Londyn – miasto możliwości

londyn miasto możliwości

Przed moimi 25. urodzinami pojechałam – a w zasadzie poleciałam – z mężem w naszą nieco spóźnioną podróż poślubną. Warto było poczekać. Zachwyt jaki wywołał we mnie Londyn – i jaki ciągle czuję – jest nie do opisania. Nie do opisania, ale przecież zobowiązałam się go opisać. Coś więc muszę z tym zrobić. 🙂 A jak się nie wie, jak coś opisać, to najlepiej rozłożyć to na czynniki pierwsze – mi będzie łatwiej, a dla Was będzie bardziej przyswajalne.

londyn miasto możliwości

#1 Zachwycająca architektura

Podobno taka jest cała Europa. Nie wiem, nie widziałam całej. Polskie miasta nie są ani odrobinę podobne do Londynu. Barcelonę widziałam w przelocie (zorganizowana wycieczka – odradzam, chyba że jesteście totalnie nieporadni, a perspektywa wypowiedzenia podstawowych zwrotów po angielsku wywołuje u Was palpitację serca), a czeska Praga to także miasto jedyne w swoim rodzaju i zachwycające w zupełnie innym sensie. Może nie widziałam wiele – ale Londyn od razu chwycił mnie za serce. I ciągle trzyma, łobuz.

Londyn miasto możliwości

Jest takie słowo „monumentalny”. Nigdy nie wiedziałam, co właściwie mogłabym tym słowem określić. Aż zobaczyłam londyńskie budynki. Piszę tutaj oczywiście o centralnych dzielnicach – Belgravia, Kensington, Notting Hill, Soho, Piccadilly, Westminster. Jeśli pojedziecie do trzeciej strefy, bo na przykład tam udało się Wam załatwić pokój w hotelu w znośnej cenie, 😉 to zastaniecie tam budynki w zupełnie innym stylu (i wielu Polaków – nasze swojskie wulgaryzmy wpadają w ucho, to trzeba im przyznać). Pierwsza strefa to budynki  umiarkowanie wysokie – w sensie nie-wieżowce (tych jest na horyzoncie dosłownie kilka) – i dosyć masywne. O niespotykanie wysokich sufitach (jeśli chcecie zobaczyć o czym mówię, polecam vlogi Mimi Ikonn) i wielgaśnych oknach. Co jeszcze? Piękne, charakterystyczne schodki i szerokie drzwi wejściowe. A wszystko to zadbane i bardzo estetyczne. No i most Tower. Most Tower po zmroku. Nie do opisania.

#2 Całkiem DARMOWE muzea

Serio. W Warszawie w muzeach są poszczególne dni, kiedy można wejść sobie za darmo, owszem, ale najczęściej jest to środek tygodnia i ostatnie wejście o 16. Ale u nas nie ma zwyczaju wspierania kultury. Jak wiadomo zawsze coś jest ważniejsze. Z kolei w Londynie muzea są… Hm, obiecałam sobie, że to będzie kulturalny blog, więc powiem oględnie: zapierające dech w piersiach. Do głównych muzeów wstęp jest bezpłatny (na wszelki wypadek sprawdzajcie na stronach poszczególnych muzeów), ale jeśli będziecie mieli ochotę na jakieś Muzeum Sherlocka albo Madame Tussauds to za to zapłacicie – i to słono.

We wszystkich tych bezpłatnych muzeach znajdziecie urny na dotacje i możecie tam wrzucić pieniążek (i przy okazji pozbyć się monet), jeśli chcecie. W Science Museum trudniej się wykręcić, bo przy wejściu pracownik pyta, czy chcecie wesprzeć muzeum. 😉 Byliśmy w czterech z nich – z okazji deszczowej pogody – i w każdym spędziliśmy po kilka godzin. Prawda jest jednak taka, że można byłoby każdemu poświęcić cały dzień, bo w te kilka godzin zdążyliśmy tylko liznąć oferowanego przez nie ogromu wspaniałości. Wróciłabym do każdego z nich z całą pewnością. A były to:

British Museum, gdzie mało brakowało, a rozpłakałabym się ze wzruszenia. Już tak jakoś mam, że gdy stoję obok autentycznej głowicy kolumny z Partenonu, to czuję te tysiąclecia i cieszę się, i prawie płaczę, jak szaleniec. Jakoś tak.

