Stwórz swoje własne rytuały | 52 Tygodnie Pozytywności

stwórz swoje rytuały

Nie dajcie się zwieść magicznemu słowu „rytuały”. W znaczeniu, o którym dzisiaj piszę, nie ma to nic wspólnego z szamaństwem ani religiami. 😉 Choć, jeśli potraktujecie to poważnie, jak najbardziej może to wzbogacić Waszą duchowość.

Jakiś rok temu, może nieco wcześniej, YouTube zaczęło bombardować mnie filmikami o tytułach „my morning routine” i „my evening/night routine”. Straszliwie mnie to irytowało. Myślałam sobie „a po co, a na co to komu, przecież jakoś tam te moje poranki i wieczory wyglądają, książki czytam, filmy oglądam, po co z tego robić taką hecę”. Aż w końcu odkryłam, że moja idolka – Mimi Ikonn – również takie nagrała. Pomyślałam, że skoro ona, taka szczęśliwa Mimi, wiodąca swoje idealne życie, bawi się w takie rzeczy, to może czas się tym zainteresować.

Co to w ogóle są te jakieś rytuały?

Rytuały to szamani odprawiali u Trobriandczyków, powiecie. Rytuały to są na nabożeństwach. Gdzie tu miejsce na świeckie rytuały w ogóle, takie bez religijnych powiązań? Sjp.pl bieży mi na ratunek ze swoją definicją:

rytuał

«1. ustalony sposób postępowania, wykonywania czynności podczas obrzędów religijnych czy magicznych, uroczystości itp.
2. zespół czynności, które przez swoją powtarzalność tworzą zwyczaj»

No dobra, czyli można. Powtarzamy codziennie kilka czynności i mamy rytuał. To teraz…

A na co, a po co to komu?

stwórz swoje rytuały

Zwyczaje, rytuały, nawyki, wszelkie powtarzalne zachowania, które jak zwał, tak zwał (ale rytuał to tak jakoś przyjemniej), pomagają człowiekowi nie zwariować. Nie szaleć. Nie zrywać się wariacko po dziesiątej „drzemce” i nie wybiegać w panice z domu. Pomagają kłaść się o właściwej porze i zdrowiej jeść. Nasze mózgi – i organizm w ogóle – lubią to, do czego się przyzwyczają. Znam wiele osób, które nie wyobrażają sobie kawy bez ciastka. Dlaczego? Bo się przyzwyczaiły. Ja na przykład przyzwyczaiłam się do mojej porannej wody z cytryną i bardzo irytuje mnie, gdy zamiast tego muszę zadowolić się herbatą. Przyzwyczajenia można sobie wybrać i je sobie wypracować, serio. Mózg to potężne narzędzie.

Wszystko jest kwestią nawyku. Być może są osoby, które lubią, gdy wszystko jest na spontanie i jakoś tam im ten dzień leci, ale nie dla nich jest ten tekst. Ja lubię, gdy mój dzień ma ręce i nogi, i w miarę panuję nad jego przebiegiem. Wiadomo, że czasami (często? ;)) człowiekowi coś wyskoczy i – mimo robienia sobie pięknych planów w pięknym kalendarzu czy notesie – nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dla mnie ważne jest, że zachowuję jakieś ramy, a to, czego nie udało mi się zrealizować, przekładam na kolejny dzień. I znowu – żeby dzień miał te ramy, warto wypracować sobie jakieś pozytywne poranne i wieczorne nawyki. Jeśli macie problem z nawykami albo chcecie po prostu nad nimi popracować to zachęcam Was do zajrzenia na stronę Laboratorium Zmieniacza. 🙂

Mają one jeszcze jedną – bardzo ważną dla mnie – zaletę. Bardzo mnie uspokajają. Dość długo niespecjalnie radziłam sobie ze swoimi emocjami i potrafiłam godzinami ekscytować się rzeczami, na które totalnie nie mam wpływu. Coś w stylu „jak oni w ogóle mogą tak głupio myśleć?”. Tak, tak, to było bardzo nietolerancyjne, ale niestety ciągle niektóre ludzkie poglądy wzbudzają we mnie takie emocje. Jestem tylko człowiekiem. Co do tego mają rytuały? Jeśli zabronię sobie np. po 21 korzystać z internetu, to małe szanse, że coś mnie zirytuje, no nie? I będę mogła o ludzkiej porze zasnąć, nawet jeśli coś oburzyło mnie wcześniej.

No dobra, to jakie są te moje rytuały?

Moje wieczorne rytuały

Wszystko zaczyna się od odłożenia telefonu lub komputera (chyba, że oglądamy film) najpóźniej o godzinie 21 45. Często odkładam go już o 21, bo po co przed snem się tym niebieskim światłem naświetlać. Fajną opcją jest ustawienie sobie w telefonie automatycznego przełączania na „nie przeszkadzać” – ja mam ustawiony czas od 21 45 do 6. Dobra, skłamałam, nie zaczyna się od tego, ale to jest najważniejsza rzecz. Zaczyna się od tego, że około 21 zaparzam sobie meliskę na dobry sen. 🙂 Nie wiem, o co chodzi z tym uzależnieniem od ziół, bo nie widzę problemu, jeśli jestem u kogoś gościem i na wieczór mogę się napić tylko wody. Do melisy najlepsza jest książka, więc po nią sięgam, ale zdarza się również, że zastępuje ją kolorowanka – zwłaszcza wtedy, gdy jestem jakoś szczególnie podenerwowana. Następnie wywalam górne światło i zapalam świeczki – albo chociaż mniejszą lampkę – otwieram okno, ścielę z mężem łóżko i idę do łazienki na wieczorne ablucje. 🙂 Wracam do pokoju i przez 10 minut medytuję (znaczy się siedzę po turecku i staram się pozwolić swoim myślom płynąć, nie skupiając się szczególnie na żadnej z nich). Czasami jednak wybieram rozmowę z mężem. 🙂 Przy łóżku stawiam szklankę wody i olej kokosowy na rano. Wtedy spokojnie mogę się położyć, wypełnić dziennik wdzięczności i jeszcze sobie przed snem poczytać. Kocham książki i mimo że mogłabym czytać do nocy, staram się skończyć o 23.

Zdarzają się oczywiście dni, gdy gdzieś wychodzimy i wtedy większa część rytuału odpada, ale to nie jest dla mnie codzienność. 🙂

Moje poranne rytuały

stwórz swoje rytuały

Dzień zaczynam od oleju kokosowego (ewentualnie od przytulania z mężem ;)). Stosuję metodę oil pulling, która nie wiem, jak po polsku się nazywa. Ssanie oleju? W tym czasie wypełniam swój dziennik wdzięczności, otwieram okno, gotuję wodę dla siebie do cytryny i dla męża do kawy, przygotowuję jakieś śniadanie. Zawsze wstajemy razem (chyba że jedno z nas z jakiegoś powodu musi wstać o nieludzkiej porze ;)), żeby spędzić ze sobą trochę czasu rano. Jeśli macie taką możliwość, koniecznie z niej korzystajcie, to naprawdę dużo wnosi do związku. 🙂 Myję zęby, piję wodę, jem śniadanie, przez jakiś czasu pracuję nad blogiem (pisanie, promocja itd.), a następnie ćwiczę – ostatnio jogę, chociaż wydaje mi się, że wiosna sprzyja intensywniejszym ćwiczeniom, więc pewnie wprowadzę jakąś bardziej intensywną rozgrzewkę. Ćwiczenia to dla mnie bardzo ważny element poranka, bo pobudzają mnie do dalszego działania. W tym miejscu rytuały się kończą i płynnie przechodzę do codziennych działań. 🙂

Zadanie #4 Stwórz swoje własne, dopasowane do Ciebie poranne i wieczorne rytuały

stwórz swoje rytuały

Może nie jesteś takim zdrowo-świrem, jak ja i nie lubisz w siebie wciskać z rana pół litra wody. Może w dobry nastrój wprowadza Cię kawa. To zrób sobie tę kawę pachnącą, mieloną. Usiądź do niej na tyłku. Nie lataj. Może wieczorem lubisz sobie „podłubać” przy swoim hobby. Super! Zrób z tych rzeczy rytuał. To nie musi być wiele, a może Cię wprawić w świetny nastrój i nadać Twoim zwykłym dniom nieco koloru. 😉

Ja swoje rytuały już mam – jak widzieliście – ale w tym tygodniu postaram się nad nimi popracować tak, żeby naprawdę się ich trzymać, bo zdarza się, że przez kilka dni np. potrafię olać medytację. Ten tydzień będzie więc do niej należał.

Dajcie koniecznie znać o Waszych rytuałach! Macie już jakieś? A może dopiero planujecie je wprowadzić w życie? I jak sądzicie – to tylko moda, która przeminie, czy coś, co ma szansę na stałe wejść do inspiracyjno-motywacyjno-rozwojowego nurtu? 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności

Odgruzuj swoją przestrzeń i poczuj przypływ energii | 52 Tygodnie Pozytywności

jak mieć mniej rzeczy

Co powiecie na małe preludium do wiosennych porządków? Podobno oczyszczenie przestrzeni wprowadza świeżość do życia. Sprawdźmy to! Niezależnie od tego, co się stanie, to przynajmniej będziecie mieć trochę więcej porządku. 🙂

Sprzątanie z reguły kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, z przykrym, męczącym obowiązkiem, który trzeba odbębnić, żeby przejść do ciekawszych zajęć. Coś w tym jest. Jak najbardziej rozumiem sytuację, że ktoś ma bałagan w domu, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty. Wiadomo, że takie są i jest ich całkiem sporo. Ja jednak lepiej czuję się w czystej i uporządkowanej przestrzeni, i założę się, że spora część z Was ma tak samo. Jeśli nie mam czasu na wielkie sprzątanie, to przynajmniej robię porządek w pomieszczeniu, w którym spędzam większość czasu, czyli w pokoju (gdybym miała więcej niż jeden, to pewnie byłby to salon ;)).

Wiele poradników o zmianie stylu życia i nawyków zaczyna się od sprzątania.  I to nie od byle jakiego sprzątania – od odgracania. Przychylam się do stwierdzenia, że w uporządkowanej przestrzeni żyje się lepiej. Że posprzątana szafa daje poczucie spokoju. Wtedy żadne przyziemne sprawy (tego typu) i perspektywa rozprawienia się z szafką, z której wypadają graty, nie pochłaniają już moich myśli i mogę zająć się w spokoju czymś innym.

Co daje takie uporządkowanie?

jak mieć mniej rzeczy

Mogę powiedzieć, co daje mi, a Wy musicie sami sprawdzić, jak to działa u Was. Ja czuję:

  • przypływ energii i większą motywację do działania (bo coś doprowadziłam do końca, nieważne, że było to porządkowanie w szafie)
  • spokój (bo sama myśl o sprzątaniu już mnie nie prześladuje)
  • przestrzeń (tak, dosłownie czuję, że mam więcej przestrzeni do życia)
  • estetyczne poczucie spełnienia (otwieranie uporządkowanych szafek jest dużo przyjemniejsze niż tych zabałaganionych, przyznacie sami)

To chyba już jest jasne, jakie wyzwanie stoi przed Tobą w tym tygodniu. 😉

Zadanie #3 Uporządkuj NAJBARDZIEJ zagracone miejsce w swoim domu

To może być szafa w przedpokoju. Albo może jakiś schowek. Albo szuflada na nie-wiadomo-co (one są szczególnie niebezpieczne, widzę to po szufladach i pudełkach pełnych „przydasiów” u moich dziadków). Każdy znajdzie takie miejsce w swoim domu, więc jeśli myślisz, że go nie masz, to… sprawdź jeszcze raz.

I jeszcze kilka praktycznych porad (bo skoro już Was zaganiam do roboty, to chociaż w taki sposób mogę Wam pomóc):

  • wyrzucaj* rzeczy, których przeznaczenia nie jesteś w stanie sobie przypomnieć
  • wyrzucaj ubrania, biżuterię, buty, które z jakiegoś powodu już Ci nie pasują (bo mają zły rozmiar, nie twarzowy kolor albo po prostu już ich nie nosisz)
  • NIE wyrzucaj rzeczy mających wartość sentymentalną ALBO zrób im zdjęcia (w zależności od stopnia związania z daną rzeczą)
  • załóż na nie pudełko – bo te sentymentalne pierdoły mają moc wskrzeszania szczęśliwych wspomnień
  • wyrzuć tę tonę karteluszków z przepisami, poradami, makijażami i innymi pierdołami ALE zrób zdjęcia tym, które uważasz za przydatne ALBO zorganizuj na nie segregator
  • stwórz segregatory na rachunki, dokumentację medyczną i inne ważne papiery
  • jeśli decydujesz się na ogarnięcie większej liczby stref, to pamiętaj by zawsze zajmować się tylko jedną na raz – inaczej utoniesz w gratach i zaczniesz myśleć „po co ja to zaczynałam/zaczynałem, nigdy się z tego nie wygrzebię” i całą motywację diabli wezmą 😉
  • przy okazji zetrzyj kurz z powierzchni, którą porządkujesz
  • jeśli lubisz mieć jakieś bibeloty na wierzchu (ja lubię, bo robią mi dom nawet w wynajętym mieszkaniu, mój Mąż też to zauważył), to zostaw tylko te, których widok naprawdę sprawia ci radość
  • a na koniec zapamiętaj, gdzie mieszka każda rzecz i pilnuj, żeby zawsze na koniec dnia trafiała do swojego domku, bo inaczej – próżny trud

* zawsze, gdy piszę wyrzucaj, mam na myśli „pozbywaj się” w dowolny sposób – sprzedawaj, oddawaj, wyrzucaj; a decydując się na wyrzucanie – segreguj

Ja w tym tygodniu oczywiście jednoczę się z Wami i biorę się w końcu za szafki kuchenne, bo mimo mojej pięknej słoiczkowej organizacji, zrobił się tam niezły bajzel.

Dajcie koniecznie znać za ogarnianie czego się wzięliście i czy zmotywowało Was to do tzw. wiosennych porządków? A może do czegoś zupełnie innego? 🙂 I czy w ogóle uważacie, że porządek ma wpływ na Wasze życie, czy wolicie żyć w artystycznym nieładzie?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  2. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności

Kuracja na podwyższenie odporności

kuracja na odporność

Jesteś chorowita/chorowity? Chorujesz częściej niż raz w roku, a okresy „przejściowe” to dla Ciebie prawdziwe wyzwanie? Zalegasz w łóżku, gdy inni cieszą się wiosną? Ten artykuł jest dla Ciebie!

Wiecie kiedy najłatwiej o przeziębienie? Gdy zmienia się pogoda! Jeśli spóźniłam się z tym tekstem to zapraszam do wypróbowania domowych sposobów na przeziębienie i na ból gardła. Jeśli macie jeszcze szansę, żeby się ustrzec, a wiecie, że zaraz coś Was chwyci, to spróbujcie tego sposobu. Kiedyś powiedziała mi o nim siostra mojej babci. Wypróbowałam go właśnie, gdy zrobiło się tak „przejściowo” i rzeczywiście nie zachorowałam. To spory sukces, bo u mnie normą było przeziębianie się dwa razy w roku – w okolicach przedwiośnia i jesienią.

Taka dawka witaminy C na pewno pobudzi Wasz układ odpornościowy do pracy. Żeby jednak nie zaskoczyć naszych organizmów przeprowadzamy proces stopniowo i dlatego jest to jednorazowa kuracja. Ja oprócz tego codziennie rano piję ciepłą wodę z cytryną, a raz w tygodniu robimy świeżo wyciskany sok warzywno-owocowy, do którego wciskamy też kawałeczek korzenia imbiru. No to jaka to kuracja, gadaj w końcu, babo! No to gadam! 🙂

Cytrynowa kuracja na odporność

Kuracja trwa 10 dni i polega na… piciu soku z cytryny. Potrzebujemy do tego celu 30 cytryn.

kuracja na odporność

Pierwszego dnia wypijamy sok z jednej (możecie zjeść, jeśli wolicie, ja jednak wolę pić ;)), drugiego z dwóch cytryn i tak zwiększamy codziennie ilość  soku o dodatkową cytrynę, aż dojdziemy do pięciu. A później na takiej samej zasadzie zmniejszamy ilość soku – szóstego dnia wypijamy jeszcze z pięciu cytryn, siódmego z czterech, aż dojdziemy do 10. dnia i do jednej cytryny.

kuracja na odporność

Ale daję Wam ściągę, na wszelki wypadek, gdybym może jakoś marnie wytłumaczyła: 1-2-3-4-5-5-4-3-2-1. 😉

Może Wam się wydać, że 30 cytryn na 10 dni to droga impreza, ale chyba lepiej wydać kasę na cytryny niż na leki. I w ogóle lepiej wydać ją na cytryny niż być zmuszonym do tego, żeby siedzieć w domu, gdy na podwórku jest tak pięknie! 🙂

Oczywiście zdania na temat witaminy C są podzielone, ale myślę, że warto przekonać się na sobie czy działa u nas, czy działa u Ciebie konkretnie. Nie mówimy tu o walce z przeziębieniem, ale o zapobieganiu mu. Warto pamiętać, że witamina C zawarta w cytrynie przynosi także inne korzyści: wspomaga układ krwionośny, zwiększa elastyczność stawów, pobudza procesy trawienne i przyspiesza samooczyszczanie organizmu. Efektem „ubocznym” może okazać się bardziej rozświetlona skóra. 😉

I pamiętajcie, żeby wspomóc swój organizm też robiąc inne rzeczy: wysypiając się, wychodząc na spacery, wietrząc pomieszczenia, w których przebywacie. I jedzcie kiszonki i czosnek! 😀

Wybaczcie mi, że ten tekst nie jest specjalnie dopracowany, ale ostatecznie zrobione jest lepsze od perfekcyjnego, a ja chciałam podzielić się z Wami tym sposobem od razu, jak tylko zauważyłam, że pogoda zaczęła się totalnie zmieniać. 🙂 Ja już czuję wiosnę, a Wy?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Najlepsze domowe sposoby na przeziębienie
  2. 10 najlepszych domowych sposobów na ból gardła
  3. Sycące, wegańskie chili na jesienne i zimowe chłody
  4. Przepis na kiszoną kapustę

Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności

szacunek i tolerancja

Walentynki w porządnym związku są zawsze. Nie będę o nich pisać mimo walentynkowego tygodnia. Poczytajcie sobie u innych blogerów, co kupić swojemu ukochanemu/ukochanej z okazji tego dnia. Ostatnio widziałam, że ktoś się cieszy na walentynkowe wypieki. Jak można się cieszyć na walentynkowe wypieki w miesiącu, który należy do pączków?! No właśnie – ostatnio wygłosiłam takie zdanie, a teraz mi wstyd. Dlatego dziś będzie o tolerancji.

Nie zamierzam uciekać od okołomiłosnej tematyki – wartości, o których dziś chcę napisać zdecydowanie są składowymi każdej miłości. Miłość jest fajna. Ogólnie związki z ludźmi są fajne. Ja na przykład wolę mieć ich niewiele, ale za to opartych na szczerości i świadomości, że mogę na kogoś liczyć, ale rozumiem też ludzi, który lubią otaczać się chmarą znajomych – jesteśmy po prostu różni.

Fundament związku – miłość własna

Żeby nasze związki były naprawdę fajne, musimy pod nie położyć jakieś podstawy. Co nieco pisałam o tym tutaj i tutaj. Przypomnę tylko, że przede wszystkim trzeba kochać siebie. W tym miejscu, moi kochani smarty pants, nie zaczynajcie mnie wyzywać od Paulo Coehlo, bo ta zasada naprawdę ma sens. Pozwólcie, że wytłumaczę: kiedy chcecie rozmnożyć Wasze piniążki na lokacie czy tam akcji, to musicie je najpierw mieć. Wtedy – zostańmy przy lokacie, bo na akcjach się nie znam – powierzacie swoje pieniądze bankowi, który nimi obraca. Bank na tym zarabia, Wy dostajecie procent i wszyscy są zadowoleni. Łapiecie? Miłość w związku też się rozmnaża, jak te pieniądze. Więc nie bądź hubą, kochaj siebie! (to chyba hasło mojego życia) 🙂

szacunek i tolerancja

No i zaczęłam z grubej rury, że jakaś tam miłość od razu. A co z resztą związków? Z przyjaźniami? Z relacjami z mniej bliskimi ludźmi? Podobno o uprzejmości człowieka świadczy jego zachowanie wobec kelnera. Przypomina mi się taka historyjka, która kiedyś krążyła po sieci. Dziewczyna poważnie rozmawia z chłopakiem, a on nagle odchodzi. Ona głupieje. Okazuje się, że facet odszedł dwa metry dalej, żeby pomóc staruszce. Głupie to, bo mógł powiedzieć „poczekaj chwilę, idę pomóc staruszce”, ale to internetowa historyjka, więc musi być patetyczna. Istota sprawy jednak nie jest taka głupia. Łatwo być miłym dla kogoś bliskiego, łatwo szanować go w rozmowie. Niektórzy twierdzą jest inaczej, ale ja widzę jak obcy ludzie wylewają na siebie tony żółci na Facebooku. Wy pewnie też to widzicie. Obstaję więc przy swojej teorii.

Trzeba włożyć mnóstwo wysiłku w uszanowanie poglądów innych ludzi

Obcych ludzi widzimy nieco inaczej, niż tych, którzy są nam bardzo bliscy. Od czasu do czasu nawiedza mnie takie dziwne uczucie, gdy jestem w przestrzeni publicznej – na ulicy, w autobusie, w sklepie – że ja dla tych wszystkich ludzi nie jestem niczym więcej niż tylko elementem krajobrazu. I tym samym są dla mnie oni. To oczywiście ma sens, bo oszalelibyśmy, gdybyśmy próbowali lepiej (lub w ogóle) poznać wszystkich, których mijamy na ulicy. Nie mówiąc już o tym, że wszyscy wzięliby nas za wariatów. 😉 Można zrobić jedno – uzmysłowić sobie, że te wszystkie „elementy” mają swoje niezwykle złożone życia, kompletnie – lub nieco – inne niż nasze, swoje problemy, swoje przemyślenia. Może czasami wydaje się, że jest inaczej, ale wszyscy należymy do gatunku noszącego dumną nazwę człowieka rozumnego. 😉 Przypominajmy sobie to zawsze, gdy chcemy burknąć na kasjera. Albo on burczy na nas. Wprawdzie „zły dzień” to żadne usprawiedliwienie dla braku uprzejmości, ale doza wyrozumiałości w takiej sytuacji nie zaszkodzi.

Tolerancja – szacunek dla inności

Ok, ale szacunek i tolerancja to pojęcia, które dotyczą czegoś więcej niż tylko uprzejmości. Tolerancja dotyczy koloru skóry. Przynależności religijnej. Orientacji seksualnej. Poglądów wszelkiej maści – w tym na prowadzenie polityki w kraju (z zaakceptowaniem tego akurat sama ciągle się zmagam). Ogólnie – inności, z którą bardzo trudno nam się pogodzić. Boimy się, że ktoś zaburzy nasz idealnie poukładany porządek świata.

szacunek i tolerancja

Pisałam o tym nieco w tekście o sarkazmie – on też często jest wyrazem takiego lęku. Przytoczę mój ulubiony przykład czyli weganizm. Przecież wszyscy jedzą mięso! Zawsze tak było! Proszę mnie tu nie terroryzować ciecierzycą! To ja teraz będę jeść dwa razy więcej mięsa niż jadłem wcześniej! Proszę bardzo, na zdrowie (oby). Tylko że to głupi bunt, bo pokazuje jak wielki wpływ mają na Ciebie ludzie rezygnujący z mięsa, jakie emocje w Tobie wzbudzają, drogi antyweganinie. 😉 Nie mówiąc już o zaglądaniu komuś do domu (jakie role kto przyjmuje w małżeństwie) albo nawet do sypialni (bo to ma ogromny wpływ na Twoje życie, czy Zenek śpi z Basią czy z Mietkiem). Tak często spotykam się na Facebooku z tekstami o „typowych kobietach” albo „jebanych pedałach” – mimo wydawałoby się całkiem dobrze odsianego streamu – że powątpiewam w ludzkość. M. in. dlatego uwzględniłam ten temat w moim cyklu. Nie da się być nietolerancyjnym i pozytywnym człowiekiem.

Zadanie #2 Popracuj nad swoją tolerancją

Przyglądaj się swojemu zachowaniu i temu, co uważasz za normalne, a co za dziwne. Pytaj siebie „dlaczego?”. Dlaczego uważam, że niejedzenie mięsa jest nienormalne? Bo ludzie zawsze jedli mięso! Bo mięso jest zdrowe! Dlaczego tak uważam? Czy mam jakieś naukowe podstawy, by tak twierdzić? Itd. Dotrzyj w tych poszukiwaniach najgłębiej jak tylko się da, żeby zrozumieć na czym tak naprawdę opiera się Twoja niechęć wobec danej inności. Zdecyduj, czy to ma sens, a jeśli nie ma – postaraj się to zmienić.

