest szczęśliwy”. Albo coś, co kiedyś usłyszałam, wydało mi się zabawne, ale ma sens – żeby komuś dać cukierka, musisz najpierw go mieć.

#4 „Pozytywne oceny wymagają pokory”. Ano. Łatwo jest coś albo kogoś skrytykować. Sarkazm i ironiczne uwagi dają poczucie wyższości, z którego trudno jest zrezygnować. Łatwo nam doszukiwać się negatywnych aspektów rzeczywistości. A spróbujcie znaleźć wszędzie coś dobrego i wartościowego. To jest wyzwanie.

#5 I jeszcze jedna ciekawostka. Podejmowanie decyzji i wytrwanie w niej zwiększa poziom szczęścia. Dlaczego? Bo daje poczucie kontroli nad swoim życiem i odpowiedzialności za nie. Czyli postanowienia noworoczne czy jakiekolwiek inne nie są takie głupie. 😉

#6 Aha, możecie też sprawdzić jaki jest Wasz poziom szczęścia w skali 1-5. Taki test stworzyli na Uniwersytecie Pensylwania. Nazywa się Authentic Happiness Inventory Questionnaire i jest dostępny o tutaj. 🙂 Trzeba się zarejestrować dla statystyk, ale to trwa dosłownie chwilkę. I pochwalcie się wynikiem, ja miałam 3,38, więc chyba całkiem nieźle (choć Gretchen Rubin miała 3,92!).

Zapowiedź

projekt szczescie recenzja (2)

Podobno publiczne zadeklarowanie, że się coś postanowiło, sprawia, że wzrastają szanse na dotrzymanie tego postanowienia. Otóż Projekt Szczęście rzeczywiście mnie zainspirował. To, co chcę zrobić, nie będzie jednak kalką tego przedsięwzięcia, chociaż zdecydowanie będę się na nim wzorować. Pierwotną inspiracją były dla mnie różnego rodzaju projekty blogerskie „52 tygodnie tego i tamtego”. 😉 Wiecie już, do czego chcę się tu – przy okazji tej recenzji – zobowiązać? Dokładnie tak, chcę stworzyć dla Was cykl „52 tygodnie pozytywności”. Wpadłam na ten pomysł w styczniu, więc nie miałam szansy zacząć od początku roku, ale w końcu co to za różnica, czy to będą tygodnie liczone od stycznia do grudnia, czy od lutego do stycznia. 😉 Pierwszy wpis z tego długofalowego cyklu planuję opublikować w przyszłym tygodniu, ale same/sami wiecie jak to z planami bywa. Oględnie mówiąc… różnie. Tak czy inaczej, trzymajcie kciuki za mnie i moje postanowienie! 🙂

Znacie tę książkę? Jaka jest Wasza opinia na jej temat? Zainspirowała Was czy uważacie, że to takie – jak mawia moja babcia – barachło? 🙂 A może po przeczytaniu mojego tekstu macie ochotę po nią sięgnąć?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając
  2. „Lekcje Madame Chic”, czyli naucz się od Francuzów, jak cieszyć się życiem
  3. Prosta recepta na szczęśliwe życie? Żyj i daj żyć innym

Prosta recepta na szczęśliwe życie? Żyj i daj żyć innym

prosta recepta na szczęśliwe życie

Czasem myślisz sobie „fajnie byłoby, gdyby moje życie miało znaczenie, gdyby miało większy sens”. A następnie podążasz drogą samoudręczenia. „A po co ja poszedłem na takie studia?” „A dlaczego ja nie poszłam od razu po liceum do pracy?” „Dlaczego zaszłam w ciążę tak młodo?” „Dlaczego wciąż nie mam dzieci?” Tak, bo gdybyś był przedstawicielem Bardzo Ważnego Zawodu, np. lekarzem (ironia jest tu zaledwie cieniem, według mnie lekarz to naprawdę ważny zawód, jakim jest też zawód pielęgniarki; jak i kierowcy śmieciarki) mającym piątkę Niezwykle Utalentowanych Dzieci, to Twoje życie od razu byłoby lepsze. Idąc dalej: gdy zdążysz już wystarczająco mocno się udręczyć, to zaczynasz swoją udrękę przelewać na innych. A jak? Ano na różne sposoby. Ten, na którym chciałabym się dzisiaj skupić, to zwyczajne, podłe krytykanctwo.

Dlaczego krytykujesz?

Może mój tok myślenia jest błędny, nie wiem. I tak, to też jest krytyka. Krytyka Krytykanctwa. Moim zdaniem, jeśli ktoś jest szczerze zadowolony ze swojego jestestwa, swoich wyborów, poczynań, zalet i wad, jeśli jest z tym wszystkim pogodzony, to nie ma potrzeby, żeby krytykować innych. A już na pewno nie dla samego faktu krytykowania, który bardzo ściśle wiąże się z potrzebą podbudowania samego siebie. No bo, patrzcie, ten to dopiero się zachowuje! A to wstyd! Ja to jestem przy nim święty niczym Maryja Dziewica i JPII razem wzięci. Albo na przykład Matka Teresa. Odpowiedz sobie na niesamowicie ważne pytanie: o co Ci, kurde, chodzi, gdy bez ustanku krytykujesz innych? Dlaczego krytykujesz, że czyjś dom jest zbyt nieporządny? A może zbyt porządny? A to dzieci za mało, a to za dużo. A to kariera niewłaściwa, a to w domu „siedzi”. A to kota ma, gdy jest w ciąży. A to śmie publicznie piersią karmić. A to aborcję zrobiła, a to za dużo dzieci ma. A to mięsa nie je, a to je go za dużo. A to zblazowany mieszczuch, a to głupi wieśniak. I tak dalej, i tak dalej. Po jaką cholerę te wszystkie złośliwości?

