Marcowe znaleziska z sieci

marcowe znaleziska z sieci

Tym razem dużo przemyśleń o miłości do siebie i tworzeniu zdrowych relacji (także ze sobą). O tym, jak się odstresować, słuchając czyjegoś szeptu i jak najskuteczniej sformułować odmowę. Dowiecie się też, dlaczego przy niektórych ludziach czujemy się jak mędrcy, a przy innych jak skończeni głupcy. A także o dwóch fajnych chłopakach, którzy od niedawna spełniają swoje marzenie. 😉 Gotowi?

Dacie wiarę, że minęło już 90 dni od początku roku? Żeby nie myśleć „ojeju, jeju, zaraz życie mi się skończy”, wolę jednak myśleć, że w końcu nadeszło ciepełko. ❤ Dzisiaj jest absolutnie niesamowicie w Warszawie, jak w maju. 🙂 Dlatego mam dla Was kolejną wyselekcjonowaną porcję linków do tekstów, które warto przeczytać. Tym razem pozwolę sobie na nieco więcej prywaty, ale o tym na końcu. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. 😉

Dbanie o siebie i inspiracje

ASMR

Obejrzałam sobie filmik Pauliny Mikuły – który również jak najbardziej polecam – o tym, jak sobie radzi ze stresem. Mówiła o dobrze mi znanym kanale Yoga With Adriene i zaraz później o kanale SoftAnnaPL. Muszę Wam powiedzieć, że z różnych przyczyn ostatnio jestem chodzącym kłębkiem nerwów, ale kiedy na próbę puściłam sobie ten filmik, to zrelaksowałam się momentalnie. Nie będę kłamać – obejrzałam go dzisiaj i wrzucam go tu spontanicznie, nie przekonawszy się o długotrwałych efektach oglądania filmików ASMR, ale nie omieszkam się w temat wgłębić.

 

Miłość do siebie

I jeszcze jeden filmik – Mimi Ikonn o miłości do siebie i samoakceptacji. Także akceptacji swoich lęków i tego, że czasem ma się gorszy dzień.

Ciałopozytywność

Albo chociaż ciałoneutralność. Tematyka bloga, z którego tekst Wam podrzucam, wskazuje raczej na to, że powinnam go umieścić w kategorii „seksualność”, ale w tym akurat tekście chodzi raczej o akceptowanie siebie i o wyjście poza szablon „atrakcyjności”, a także o zaakceptowanie tego, że nam może podobać się coś, co nijak do tego szablonu nie pasuje.

Ważne, co Ty o sobie myślisz

I na deser Tekstualna o tym, że dbanie o siebie i myślenie o sobie dobrze ≠ egoizm ani próżność.

Ekologia

Jak to jest z tym boraksem?

Dobry dla środowiska czy niedobry? Naturalny czy nie? Szkodzi nam czy jest niegroźny? Na te pytania odpowiedź znajdziecie w tym właśnie tekście. Podoba mi się szczególnie to, że potwierdza moją teorię, że umiar ponad wszystko! 🙂

Świetne firankowe woreczki jako alternatywa dla foliówek

Jeśli śledzicie mojego instagrama, to wiecie, że oprócz wielorazowych toreb na zakupy od niedawna używam też worka na pieczywo. A do pakowania warzyw i owoców albo nie używam niczego (jeśli biorę kilka sztuk) albo używanej już wcześniej foliówki. Tak, wiem, jestem winna i to nie jest dobre, bo to ciągle jednak plastik i on naprawdę nie wytrzymuje długo. Dlatego przymierzam się do wykonania takich właśnie woreczków. Świetna sprawa.

Społeczeństwo i relacje

Efekt Pigmaliona

Czyli o tym, dlaczego przy niektórych ludziach czujemy się supermądrzy, a przy innych niczym nierozgarnięte czterolatki?

Urban legends

O różnych takich opowieściach „ku przestrodze”. Takie jak niebieski wieloryb, zabawa w słoneczko i niebezpieczna czarna wołga. 😉

Zwyczajna lalka Barbie [ANG]

Nie wiedziałam, do której kategorii to upchnąć, ale jako że niemożliwe i nieproporcjonalne wymiary standardowej Barbie realnie wpływają na samoocenę dziewczynek, to wrzucam tutaj. Lalki Nickolay Lamm odwzorowują przeciętne wymiary 19-latki. Takiej normalnej, zdrowej dziewczyny z realnymi proporcjami ciała.

O wolności w relacji

O tym, żeby nie być małą, kontrolującą i nieznośną zołzą-zazdrośnicą, która w każdym wyjściu swojego faceta widzi potencjalną zdradę. Dajmy sobie wzajemnie trochę luzu i wytchnienia!

I o wolności w relacji od kobiecej strony

O tym, jak nie stracić siebie samej i jak nie poświęcać całego swojego życia partnerowi. Pamiętajcie, że nie jesteście żadnymi połówkami, tylko dwoma pełnowartościowymi całościami, które mają swoje hobby, swoich znajomych i swoje całkiem odrębne aktywności.

Jak odmawiać?

O bardzo prostej różnicy między „nie mogę, bo…”, a „nie robię tak”. Pewnie intuicyjnie czujecie, co lepiej powiedzieć, żeby Wasze NIE lepiej dotarło, ale i tak zapraszam Was do lektury całego tekstu. 🙂

Seksualność

Dwa teksty o kobiecym orgazmie. Wszyscy tak krzyczą, że wszystko wiedzą o seksie i nikogo seksu nie trzeba uczyć. To się przekonajmy. 😉

6 największych i najbardziej szkodliwych mitów związanych z kobiecym orgazmem

Kobiecy orgazm – to skomplikowane

Przemyślenia różnej maści

Strasznie fajny tekst Matyldy Kozakiewicz…

…o tym, jak się życie zmienia przez dekadę.

Czym jest minimalizm?

Odpowiedź na to pytanie wszyscy znamy. Czyżby? Aneta Kicman z Zenbloga to kolejna osoba z tego zestawienia, która odwołuje się do umiaru i raczej nastawienia niż liczb.

O robieniu rzeczy „po staremu”

Dwa miesiące temu (nie do wiary!) podrzucałam Wam tekst Sary Ferreiry o pisaniu listów. Tym razem Blimsien trochę szerzej o ograniczaniu udziału technologii w naszym życiu na rzecz działania bardziej analogowego. Daje do myślenia.

Jedzonko

Najlepsze na świecie kotlety wegańskie

Zrobiłam je z – częstego zimą i wczesną wiosną – braku pomysłu na obiad. Obiadowo moją ulubioną porą roku jest jesień, ze względu na cukiniowo-bakłażanowo-paprykowo-pomidorowe rozkosze podniebienia, ale przy braku tych wszystkich cudów natury gryczano-fasolowe kotlety wegańskie są jak marzenie! Dobra rada: zaopatrzcie się w mielone siemię lniane, to nie jest zbytek, bez niego kotlety nie trzymają się tak dobrze. Sprawdziłam przy poprzednich próbach. 😉

Wegańskie kulki kokosowe a la bounty

Prostota tego przepisu składnia mnie do jego wykonania. Miałam je zrobić w tym miesiącu, ale był zbyt szalony. Za to kupiłam sobie w końcu ekologiczne wiórki kokosowe, więc może w kwietniu?

Wegańskie brownie

A to jest moja motywacja do wypróbowania aquafaby. 🙂 Czekolady nigdy dość, a dobre brownie jest na wagę złota. ❤

Indyjska pizza

Spód do pizzy, ciecierzyca i świeża kolendra? Tak, poproszę ❤

Shakshuka

Coś, czego też koniecznie muszę spróbować. 🙂

Prywata

Browar mojego Męża oraz jego wspólnika

Nazwali się Monsters, bo twierdzą, że robią potwornie dobre piwo. 🙂 A ja to z pełną mocą potwierdzam. Postanowili więc wyjść z tym poza domowe zacisze (a właściwie dwa zacisza ;)) i uraczyć świetnej jakości piwem innych jego wielbicieli. Chłopaki zaczynają od kooperacji, czyli warzenia wspólnie z innymi browarami, ale to dopiero początek. Jeśli interesują Was ludzie, którzy przekuwają swoje pasje w biznes i spełniają swoje marzenia to koniecznie obserwujcie ich na Facebooku i Instagramie. 🙂 I przyjdźcie spróbować ich pierwszego kooperacyjnego piwa na Warszawskim Festiwalu Piwa. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Znaleziska z wcześniejszych miesięcy:

  1. Lutowe
  2. Styczniowe
  3. Listopadowe

Ekologiczny domowy proszek do prania

domowy proszek do prania

Ekologiczne pranie? To tak się da? A da się! I to wcale nie tak trudno, jak myślicie. 😉 Na wykonanie ekologicznego proszku poświęcicie zaledwie kilka minut, za składniki zapłacicie grosze, a satysfakcja… bezcenna.

Człowiek jest największym szkodnikiem na Ziemi. A tak. Nie byłoby tak tragicznie, gdyby nie byłoby nas tak wielu. Ku utrapieniu Matki Ziemi zrobiło się nas jak mrówków i do tego jesteśmy inteligentni, więc wymyślamy jakieś super ekstra cywilizacyjnie zaawansowane produkty, którymi rach-ciach możemy sobie bez zbędnego wysiłku wykonywać czynności, które kiedyś sprawiały nam ogromny kłopot i skazywały połowę ludzkości na wielogodzinny domowy kierat. I z jednej strony – bardzo dobrze, że one są, bo odwiązały kobiety od tego kieratu, z drugiej – czasami korzystamy z tych dobrodziejstw w nadmiarze i wtedy stają się przekleństwami. Na przykład zbyt często wstawiamy pranie, wrzucając do pralki pięć rzeczy. Na przykład używamy silnie żrących środków do sprzątania.

Ja już dawno temu odkryłam, że najlepiej się sprząta sodą i octem, od czasu do czasu dorzucając do tego zestawu wodę utlenioną, olej, alkohol lub łagodny płyn do naczyń. Wiedziałam też, że istnieją ekologiczne środki do prania – gotowe proszki i płyny, kule piorące (nie jestem pewna, czy tyle plastiku to ekologiczne rozwiązanie) albo orzechy piorące. A w końcu – że można również samodzielnie zrobić proszek do prania. Zrobiłam, ale do tego stopnia mi się nie sprawdził, że zostawiłam temat na 1,5 roku. Ostatnio uznałam, że to po prostu nie wypada, żeby taka ekologiczna dziewczyna używała tradycyjnego proszku do prania. 😉 Płyn do płukania dawno temu zastąpiłam octem z olejkami eterycznymi, a teraz całkowicie przestawiłam się na bardziej ekologiczne środki, bo w końcu znalazłam przepis idealny! Na razie mówimy tylko o praniu kolorowym, ale jak skończę płyn do prania oraz proszek do białego, to też powiem Wam, co sprawdza mi się w zamian.

Proszek składa się z trzech składników i jest dziecinnie prosty w wykonaniu. Zawiera boraks, więc jeśli macie wobec niego mieszane uczucia i powątpiewacie w jego ekologiczność oraz boicie się tego, jaki może mieć wpływ na Wasze zdrowie – zapraszam tutaj. Słowem wstępu powiem jeszcze, że jest to proszek, który został przeze mnie już kilka razy przetestowany i sprawdza mi się naprawdę dobrze. Mogę go z czystym sumieniem polecić. 🙂 Oczywiście nie jest to mój autorski przepis, ale kto oryginalnie jest jego autorem, nie mam pojęcia. Jeśli wiecie, to dajcie znać.

domowy proszek do prania

Przepis na domowy proszek do prania kolorowego

Składniki:

  • 1 szklanka startego mydła (u mnie akurat marsylskie, bo takie znalazłam zagubione w szafce w łazience ;))
  • 0,5 szklanki boraksu (poszukajcie w internetach, gdzie kupić)
  • 0,5 szklanki sody kalcynowanej (jw.; ewentualnie podobno można sobie sodę oczyszczoną upiec w piekarniku i otrzymacie sodę kalcynowaną, ale tego nigdy nie robiłam, więc dokładnych informacji musicie sobie same/sami poszukać)
  • ewentualnie: kilka kropel olejku zapachowego (ja dodaję bezpośrednio do szufladki tuż przed praniem)

Wykonanie:

domowy proszek do prania

Przede wszystkim ścieramy mydło na tarce o drobnych oczkach. To może być mydło marsylskie, domowe albo np. szare mydło naszej rodzimej firmy Barwa (łatwo dostępne, a nie zawiera tłuszczu zwierzęcego – Sodium Tallowate). Jeśli śledzicie moje poczynania na instagramie, to wiecie, że moje domowe dopiero teraz nadaje się do użytkowania, więc użyję go przy kolejnym proszku. Gdy uzbiera nam się szklanka, przesypujemy do słoiczka, dosypujemy po pół szklanki boraksu i sody kalcynowanej, ewentualnie dodajemy nieco olejku zapachowego, zamykamy, porządnie potrząsamy, żeby się wymieszało i gotowe.

Stosowanie:

Ja mam taką miarę po jakimś proszku i sypię około 45 g.  30 g to było za mało – pranie się nie dopierało, 60 g – za dużo – pranie wychodziło jakieś takie dziwne, sztywne i miałam wrażenie, że podniszczone. Żeby proszek miał szansę zadziałać, pamiętajcie, żeby nie dopychać za bardzo pralki. Trzeba zostawić trochę luzu. 😉 Ale nie pół bębna!

UWAGA: Starajcie się jak najszybciej załatwić sprawę, żeby tego nie wdychać. Mnie strasznie gryzie w nos, ale może to jest kwestia akurat tego mydła. Już jak je ścierałam, to mnie podrażniało.

Trudno mi powiedzieć, jaki będzie koszt wykonania słoiczka takiego proszku, bo wszystko zależy od cen składników, które zakupicie, ale zapewniam Was, że to nie są drogie rzeczy. 🙂

A Wy? Macie jakieś doświadczenia z domowymi środkami do prania? Co sprawdza się Wam najlepiej?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej
  2. Eko-sprzątanie: 6 zastosowań octu spirytusowego
  3. Magiczny sposób na przypalony garnek
  4. 3 proste sposoby na zneutralizowanie smrodku z kosza na śmieci + 3 sposoby na zapobieganie mu
  5. Jak oczyścić skórkę z cytryny?

Czym dla CIEBIE jest pozytywność? | 52 Tygodnie Pozytywności

co to jest pozytywność

Na moim koncie – a mam nadzieję, że i Waszym – już SIEDEM zadań. Uwierzycie? To już 2 miesiące! Może tym razem zastanówmy się nad tym, czym właściwie dla Was jest ta cała pozytywność?

Każda i każdy z Was zapewne ma jakieś swoje wartości – może jeszcze nie uporządkowane, może jeszcze nie do końca uformowane – ale jednak jakieś. Wszyscy mamy jakieś poglądy i pomysły na życie. Z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że Wasze są co najmniej nieco inne niż moje. Idąc tym tropem – każdy ma swoją wizję szczęśliwego i pozytywnego życia. Ostatnie 7 tygodni cyklu 52 Tygodnie Pozytywności było wstępem do MOJEJ wersji pozytywności, która może się z Waszą pokrywać w całości, w części albo wcale. Dziś zrobimy sobie od tego małą przerwę i Wy sami zastanowicie się nad tym, jaka jest Wasza wizja pozytywności i czy to, co ja do tej pory napisałam jest z nią spójne.

Zadanie jest ambitne, ale spróbujcie. Jeśli Wam się Wam nie uda albo się tego nie podejmiecie, to przejdziemy przez te pozostałe tygodnie razem, ale wtedy postawicie mnie w roli mentorki. Jeśli Wam to odpowiada, to wszystko super. Jednak wiele osób nie lubi stawiać blogera w takiej roli – raczej czuje potrzebę, żeby z nim podyskutować i skonfrontować jego opinię ze swoją. I ja to jak najbardziej rozumiem, bo sama wolę dyskutować (no chyba, że się na czymś zupełnie nie znam). Jeśli więc będziecie mieli choćby szkielet swojej wizji, to będziecie mogły/mogli właśnie sobie swoje opinie z moją konfrontować. Polecam Wam tę opcję, bo choć wymaga więcej zaangażowania, to i Wy bardziej skorzystacie z tego cyklu, i ja się czegoś od Was nauczę (jeśli zechcecie się swoją opinią podzielić). Przejdźmy więc do sedna:

Zadanie #8 Stwórz swoją Wizję Pozytywnego Życia

co to jest pozytywność

To, co mam tu na myśli, różni się zdecydowanie od vision board albo listy małych przyjemności. Vision board ma nam pomóc osiągać życiowe cele i plany, realizować marzenia. Z kolei listę małych przyjemności tworzymy po to, żeby poczuć się lepiej, gdy mamy gorszy dzień albo coś nas wcześniej wyzuło z energii lub/i radości. Wizja Pozytywnego Życia to coś pomiędzy. W moim zamyśle ma ona służyć osiągnięciu życiowej równowagi. Żeby ją stworzyć, odpowiedz sobie na kilka pytań:

  • Jakie aspekty mojego życia są dla mnie najważniejsze, a jakie mniej ważne? [Np. najważniejsze jest dla mnie tworzenie ciepłego i pełnego zrozumienia związku z ukochaną osobą oraz przyjaźni opartych na zaufaniu i lojalności, a mało ważne jest dla mnie dążenie do posiadania rzeczy albo częste spotkania z mało znaczącymi znajomymi; albo zupełnie odwrotnie. 😉 Włóż trochę serca w opis poszczególnych sfer, niech to będzie trochę więcej niż łyse słowa związek, zdrowie, rodzina, wykształcenie.]
  • Co warto by było zrobić, żeby zadbać o te sfery mojego życia? [Np. zamknąć czasami dziób i schować dumę do kieszeni albo zaplanować więcej czasu na rozmowy albo znaleźć dodatkowe źródło dochodu – jak? gdzie? co potrafię, a nad czym dobrze by było popracować?]
  • Jak często potrzebuję robić te rzeczy, żeby odczuwać, że wpływają pozytywnie na moje życie, a jednocześnie nie irytować się, że mam za mało czasu na robienie czegoś innego?
  • Jakimi zasadami chcę kierować się w życiu? [Np. umiarem, miłością, niekrzywdzeniem nikogo i niczego, stanowczością, zdrowym egoizmem]
  • Czy jest w moim życiu jakaś filozofia, której zasadami chcę się kierować? [Np. ogół zasad chrześcijaństwa albo buddyzmu zen; jestem sceptycznym człowiekiem Zachodu i wierzę tylko w naukę i to ścisłą (!); jestem otwarta/otwarty i czerpię z różnych tradycji]
  • Jak ma wyglądać moje wymarzone CODZIENNE życie? [Nie mówimy tu o wielkich życiowych celach, tylko o codzienności!]
  • Jakie osoby są najważniejsze w moim życiu i czego oczekuję od relacji z nimi? [Jak chcę, żeby te relacje wyglądały i co JA mogę dać od siebie, żeby właśnie takie były?]
  • Czego chciałabym/chciałbym unikać w swoim życiu i mam na to WPŁYW? [Korek i wścibskich sąsiadów zostawcie w spokoju, na to receptą jest tylko przeprowadzka. 😉 Chodzi raczej o np. unikanie spędzania całego życia przed komputerem.]

Powinno Ci się to ułożyć we w miarę spójny obraz tego, czego oczekujesz od życia, czego potrzebujesz, żeby czuć się dobrze i być zadowoloną/zadowolonym ze swojego codziennego życia, co pomoże Ci osiągnąć życiowy balans. W kolejnych tekstach rozpracujemy kolejne aspekty pozytywności, a Ty porównasz moją Wizję Pozytywnego Życia ze swoją. 🙂

Na razie moja idea Wizji Pozytywnego Życia jest na razie w wersji mocno roboczej, ale obiecuję, że doczekacie się jeszcze szerszego opisu. Czym dla mnie jest Pozytywne Życie, możecie wywnioskować z tego, co do tej pory tutaj stworzyłam. Do końca cyklu jeszcze wiele tygodni, które – mam nadzieję – upłyną nam efektywnie i rozwiniemy w sobie chęć pozytywnego przeżywania każdego dnia. Wiem, że po tym świecie chodzi mnóstwo sceptycznych osób (przez większość czasu, bo pamiętajmy, że każdy może być od czasu do czasu wobec czegoś sceptyczny – i dobrze!), bo mocno dostali w tyłek od życia (i ludzi). Życie jest trudne. Ja też trochę w tyłek dostałam, moje życie nie było i nie jest idealne. Jednak bardzo ważne jest dla mnie to, żeby być silną i pozytywną, żeby sprawiać, że innym będzie łatwiej w ich trudnych chwilach. Do tego samego Was zachęcam. Zróbcie sobie z tego wyzwanie. Bo bycie pozytywnym na co dzień nie jest łatwe. I może dlatego jesteście wobec tego sceptyczni.

Będzie coś z tego? Spróbujecie zrobić sobie taką listę i zastanowić się nad swoimi nadrzędnymi wartościami i potrzebami? A może już wiecie, jakie są Wasze pomysły na pozytywne życie? I pamiętajcie – pozytywne ≠ idealne. Idealnego życia nie ma. Właśnie dlatego klikam opublikuj i nie czekam na idealną wersję tego tekstu.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. Wiosenne zmiany | 52 Tygodnie Pozytywności
  6. A może by tak… nieco profilaktyki | 52 Tygodnie Pozytywności
  7. Rezygnacja – jak to ugryźć? | 52 Tygodnie Pozytywności

Rzut (krytycznym) okiem na „hygge”

dlaczego nie lubie hygge

Przemawia do Was idea hygge? Dałyscie/daliście się przekonać do jakże kuszącej wizji relaksu w ciepłych skarpetach z ciepłą herbatą i książką w ręku?

Już prawie wiosna, więc to ostatni dzwonek, żeby się w końcu uzewnętrznić w związku ze sławnym hygge. Będę krytyczna, ale o tym, dlaczego krytyka niekoniecznie musi być negatywnym zjawiskiem, napiszę kiedy indziej. Hygge takie, jakim jest prezentowane na blogach czy social mediach bardzo pasuje do zimy. I to zimą – szczególnie przed Bożym Narodzeniem – był największy hype na zakup tych minimalistycznie wydanych książek (żeby było jeszcze bardziej cosy). Rzucam tak sobie tymi hygge i cosy, bo nie ma dobrego tłumaczenia tego słowa. Zwłaszcza w kontekście tego, o czym Wam za chwilę opowiem. Niektórzy jednak porywali się na tłumaczenie go na język polski i przekładali je na przytulny. To nie do końca tak jest. A przynajmniej nie na takiej zasadzie, jak nam się wydaje. Ale po kolei.

Nie czytałam „domyślnej” książki o hygge

Zdradziłam się straszliwie, wiem, przepraszam. Jednak właśnie dlatego nie będę jej krytykować. Swoje przemyślenia na ten temat opieram tylko i wyłącznie na blogowych recenzjach i innej książce, którą przeczytałam – ale o tym za chwilę. Dlaczego nie przeczytałam Hygge. Klucz do szczęścia? Ogólnie bardzo podoba mi się idea książek rozwojowych i slow life, dlatego – przyznaję – na początku zajarałam się tą książką. Nawet poleciałam do księgarni, żeby się jej przyjrzeć. No i jakoś tak nie chwyciła mnie za serce. Tyle że okładkę ma ładną.

Później po prostu trafiła mnie myśl, która pewnie gdzieś tam przez moją podświadomość przebiegła, gdy przeglądałam książkę i która przypieczętowała moją decyzję o porzuceniu zainteresowania nią: po co ja w ogóle miałabym o tym czytać, skoro takie skarpetowo-kocowo prezentowane hygge to mój naturalny zimowy stan. Lubię zimę właśnie za te koce, skarpety i herbatę-grzańca (a przy większym mrozie… po prostu grzańca ;)). Lubię przytulić się do mojego Męża i oglądać razem film (raz sci-fi, raz feel-good movie, żeby było sprawiedliwie). I lubię czytać książkę w ciepłym mieszkaniu i żreć przy tym jakieś ciastka, udając że są zdrowsze, bo są z innej mąki i zawierają cukier trzcinowy, a nie buraczany. Albo po prostu pisać, gdy mnie najdzie taka potrzeba. W kontekście blogowych recenzji wydawałam się sobie bardzo hyggelig.

A potem przeczytałam Skandynawski raj

Nie będę Wam tu recenzować tej książki, powiem tylko, że jest warta przeczytania – zwłaszcza jeśli zawsze uważałyście/uważaliście, że życie w Skandynawii nie ma żadnych wad. Swoją drogą, serio, Polacy tak narzekają na zimę, śnieg i mróz, a potem nagle widzą hygge i pędzą do Szwecji i Finlandii. Ta, jasne. W każdym razie – warto się przekonać, jaki jest drugi koniec tego utopijnego skandynawskiego kija. Michael Booth każdemu krajowi nordyckiemu poświęcił osobny rozdział, a w każdym z nich znajdziecie prawdziwe smaczki. Zwłaszcza,  że Booth jest z pochodzenia Brytyjczykiem i raczy czytelników swoim wspaniałym angielskim poczuciem humoru. Ożenił się z Dunką i dzięki temu, że zamieszkał z nią w Danii, przekazał nam trochę gorzkiej prawdy o tym kraju.

Na początek trochę kontekstu, bo kontekst bardzo się w życiu przydaje.

Wysokie podatki – hot or not?

Zaczynam od czegoś, co teoretycznie nie pasuje do rozważań o hygge, bo co mogą mieć wspólnego podatki ze zwyczajami przedstawicieli jakiegoś narodu? Niby nic, a jednak chcę Wam pokazać, jak bardzo pozory mogą mylić. Kiedyś ktoś mi powiedział, że Duńczycy z radością płacą wysokie podatki, bo wierzą, że rząd zrobi z nich właściwy użytek. Coś w tym jest, ale z tym entuzjazmem to bym nie przesadzała, bo okazuje się, że Duńczycy – jak wszyscy – na podatki psioczą. Nie dziwię im się wcale, bo mają najwyższe stawki podatkowe na świecie i po zsumowaniu wychodzi im nawet… 72 procent! Co ciekawe, psioczą, ale również odnoszą się z niechęcią do prób ich obniżenia. I niby wszystko by grało, gdyby nie dwa interesujące fakty. Po pierwsze, z jakiegoś powodu Duńczycy wielu zakupów dokonują na czarnym rynku. Po drugie, prywatnie są zadłużeni po uszy, a przy tym nie potrafią oszczędzać. A dlaczego nie potrafią oszczędzać? Bo państwo wszystko da. I koło się zamyka. Wnioski wyciągnijcie sobie same/sami. To tylko przykład. Ale jedźmy dalej.

Prawo Jante, czyli nie myśl, że jesteś lepszy niż my

W 1933 roku spod pióra Sandemose’a wyszła powieść Uciekinier w labiryncie, w której zdemaskował on prowincjonalne miasteczko Nykøbing. Niby przezornie nadał mu nazwę Jante, ale wszyscy szybko się zorientowali, o jaką miejscowość chodzi. Ba! Podobno nawet można było rozpoznać poszczególnych „prawdziwych” mieszkańców. Powieść wywołała niemały skandal, bo Sandemose zaprezentował ich jako: małostkowych, zazdrosnych plotkarzy, którzy „snobowali się na brak snobizmu” (cyt. za Boothem). A to całe prawo Jante to jaki duński dekalog. Według Boothe’a wciąż aktualny.

dlaczego nie lubię hygge

No i jak Wam to na razie pasuje do wykreowanego ostatnio obrazu hygge? To jeszcze nie koniec – przejdźmy do sedna.

Hygge, czyli rozmowy o dupie Maryni

Wybaczcie tę nagłówkową wulgarność, ale naprawdę żadne inne słowa lepiej nie oddają tego, czym według mnie jest hygge i jak je odebrałam po lekturze Skandynawskiego raju. Z góry ostrzegam, że teraz zaleję Was falą cytatów. 😉 W pierwszym akapicie Boothe pisze, że „hygge to zwodniczo (moje podkreślenie) swobodny i nieformalny, typowo duński sposób tworzenia przytulnej, pełnej serdeczności domowej atmosfery, w rzeczywistości drobiazgowo skodyfikowany i podporządkowany surowym rytuałom społecznym, egzekwowanym z absolutną, wręcz tyrańską bezwzględnością”. Dalej autor pisze: „Duńczycy kochają go i cenią bardziej niż ambrę i gwiezdny pył”. Dlaczego to złudzenie przytulności jest złudne? „Początkowo może się wydawać, że hygge podpada pod kategorię zgoła niewinnych skandynawskich obyczajów i przywodzi na myśl wino lejące się strumieniami, ogniska, światło świec i spędzany przyjemnie w miłym towarzystwie czas”. Na koniec Boothe przyznaje, że czuł się coraz bardziej zniechęcony tym całym hyggowaniem, a do ostatecznego jego znielubienia przyczyniła się „tyrania, z jaką hygge wymusza consensus, jego uporczywy nacisk na unikanie w rozmowach wszelkich potencjalnie kontrowersyjnych tematów, natrętna potrzeba utrzymywania lekkiej i przyjemnej atmosfery za wszelką cenę”.

dlaczego nie lubię hygge

Widzicie już, że coś jest nie tak? Hygge to nie jest niewinne spędzanie ze sobą czasu w miłej atmosferze albo czytanie książki przy kominku, a zwyczajny konformizm ubrany w piękne szaty. W ten sposób Duńczycy mogą się mieć na siebie wzajemnie oko. To się w socjologii ładnie nazywa kontrolą społeczną. Nie jest ona sama w sobie zła – wszystko zależy od kontekstu – czasami może ona chronić przed naprawdę szkodliwymi zachowaniami, czasami może blokować postęp społeczny. I tu wracamy do jakże pięknego prawa Jante – spróbuj poruszyć temat, który nie jest uznawany za „właściwy” (np. społeczno-polityczny), spróbuj pochwalić przy wszystkich swoje dziecko za to, że jest najlepsze w klasie, a spotkasz się z pełnym oburzenia milczeniem. I nie łudź się – tylko Duńczycy wiedzą, co zrobić, żeby było naprawdę hyggelig.

Ściśle powiązane z hyggelig jest folkelig, co oznacza tak naprawdę nacjonalizm w czystej postaci. Ale o tym już sobie poczytajcie w książce. To jak tam? Nadal uważacie, że hygge jest takie urocze?

Czytałyście/czytaliście którąś z wymienionych przeze mnie pozycji – opiewającą zalety hygge albo tę bardziej krytyczną? Co sądzicie o tym całym hygge i w ogóle o Skandynawach?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Jak nie być lubianym?
  3. Prosta recepta na szczęśliwe życie? Żyj i daj żyć innym
  4. Dziecko, Ty nic nie wiesz o życiu!

Rezygnacja – jak to ugryźć? | 52 Tygodnie Pozytywności

kiedy zrezygnować

Ciśniesz, starasz się jak możesz, próbujesz trzeci raz, siódmy, piętnasty… i wciąż nie wychodzi. Może warto pomyśleć nad rezygnacją?

Oczywiście mówimy tu o rezygnacji w sensie porzucenia jakiegoś projektu, a nie  o rezygnacji jako o stanie zniechęcenia. 🙂 Tak, ja wiem, zawsze mówię, że jeżeli czegoś naprawdę się chce i naprawdę robi się wszystko, żeby to osiągnąć, to się to osiągnie, bo pracowitość jest kluczem do sukcesu. Że trzeba walczyć o swoje marzenia. Tyle że czasem jest tak, że nam i naszym marzeniom nie jest najwyraźniej po drodze.

Pamiętam, jak nauczycielka plastyki w gimnazjum mówiła nam, że liczy się ciężka praca i że sam talent nie wystarczy. Że na sukces składa się 1 procent talentu i 99 procent pracy. Dopiero po latach jak ciężkim młotem przywaliła mi w łeb TA myśl: że talent nie wystarczy. NIE WYSTARCZY. Ale bez niego ani rusz, on jest kluczowy. Bez niego te pozostałe 99 procent możemy sobie wsadzić. Taka jest brutalna prawda o życiu. Też jej nie lubię, ale jak się człowiek z nią pogodzi, to jakoś tak łatwiej żyć.

Sukces to jedno, a przyjemność to drugie

Chciałabym tylko teraz, żebyśmy się dobrze zrozumieli… Jeżeli coś Wam sprawia przyjemność, ale efekty Waszej pracy nie nadają się do zaprezentowania światu/ świat je odrzuca/ nie sprzedają się/ nie jesteście się w stanie na nich wybić, to po prostu… ich nie sprzedawajcie. Cieszcie się nimi. Cieszcie się samym faktem zajmowania się nimi/ tworzeniem ich. Wszyscy dobrze wiemy, że obecnie ludzie są potwornie zafiksowani na cel – nie ćwiczą dla przyjemności, tylko po to, żeby schudnąć; nie gotują, bo to przyjemne i twórcze zajęcie, tylko dlatego, że „trzeba” jeść zdrowo. Nic nie trzeba. Nikt nic nie musi. Można być grubym i jeść wyłącznie czipsy i drożdżówki. No ale jak to? Jak to?! Trzeba być zdrowym, trzeba dobrze wyglądać i trzeba zdrowo jeść. Odpowiedz sobie na jedno ważne pytanie: „trzeba” czy chcesz tego? Dobrze się nad tym zastanów, bo odpowiedzenie sobie na to proste pytanie może totalnie zmienić Twoje podejście.

kiedy zrezygnować

Nie warto fiksować się na tym, że każde nasze działanie musi nam przynieść wymierny skutek. Czasem warto nawet trwonić czas. Jednak, gdy dobrze się nad tym zastanowicie, to dojdziecie do wniosku, że tak naprawdę to nic nie jest trwonieniem czasu (chyba że bezmyślnie scrollujecie social media, no to wtedy tak). Jasne, świetnie by było, gdyby za wszystko, co lubimy robić, ktoś nam płacił. Pod tym względem bardzo solidaryzuję się z Woodym Allenem, bo moim największym życiowym marzeniem też jest to, żeby ktoś mi płacił za czytanie książek. Btw. – może znajdzie się tu ktoś na tyle szalony? 🙂 Żarty żartami, ale czasami tak się niestety nie da. Sądzę, że pod tym względem, to miło by było autentycznie jarać się IT i mieć ku temu uzdolnienia. 😉

Zadanie #7 Przemyśl, czy aby na pewno Twoja pasja (czy cokolwiek z czym masz związane plany) ma przyszłość w kontekście zarabiania na niej.

Żeby była jasność – tylko o to chodzi.  O przemyślenie, czy warto tej pasji poświęcać całe dnie (kosztem innych ważnych spraw). Pamiętaj jednak, że każdy ma jakieś momenty załamania i nie o tym dzisiaj. O tym, że czasami nic nie wychodzi, ma się kryzys twórczy i w ogóle egzystencjalny (ja taki mam zawsze przy złej pogodzie ;)), to już kiedyś pisałam. Wtedy trzeba przeczekać (trzeba to przespać, przeczekać, przeczekać trzeba mi…), a po zregenerowaniu się – wrócić do działania (… a jutro znowu pójdziemy nad rzekę* ;)). Tylko jeżeli permanentnie Wam coś nie wychodzi, dobrze byłoby odpuścić.

Nie jestem moralizatorką ani władczynią dusz i umysłów, żeby coś komukolwiek nakazać. Dlatego jedyne, co uradowałoby moje serce, to wzięcie przez Was pod lupę Waszych marzeń związanych z Waszą pasją. Tak, żebyście zastanowili się, na ile możliwe jest jego spełnienie. Bo może warto by było zająć się czymś innym? Albo może ugryźć temat od innej strony?

Czasami określenie tego jest bardzo proste. Mi kopa do działania i ogromne nadzieje na przyszłość dajecie Wy, moi Czytelnicy, przez Waszą obecność i komentarze (co niemal namacalnie widać w statystykach i powoli rosnącej liczbie polubień na Fb – dzięki!), czasem słowa uznania od znajomych, którzy mnie czytają, a ostatnio nawet polecenie mojego bloga przez inną blogerkę! ❤ W innych wypadkach może być nieco trudniej, bo nie wszystko da się opisać liczbami – albo po prostu nimi nie dysponujecie. Ale jeśli podskórnie czujecie, że nic z tego nie będzie, to może być tak, że Wasz instynkt się nie myli – i na odwrót. Czasami warto zaufać swoim trzewiom – podobno wiedzą, co robią.

Przemyśl sprawę i… odpocznij

kiedy zrezygnować

Zanim permanentnie zrezygnujesz z inwestowania w swoją pasję, spróbuj tylko od niej odpocząć. Na jakiś czas. Bo może być też tak, że nieustanne parcie na sukces blokuje Twoją kreatywność, a przez to nawet osłabia miłość do tego, co robisz.

Jak zwykle jestem z Wami i pędem lecę robić sobie tabelkę „za” i „przeciw” swojej pasji i planom (i nadziejom) na przyszłość, które są z nią związane. Spójrzmy na to choć raz z dystansu. A tabelki „za” i „przeciw” zawsze są spoko. 🙂

Dajcie znać, jakie macie doświadczenia związane z parciem na sukces i efekt. Może ktoś z Was właśnie z czegoś zrezygnował? Odczuwacie czasem wątpliwości, czy to, co robicie, ma sens?

* urywek z utworu Hey, List

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. Wiosenne zmiany | 52 Tygodnie Pozytywności
  6. A może by tak… nieco profilaktyki | 52 Tygodnie Pozytywności

SHARE WEEK 2017 – moje polecenia

share week 2017

Kolejny raz coś polecam! Tym razem jednak nie pojedyncze wpisy, a całe blogi. Co ja tu nagle promocję odstawiam? Czytajcie dalej, to się dowiecie! 🙂

Jeśli jesteście choć trochę zanurzeni w świat blogosfery, to na pewno wiecie, czym jest SHARE WEEK. To taka przyjemna i sympatyczna akcja, która przy okazji pomaga blogerom się wypromować. Ja sama znalazłam sporo fantastycznych blogów, dzięki właśnie zeszłorocznej akcji. Autorem przedsięwzięcia jest na pewno doskonale Wam znany Andrzej Tucholski. To, co odróżnia SHARE WEEK od innych rankingów jest to, że blogerzy wzajemnie się polecają. Że Andrzej nie siada i nie mówi, a ten, ta i ten są najlepsi, ja tak mówię i koniec. Polecenia są więc autentyczne i pokazują, które blogi są postrzegane jako najbardziej wartościowe.

Ok, nie będę się już rozwodzić nad zaletami SHARE WEEK. Czas na moje polecenia!

Słowem wstępu dopowiem tylko, że ja oczywiście mam kilka ukochanych blogów, które są bardzo popularne i nie potrzebują dodatkowego polecania. Postanowiłam się skupić na mniejszych blogach i tym razem chcę zaprezentować Wam trzy fantastyczne (naprawdę!) blogerki. Nie znam ich osobiście, ale wydają się być fajnymi dziewczynami, z którymi mam wrażenie, że wiele mnie łączy, choć oczywiście wcale nie z każdym ich tekstem zgadzam się w zupełności. W każdym razie polecam je z ręką na sercu!

3 blogi, które polecam (kolejność przypadkowa)

Rosaline

Rosaline to blog Sylwii Kwaśniewskiej, która jego tematykę sama określa mianem „feministycznego lifestyle’u”. I bardzo słusznie. Sama jestem feministką, nie boję się tego powiedzieć i uważam, że jest zbyt wiele kontrowersji wokół tego słowa. Powszechny i medialny obraz feministki to jakaś szalona kobieta, która chce, żeby kobiety zawładnęły światem, nie goli nóg, w ogóle jest brzydka, głupia i umie tylko coś pokrzykiwać. Rosaline (i kilka innych blogerek, które są bardziej popularne) pokazuje, że to mit. Pokazuje, że feministka to normalna dziewczyna, która ma swoje zdanie i wymaga szacunku przynależnego każdemu człowiekowi niezależnie od płci. Pisze o sprawach, o których się nie pisze i nie mówi, bo przecież wstyd i dziewczynkom nie wypada. O tym, że kobieta może być taka, jaka chce. Jestem za odczarowaniem feminizmu, więc jej blog niezwykle przypadł mi do gustu.

No i dodatkowo blog jest przyjemny dla oka, nie będę ściemniać, że nie zwracam na to uwagi.

Girl power! 🙂

Get the life

Śliczny blog ślicznej dziewczyny. Tak, czasami jestem taka płytka. 😉 Bloga Get the life prowadzi Aleksandra Pakuła. Jak sobie zajrzycie do zakładki „O mnie” na jej blogu, to znajdziecie takie zdanie gdy coś mnie zainteresuje, natychmiast chcę wiedzieć o tym wszystko. To zdanie jest mi bardzo bliskie, choć wiadomo – człowiek uczy się całe życie i nie sposób wiedzieć tak całkiem wszystkiego. 😀 Chociaż byłoby miło mieć taką supermoc, to muszę przyznać (zdecydowanie przebija czytanie w myślach i latanie). Mnie uwiodła swoimi wpisami lifestyle’owymi, jak np. 50 pomysłów jak zrobić coś dobrego, ale coś dla siebie znajdą tam też alergicy i miłośnicy savoir-vivre’u (bo nie tylko dwa blogi o tej tematyce są w polskim internecie!).

Znajdziecie tam też nieskomplikowane przepisy na zdrowe żarełko, które poza tym jest szybkie w przygotowaniu, bo Ola sama przyznaje, że lubi gotować, ale nie takie potrawy, których przygotowanie zajmuje więcej niż pół godziny. 🙂

Nieprzyzwoitka

Nieprzyzwoitka to blogerka, która się nie zdradza ze swoją tożsamością, a powinna! Bo pisze świetnego bloga, który ma bardzo przyjemną oprawę graficzną i przede wszystkim… pisze odważnie! Wiecie no, seks, tabu i te sprawy. Tak jak podoba mi się misja odczarowania feminizmu, tak też podoba mi się misja odczarowywania seksualności. Nieprzyzwoitka pisze o seksie ładnie (chociaż czasami pisze o tym, żeby mówić brzydko ;)), dlatego jej teksty są przyjemne w odbiorze.

Na jej blogu znajdziecie też co nieco o nerdowaniu i o gotowaniu, ale królującą zakładką są zdecydowanie „inne przyjemności”. 😉

Mam nadzieję, że Twój blog przebije się przez ścianę tabu! 🙂

To by było na tyle. Krótko i na temat. A Wy, bierzecie udział w Share Week 2017? Jakie macie typy blogowe?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

Liebster Blog Award

A może by tak… nieco profilaktyki | 52 Tygodnie Pozytywności

profilaktyka zdrowotna

Też czujecie się tacy trochę „zaniedbani” po zimie? A wiecie, że zaniedbane może być też Wasze zdrowie? Może by tak to sprawdzić? Zwróciliście uwagę, że wystarczy nieco poprzestawiać literki w słowie „zbadać”, żeby uzyskać słowo „zadbać”? 😉

Jasne, o zdrowie trzeba dbać cały rok. Wszyscy to wiemy. Tyle że zima potrafi wszystkim nieźle dać w kość. Smaga nas wiatrem, oblepia śniegiem, „szczypie” mrozem, a do tego wszystkiego nie mamy skąd wziąć witamin. Mam nadzieję, że byliście grzeczni i suplementowaliście witaminę D3? Bo wiecie, jej niedobór znacznie osłabia odporność, przyspiesza procesy starzenia, może prowadzić do osteoporozy, cukrzycy, a nawet… nowotworu. Tak się składa, że w naszym klimacie jesteśmy zdolni wytworzyć ją tylko od kwietnia do września – a niektórzy twierdzą nawet, że od maja do sierpnia (co mi się akurat wydaje sporą przesadą, no chyba, że jesteście wege – wtedy witamina D powinna stać się Waszym kompanem na cały rok). Jeśli tego wszystkiego nie wiedzieliście, to już wiecie i liczę na to, że od października zaprzyjaźnicie się z tą witaminą.

Dbaj o zdrowie teraz – to zaprocentuje w przyszłości

Nie będę się tu rozwodzić na temat tego, dlaczego warto dbać o swoje zdrowie, no bo serio, chyba każdy z Was chciałby być sprawny w tzw. podeszłym wieku. Mnie nieodmiennie zachwycają i inspirują: joginka Tao Porchon-Lynch, nasz rodzimy Dziarski Dziadek, a także różne starsze osoby, które spotkałam w Londynie. Marzy mi się taka po prostu sprawna i pogodna starość.

Badania diagnostyczne ratują życie

profilaktyka zdrowotna

Wiem, czasem jest tak, że choroby i tak atakują, mimo wielkiej dbał0ści o zdrowie. To naprawdę strasznie przykre, bo pokazuje, że jednostkowo nie do końca mamy wpływ na nasze życie. Natomiast jest całe mnóstwo chorób tzw. cywilizacyjnych, którym można zapobiec zmieniając nieco styl życia. Nade wszystko jednak – niezależnie od tego, czy dana choroba wynika z naszego stylu życia, czy nie – wczesne jej zdiagnozowanie zwiększa szansę na wyleczenie. A w przypadku łagodniejszych chorób – można stwierdzić podwyższony czynnik ryzyka i zalecić np. zmianę diety.

I właśnie o tym dzisiaj. Jakiś czas temu, w styczniu, obchodziliśmy Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy, październik jest Miesiącem Świadomości Raka Piersi. To szczytne, uświadamiające akcje. Jednak czy musimy aż na nie czekać? Musimy usłyszeć, że właśnie jest jakiś miesiąc czegoś? A może musimy zaczekać, aż rak odbierze nam bliską osobę, żeby się ogarnąć? Nie czekajcie. Działajcie tu i teraz. Życie i zdrowie mamy tylko jedno.

Zadanie #6 Zaplanuj sobie wizyty lekarskie i badania

Tak jest. Wpisz sobie w kalendarzu. Ustaw przypominacz, który będzie krzyczał na Ciebie „zadzwoń do tej cholernej rejestracji”. Zaplanuj to. Nie mów „a, zrobię to później”. Kiedy później? Za tydzień? Miesiąc? Pół roku? A kolejki do lekarzy szalone, więc i tak lepiej się wybrać, dopóki jeszcze nie musimy się leczyć. 😉

profilaktyka zdrowotna

Poniżej lista lekarzy, do których zdecydowanie warto się wybrać i badań, które powinno się wykonywać raz w roku:

  1. Internista, lekarz POZ, lekarz rodzinny. Tu się wszystko zaczyna. Możesz u niego zbadać ciśnienie, bo domowe aparaty często zafałszowują wyniki. Poproś też o skierowanie na badanie krwi (morfologia, biochemia, odczyn Biernackiego, ewentualnie dodatkowe badania, które zaleci lekarz) oraz moczu. Poproś też o skierowania do specjalistów, do których potrzebujesz się udać.
  2. Ginekolog (kobiety). Zapisz się na standardowe badanie (sprawdź, kiedy nie masz okresu ;)), cytologię (jeśli Ci przysługuje), poproś o zbadanie piersi oraz o skierowanie na USG piersi, dróg rodnych oraz badanie podstawowych hormonów (a nuż uda Ci się machnąć badanie krwi za jednym razem, gdy będziesz robić morfologię!). To nie są przyjemne badania, wiem. Ale warto je robić, żeby zapobiec chorobom tragicznym w skutkach. Nie wstydź się, pamiętaj, że idziesz do lekarza, a dla niego nie ma znaczenia, który fragment ciała bada. Ciało to ciało. Aha, jeśli nie przysługuje Ci w tym roku cytologia, to rozważ wizytę w ramach prywatnej służby zdrowia, bo to, że NFZ-u na to nie stać, nie oznacza, że nie powinno się jej robić co roku.
  3. Urolog (mężczyźni). O tak, nie lubicie sławnego per rectum, też bym nie lubiła. Ale powinniście robić to badanie, serio. To podstawowe badanie, dzięki któremu możecie wcześnie wykryć wiele niebezpiecznych chorób, m.in. nowotwór prostaty, który odbiera życie wielu mężczyznom. Zróbcie to po prostu. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla swoich kobiet. Chyba chcecie z nimi żyć długo i szczęśliwie?
  4. Stomatolog. profilaktyka zdrowotnaOj, dentysty też  nie lubimy. Ja akurat mam obsesję na punkcie zdrowia swoich zębów, więc biegam do mojej ukochanej dentystki, co pół roku. No, czasem nie ogarnę i wychodzi trochę więcej niż rok. 😉 Wait, what?! Ukochana dentystka? Wiecie, bo wszystko zależy od człowieka. Moja dentystka leczy dzieci (i tak właśnie ją poznałam, gdy zaleciła mi spożywanie lodów zimą jako znieczulenia. ;)) i ma doskonałe podejście do każdego, naprawdę. Jeśli ktoś mieszka w Warszawie i będzie potrzebował, to z chęcią (i z ręką na sercu!) podam do niej kontakt. 🙂 OK, dygresja spora, ale wróćmy do tematu. Znam też niestety osoby, które nigdy nie chodzą do dentysty. NIGDY. Nie bądź, jak oni, zadzwoń do dentysty! 🙂 Poza tym, ludzie, są znieczulenia na świecie, więc już tak nie demonizujmy dentystów. Warto też poprosić o skierowanie na pantomogram. Nie jest to jakieś strasznie drogie badanie, a pokazuje dokładny stan naszego uzębienia.
  5. Specjalista, u którego potrzebujesz od czasu do czasu bywać. Dla mnie to będzie okulista i dermatolog, dla Ciebie może ortopeda i endokrynolog. Jeśli masz sporo pieprzyków, to odwiedź dermatologa, żeby te Twoje pieprzyki obejrzał i stwierdził, czy nic złego się z nimi nie dzieje.

U mnie marzec jest bardzo „medyczny”, bo badałam już hormony (a szczerze nie cierpię tego kłucia), wybieram się też do okulisty oraz na USG piersi i właśnie przed chwilą zapisałam się na kwiecień do dentystki. Intensywnie, ale uważam, że po prostu warto tego wszystkiego pilnować.

A jak tam u Was z regularnym badaniem się? Jeśli do tej pory tego nie robiłyście i nie robiliście, to może teraz – przy okazji tego wyzwania – jest dobry moment, żeby to zmienić? Dajcie znać. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności
  5. Wiosenne zmiany | 52 Tygodnie Pozytywności

Intensywna kuracja na ŁZS – domowe mazidło dziegciowe

kuracja na łzs

Dziś przeczytacie o tym, jak podreperowałam stan mojej szalonej łotojokowej skóry głowy po zimie, dzięki szalonej, nieco zapachowo odstręczającej, ale genialnej w skutkach kuracji!

Jeśli macie ŁZS to wiecie, że czasami, mimo wszelkich prób utrzymania go w ryzach, robi się tragicznie – szczególnie w sezonie czapkowo-grzewczym. Swędzi, skóra się łuszczy, robią się strupy, łojotok szaleje. Nie mówiąc już o zapachu tych włosów na drugi dzień. Apetycznie. Nie pomaga nic. Kiedyś chodziłam w razie zaognienia do dermatologa po jakiś uroczy sterydowy lek, który rzeczywiście mi pomagał, ale to ma takie skutki uboczne, że głowa mała. Dlatego postanowiłam, że zrobię coś innego. I wtedy przypomniał mi się pierwszy szampon, który zaleciła mi dermatolog – Polytar. Niesamowicie śmierdzący szampon z dziegciem. A przynajmniej kiedyś mi się tak wydawało, bo czysty dziegieć to jest dopiero kosmos. W każdym razie, teraz już nie jest dostępny, bo produkty dziegciowe budziły (i budzą nadal) kontrowersje – że rakotwórcze, że obumiera naskórek i takie tam. Jednak dotyczyło to pochodnych ropy naftowej, a nie dziegciu brzozowego (dla bezpieczeństwa jednak wycofano wszystko – typowe, czyż nie?). Zupełnym przypadkiem (i kątem oka) zauważyłam w sklepie internetowym czysty ekstrakt dziegciowy sprowadzany z Rosji. Pomyślałam: czemu nie.

Czy ekstrakt z dziegciu brzozowego jest niebezpieczny dla zdrowia?

Potem zaczęłam czytać, że ma w sobie toluen (który jest łatwopalny), kontrowersyjne fenole (czyli środki dezynfekujące) i w ogóle może być rakotwórczy i przyczyniać się do obumierania naskórka. Poza tym nie powinno się go nakładać bez żadnej bazy na skórę. Później poczytałam wypowiedzi dziewczyn, które stosują go bez rozcieńczania i twierdzą, że w takiej formie sprawdza im się super. Uznałam, że warto jednak dla bezpieczeństwa stworzyć dla niego jakiś rozrzedzacz, o którym za chwilę, ograniczyć czas styczności ze skórą, a całą terapię zakończyć po trzech tygodniach. Przezorny zawsze ubezpieczony, a baza z fajnych olejów tylko poprawi stan skóry i włosów.

UWAGA: To śmierdzi przeraźliwie – wędzoną smołą i benzyną jednocześnie. Taki płynny, skoncentrowany smog. Do końca nie wietrzeje, ja czułam go nawet podczas mycia głowy pomiędzy myciami z użyciem dziegciu. Dla osób wrażliwych na zapachy mam taką propozycję – przetestujcie go sobie w wolny dzień i, gdyby bardzo Wam przeszkadzał, myjcie włosy wieczorem. Na czas kilku tygodniu kuracji nie powinno to stanowić problemu. 😉

Właściwości ekstraktu z dziegciu brzozowego

Jeśli uda się Wam przezwyciężyć niechęć do tego zapachu, w zamian osiągniecie wspaniałe rezultaty ze względu na jego wspaniałe właściwości lecznicze: jest bakteriobójczy i antyseptyczny, więc genialny przy problemach łojotokowych – typu właśnie ŁZS lub trądzik. Podobno pomaga też na egzemy, łuszczycę, łupież i AZS. To, co ja faktycznie zauważyłam, to wyraźne zmiękczenie naskórka na głowie, natychmiastowe złagodzenie świądu i zdecydowanie (!!!) wolniejsze przetłuszczanie się włosów.

No to zabieramy się za przygotowanie naszej substancji gotowej do nakładania na skórę i jedziemy z tym dziegciem. 😉

Mazidło dziegciowe na łojotokowe zapalenie skóry głowy

kuracja na łzs

Składniki:

  • 1 łyżeczka czystego ekstraktu dziegciowego (uwierzcie, w zupełności wystarczy)
  • 4 łyżeczki oleju kokosowego (stopionego)
  • 2 łyżeczki oleju rycynowego
  • 3 łyżeczki oleju migdałowego

Jak to zrobić?

Mieszamy wszystko – najlepiej od razu w słoiczku wtedy nic się nie zmarnuje. Ja najpierw włożyłam do słoiczka olej kokosowy, słoiczek do ciepłej (ale nie gorącej) wody, olej się stopił, wyjęłam słoiczek z wody, dodałam pozostałe oleje i dziegieć, wstrząsnęłam i już.

Jak długo trzymać na głowie i jak zmywać?

Jak poczytacie za chwilę w mojej relacji z każdego dnia mycia – trzymałam mazidło na głowie ok. 15 minut, żeby nie było ani za krótko, ani za długo. Raz próbowałam 20, ale to był chyba wyjątkowo zły dzień, bo zrobiło mi się wręcz niedobrze. Później wkładałam głowę pod kran (jedno z ulubionych sformułowań mojej mamy <3), spłukiwałam wodą, nakładałam na skórę głowy odżywkę (u mnie kokosowa z Dessert Essence), żeby się ładnie zemulgowało, po czym dwukrotnie myłam głowę szamponem (zielona, miętowa Ziaja do włosów tłustych z octopiroksem) i nakładałam odżywkę (kokosową – do spłukiwania – lub oleo-krem Biovaksu z olejami afrykańskimi – bez spłukiwania).

Jak długo stosować kurację?

Lepiej nie stosować jej dłużej niż 3-6 tygodni, u mnie wyszło razem ok. 3 tygodni, przy czym dziegieć stosowałam co drugie mycie – czyli u mnie co czwarty dzień.

Jak to wyglądało w praktyce?

Poniżej przedstawiam Wam dzienniczek ze stosowania dziegciu w pielęgnacji łojotokowej skóry głowy. Trochę to osobiste, ale czego się nie robi, żeby pomóc innym! Zwłaszcza, że wiem, jak upierdliwą dolegliwością jest ŁZS.

1 lutego

Zrobiłam mieszaninę 4 łyżeczek oleju rycynowego z pół łyżeczki dziegcia. Śmierdziało. Wtarłam to w skórę głowy i trzymałam 10 minut, bo mnie postraszyli jakimś obumieraniem naskórka i bałam się dłużej. Trudno było mi to zmyć, ale wiedziałam, że tak będzie, więc do mycia głowy użyłam szamponu przeciwłojotokowego Ziai. Potem normalnie odżywka kokosowa z Dessert Essence. I tak śmierdziało. Ale skóra głowy była cudowna, nic nie swędziało. Na drugi dzień też.

3 lutego

Umyłam włosy zwyczajnie, szamponem Dessert Essence z olejkiem z drzewa herbacianego. Do pierwszego mycia dorzuciłam odrobinę sody. Trochę swędziała mnie głowa, ale po sodzie zawsze tak mam.

5 lutego

Naolejowałam sobie włosy olejem kokosowym, bo miałam taką fanaberię. Wytworzyłam też już moje mazidło dziegciowe i wtarłam je w skórę głowy po około 1,5 h od nałożenia oleju na całą długość włosów. Bardzo przyjemnie się je nakładało (pomijając zapach) – dodatek oleju kokosowego sprawia, że mazidełko ma taką bardziej masełkową konsystencję. 🙂

7 lutego

Zrobiłam wcierkę z octu i olejku herbacianego. Z naturalnym olejkiem herbacianym i witaminą E sprawdza się o niebo lepiej, niż z tanim zapachowym olejkiem i bez witaminy, bo jednocześnie uspokaja skórę.

9 lutego

Nałożyłam oleiste mazidło dziegciowe. Próbowałam wytrzymać 20 minut, ale zrobiło mi się niedobrze. :O Zostanę jednak przy 15 minutach. Skóra dosyć przyjemna w dotyku, ale wydaje mi się, że nieco bardziej sucha.

11 lutego

Tak jak 3.02 – pierwsze mycie włosów z dodatkiem sody. Tym razem nie swędzi wcale, mam uczucie super czystej głowy, a włosy mam takie „sypkie”, jeśli wiecie, co mam na myśli.

13 lutego

Mazidło dziegciowe nieco stężało ze względu na chłód od okna (trzymałam je na parapecie kuchennym), dzięki czemu łatwiej je nakładać. Zostawiłam na 15 minut, bo jednak nie jestem w stanie znieść 20 minut tego zapachu tuż przy moim nosie. 😉 Skóra czuje się coraz lepiej!

kuracja na łzs

15 lutego

Od 3 tygodnia kuracji postanowiłam włączyć do mycia naturalny szampon specjalistyczny przeznaczony dla osób cierpiących na egzemy, łuszczycę, łupież czy właśnie ŁZS. Gdy się o nim dowiedziałam, byłam po prostu w szoku. Myślałam, że takie rzeczy to tylko w aptece. Zrobiłam najpierw octową wcierkę, umyłam szamponem z olejkiem herbacianym, a później tym specjalistycznym – Jason Dandruff Relief. Zostawia bardzo przyjemne uczucie na skórze, jakby była pokryta jakimś balsamem, tak, jak po szamponach aptecznych. Zdecydowanie będę go używać raz w tygodniu, profilaktycznie, po zakończeniu kuracji.

18 lutego

Standardowo nałożyłam dziegciowe mazidło – skóra czuje się coraz lepiej, mam coraz bardziej wrażenie, że strupki się zmniejszają, a skóra zmiękcza.

[tutaj nastąpiła dłuższa przerwa od dziegcia, bo niestety miałam nieplanowany wyjazd]

24 lutego

Musiałam do czegoś wykorzystać pozostałe po faworkach białko, więc zużyłam je na skórę głowy, uprzednio dodawszy do niego nieco soku z cytryny. Zostało mi bardzo przyjemne uczucie, a skóra w ogóle nie była podrażniona. Głowę umyłam delikatnym szamponem z ekstraktem z drzewa herbacianego.

26 lutego

Wytrzymałam 20 minut dziegcia na głowie! 🙂 Mam wrażenie, że skóra jest już porządnie podleczona, mimo tej przymusowej przerwy w stosowaniu dziegciu. Nieco mnie swędzi, ale staram się nie drapać. Może to kwestia mało łagodnego szamponu, którego dziś użyłam? Mam wrażenie, jakbym miała zbyt mocno wymyte włosy, jeśli wiecie, o co mi chodzi. 2 marca ostatnie użycie dziegcia i zobaczymy jak się będzie sprawowało.

28 lutego

Umyłam głowę szamponem z olejkiem z drzewa herbacianego z dodatkiem sody oczyszczonej. Drugie mycie normalnie – sam szampon, a na koniec odżywka kokosowa.

2 marca

Miałam w planie naolejować sobie włosy, ale skończyło się tak, że nie miałam specjalnie czasu, więc tego nie zrobiłam. Nasmarowałam sobie skórę głowy moim dziegciowym mazidłem, wytrzymałam 15 minut, zmyłam odżywką kokosową, dwa razy umyłam głowę szamponem Ziai i nałożyłam oleo-krem Biovaksu bez zmywania. Ten Biovax pachnie obłędnie i świetnie nawilża włosy, nic a nic mi ich nie obciążając. Jeśli warto kupić jakąś odżywkę albo maskę drogeryjnej firmy, to tylko tę. 🙂

No i miesiąc przeleciał jak z bicza strzelił. Moja skóra głowy zdecydowanie się uspokoiła. Nie mogę na pewno stwierdzić, że to tylko dzięki dziegciowi, bo na pewno nie. W tym miesiącu pielęgnacja mojej skóry głowy zdecydowanie była wzmożona i włączyłam do niej świetny, niesamowicie łagodzący szampon Jason, który jak na razie sprawdza się rewelacyjnie i używam go teraz profilaktycznie. Jednak uważam, że dziegieć odegrał tutaj ogromną rolę. Nie od dziś wiadomo, że „gorzki lek najlepiej leczy”. 😉

Jeśli potrzebujecie czegoś bardziej naukowego niż jakiś tam blog ( 😉 ) i studium przypadku autorki, to poczytajcie sobie np. tutaj.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Naturalne sposoby na łojotokowe zapalenie skóry głowy
  2. 17 naturalnych sposobów na bolesne miesiączkowanie
  3. Co jeść, żeby mieć zdrowy układ pokarmowy?
  4. Kuracja na podwyższenie odporności
  5. Eko-sprzątanie: 10+ zastosowań sody oczyszczonej

Wiosenne zmiany | 52 Tygodnie Pozytywności

zmiana wizerunku na wiosnę

No, Kochani, mamy wiosnę. Jak to za oknem, to nie jest wiosna, to ja już nie wiem, co nią jest. Mieszkania odgruzowane? Mam nadzieję, że tak, albo że chociaż jesteście w trakcie. 😉 A tymczasem… odgruzujmy też nasz imidż. 😉

Mam wrażenie, że gdy nadchodzi wiosna, to nagle wszystko się odmienia. Do naszych mieszkań wpada więcej słońca, wygrzebujemy się spod ciężkich płaszczy, czapek (zbawienie!) i szalików, i nareszcie kąpiemy się w witaminie D. W głowie też jakby wiosna i nawet jak deszcz pada, to myślimy sobie, że dzięki temu będzie w końcu zielono. Myjemy okna, bo chcemy, żeby w mieszkaniu było jeszcze bardziej słonecznie. Nagle przypominamy sobie, że zaraz będzie lato i zaczynamy szaleć, bo do bikini bodies naszym ciałom bardzo daleko…

Nie szalejcie. Bez sensu.

Wykończycie się i dowalicie sobie niepotrzebnego stresu. A stres to nie jest fajne zjawisko. Olejcie bikini body, serio. Wiosną warto zadbać o swoje zdrowie, owszem, nieco się odkurzyć, wsiąść na rower, wyciągnąć rolki, zacząć więcej chodzić, ale szaleć nie warto. Tak w ogóle to powinniśmy dbać o siebie przez cały rok, oczywiście, ale wiem, że wiosna dodaje wielu ludziom energii do działania (zwłaszcza takim meteopatom jak ja. ;)).

Ale dziś jeszcze nie będzie o zdrowiu. Wiecie, co jeszcze możecie zrobić zamiast cisnąc na siłowni? Możecie zmienić coś błyskawicznie. Jakąś drobną rzecz. Wyjść spod swojego kocyka wizerunkowej strefy komfortu. Nie mówię, że tatuaż od razu, zróbcie coś, z czego łatwo (albo chociaż w miarę łatwo) można w razie czego zrezygnować.

Tak w ogóle, Panowie, jeśli mnie czytacie, wybaczcie, ale w kategorii wyglądu dużo łatwiej jest mi wypowiadać się o kobietach. Na męskiej modzie i innych wyglądowych kwestiach kompletnie się nie znam. Ale chętnie poczytam w komentarzach, jaką zmianę zasugerowalibyście mężczyznom właśnie. Oni pewnie też chętnie tam zajrzą. 🙂

Czyli w tym tygodniu czeka na Was…

Zadanie #5 Zmień coś w swoim wyglądzie

Gwarantuję Wam, że zmiana czegoś w wyglądzie pozytywnie nastraja, wnosi jakąś taką świeżość i dodaje pewności siebie. Jak zresztą każde przekroczenie strefy komfortu, choćby to było postawienie poza nią tylko jednej stopy. Jak mówi moja ulubiona joginka Adriene a little goes a long way. ❤

To może być coś naprawdę drobnego, choćby kupienie sobie nowego lakieru do paznokci albo szminki w jakimś szalonym kolorze. Co jeszcze można wyczynić? Poniżej znajdziecie kilka moich propozycji:

  • wypróbować nowy makijaż – np. nauczyć się porządnie rozcierać cienie na powiece zamiast wiecznie mazać ją tylko na beżowo albo rysować kreskę – zawsze to jakaś odmiana. 🙂
  • wypróbować nowy fason spodni albo wiosennego odzienia wierzchniego – np. zastąpić swój ultrakobiecy płaszczyk jakąś zadziorną kurtką; albo na odwrót
  • wyjąć z szafy ciuchy i buty, które kiedyś kupiłyście i one tam zalegają, bo są zbyt odważne
  • ożywić swoje outfity, choćby jakąś szałową apaszką – albo pójść po całości, jak moja przyjaciółka, która postanowiła na wiosnę zamienić swoją nieśmiertelną czerń na szałowe róże i inne turkusy 🙂
  • pójść na łowy do sklepu z używaną odzieżą i kupić sobie coś mniej bezpiecznego niż zwykle (ja ostatnio kupiłam kilka rzeczy, które są bardziej ładne niż praktyczne, ale uważam, że zasługuję na to, żeby mieć ładne rzeczy – i Ty też zasługujesz ;))
  • opiłować paznokcie inaczej niż zwykle – zawsze piłowałaś w kwadrat? To spróbuj na migdałka. 😉

Aż w końcu…

zmiana wizerunku na wiosnę

  • ściąć włosy! Zwłaszcza, że dzięki temu możecie zrobić coś dobrego, jeśli macie tych włosów do ścięcia 25 cm – z takiej długości już można zrobić perukę dla jakiejś wspaniałej kobiety walczącej z rakiem piersi. Fundacja Rak’n’Roll wciąż zbiera takie włosy w ramach akcji Daj włos, a wiele salonów fryzjerskich bierze udział w tej akcji, sprawdźcie w swojej okolicy. 🙂 Możecie też ściąć włosy same, ale musicie zastosować się do instrukcji. 🙂
  • Jak się boicie ściąć, to zawsze możecie też je przefarbować albo nawet nauczyć się jakoś ciekawie zaplatać lub upinać włosy. Gdy jeszcze miałam długie włosy (póki nie ścięłam ich z okazji wyżej opisanej akcji), to sama miałam prawdziwy szał warkoczowy. ❤ A moja Mama do tej pory wypomina mi, że gdy byłam w czwartej klasie szkoły podstawowej, przyniosłam do domu książkę Fryzury na każdy dzień roku i codziennie wstawałam o 6., żeby wypróbować nową fryzurę. A tak lubiłam wszystkim mówić, że byłam małym chłopcem…

Standardowo biorę udział razem z Wami! Tym razem robię Wielką Wymianę Garderoby z zimowej na letnią – czyli żegnajcie swetry, witajcie sukienki. Poza tym będę usilnie starać się nauczyć się przyklejać porządnie sztuczne rzęsy. Miały być na mój ślub, ale nie zdążyłam opanować tej przeraźliwie trudnej umiejętności. Jak Wy to robicie dziewczyny, że one się Wam nie odklejają? Kupiłam też sobie BARDZO szałową pomadkę. Aż trochę się jej boję… Ale przy najbliższym wieczornym wyjściu na pewno jej użyję! 🙂

No to co zmieniamy? Też macie taką potrzebę na wiosnę, czy tylko mi słońce i wiosenne powietrze uderzają do głowy?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności

Lutowe znaleziska z sieci

lutowe znaleziska z sieci

Lutowe? Tak można mówić w ogóle? Ktoś tak mówi? Jakoś dziwnie mi to brzmi w uszach. 🙂

W tym miesiącu nieco zaniedbałam zapisywanie ciekawych linków, bo spadło na mnie sporo spraw (w tym niestety bardzo przykrych),  ale mimo wszystko kilka się znalazło. Mam nadzieję, że – jak zwykle – każdy znajdzie coś dla siebie, choć w tym miesiącu wyjątkowo dużą część linków stanowią kobiece przemyślenia. Z drugiej strony, Panom nie zaszkodzi nieco o Paniach poczytać. 🙂

Przemyślenia

O bardzo-śmiesznych-żartach

Rosaline jest niezawodna. Pisze o tym, jakie to z nas sztywniary, bo nie śmiejemy się z seksistowskich żartów. O tym, że nie mamy poczucia humoru. Ale wiecie co mamy? Godność mamy. Ciągle zachodzę w głowę, jak to jest, że chamstwo jest takie prześmieszne. I sama też o tym pisałam (choć u mnie przykładem był weganizm), przypomnijcie sobie, jeśli macie ochotę.

Jesteś wystarczająca

Miss Ferreira o tym, że kobiety często uważają się za niewystarczające. Niewystarczająco dobre w tym, co robią w życiu zawodowym, niewystarczająco dobre jako matki, żony itd. Albo jako blogerki: „Niemal zawsze na jakimś etapie tekstu, odzywa się mój wewnętrzny szyderca – „dziewczyno z czym do ludzi! Weź to skasuj. Są lepsi od ciebie. Serio? Klikasz „opublikuj”? Puszczasz w świat takiego gniota? Jesteś żenująca”.” 😉

Lubimy przepraszać

O tym, czego Monika (tekstualna) chciałaby dla swojej córki. „Nie chcę, by przepraszała wszystkich za wszystko tylko dlatego, że jest dziewczynką. Nie będzie przepraszała wszystkich za wszystko, bo jest dziewczynką. Będzie sobą”. A ja bym tego chciała dla nas wszystkich i siebie samej też.

Traktat o sprzątaniu ❤

Świetny, zabawny tekst, który mój znajomy skwitował jako „manifest niezależnej i silnej kobiety”. Jako że sama wcale nie prasuję (chyba że jakąś elegancką rzecz i po prostu nie mam wyjścia) i nie wieszam firanek, udostępniam. Bo uważam, że to czy muszę prać firanki, nie świadczy o mojej kobiecości. Mój dziadek mówi, że nie ja powinnam się wstydzić, a ten kto mi w okna zagląda i tego się trzymam.

„Nie mogę” czy „mam inne plany”?

„Myślę sobie, że gdyby od dziecka uczono nas zdrowego egoizmu, bylibyśmy lepsi dla siebie samych i siebie nawzajem. Byłoby jakoś łatwiej akceptować innych i ich wybory, interesować się nimi i cieszyć, zamiast szukać ukojenia w zbiorowej martyrologii. Jeśli ja mam prawo do bycia ważną, to każdy inny też ma”. Czyli Riennahera o tym, że warto być zdrowym egoistą.

O cellulicie Leny Dunham

„Kilkoma minutami w photoshopie Glamour pokazał kobietom gdzie jest ich miejsce – na siłowni, w gabinecie medycyny estetycznej, u dietetyka, w sklepie z kosmetykami. A ja chciałabym jednak wierzyć, że kobieta to nie tyko gładka skóra, zrobione paznokcie, piękne włosy, długie rzęsy, pełne usta, białe zęby… Te rzeczy są tylko przecinkami w zdaniu o emocjach, uczuciach, kobiecości, seksapilu, wrażliwości”.

Zdrowie i odżywianie

Który naturalny słodzik jest najlepszy? [ANG]

Bycie zdrowym i fit jest trendy. Co jakiś czas „odkrywa się” nowe trendy-zdrowe substytuty czegoś passé-niezdrowego. Kiedyś, gdy trzeba było sprzedać super ekstra innowacyjny produkt zwany margaryną, to się mówiło, że jest zdrowsza niż masło. Cukier podobno krzepił. A produkty „light” były takie wspaniałe i dietetyczne, dopóki się nie okazało, że owszem, tłuszczu mają mniej, ale za to cukru więcej. Tym razem o słodzikach, bo agawa wcale nie jest taka zdrowa, jak się Wam wydaje. Nade wszystko nie zapominajmy, że najzdrowsze słodycze to owoce. 🙂

Nie mam czasu na zdrowe jedzenie! 😉

Zdrowe jedzenie jest zbyt drogie. Zdrowe jedzenie jest zbyt czasochłonne. I jakie jeszcze? Ok, jak kupisz pierogi w sklepie, to rzeczywiście może i będzie tanio, nie mówiąc już o czasie, który trzeba poświęcić na ich odgrzanie, ale jeśli poświęcisz pół godziny, to stworzysz pyszną zupę krem z brokułu albo kaszotto z burakiem. I wcale nie trzeba koniecznie odżywiać się spiruliną, chią i sproszkowanym złotem. Siemię lniane, buraki i seler też są spoko. Ten wpis Basi Szmydt to kopalnia pomysłów i motywacji do zdrowego jedzenia. Sama po przeczytaniu go pobiegłam zrobić smoothie. 😉

Jak z suchego chleba zrobić… pasztet

Niesamowita sprawa. Oczywiście to pasztet bezmięsny. 😉 Mega lubię wpisy o tym, jak nie marnować żywności. Jeśli znacie jeszcze jakieś ciekawe, to podrzucajcie!

Joga

O tym, że joga to nie tylko ćwiczenia

Trochę o tym, co może być autoprzemocą i o tym, jak szanować siebie i świat.

Relacje i seks

Demiseksualność, czyli jak seks – to tylko z miłości

Jestem bardzo daleka od stwierdzenia, że jeśli ktoś seks uprawia na pierwszej randce albo w ogóle nawet bez randki, to znaczy, że „się puszcza”. Zawsze fukam na ludzi, którzy są zwolennikami tego typu teorii – zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Jednak zawsze dziwiło mnie to, że ludzie mogą to lubić, albo np. istnienie idei „seksu na zgodę”. Ogólnie do mnie tego typu wyzwolenie chyba nie trafia. No i masz, okazuje się, że można mnie zaszufladkować jako demiseksualną. Sprawdźcie, może Was też to dotyczy. I nie ma w tym nic a nic złego! 🙂 Bądźmy sobie wszyscy pięknie różnorodni. ❤

Bezpieczeństwo

Odyseusz

W dziwnych czasach żyjemy. Niby wojny (u nas) nie ma, ale zawsze jakiś wariat może zacząć do nas strzelać albo wyjechać ciężarówką na plac pełen turystów. Dlatego jeśli wybieracie się w jakieś miejsce, które nie wydaje się Wam specjalnie bezpieczne, to zarejestrujcie się w rządowym systemie Odyseusz, żeby, w razie niebezpiecznej sytuacji, można było się z Wami skontaktować i zorganizować Wam powrót do domu. Ja przy kolejnej podróży z pewnością nie omieszkam.

Inne

Bezodpadowa mapa Polski

Czyli gdzie można oddać kompostowe śmieci, kupić żywność bez opakowań albo podzielić się jedzeniem! ❤

Codziennie ucz się czegoś nowego [ANG]

Do tej pory uczyłam się głównie języków, a ciekawostek dowiadywałam się z blogów, Facebooka albo po prostu czytałam trochę więcej, gdy coś mnie zainteresowało. Aż trafiłam na Curious. Poświęca się temu kilka minut dziennie, a zalety są niezliczone. W przypadku nas, Polaków, dodatkową na pewno jest szlifowanie angielskiego. Świetne jest to, że wiedzę, która do nas przybędzie, sami personalizujemy. Wybieramy, co nas interesuje, a później przez kilka minut czytamy, słuchamy albo rozwiązujemy łamigłówki. Jeśli macie iPhone’a, to jeszcze lepiej, bo jest tam curiousowa apka. 🙂

A Wy co niesamowitego znalazłyście/znaleźliście w sieci w lutym? Dzielcie się koniecznie! ❤

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Znaleziska z wcześniejszych miesięcy:

  1. Styczniowe
  2. Listopadowe