londyn miasto możliwości

Natural History Museum to gratka dla humanistów – w szerokim znaczeniu tego słowa – i przyrodników. I w ogóle wszystkich. Cała ewolucja żywych organizmów, kości dinozaurów, wypchane dziobaki i kolczatki, „konstrukcja” człowieka i podróż do wnętrza Ziemi. Musicie sami zobaczyć. No i ta architektura. Coś niesamowitego.

londyn miasto możliwości

Science Museum. Tuż obok Natural History Museum. Jeśli macie bzika na punkcie rewolucji przemysłowej i fascynują Was maszyny parowe, dorożki, kosmos i autentyczne przyrządy do eutanazji (znaczy takie, które pomogły czterem osobom pożegnać się z tym światem), to nie możecie tego odpuścić.

londyn miasto możliwości

National Gallery to z kolei gratka dla miłośników sztuki. Takich, co na przykład chcieliby mieć Słoneczniki na wyciągnięcie ręki.

londyn miasto możliwości

Mój wniosek po wizycie w tych czterech muzeach? Londyńskie dzieci wygrały życie.

#3 Uprzejmość Londyńczyków rozkłada na łopatki

Pierwszy dzień w Londynie nie należał do najszczęśliwszych dni w moim życiu. Bolała mnie głowa, wsiedliśmy do złego pociągu, drzwi metra zamknęły się na tej bolącej głowie i musieliśmy kupić najdroższy ibuprofen ever. Jednak już tego pierwszego dnia, kiedy byliśmy jeszcze totalnie nieogarnięci i wpatrywaliśmy się jak tępaki w tablicę odjazdów, pracownik metra zapytał nas, czy wszystko jest ok, czy może nam jakoś pomóc. Podziękowaliśmy, bo uprzytomniłam sobie, że przecież ja mam wszystko zapisane na kartce, która się wala gdzieś tam w walizce, ale gdybym nie miała, to chyba też byśmy nie zginęli.

Za każdym razem zbyt długie sterczenie przy jakimś planie czy mapie powodowało dokładnie ten sam skutek. Autobusy zatrzymywały się ZANIM docieraliśmy do pasów, a w restauracjach uśmiechnięci pracownicy na wejściu pytali… co słychać. No człowiek z Polski po prostu baranieje. Na początku byłam nieufna i myślałam, że to wszystko jakaś wyuczona poza, ale po jakichś dwóch dniach dotarło do mnie, że oni po prostu są serdeczni. Zadowoleni ze swojego życia ludzie, którzy życzą dobrze innym i naprawdę chcą pomóc. I jeszcze jedno – nie wiem, kto wymyślił to, że Anglicy nie lubią Polaków – bo niczego podobnego nie odczuliśmy. Stereotypy, stereotypy…

Najdobitniejszym przykładem tej uprzejmości było spotkanie ze starszą panią na przystanku. Próbowałam zorientować się w autobusowej rozpisce (niestety raz metro zaszwankowało) i chyba robiłam to znowu zbyt długo, bo owa pani podeszła do mnie i zapytała, gdzie chcemy jechać. Ta starsza pani miała ze sobą w takim zakupowym wózku butlę tlenową. Butlę tlenową, której używała. Tacy są starsi ludzie w Londynie.

#4 Wspaniałe (a jednocześnie okropne) metro

To samo metro, które chciało mnie zamordować, ma też swoje uroki. Nie sądzę, by dało się lepiej rozwiązać komunikację w tak wielkim mieście. Jeśli przyjeżdżacie do Londynu na kilka dni, to kupujecie sobie Oystercard – trochę podobna do Warszawskiej Karty Miejskiej, tyle że nie jest imienna, nie trzeba na nią czekać kilka dni i ładuje się ją jak telefon (jeśli używacie opcji „pay as you go”) lub koduje się na niej np. tygodniową Travelcard – i komunikacja jest tak prosta, że poradziłoby sobie z nią dziecko. Piętrowe autobusy są przeurocze, ale ogarnięcie ich jest nieco trudniejsze, dlatego korzystaliśmy z nich dosłownie kilka razy.

londyn miasto możliwości

Warto wydrukować sobie wcześniej plan metra – do ściągnięcia na stronie Transport for London – i nosić go ze sobą. Wtedy wystarczy sprawdzić sobie wcześniej w internecie, przy jakiej stacji metra znajduje się Wasze miejsce docelowe albo nosić ze sobą plan Londynu, na którym są oznaczone stacje.