Nie masz monopolu na ustalanie właściwego sposobu na życie

prosta recepta na szczęśliwe życie

Ty wiesz, że ja wiem, że Ty wiesz, po co to pleciesz. Wróćmy więc do początku. Jesteś tym, kim jesteś i masz takie życie jakie masz. Kropka. Weź się z tym pogódź. Albo coś z tym zrób. Ale nie poprawiaj sobie humoru głupawym krytykowaniem innych za to, jacy są. A może oni dobrze się czują w swoim zabałaganionym domu, a gdy przyjdą do Twojego prawie sterylnego, to czują się, jakby tu niczego nie można było dotknąć. Albo nie mają dzieci i w ogóle ich nie lubią. Albo mają troje i jeszcze jedno adoptowali, bo tak właśnie chcieli. Czujesz to? To ich uszczęśliwia. I nic Ci do tego. Ale to takie inne! O matko, matko. Nie, Twoja wersja życia nie jest najlepsza z najlepszych.

Etykietkowanie – sposób na przetrwanie w dżungli informacji

prosta recepta na szczęśliwe życie

Zdradzę Ci jeszcze jeden sekret: oceniasz ich po pozorach. Najczęściej. Ludzie są racjonalni, ale ta racjonalność nie zawsze objawia się rozsądkiem. Racjonalność każe nam ułatwiać sobie rzeczywistość. Informacje bombardują nas ze wszystkich stron, a my musimy przecież sobie z tym poradzić. Stąd powstają różne etykietki i stereotypy – bo łatwiej poruszać się w świecie, który sobie posegregowaliśmy.  Proponuję sobie trochę to życie na nowo utrudnić (no nie!) i pomyśleć. Na przykład: to, że ktoś ma bałagan, nie musi oznaczać, że jest leniwy (choć, patrz wyżej – nic Ci do tego, może lubi być leniwy, w końcu to jego dom). Może to oznaczać, że ma wyczerpującą pracę i zazwyczaj, gdy wraca do domu, to pada na twarz. Inny przykład: jakaś kobieta ma 35 lat, powiedzmy, jest żoną od lat dziesięciu i wciąż nie ma dzieci (skandal!). Może nie chce ich mieć. A może od tych 10 lat desperacko walczy o to, żeby zajść w ciążę. I pomyśl sobie teraz, co ona czuje, gdy jej dowalasz, że powinna je mieć, bo „już pora”, „bo zegar tyka”.

Nie będę już drążyć tego tematu, bo wiem, ze wiesz już, o co mi właściwie chodzi. A może jesteś po tej drugiej stronie? Tej, która słyszy słowa krytyki skierowane do kogoś bez sensu, a która nie może tego zdzierżyć? Wyraź to. Zapytaj „o co ci właściwie chodzi, człowieku, po co ta złośliwość”. Może pomożesz krytykantowi się zastanowić. A jeśli przeczytałeś/przeczytałaś ten krótki i – może jak na mnie mocno wredny – tekst i czujesz tego krytykanta w sobie, to spróbuj to przemyśleć, przeanalizować emocje, które kierują Tobą, gdy krytykujesz i co za tym stoi jeszcze głębiej.

Bo wiesz (niezależnie od tego, po której stronie jesteś), prawda ma to do siebie, że wyzwala. Może gdy odkryjesz, dlaczego tak zajadle krytykujesz innych ludzi (lub pomagasz komuś to odkryć), Twoje życie stanie się naprawdę lepsze? Może poczujesz się wyzwolony/wyzwolona? To nie ma nic wspólnego z tym, jaki zawód wykonujesz, ile masz pieniędzy, jakie wykształcenie, ile dzieci i czy masz w domu porządek. Naprawdę lepszym stajesz się wtedy, gdy zaczynasz akceptować, że każdy ma swój pomysł na życie. Małymi kroczkami, nie wszystko naraz. Ale od czegoś trzeba zacząć. Na przykład od tego, żeby spojrzeć życzliwym okiem na ludzi innych niż Ty. Gdy otworzysz umysł (na „inność”) i serce (na innych).

Czego gorąco Ci życzę.

Tego… oraz miłego weekendu. 🙂 W końcu nie jestem taka podła. 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja
  2. Nie masz za grosz dystansu! Różnica między żartem a sarkazmem
  3. Jak to jest z tym posiadaniem?
  4. Dziecko, Ty nic nie wiesz o życiu!
  5. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi