Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

potęga wytrwania w decyzji

Poprzednio zapowiedziałam, że planuję pójść w ślady inspirujących mnie blogerów i stworzyć cykl 52 Tygodnie Pozytywności. Niniejszym go otwieram. Tworząc motywy przewodnie kolejnych tygodni będę korzystać ze swojego doświadczenia, wiedzy i niekiedy intuicji (listen to your… gut). Liczę na to, że wszyscy na tym skorzystamy! Zapraszam! 🙂

Słowem (nieco przydługiego) wstępu

Jest mi naprawdę szalenie miło, że tu ze mną jesteście! Jeszcze bardziej mi miło, jeśli zechcecie wziąć ze mną udział w tym szalonym, rocznym wyzwaniu. Pewnie po zajawce myślicie, że będziemy działać na takiej zasadzie, że ja Wam wszystko powiem, a Wy macie się słuchać, robić i nie gadać. Otóż nie. Nie pretenduję do bycia ekspertką od pozytywności. Owszem, dużo na ten temat czytałam. Owszem, od paru lat skutecznie nad sobą pracuję, dzięki czemu udało mi się wypracować wiele wspaniałych nawyków. Owszem, pomaga mi socjologiczna wiedza wyniesiona ze studiów (na zasadzie „jak i dlaczego tak działają ludzie”). Jednak nie wiem wszystkiego. Pod tym względem bardzo podoba mi się myśl Sokratesa, wiecie która. 😉 Tylko głupiec uważa, że zgłębił całą wiedzę z obszernego tematu i niczego więcej nie może się nauczyć. Dlatego bardzo serdecznie Was zapraszam do udziału, bo jestem pewna, że nauczę się też czegoś od Was! 🙂

W związku z tym bardzo chciałabym, żebyście komentowały/ komentowali teksty z tego cyklu – pod postami na blogu lub na Facebooku i dzielili się swoimi przemyśleniami. Jeśli się teraz zaperzacie – wierzcie mi, rozumiem Was, rozumiem lęk przed „wzywaniem do tablicy”, nie cierpiałam tego. Zwłaszcza na statystyce (o ironio, tam nie trzeba było się wypowiadać). Jednak uwierzcie, że napisać jest dużo łatwiej i to żaden wstyd dzielić się swoimi przemyśleniami. Spójrzcie na mnie, mam tego bloga i piszę tu, co chcę. Jestem pewna, że Wasze przemyślenia wiele wniosą do całego przedsięwzięcia. Nawet jeśli napiszecie, że to, co proponuję jest głupie i bez sensu (o ile poprzecie to jakimiś argumentami, hejterstwo  nie jest mile widziane. 😉 ). Wszystkie życiowe doświadczenia są na wagę złota.

Ok, zacznijmy. Zacznijmy prosto.

potęga wytrwania w decyzji

Już kiedyś na blogu wnikałam w postanowienia noworoczne. Jasne, to dobry moment, sama w styczniu siedziałam i wymyślałam, jak mogłabym ulepszyć swoje życie (i siebie). W tym roku, dla równowagi, postanowiłam mieć ich sporo. I mam jakieś 50 – o różnej wadze. Niektóre są raczej postanowieniami długoterminowymi, wymagającymi codziennej (lub prawie codziennej) powtarzalności, inne – celami, do których osiągnięcia aspiruję. Nie przejmę się, jeśli ich wszystkich nie zrealizuję, bo wyznaję zasadę, że lepiej coś zrobić częściowo, niż nie zrobić tego wcale (o ile leży to w kręgu interesujących mnie spraw), dlatego raz kozie śmierć, zaryzykuję postanowić sobie sporo rzeczy. Czyli co? Czyli…

Zadanie #1: Postanawiam, że…

Jak pisałam wyżej, ja tym razem mówię intuicji „prowadź mnie” (o, niech Wam zagra w głowie 😉 ), nie rezygnując przy tym z motywujących mnie postanowień. Wy też nie rezygnujcie. Wybierzcie jedną rzecz – może to być postanowienie, do którego konieczna jest powtarzalność, jak i jednorazowa sprawa (na przykład coś, co od dłuższego czasu odkładacie, a trzeba to zrobić). Może ona dotyczyć dowolnego aspektu Waszego życia. Może to być postanowienie na cały rok lub miesiąc (o ile jest to czynność powtarzalna) albo chociaż na ten pierwszy tydzień naszego wyzwania (zwłaszcza, jeśli dotyczy jednorazowego wyczynu). Warunek jest jeden: realizacja tego postanowienia ma sprawić, że poczujecie się dobrze sami ze sobą.

Oto kilka pomysłów:

  • codziennie po przebudzeniu będę wypijać szklankę ciepłej wody
  • zapiszę się w końcu na przegląd do dentysty
  • będę czytać książki w tramwaju – zamiast gapić się za okno (co też jest czasami spoko, więc jeśli najczęściej czytacie w komunikacji, to dla odmiany pogapcie się za okno)
  • będę wysiadać przystanek przed miejscem docelowym (w komunikacji miejskiej, nie międzymiastowej)
  • posprzątam w szafie i powyrzucam/ oddam ciuchy (buty, akcesoria), których nie noszę i raczej nosić nie będę
  • codziennie będę robić coś miłego dla osoby, którą kocham (nie musi to być życiowy partner, może być mama lub przyjaciel)
  • zainwestuję w szmacianą torbę na zakupy i będę ją mieć zawsze w torebce/ kieszeni
  • raz w tygodniu będę robić świeżo wyciskany sok lub smoothie (w zależności od tego, jaką maszynę posiadacie 😉 )
  • itp.

Moje postanowienie na ten tydzień

Dziś zakończyłam 31-dniowe wyzwanie jogowe (Yoga Revolution) i czuję się z tym cudownie. Oczywiście nie był to jakiś jednorazowy wyczyn, nadal będę codziennie (w miarę możliwości) praktykować jogę, ale to wyzwanie dało mi naprawdę dużo – czuję się lepiej, mam wrażenie, że poprawiła mi się koncentracja (na macie i poza matą), że nieco się wyprostowałam, wzmocniłam mięśnie (niektóre asany są bardzo wymagające) i bardziej panuję nad sobą. Poza tym zawsze warto postanawiać, bo trzymanie się raz podjętej decyzji daje poczucie sprawczości, co prowadzi do większego zadowolenia z siebie i swojego życia. Postanawiam więc znowu – żeby dotrzymać Wam towarzystwa:

Codziennie, niezależnie od tego, czy będzie mi się chciało, czy też nie, przeczytam kilka stron Jane Eyre w oryginale. Po angielsku, znaczy się.

To jak, piszecie się? Dajcie mi znać, jakie są Wasze postanowienia! A ja lecę szlifować swój angielski. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając

30 dni do zmian

„30 dni do zmian” to książka, którą chciałam dorwać już od dawna. Ogólnie Edyta Zając jest przewspaniała, więc biegnijcie szybko ją odwiedzić, jeśli jeszcze tego nie uczyniliście. 🙂 Wracając do książki – ja z poradnikami mam ten problem, że chciałabym je połknąć na jeden raz, bo to wszystko jest takie ciekawe i myślę sobie, że może przyspieszę ten swój rozwój jak zrobię 5 ćwiczeń jednego dnia. Staram się jednak powstrzymywać, co tym razem mi się udało i robiłam wszystkie (no, prawie) zadania po kolei. I bardzo dobrze. Bo inaczej miałabym zdecydowanie za dużo do roboty. 😉

Odrobinę streszczając – tytułowe 30 dni oznacza faktyczne 30 dni pracy nad sobą dzień po dniu – zaczynając od porządkowania mieszkania, na planowaniu całego miesiąca kończąc. I nie ma, że sobie człowiek przeczyta naraz i wszystko będzie wiedział (och, bo ja jestem taki inteligentny, taka bystra, że wszystko przyswoję przecież od razu!). Nie. Trzeba każdego dnia skupiać się na wykonywanym zadaniu – lub kilku zadaniach. Dlaczego kilku? Domyślnie zadanie jest jedno, ale są też ogólniejsze zadania dotyczące całego tygodnia, które czasami trzeba wykonywać równolegle.

Czasem do danego tygodnia trzeba się przygotować. O ile ja starałam się nadążać i wykonywałam prawie wszystko w dniu lub tygodniu, który był przeznaczony na wykonanie danego zadania, to teraz uważam, że niepotrzebnie. Lepiej nawet jakieś zadanie rozciągnąć na dwa dni i nawet cały projekt ostatecznie rozciągnąć na dwa miesiące, ale jednak skupiać się na jednej rzeczy naraz. Mam teraz trochę do nadrobienia – a przez to, że projekt przecież „ukończyłam”, mam nieco mniejszą motywację.

To, o czym dzisiaj chciałam napisać to aspekt projektu, który mnie zachwycił, oczarował, złapał za serce, itd. 😉 Chodzi mi o cały tydzień próbowania czegoś nowego. Jakież to było odświeżające! Nie będę tu robić zbyt dużych spojlerów, ale pokrótce wprowadzę Was w samą ideę. Po więcej zapraszam do książki (psst! ja swoją wypożyczyłam z biblioteki. ;)).

30 dni do zmian

Myślę, że wielu ludzi – w tym oczywiście ja sama – przeżywa wszystkie swoje dni bardzo podobnie – bez większych ekscytacji, wypełniając obowiązki względem pracodawcy, rodziny i przyjaciół. W spokojnym życiu nie ma nic złego – ja bardzo lubię swoje uporządkowane dni, gdy mam mnóstwo energii do robienia tych wszystkich rzeczy, które zrobić „muszę”. Czuję się wtedy najlepszą wersją siebie. Gorzej z tą dalszą częścią dnia, gdy nadchodzi upragniony „czas wolny”. A w czasie wolnym co? Przeglądanie facebooka, oglądanie durnych filmików na YouTube, ale też dobrze nam znanych, ogłupiających – nie boję się tego słowa – programów i seriali. To wszystko sprawia, że czujemy, jak czas gdzieś nam ucieka, nagle orientujemy się, że zgubiliśmy w tym wszystkim sens albo czujemy się zaniedbani intelektualnie i emocjonalnie. A co by było, gdybyśmy zrobili coś inaczej?

Po robieniu nowych rzeczy codziennie przez tydzień – a nawet dłużej – mogę z całą mocą potwierdzić to, co sama autorka przedstawia jako rezultaty takiej postawy. Przede wszystkim, do naszego życia wkracza świeżość – zupełnie tak, jakbyśmy odkurzali i wietrzyli swoje emocje, ale i swój intelekt (trochę się przydaje przy niektórych nowościach ;)) To z kolei sprawia, że człowiek czuje się bardziej żywy, bo oto właśnie zrobił coś wyjątkowego. Może coś, czego zawsze bał się spróbować? Może przypadkiem wprowadzi w życie jakiś wspaniały nawyk? Może odkryje swoją pasję? Z naszymi doświadczeniami jest dokładnie tak samo, jak z wykształceniem. Jest to coś, czego nikt nigdy nam nie odbierze. Im więcej tej wiedzy, im dalej w las z doświadczeniami, tym człowiek bardziej interesujący. Czyż nie każdy chciałby być interesujący? Gdy byłam w liceum, moim marzeniem było to, by zostać skomplementowaną właśnie w taki sposób. 😉

Co trzeba zrobić, żeby zacząć robić nowe rzeczy? Może trzeba mieć dużo pieniędzy? Może trzeba mieszkać w dużym mieście? Albo mieć wspaniałych przyjaciół, którzy zechcą te doświadczenia dzielić z nami? Jasne, te wszystkie czynniki na pewno byłyby ułatwieniem, ale to nie jest wcale konieczne. Żeby zacząć cokolwiek, trzeba… po prostu zacząć. I tyle. Można zacząć od pierdoły, np. zjeść potrawę, której nigdy wcześniej się nie jadło albo odwiedzić miejsce w swojej okolicy, w którym nigdy się nie było, albo przećwiczyć jeden filmik jogowy i przekonać się, na ile joga jest dobroczynna. 😉

30 dni do zmian

Co ja zrobiłam w tygodniu próbowania czegoś nowego? Pastę z ciecierzycy i buraka, test inteligencji wielorakich (który upewnił mnie w przekonaniu, że jestem człowiekiem renesansu, co wyjątkowo poprawiło mój humor), zaczęłam nosić „zegarek” liczący kroki i czas snu z wyszczególnieniem jego faz (co jest największą motywacją do spacerów ever, a było za darmo, bo dostałam to od mamy; jeszcze Wam o tym napiszę), zrobiłam wegański majonez, a później wykorzystałam go do surówki z kapusty z dodatkiem żurawiny (pycha!), kapusty było dużo, więc ją ukisiłam w słoiku (a teraz trochę boję się ją jeść :D), kupiłam w końcu pączki z podobno najlepszej pączkowej miejscówki w Warszawie. Zrobiłam też domowy keczap, który jest najpyszniejszy na świecie, a ze sklepowym ma niewiele wspólnego. Poszłam na Zawody Latających Psów i na kręgle. No i kupiliśmy w końcu wyciskarkę wolnoobrotową i wypróbowujemy coraz to nowe mieszanki warzyw i owoców – kolejny dobry nawyk, ale ok, ten wymagał większego nakładu finansowego.

Najlepsze jest to, że wcale nie o to chodzi, żeby się wykańczać z wyszukiwaniem kolejnych nie wiadomo jak ekscytujących rzeczy. Nie trzeba ich też – w moim odczuciu – robić codziennie. Warto od czasu do czasu, np. raz w tygodniu, zaplanować coś takiego. To, co moim zdaniem daje taki tydzień – 7 nowych rzeczy – to siła rozpędu, która sprawia, że chcemy nadal robić coś fajnego. Właściwie niekoniecznie nowe, ale po prostu fajne właśnie. Np. jeśli pójdę na wystawę albo do teatru, to nie będzie to dla mnie pierwszy raz – ale będzie to pierwszy raz na tej konkretnej wystawie czy sztuce. A to nadal odświeżające i wyjątkowe. Zdecydowanie lepsze niż scrollowanie „ściany”.

W tym tekście nie chodzi o przekraczanie strefy komfortu – dla mnie to ciągle trudne – ale w samej idei jest miejsce na takie wyzwanie. Możecie wybrać takie rzeczy, które będą przekroczeniem tej strefy. Ja w najbliższym czasie – za równiutko 9 dni – będę miała okazję pierwszy raz lecieć samolotem, co jest dla mnie totalnym przekroczeniem strefy komfortu. Jednak, jeśli nie pokonam tego strachu, to nie zobaczę Londynu – a bardzo chcę. Tak to właśnie działa. 🙂

Zróbcie w ciągu najbliższego tygodnia chociaż jedną nową rzecz, zobaczcie, jak niesamowicie odmienia to samopoczucie! Kompletnie nie rozumiem, jak dorosły człowiek może powiedzieć, że się nudzi. Nie nudzi się, tylko tkwi po uszy w marazmie i nie umie z niego się wygrzebać. A świetnym sposobem na to jest właśnie wypróbowanie czegoś nowego.

Na koniec kilka przykładów, co możecie zrobić (wszystkie zaczerpnięte z książki lub zainspirowane nią):

  1. Idź/jedź do pracy inną drogą.
  2. Napisz wiersz.
  3. Przeczytaj książkę o nietypowej dla Ciebie tematyce.
  4. Wybierz się na spacer po lesie (park się nie liczy!).
  5. Odwiedź ZOO.
  6. Naucz się strzelać.
  7. Obejrzyj sobie TEDa.
  8. Napisz list do siebie za 5 lat.
  9. Oddaj krew.
  10. Zakończ toksyczną relację.

Powodzenia!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja
  2. „Lekcje Madame Chic”, czyli naucz się od Francuzów, jak cieszyć się życiem
  3. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  5. 35 pomysłów na to… co ze sobą zrobić jesienią
  6. 25 lekcji z 25 lat życia

„Chcę mieć piękne ciało na plażę”, bikini body i walka z cellulitem. Czyli kilka słów o motywacji do prowadzenia zdrowego stylu życia

motywacja do odchudzania

Nazywam się Magda, ćwiczę i staram się jeść zdrowo od jakichś dwóch lat. Moją pierwszą motywacją do tych działań było zrzucenie paru nadprogramowych kilogramów, z którymi źle się czułam.

I schudłam, o czym napisałam tutaj. Wtedy jednak myślałam, że to te cyferki na wadze i centymetry na miarce decydują o moim wyglądzie i o tym jak się czuję. Celowo zaczynam w ten sposób, bo chcę pokazać Wam, że już tak nie jest. Moim zdaniem motywacja tego typu – by wyglądać idealnie pięknie bosko i, co gorsza, lepiej niż inne dziewczyny/ faceci – jest dobra na początek. Żeby w ogóle ruszyć z miejsca. Jeśli oczywiście nic innego Was nie rusza. Taka motywacja jest prosta. Bo widać rezultaty, co daje jeszcze większą motywację do ćwiczeń i przygotowywania zdrowych posiłków. Jednak jest ona też próżna. Dlatego uważam, że później (lub nawet od początku) warto skupić się na innych korzyściach ze zdrowego stylu życia.

Ale po kolei.

Wiecie kiedy przestałam obsesyjnie pilnować tego co, ile i jak często jem? Kiedy zobaczyłam swoje żebra na dekolcie. Nie chodzi nawet o to, że byłam chuda jak patyk, nie. Schudłam do 57 kg przy wzroście 165 cm. Teraz ważę jakieś 60, ale nie to jest najważniejsze – to tylko cyferki. Najważniejsze jest to, że dobrze się czuję w swoim ciele. Najwidoczniej, mimo że moja najniższa zalecana waga to 55 kg (wg BMI), to nawet 57 było już zbyt mało przy mojej budowie.

Jakoś tak już mam, że chudość mi się nie podoba. Wiem, że znajdą się i jej amatorzy, nie chodzi mi tu o krytykę bardzo szczupłych ludzi. Ewentualnie mogłabym się przyczepić do wymagań społecznych, a właściwie pierwotnie reklamowych, że piękno = chudość. Jednak to, czym jest dla mnie piękno, zostawiłabym w ogóle na inny raz, bo tekst by mi tu się niemiłosiernie wydłużył i nie chcielibyście/ chciałybyście już go dalej czytać. 😉 Chcę tutaj tylko powiedzieć o swoim mechanizmie obronnym, który chronił mnie przed skościotrupieniem i padaniem z wyczerpania.

Nie da się długo ćwiczyć dużo i jeść mało. Teraz jem sporo i ćwiczę regularnie, bo to polubiłam. Nie robię jednak paniki, jeśli zdarzy mi się zjeść coś niezdrowego albo danego dnia nie ćwiczyć wcale. Albo kilka dni, bo mam zbyt dużo na głowie. Jesteśmy tylko ludźmi, nie możemy się katować, jeśli chcemy się dobrze czuć. I niniejszym oświadczam, że nigdy nie zrezygnuję całkowicie z czekolady, ciast, domowych pierogów, placków i babki ziemniaczanej!

No dobra, zamanifestowałam, więc teraz może podpowiem Wam, jaka według mnie może być zdrowa motywacja.