Mi np. bardzo ciężko jest zrozumieć, że ktoś może mieć inną orientację polityczną. W chwili, gdy te słowa wychodzą spod moich palców, robi mi się głupio. Zafiksowałam się na tym, ze kraje nordyckie są takie wspaniałe i szczęśliwe, i że nie rozumiem, dlaczego nie możemy być tacy jak oni (już chyba się domyślacie, jaka to orientacja)! Ciągle muszę sobie przypominać o tym, że są na świecie też inne kraje, o innych ustrojach, które całkiem dobrze prosperują i mieszkają w nich całkiem szczęśliwi ludzie, bo to wszystko zależy od przeróżnych czynników. A Skandynawowie nie są tacy szczęśliwi, jak nam się wydaje (czuję, że o tym jeszcze napiszę).

Zlokalizowaliście swoje potencjalne punkty zapalne w tej materii? To bardzo osobista sprawa, dlatego wcale nie będę Was zachęcać do przyznawania się do nich (ale jeśli macie ochotę to proszę bardzo 🙂 ), ale dajcie znać, co o tym wszystkim sądzicie. Jest jeszcze nadzieja dla ludzkości? 😉

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Pozostałe teksty z tego cyklu:

  1. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

potęga wytrwania w decyzji

Poprzednio zapowiedziałam, że planuję pójść w ślady inspirujących mnie blogerów i stworzyć cykl 52 Tygodnie Pozytywności. Niniejszym go otwieram. Tworząc motywy przewodnie kolejnych tygodni będę korzystać ze swojego doświadczenia, wiedzy i niekiedy intuicji (listen to your… gut). Liczę na to, że wszyscy na tym skorzystamy! Zapraszam! 🙂

Słowem (nieco przydługiego) wstępu

Jest mi naprawdę szalenie miło, że tu ze mną jesteście! Jeszcze bardziej mi miło, jeśli zechcecie wziąć ze mną udział w tym szalonym, rocznym wyzwaniu. Pewnie po zajawce myślicie, że będziemy działać na takiej zasadzie, że ja Wam wszystko powiem, a Wy macie się słuchać, robić i nie gadać. Otóż nie. Nie pretenduję do bycia ekspertką od pozytywności. Owszem, dużo na ten temat czytałam. Owszem, od paru lat skutecznie nad sobą pracuję, dzięki czemu udało mi się wypracować wiele wspaniałych nawyków. Owszem, pomaga mi socjologiczna wiedza wyniesiona ze studiów (na zasadzie „jak i dlaczego tak działają ludzie”). Jednak nie wiem wszystkiego. Pod tym względem bardzo podoba mi się myśl Sokratesa, wiecie która. 😉 Tylko głupiec uważa, że zgłębił całą wiedzę z obszernego tematu i niczego więcej nie może się nauczyć. Dlatego bardzo serdecznie Was zapraszam do udziału, bo jestem pewna, że nauczę się też czegoś od Was! 🙂

W związku z tym bardzo chciałabym, żebyście komentowały/ komentowali teksty z tego cyklu – pod postami na blogu lub na Facebooku i dzielili się swoimi przemyśleniami. Jeśli się teraz zaperzacie – wierzcie mi, rozumiem Was, rozumiem lęk przed „wzywaniem do tablicy”, nie cierpiałam tego. Zwłaszcza na statystyce (o ironio, tam nie trzeba było się wypowiadać). Jednak uwierzcie, że napisać jest dużo łatwiej i to żaden wstyd dzielić się swoimi przemyśleniami. Spójrzcie na mnie, mam tego bloga i piszę tu, co chcę. Jestem pewna, że Wasze przemyślenia wiele wniosą do całego przedsięwzięcia. Nawet jeśli napiszecie, że to, co proponuję jest głupie i bez sensu (o ile poprzecie to jakimiś argumentami, hejterstwo  nie jest mile widziane. 😉 ). Wszystkie życiowe doświadczenia są na wagę złota.

Ok, zacznijmy. Zacznijmy prosto.

potęga wytrwania w decyzji

Już kiedyś na blogu wnikałam w postanowienia noworoczne. Jasne, to dobry moment, sama w styczniu siedziałam i wymyślałam, jak mogłabym ulepszyć swoje życie (i siebie). W tym roku, dla równowagi, postanowiłam mieć ich sporo. I mam jakieś 50 – o różnej wadze. Niektóre są raczej postanowieniami długoterminowymi, wymagającymi codziennej (lub prawie codziennej) powtarzalności, inne – celami, do których osiągnięcia aspiruję. Nie przejmę się, jeśli ich wszystkich nie zrealizuję, bo wyznaję zasadę, że lepiej coś zrobić częściowo, niż nie zrobić tego wcale (o ile leży to w kręgu interesujących mnie spraw), dlatego raz kozie śmierć, zaryzykuję postanowić sobie sporo rzeczy. Czyli co? Czyli…

Zadanie #1: Postanawiam, że…

Jak pisałam wyżej, ja tym razem mówię intuicji „prowadź mnie” (o, niech Wam zagra w głowie 😉 ), nie rezygnując przy tym z motywujących mnie postanowień. Wy też nie rezygnujcie. Wybierzcie jedną rzecz – może to być postanowienie, do którego konieczna jest powtarzalność, jak i jednorazowa sprawa (na przykład coś, co od dłuższego czasu odkładacie, a trzeba to zrobić). Może ona dotyczyć dowolnego aspektu Waszego życia. Może to być postanowienie na cały rok lub miesiąc (o ile jest to czynność powtarzalna) albo chociaż na ten pierwszy tydzień naszego wyzwania (zwłaszcza, jeśli dotyczy jednorazowego wyczynu). Warunek jest jeden: realizacja tego postanowienia ma sprawić, że poczujecie się dobrze sami ze sobą.

Oto kilka pomysłów:

  • codziennie po przebudzeniu będę wypijać szklankę ciepłej wody
  • zapiszę się w końcu na przegląd do dentysty
  • będę czytać książki w tramwaju – zamiast gapić się za okno (co też jest czasami spoko, więc jeśli najczęściej czytacie w komunikacji, to dla odmiany pogapcie się za okno)
  • będę wysiadać przystanek przed miejscem docelowym (w komunikacji miejskiej, nie międzymiastowej)
  • posprzątam w szafie i powyrzucam/ oddam ciuchy (buty, akcesoria), których nie noszę i raczej nosić nie będę
  • codziennie będę robić coś miłego dla osoby, którą kocham (nie musi to być życiowy partner, może być mama lub przyjaciel)
  • zainwestuję w szmacianą torbę na zakupy i będę ją mieć zawsze w torebce/ kieszeni
  • raz w tygodniu będę robić świeżo wyciskany sok lub smoothie (w zależności od tego, jaką maszynę posiadacie 😉 )
  • itp.

Moje postanowienie na ten tydzień

Dziś zakończyłam 31-dniowe wyzwanie jogowe (Yoga Revolution) i czuję się z tym cudownie. Oczywiście nie był to jakiś jednorazowy wyczyn, nadal będę codziennie (w miarę możliwości) praktykować jogę, ale to wyzwanie dało mi naprawdę dużo – czuję się lepiej, mam wrażenie, że poprawiła mi się koncentracja (na macie i poza matą), że nieco się wyprostowałam, wzmocniłam mięśnie (niektóre asany są bardzo wymagające) i bardziej panuję nad sobą. Poza tym zawsze warto postanawiać, bo trzymanie się raz podjętej decyzji daje poczucie sprawczości, co prowadzi do większego zadowolenia z siebie i swojego życia. Postanawiam więc znowu – żeby dotrzymać Wam towarzystwa:

Codziennie, niezależnie od tego, czy będzie mi się chciało, czy też nie, przeczytam kilka stron Jane Eyre w oryginale. Po angielsku, znaczy się.

To jak, piszecie się? Dajcie mi znać, jakie są Wasze postanowienia! A ja lecę szlifować swój angielski. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

„Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja

projekt szczęście recenzja

Co to jest szczęście? Czy jest jakaś uniwersalna recepta na szczęście? Jak stać się szczęśliwym człowiekiem? Czy mam realny wpływ na moje szczęście? Gretchen Rubin zagłębia się w swoim projekcie w te – i wiele innych kwestii.

Każdy z nas jest zupełnie odrębną jednostką, mającą swoje własne pragnienia, swoje własne sposoby na życie i swoje własne poglądy. Jeżeli jest jedna taka rzecz, która nas wszystkich łączy, to jest nią pragnienie szczęścia. Cóż to jest szczęście? No właśnie. Dla każdego z nas – znowu – będzie to oznaczać coś innego. Gretchen Rubin postanowiła rozpracować, co ono oznacza dla niej i – w bardzo przyjemny w odbiorze sposób – zaprezentowała to w książce.

Inspiracja

Jakiego rodzaju treść otrzymujemy decydując się na przeczytanie tej książki? Nie jest to typowy poradnik psychologiczny, ani zbiór hipnotyzujących tekstów motywacyjnych – choć autorka posłużyła się pewnymi narzędziami do przeprowadzenia zmiany i chętnie dzieliła się scenkami ze swojego życia. Nie jest to też książka naukowa (choć Rubin korzystała ze źródeł naukowych, to jednak najwięcej czerpała z doświadczenia swego i innych ludzi, np. czytelników swojego bloga).

W moim odczuciu – ale wydaje mi się, że także w zamyśle autorki – ta książka ma być dla czytelnika inspiracją do stworzenia własnego projektu „szczęście”.

Projekt Szczęście

Założenie jest proste. Chcę odczuwać szczęście na co dzień, czuć wdzięczność za dobre rzeczy, których nie doceniałam do tej pory (albo po prostu nie zauważałam, że pod wieloma względami naprawdę mam dobrze), więc muszę przeprowadzić pewne zmiany. Żeby przeprowadzić te zmiany, muszę zidentyfikować, co właściwie blokuje moje odczuwanie szczęścia i w jakich sferach najbardziej odczuwam pod tym względem niedosyt, wprowadzić nowe, lepsze nawyki i zastanowić się, co mogłabym zrobić, żeby sytuację poprawić.

Gretchen Rubin zabiera się za to rozważając, co mogłaby w swoim życiu zmienić, a następnie tworząc Tabelę Postanowień, z których wywiązywanie się sprawdzała każdego dnia, a także wybrała  12 obszarów życia, nad którymi chciałaby popracować, po czym rozłożyła je na kolejnych 12 miesięcy roku. Dalej nie spojleruję, bo to naprawdę warto przeczytać. Jeśli podobało Wam się Jedz, módl się, kochaj, to ta pozycja również powinna przypaść Wam do gustu. Przyglądanie się stopniowemu rozwojowi autorki jest naprawdę fascynujące, a wiele jej przemyśleń, które pojawiły się na drodze projektu, jest naprawdę uniwersalnych.

Najbardziej wartościowe (lub najciekawsze) treści z książki wg mnie (na zachętę 😉 ):

#1 Na początek coś, co pewnie spodoba się pesymistom (o ile ktoś taki się tu znajdzie) 😉 Otóż najnowsze badania na temat szczęścia wykazały, że o poziomie szczęścia człowieka w 50 procentach decydują geny! Natomiast uwarunkowania takie jak stan cywilny, stan zdrowia czy wykonywany zawód wpływają na ten poziom tylko w 10, maksymalnie 20, procentach. Na pozostałe 20-30 procent mamy jak najbardziej wpływ, bo dotyczą one naszego sposobu myślenia i zachowania.

#2 Jeszcze jedna naukowa ciekawostka dotyczy śmiechu. Zgadnijcie, ile razy w ciągu dnia przeciętnie śmieje się dziecko? 20? 30? Nic z tych rzeczy. Małe dziecko śmieje się ponad CZTERYSTA razy dziennie. A ile dorosły? No właśnie. Siedemnaście. A w porzekadle „śmiech to zdrowie” jest wiele prawdy, choćby dlatego, że dotlenia (co jest całkiem logiczne) i ćwiczy mięśnie brzucha (nie bez powodu boli nas brzuch, gdy mamy napad głupawki; ogólnie polecam głupawki, są super, niezależnie od tego czy się ma lat 15 czy 25, pewnie później też, ale nie miałam jeszcze okazji sprawdzić. 😉 )

projekt szczescie recenzja (2)

#3 Okazuje się, że szczęśliwi ludzie łatwiej wybaczają, lepiej nad sobą panują i są bardziej hojni i pomocni. I musi to działać w tę stronę. Dobrze obrazują to słowa Oscara Wilde’a: „Człowiek nie zawsze jest szczęśliwy, kiedy jest dobry, ale zawsze jest dobry, kiedy jest szczęśliwy”. Albo coś, co kiedyś usłyszałam, wydało mi się zabawne, ale ma sens – żeby komuś dać cukierka, musisz najpierw go mieć.

#4 „Pozytywne oceny wymagają pokory”. Ano. Łatwo jest coś albo kogoś skrytykować. Sarkazm i ironiczne uwagi dają poczucie wyższości, z którego trudno jest zrezygnować. Łatwo nam doszukiwać się negatywnych aspektów rzeczywistości. A spróbujcie znaleźć wszędzie coś dobrego i wartościowego. To jest wyzwanie.

#5 I jeszcze jedna ciekawostka. Podejmowanie decyzji i wytrwanie w niej zwiększa poziom szczęścia. Dlaczego? Bo daje poczucie kontroli nad swoim życiem i odpowiedzialności za nie. Czyli postanowienia noworoczne czy jakiekolwiek inne nie są takie głupie. 😉

#6 Aha, możecie też sprawdzić jaki jest Wasz poziom szczęścia w skali 1-5. Taki test stworzyli na Uniwersytecie Pensylwania. Nazywa się Authentic Happiness Inventory Questionnaire i jest dostępny o tutaj. 🙂 Trzeba się zarejestrować dla statystyk, ale to trwa dosłownie chwilkę. I pochwalcie się wynikiem, ja miałam 3,38, więc chyba całkiem nieźle (choć Gretchen Rubin miała 3,92!).

Zapowiedź

projekt szczescie recenzja (2)

Podobno publiczne zadeklarowanie, że się coś postanowiło, sprawia, że wzrastają szanse na dotrzymanie tego postanowienia. Otóż Projekt Szczęście rzeczywiście mnie zainspirował. To, co chcę zrobić, nie będzie jednak kalką tego przedsięwzięcia, chociaż zdecydowanie będę się na nim wzorować. Pierwotną inspiracją były dla mnie różnego rodzaju projekty blogerskie „52 tygodnie tego i tamtego”. 😉 Wiecie już, do czego chcę się tu – przy okazji tej recenzji – zobowiązać? Dokładnie tak, chcę stworzyć dla Was cykl „52 tygodnie pozytywności”. Wpadłam na ten pomysł w styczniu, więc nie miałam szansy zacząć od początku roku, ale w końcu co to za różnica, czy to będą tygodnie liczone od stycznia do grudnia, czy od lutego do stycznia. 😉 Pierwszy wpis z tego długofalowego cyklu planuję opublikować w przyszłym tygodniu, ale same/sami wiecie jak to z planami bywa. Oględnie mówiąc… różnie. Tak czy inaczej, trzymajcie kciuki za mnie i moje postanowienie! 🙂

Znacie tę książkę? Jaka jest Wasza opinia na jej temat? Zainspirowała Was czy uważacie, że to takie – jak mawia moja babcia – barachło? 🙂 A może po przeczytaniu mojego tekstu macie ochotę po nią sięgnąć?

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając
  2. „Lekcje Madame Chic”, czyli naucz się od Francuzów, jak cieszyć się życiem
  3. Prosta recepta na szczęśliwe życie? Żyj i daj żyć innym