#1 Ładnie podkreślone mięśnie, zamiast liczenia na spadającą wagę

Zacznę od czegoś prostego. Ogólnie uważam, że nadal jest to powód dosyć próżny, ale się nada na początek dla opornych. 😉 Zarysowane mięśnie nie tylko ładnie wyglądają, ale też świadczą o sile, a siła jest w życiu przydatna, umówmy się. Zdecydowanie nie jestem jedną z tych kobiet, które boją się podnieść coś ciężkiego. Jest takie powiedzenie „umiesz liczyć, licz na siebie”. O ile staram się myśleć pozytywnie i wierzyć w ludzi, to uważam też, że trzeba pamiętać, że nie zawsze znajdzie się ktoś, kto nam pomoże, gdy będzie trzeba coś zrobić już, natychmiast, i trzeba będzie to zrobić samodzielnie. I wtedy mięśnie się przydadzą.

A propos wagi, zachęcam do obejrzenia tego filmiku z YouTube. 🙂

#2 Dobre samopoczucie i kondycja, zamiast idealnej figury

Idąc dalej tropem myślenia długoterminowego, bo przecież przezorny zawsze ubezpieczony (ale dziś jadę tymi powiedzeniami ;)), pomyślcie sobie o tym, że warto po prostu o siebie zadbać. Nie starajcie się spełnić jakichś chorych wymagań na temat swojego wyglądu, a najlepiej wykopcie je na zawsze ze swojej głowy. Niech się lepiej zapełni czymś ciekawszym. 😉 Zamiast tego, zacznijcie wysiadać z autobusu przystanek wcześniej, wchodzić po schodach i w końcu ćwiczyć, a zobaczycie, że to Wam zacznie poprawiać humor! Zobaczycie, jak dobrze, zaczniecie się czuć. A jeśli dorzucicie do tego trochę owoców, sałatek i pełnowartościowych zbóż, takiego prawdziwego jedzenia, to poczujecie też  ogromną wdzięczność ze strony układu trawiennego. 😉 A waga? Spadnie przy okazji.

#3 Zapobieganie chronicznym chorobom, zamiast szczupłości na pokaz

motywacja do odchudzania

No dobra, lecimy dalej. Kolejnym sposobem na przekonanie się do przejścia na zdrowy styl życia jest wejrzenie w szklaną kulę i zastanowienie się nad swoją przyszłością. Chociaż tak naprawdę wystarczy spojrzeć na zniedołężniałych starszych ludzi, których w Polsce jest tak wielu, i takich, którzy mogliby być wzorem do naśladowania nawet i dla młodych osób, jak nasz polski Dziarski Dziadek, czy moja ulubiona joginka Tao. Po starszych ludziach najlepiej widać, jak „procentują” niezdrowe nawyki. Wysoki cholesterol i ciśnienie tętnicze, cukrzyca, choroby serca… Uczmy się na ich błędach. Swoją drogą, nawet w młodym wieku mogą nas dopaść konsekwencje, np. próchnica albo zadyszki. Nie wiem, jak Wy, ale ja tak nie chcę. To jest jeden z moich największych motywatorów – lęk przed zniedołężnieniem na starość. Nie chciałabym być nigdy dla nikogo ciężarem.

#4 Uelastycznianie mięśni i stawów tu i teraz, zamiast oczekiwania na „bikini body”

Ten punkt dotyczy stricte ćwiczeń fizycznych, choć dieta także ma w pewnej mierze wpływ na elastyczność stawów. Ja jednak zauważyłam, że gdy poćwiczę jogę, pilates albo popływam, to wszystkie moje mięśnie, ścięgna itd. się rozluźniają, a jednocześnie wzmacniają. Myślę, że jest to w obecnych czasach szczególnie ważne. Całymi dniami siedzimy przed komputerem, albo pochylamy się nad smartphonem, ale też nad książką i notesem – nie zwalajmy wszystkiego na technologię. Zmuszenie swojego ciała do tego, by powyginało się w trochę inny sposób przeciwdziała bólom pleców czy przygarbieniu, ale też ogólnie korzystnie wpływa na układ kostny, ale i… pokarmowy czy oddechowy. Przykład? Prostując się i otwierając klatkę piersiową, zmniejszamy nacisk na narządy trawienne, ale i płuca. Nie bez powodu najlepiej śpiewa się na stojąco. 🙂

I jak? Znaleźliście coś dla siebie wśród tych pomysłów? Przekonałam Was trochę do zmiany spojrzenia na „odchudzanie”? Obecnie, to słowo mogłoby dla mnie nie istnieć. Bo ja się nie odchudzam. Ja o siebie dbam. Pamiętajcie, że wszystko, co robicie, robicie przede wszystkim dla siebie. A może macie jakąś swoją motywację, o której tutaj nie napisałam? Dajcie znać. 🙂

* Źródło zdjęcia tytułowego: https://www.facebook.com/MotherWiseLove/

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Mój sposób na utrzymanie wagi na wodzy
  2. Czym jest dla mnie piękno?
  3. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  4. Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi

Pokonać marazm

pokonać marazm

Za mną dość ciężki okres – długie chwile marazmu właśnie, o czym za chwilę, później jedna wielka bieganina i załatwianie wszystkiego naraz. Tak się kończy załatwianie wszystkiego na ostatnią chwilę. I takie są skutki nieopanowania braku chęci do działania. Co więc robić? Jak żyć? 🙂

Nigdy nie byłam zwolenniczką takiego zachowania. Zawsze mam też ambicję, by myśleć o pozytywnych aspektach rzeczywistości, choćby nie wiem co. A żeby tę ambicję zrealizować, trzeba pilnować, by czas był zawsze dobrze wykorzystany, by dni nie przelatywały przez palce. Nie chodzi mi o dokładny, godzinowy grafik każdego dnia – choć wiem, że są osoby, którym to odpowiada – ale o takie poukładanie sobie dnia, by zachować zdrową równowagę pomiędzy obowiązkami a przyjemnościami.

Możecie zapytać, co u licha ma wspólnego pozytywne myślenie z planowaniem dnia. Wyobraźcie sobie, że używacie popularnego narzędzia samorozwojowego i kończycie dzień powiedzeniem sobie w myślach lub zapisaniem trzech rzeczy, które były świetne danego dnia. Co powiecie, gdy będzie w miarę produktywny? Pewnie np. „napisałam 5 stron pracy magisterskiej”, „złożyłam projekt 3 dni przed ostatecznym terminem”, „umyłem okna” albo „odwiedziłem babcię”. A co się stanie, gdy dzień będzie całkowicie bezproduktywny? Co sobie powiecie, z czego będziecie zadowoleni? „Leżałam”? „Oglądałam z błogością telewizję przez pół dnia”? Pomyślcie sami, po czym poczujecie się lepiej, a zrozumiecie dlaczego dbanie o produktywność każdego dnia jest tak ważne. Nie mówię o superhiperproduktywności, ale o takiej produktywności, która pozwala pociągnąć Wasze projekty do przodu. A do tego czasem wystarczy zrobić w ciągu dnia JEDNĄ rzecz.

A teraz, co takiego można zrobić, by pokonać ten podły marazm? Jak wykopać w kosmos tego prokrastynującego diabełka szepczącego do ucha „nic się nie stanie, jeśli dziś nie poćwiczysz/ posprzątasz/ popracujesz nad projektem/ … (wstaw własne słabostki)”? Oto kilka pomysłów:

#1 Zacznij dobrze dzień

Wstań o przyzwoitej porze, dla każdego to będzie inna godzina. Wypij wodę z cytryną. Poćwicz. Zjedz pożywne śniadanie albo chociaż jakieś, jeśli nie jesteś śniadaniowym człowiekiem (owoc?). Włącz energetyzującą muzykę albo choćby radio. Albo może poczytaj, jeśli to na Ciebie lepiej wpływa. Wypij swoją kawę lub herbatę. A w ciągu dnia pamiętaj, by sobie robić przerwy na jakieś małe lub większe przyjemności.

#2 Pracuj w oparciu o listę to-do

pokonac marazm (2)

Nie masz listy? Pewnie przebimbasz cały dzień. Albo zapomnisz o czymś ważnym. Chyba że masz ultradoskonałą pamięć. Ja tam nie jestem komputerem i nawet jeśli nie przychodzi mi nic na początku do głowy, to siadam przed tą kartką i myślę, co muszę zrobić. Niektórym odpowiada planowanie na dzień do przodu, innym na tydzień do przodu, innym z rana tego samego dnia. Dzięki takiej liście nie musisz wszystkiego pamiętać i masz przyjemność z odhaczania i monitorowania swoich postępów. 🙂 Więcej o moim obecnym sposobie planowania tutaj.

#3 Wstań z kanapy

Wiesz, to taka podstawa. Jak będziesz leżeć, to nic nie zrobisz. Jeśli pracujesz w domu, to przesiądź się do biurka albo stołu, to zdecydowanie pozytywnie wpływa na koncentrację. I wyłącz tego fejsa. I głupi serial.

#4 Wyjdź z domu

Czasami samo wyjście z domu pomaga się trochę otrząsnąć z tego bezwładu. Choćby na mały spacer. Choćby po warzywka i pieczywko na kolację. Zawsze to zmiana otoczenia. I można dać oczom trochę odpocząć od monitora.

#5 Zadbaj o to, jak wyglądasz

pokonać marazm

Nie na każdego to działa, ale jeśli pracujesz w domu, to raczej ubierz się jak człowiek. Nie noś porwanych ubrań. Jeśli to Ci pomoże zrób makijaż – może chętniej wyjdziesz na mały spacer. Całkowity relaks ubraniowy zostaw sobie na wieczór. No, chyba że wieczorem wychodzisz, to wtedy daj sobie trochę luzu wcześniej. Każdy człowiek jest inny, ale jeśli Twój wygląd ma ogromny wpływ na Twoje samopoczucie, to zadbaj o niego także wtedy, gdy przebywasz w domu.

#6 Zadbaj o to, jak wygląda Twoje otoczenie

Są ludzie, którzy najlepiej odnajdują się w bałaganie, a są ludzie, którzy kompletnie nie umieją się skupić, gdy mają wokół siebie bałagan. Ja należę do tej drugiej grupy, więc gdy nie zechce mi się posprzątać, to nie zechce mi się zrobić niczego innego.  Najczęściej zmuszam się więc do tego, by posprzątać. Opracowałam już swoją metodę sprzątaniową, która sprawia, że wszystko idzie gładko, a nie latam jak kot z pęcherzem, więc może któregoś razu się nią z Wami podzielę. Warto też kupić sobie jakieś kwiatki albo zadbać o inne, spójne, o ile to możliwe, dekoracje. W posprzątanym, ładnym pokoju od razu lepiej się przebywa. I pracuje.

#7 Na koniec każdego dnia praktykuj wdzięczność

pokonać marazm

Pisałam już o tym wcześniej i pewnie będę pisać jeszcze wiele razy. Jest to bardzo ważny element poukładanego życia. Możesz sobie zapisywać dobre rzeczy z danego dnia w notesiku, możesz zrobić słoik szczęścia, a możesz mówić je sobie w głowie. Mając przed sobą ten rytuał, postarasz się, żeby każdy Twój dzień był – chociaż w miarę – udany. Jak widzicie, ja dodatkowo dopisuję sobie coś, nad czym mogłabym popracować kolejnego dnia. 😉


W ramach podsumowania powiem Wam, że przeczytałam kilka dni temu wpis bardzo znanej blogerki, który wytrącił mnie z równowagi. Pisała o tym, że nie da się wieść poukładanego, zrównoważonego życia, jak się ma dom, dzieci, takie standardowe życie. Wniosek jaki można było z tego tekstu wyciągnąć jest taki, że jedyne prawidłowe i realne życie to życie szalone, gdzie właśnie biega się całymi dniami i nie zdąży się domalować oka. A Wam powiem, że to wszystko jest kwestią priorytetów. Może nie będę codziennie zastanawiać się pół godziny, co na siebie włożę, ale rano poćwiczę. Może nie będę miała czasu spotkać się z koleżanką, ale zaplanuję sobie, co będę jadła na obiad w najbliższych dniach.

Nie mam dzieci, więc nie mam bezpośredniego doświadczenia. Wiem, że gdy dzieci są maleńkie, to człowiek śpi, gdy tylko może. Ale wiem też, że są kobiety, które ze swoimi rocznymi dziećmi ćwiczą. Pamiętajcie, że nie ma wzoru idealnego życia – jeśli jest Wam dobrze w zabałaganionym życiu (a znam takie osoby), to doskonale. Nie możecie jednak mówić, że poukładane życie nie jest możliwe albo że poukładane osoby to pozoranci albo idioci czy pustaki nie znające się na tym, jakie są JEDYNE i WŁAŚCIWE wartości. Bo wszystko jest kwestią priorytetów. A każdy ma swoją własną listę.

A propos listy… sporządziłam taką z 35 pomysłami na to, jak udobruchać jesień. 😉 Łapcie i korzystajcie!

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 4 metody organizacji czasu
  2. Organizacja w diecie – moje podstawowe zasady
  3. 25 lekcji z 25 lat życia
  4. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  5. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności

Pokochaj siebie zanim dasz się pokochać innemu człowiekowi

pokochaj siebie

Wiele osób, które spotkałam na swojej drodze (czy to internetowej, czy w prawdziwym życiu), narzekało na swoją bezwartościowość w odniesieniu do swoich relacji damsko-męskich. Innymi słowy, uważały one, że są nic nie warte (są brzydkie, grube, głupie, mają nudne zainteresowania albo nie mają ich wcale, mają brzydkie włosy oraz prawą powiekę i krzywy mały palec u stopy), bo nie mają partnera czy partnerki. Oczywiście, jest to wierutna bzdura. Drogi czytelniku/czytelniczko, jeżeli też tak uważasz, to zadaj sobie jedno pytanie: po cholerę sobie to robisz.

#1 Nie użalaj się

pokochaj-siebie-2

Przede wszystkim, raz na zawsze skończ z użalaniem się. To doprawdy niczego wartościowego, nie wniesie do Twojego życia. Czy potrzebujemy, by cała nasza działalność była wartościowa? Oczywiście, że nie. Możemy czasem sobie się posmucić w kąciku, gdy jest nam źle albo pograć w otępiającą grę. Ale jeśli większość życia spędzimy na siedzeniu w kąciku, to spójrzmy prawdzie w oczy, na zawsze tam zostaniemy. I absolutnie nie zapraszaj nikogo do swojego kącika. Nie zadręczaj go. Z pewnością ma swoje problemy, którymi musi się zająć, nie potrzebuje także Twoich. Wiesz, nawet od przyjaciela nie możesz wymagać stuprocentowego zainteresowania każdego dnia przez siedem godzin. Jeśli masz prawdziwy problem, zwróć się do niego, wyżal mu się. Ale RAZ. A potem posłuchaj jego rad. I po prostu się ogarnij. Sam.

#2 Weź się do roboty

Czyli znajdź sobie partnera, tak? Nie! Zostaw tych wszystkich biednych ludzi w spokoju. Dlaczego chcesz ich zadręczyć swoimi problemami na wejściu? Ale przecież Ty nie chcesz nikogo zadręczać! Nie? Na pewno? Mój tok myślenia jest taki: nie uważasz się za wartościową osobę, bo nie masz partnera, a więc… uważasz, że będzie on rozwiązaniem wszystkich Twoich problemów. Nie można tego robić ludziom. Pomijam już, że żadnego konstruktywnego związku w ten sposób nie stworzysz. Jeśli zaoferujesz komuś torebkę z papierkami po tanich, nieładnych cukierkach, albo torebkę z przepysznymi cukierkami czekoladowymi w pięknych opakowaniach, to jak myślisz, co wybierze?

#3 Bądź czekoladowym cukierkiem

pokochaj siebie

To właśnie mam na myśli pisząc „weź się do roboty”. A właściwie wiesz co? Bądź „Ferrero Rocher” albo pralinką z „Lindta”. Zasługujesz na to, żeby się tym stać. Stań się najlepszą wersją siebie. Stań się taką wersją siebie, której nie będziesz się bać ofiarować innemu człowiekowi. Stań się kimś, kto nie tylko będzie potrzebował oparcia, ale też w razie potrzeby zaoferuje oparcie. Stań się kimś, kto nie będzie mówił „jestem nieładna”, „jestem gruby”, po to tylko, żeby usłyszeć, że tak nie jest. Stań się kimś, kto stanie przed lustrem i powie sobie „jestem piękna”, „jestem mądra”, „jestem wartościowy”. Tego przecież chcesz – wartościowego związku z drugą osobą. A ta osoba ma pełne prawo Ciebie nie zechcieć, jeśli nie spełniasz jej oczekiwań. Nie mów, że jest nadęta czy wyniosła. Nie, po prostu pewne standardy stosuje wobec samej siebie i chce też, żeby jej przyszły partner też od siebie czegoś wymagał. Ale jeśli wymaga od Ciebie, żebyś miała zachwycające zainteresowania albo piękną figurę, a sam żłopie tanie piwo przed telewizorem – olej go. Czekoladowe cukierki nie tracą czasu z takimi typkami. Mam nadzieję, że to też w końcu zrozumiesz.

#4 Pracuj każdego dnia nad swoim poczuciem własnej wartości

pokochaj siebie

Nie myśl „pewnego dnia, gdy będę już piękna/mądra/zadbana umysłowo i fizycznie…”. Myśl raczej „jestem mądra”. Stawaj przed lustrem i mów „jestem atrakcyjny”, „jestem wartościowym człowiekiem”. Większość tego rodzaju niepokojów nie pokrywa się z rzeczywistością. Prawdopodobnie jesteś i atrakcyjna, i mądra i masz dużo innych rzeczy do zaoferowania, tylko tego jeszcze nie dostrzegasz. Może ktoś Ci kiedyś dokuczał z jakiegoś powodu, może masz za sobą toksyczny związek. Może samodzielnie wmawiasz sobie coś idiotycznego. Spróbuj pomedytować albo po prostu usiąść i zastanowić się, co wartościowego masz w sobie. Możesz nawet to wypisać. A jestem pewna, że jest wiele takich rzeczy – choćby w zalążkach.

#5 Dąż do tego, by osiągnąć swoje cele

pokochaj siebie

To całe pozytywne myślenie, które opisałam w poprzednim punkcie, to jeszcze za mało. Załóżmy, że już przemyślałeś, co masz w sobie fajnego. Masz to, pozostaje tylko w to uwierzyć. A co zrobić, jeśli czegoś nie masz, a chcesz mieć, albo masz to tylko w jakiejś surowej, szczątkowej formie? Dam Ci kilka przykładów. Masz ładną twarz, ale czujesz się niewidoczna, bo się nie malujesz. To dlaczego? Nie ma w tym nic próżnego. Jeśli pomoże Ci to, by czuć się lepiej ze sobą, po prostu obejrzyj kilka tutoriali na YouTube, kup kosmetyki (nie muszą być drogie) i próbuj. Czujesz się źle w swojej skórze, bo masz kilka fałdek? Zacznij o siebie dbać, porzuć czipsy i kolę, zrób sobie coś pysznego i zdrowego, zacznij coś ćwiczyć. Nie masz zainteresowań albo nie masz żadnego, które by Cię pochłaniało bez reszty? Poszukaj czegoś. Wyjdź z tego fejsa i poczytaj o czymś ciekawym. Wyjdź na miasto i zobacz, co robią ludzie. Rozmawiaj z innymi o ich zainteresowaniach. Pomyśl, co lubisz i co mogłoby Cię wciągnąć. Spróbuj czegoś – poczytaj książkę, obejrzyj film, ugotuj coś, upiecz, zapisz się na sztuki walki albo kurs fotografii. Jest milion rzeczy, które można robić w wolnym czasie. Zapewniam Cię, że z miejsca staniesz się bardziej interesującą osobą, gdy będziesz o czymś mówić z pasją. To przyciąga.

Co jednak jest najważniejsze? Nie poddawaj się, nie przerywaj, jeśli za pierwszym, drugim, trzecim i dziesiątym razem Ci nie wyszło. Ciągle próbuj. I wiesz co? Tak naprawdę, to Ty zrobisz to wszystko dla siebie. Nie dla kogoś. To jest sedno mojego wywodu. W końcu zrozumiesz, że musisz najpierw siebie pokochać, żeby móc całym sercem pokochać kogoś, by pozwolić mu wejść do swojego świata i się przed nim otworzyć, by pozwolić mu pokochać siebie. Bo dopiero wtedy przestaniesz ciągle szukać zapewnień, że ta osoba Cię kocha i ma rzeczywiście za co Cię kochać – albo, co gorsza, szukać zapewnień, że na pewno wszyscy inni podobają się jej bardziej. Ktoś, kto kocha siebie, nie będzie wciąż poszukiwał takich zapewnień, bo sam to będzie doskonale wiedział. Będzie też wiedział, że jeżeli ktoś zawiedzie jego zaufanie, to to zawsze będzie wina tego zawodzącego i nie będzie szukał winy w sobie.

Nie traktujcie oczywiście tego wszystkiego, co tu napisałam, jak jakiejś wyroczni. Może się okazać, że spotkacie na swojej drodze kogoś wspaniałego i zechcecie z nim być. Bardzo dobrze. Nie chcę sugerować, że nie można zacząć z kimś być, dopóki jest się niedopracowanym. Wręcz przeciwnie – związek szlifuje charakter, jeśli tylko wkłada się odrobinę wysiłku, żeby o niego zadbać. A dbaniem o związek jest także dbałość o swoje własne zdrowie psychiczne i swoją miłość własną (jak by źle to w języku polskim nie brzmiało). Ale to już temat na inny materiał.

Bądźcie lepszymi wersjami siebie. Przede wszystkim dla siebie. Wierzę w Was.

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Jak się robi związek? Fundamenty udanego związku cz. I
  2. Jak się robi związek? Fundamenty udanego związku cz. II
  3. Okaż SOBIE miłość, cz. I
  4. Okaż SOBIE miłość, cz. II
  5. Czym jest dla mnie piękno?

Jak sobie radzić z negatywnymi ludźmi?

jak sobie radzić z negatywnymi ludźmi

Dzisiaj biorę się za niewątpliwie trudny i głęboki temat. Prawdopodobnie nie do ogarnięcia w pełni w jednym wpisie na blogu. Jednak uważam to za temat ważny, na czasie i na miejscu.

Na naszej drodze często – a właściwie zawsze – spotykamy osoby, które ciągną w nas w dół, wyśmiewają sposób, w jaki mówimy, sposób, w jaki się ubieramy, krytykują nasze plany i marzenia i wiele innych spraw. Jesteśmy istotami społecznymi, więc siłą rzeczy ma to na nas ogromny wpływ – dosłownie wysysa z nas energię do działania. Robiąc choćby mały reaserch w internecie, znajdziecie tony artykułów na ten temat i każdy zawiera dużo różnych pomysłów. Czasem ciężko przyswoić sobie tyle informacji, chociaż oczywiście możecie sobie zrobić właśnie taki reaserch na własną rękę, nie musicie brać wszystkiego co mówię za pewnik. Chciałabym Wam tutaj jednak – jak na tacy 😉 – podać kilka sposobów na radzenie sobie z negatywnymi ludźmi. Ogólnie, przedstawiam Wam tu po prostu swoją perspektywę.

Moja historia

jak sobie radzic z negatywnymi ludzmi (2)

Jakiś czas temu – pewnie to będzie kilka lat – zorientowałam się, że coś nie tak dzieje się w moim życiu. Poszłam na studia, przestałam robić rzeczy, które mnie interesowały poza studiami, uważałam, że powinnam poświęcić cały swój czas na naukę, bo i tak nie będę go miała na swoje przyjemności. Przestałam m. in. czytać powieści i zasadniczo w ogóle książki, które mnie interesowały czy oglądać ambitne filmy, poświęcając cały czas na czytanie i opracowywanie lektur itd. Oczywiście narzekałam na to, na korki na mieście, na ludzi. Właściwie zaczęłam narzekać na wszystko. Stałam się wtedy też – co akurat jest pozytywnym aspektem całej sytuacji – świadoma niewłaściwych, czy nawet złych rzeczy, które dzieją się na świecie. Nie będę więc tu bredzić, że złe rzeczy się nie dzieją – w polityce, gospodarce, w kwestiach społecznych. One się dzieją. Trzeba tylko wiedzieć, że wszystkiego nie zmienimy i nie możemy tracić naszego bezcennego czasu na bezsensowne biadolenie. Jeśli coś Was interesuje, zróbcie coś, żeby to zmienić, podpisujcie petycje, walczcie, ale nie biadolcie nie robiąc nic. To jest absurd.

jak sobie radzić z negatywnymi ludźmi

Wkradła mi się tu taka mała dygresja, ale to nic, bo aż tak bardzo nie odbiegłam od tematu. Wracając do sedna – w pewnej chwili, uznałam, że dosyć tego. A właśnie, że znajdę czas na książki, znajdę czas na to, co lubię robić, bo inaczej po prostu oszaleję, zgłupieję i stanę się studio-robotem. Wówczas jeszcze mocno przejmowałam się studiami i ocenami, ale to też po pewnym czasie nauczyłam się częściowo odpuszczać. Jestem szczęśliwą panią magister, więc uwierzcie, że wcale mi to nie przeszkodziło, a nawet mi pomogło i nauczyło bardziej pozytywnego nastawienia. Zaczęłam wtedy też czytać książki psychologiczne czy filozoficzne (buddyjskie), zastanawiać się nad tym, jak poprawić jakość swojego życia – aż w końcu zapałałam miłością do filozofii pozytywności. 🙂

Co jeżeli to ja jestem negatywną osobą?

jak sobie radzić z negatywnymi ludźmi

Dochodzimy powoli do tego, co zrobić, jeżeli sami jesteście negatywni i zaczynacie odczuwać, że irytujecie innych ludzi. Taka jest prawda – negatywni ludzie są nieatrakcyjni – zwłaszcza, jeśli ta negatywność jest bezpośrednio powiązana ze złośliwością, ocenianiem i krytycyzmem. Pewnie dlatego czytacie ten wpis, że sami już to wiecie. Powiem Wam w tym miejscu tylko jedną rzecz – możecie to zmienić. Wystarczy podjąć taką decyzję. Jeżeli już ją podejmiecie, to 1/3 drogi za Wami! To Wy wybieracie swoje nastawienie do rozmaitych sytuacji, odpowiadacie za swoje życie i możecie je zmienić. Wiąże się to z ogromnym wysiłkiem, ale popłaca. W przyszłości będę wracać do tego tematu, także… oczekujcie. 😉

A jeżeli negatywni są ludzie w moim otoczeniu?

Jakie są najprostsze sposoby radzenia sobie z otaczającymi nas ludźmi? Warto ich sobie podzielić na grupy: znajomych i przyjaciół, rodzinę oraz ludzi w internecie. Tak, ta trzecia kategoria ma w obecnych czasach ogromne znaczenie. Jednak zacznijmy może od znajomych i przyjaciół.

Znajomi to tacy ludzie, z którymi się spotykamy dla przyjemności – wychodzimy z nimi na piwo, na kawę, na imprezę. Oczywiste wydaje się więc, że powinni to być ludzie sympatyczni, mili, otwarci, weseli. Przecież chcemy z nimi miło spędzać czas i się rozluźnić. Jeżeli spotykanie się z nimi nie jest ogromną przyjemnością, to… po co? Idźcie raczej w świat i poszukajcie innych znajomych, pośród których będziecie się czuli lepiej. 🙂

jak sobie radzic z negatywnymi ludzmi (4)

Z kolei przyjaciele to ludzie, z którymi łączą nas dużo głębsze więzi, których cenimy za wartościowe dla nas cechy, którzy są wobec nas lojalni, szczerzy i którym my chcemy poświęcać czas. Zakładam, że przyjaciół raczej nie będziecie chcieli porzucić. Co więc zrobić? Trzeba pamiętać, że źródłem wszelkiej negatywności są lęki – przed odrzuceniem, przed porażką, ośmieszeniem itd. Te strachy napędzane są przez ogólne myślenie, że świat jest niebezpieczny, a ludzie są z natury podli, wredni i chcą dla nas niedobrze. Jeżeli zależy Wam na kimś – a nie jest on wobec Was złośliwy – to pomóżcie mu wyjść z tych lęków, rozmawiajcie z nim i wspierajcie go. Jeżeli ta negatywność przyjaciela wyłazi w Waszą stronę i np. kpi on z Waszych pomysłów czy sposobu życia to… nie jest to prawdziwy przyjaciel. W takiej sytuacji najlepiej z nim porozmawiać, a jeśli ta osoba będzie cały czas tylko plotła, że „się zmieni”, a nie będzie nic robić w tym kierunku, to jednak warto zastanowić się nad odpuszczeniem sobie tej relacji. To samo możecie odnieść do Waszego chłopaka/dziewczyny czy nawet małżonka. Ten, kto ciągnie Was w dół, nie chce dla Was dobrze. A jeśli nie chce dla Was dobrze – to nie warto tkwić w takiej relacji, ponieważ jest toksyczna. Takie jest moje zdanie.

Co zrobić z rodziną? Przyjaciół możemy sobie jakoś dobrać, ale rodziny się nie wybiera. Jeśli jednak chce się mieć szczere relacje z członkami swojej rodziny, to trzeba tym negatywnym powiedzieć: „Słuchaj, kocham cię i szanuję, ale ty też powinieneś/powinnaś szanować mnie. To, co mówisz na mój temat, jest dla mnie krzywdzące i niesprawiedliwe. Jeżeli nie przestaniesz, to będziemy się niestety powoli od siebie oddalać”. Dajcie im po prostu do zrozumienia, że nie pozwolicie się traktować w sposób, w jaki Was traktują. Jeśli odpowiada im wizja oddalenia się od Was, to przyjmijcie to i nie walczcie z tym. Ludzi nie da się zmienić na siłę – sami muszą chcieć się zmienić.

Pozostaje jeszcze świat wirtualny, świat social mediów, blogów, youtube’a. Nie trzeba być osobą „publiczną” w pełnym znaczeniu tego słowa, czyli np. znanym jutuberem czy blogerem, żeby spotykać się z nienawistnymi komentarzami. Wystarczy, że przeglądacie facebooka i zauważacie coś, co w Was uderza, bo np. identyfikujecie się z jakąś grupą albo opublikujecie jakiegoś posta i ktoś Was w jakiś sposób obrazi swoim komentarzem. Naturalną reakcją jest oczywiście stres czy gniew. Nie dopuśćcie jednak do tego, by coś takiego na Was bardzo wpływało, by obniżało Waszą samoocenę. Warto wtedy przypomnieć sobie, że to nie ma nic wspólnego z Wami. Ten „hejt” jest w tych ludziach i dotyczy tylko ich. Wynika z ich głęboko zakorzenionych lęków czy ciągłej potrzeby udowadniania światu, że są lepsi od innych. Gdy tylko sobie to uświadomicie, zaczniecie tej osobie raczej współczuć, a to pierwszy krok do uodpornienia się na negatywizm.

Wiem, że nie wyczerpałam tematu, jak najbardziej. Jest to temat dyskusyjny, obszerny i można by było napisać o tym książkę, a ja Wam tu książki nie piszę. Mam nadzieję, że jakoś Wam to pomoże w ta trudnej sytuacji, jaką jest spotykanie się z negatywizmem w codziennym życiu. Może uważacie, że coś ważnego pominęłam? Albo z czymś się nie zgadzacie? Piszcie koniecznie 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. Dziecko, Ty nic nie wiesz o życiu!
  2. Potęga wytrwania w decyzji, czyli postanów coś sobie | 52 Tygodnie Pozytywności
  3. Szacunek i tolerancja, czyli podstawa wszelkich relacji | 52 Tygodnie Pozytywności
  4. Nie masz za grosz dystansu! Różnica między żartem a sarkazmem
  5. „Projekt szczęście” Gretchen Rubin – recenzja