Praktyczna rada: nie wsiadajcie do metra po usłyszeniu sygnału, bo zgniotą Was drzwi. One są naprawdę jak słonie. Poza tym, wsiadając do metra, zawsze miejcie ze sobą wodę – szczególnie w centralnej linii jest potwornie gorąco i duszno.

#5 Oreo peanut butter i batonik Picnic – czyli wszystko, czego zapragnie Wasze podniebienie, a nie dostaniecie tego w Polsce

Pamiętacie taki batonik Picnic? Jeśli jesteście dziećmi lat 90., to jest taka szansa. Mało nie padłam trupem, gdy zobaczyłam go na półce obok popularnych batoników w zwyczajnym, małym sklepiku. W tym samym sklepiku można było kupić pokrojone marchewki z hummusem. Przeprowadziłabym się tam choćby dla tych Picniców i marchewek. Nie mówiąc już o muzeach…

Lecieliśmy z lekkimi walizeczkami, ale gdy wracaliśmy, nasze walizki były wypełnione po brzegi dobrociami. Czipsy z nori? Proszę bardzo. Czekolada z solą i limonką? No problem. Takie rzeczy znaleźliśmy w moim kulinarno-kosmetycznym raju – Whole Foods Market. Tylu wspaniałych, zdrowych rzeczy, tylu cudownie pachnących przypraw i takiej różnorodności wegańskiego „nabiału”, to ja w życiu nie widziałam w jednym – do tego stacjonarnym – sklepie. Coś wspaniałego. Dopadłam tam też silken tofu, z którym przepis znajdziecie na blogu niedługo. 🙂

#6 Raj dla poszukiwaczy kulinarnych wrażeń…

londyn miasto możliwości

Nie wierzcie w te bajki, że kulinarnie Anglia jest do niczego. Możliwe, że ich rodzima kuchnia nie jest najlepsza, ale w tym momencie można tam zjeść dosłownie wszystko. Nie jadłam żadnych fish & chips i w nosie mam, że może to „grzech nie spróbować”. Za to byliśmy w Dishoom, gdzie jadłam danie o tajemniczej nazwie Paneer Tikka, które było po prostu wegetariańskim odpowiednikiem Chicken Tikka i próbowałam od męża najlepszego lassi, jakie w życiu piłam. Poza tym jedliśmy pyszne tacosy w Taquerii (a ja jeszcze piłam margaritę z marakują), zdrowego fast fooda – do tego fair trade – w Leonie i acai bowl w Good Life Eatery. I kanapkę z tuńczykiem w Tesco. Też była spoko.

#7 … wielbicieli przyrody …

londyn miasto możliwości

Hyde Park. Kensington Gardens. I wiele innych parków, których nie odwiedziliśmy, ponieważ nie wystarczyło nam czasu, a obiecaliśmy sobie, że nie będziemy biegać z wywieszonym ozorem, żeby poodhaczać kolejne miejsca. Raz tylko biegaliśmy, żeby odhaczyć toaletę, poza tym chyba spełniliśmy tę obietnicę. W każdym razie spacer po Hyde Parku był niezapomniany i nie zamieniłabym go na żadną inną atrakcję. Dziwaczne, wielkie kaczki, perkozy, szare wiewiórki i przedziwne kasztanowce (a może to wcale nie były kasztanowce tylko coś innego?). Do tego wzruszający pomnik-fontanna upamiętniający Lady Di. Kocham warszawskie parki, ale to było zupełnie coś innego.

#8 … i dobrego piwa

londyn miasto możliwości

Ok, piwo jak piwo. Do kraftowych piw już przywykłam, więc to szczególnie mnie nie ruszyło. Jeżeli w Polsce multitapy rosną jak grzyby po deszczu, to znaczy, że wszędzie na Zachodzie są już od dawna. Ale takiego pięknego pubu to ja w życiu nie widziałam. Tapeta w idealnym pubowym odcieniu zieleni, piękny brązowy (w idealnym pubowym odcieniu) bar, stołki barowe, które się kręcą (oldskul do potęgi dziewiątej!), KOMINEK i sufit w postaci lustra. I do tego wszystkiego pachnąca (!) toaleta, a przy umywalce krem do rąk. Klimat, jakość i czystość. Da się? Najwyraźniej tak.

#9 Prawdziwa wielokulturowość

W Londynie żyją przedstawiciele chyba wszystkich nacji, kolorów skóry, wyznań i orientacji wszelakich. I wiecie co? Sądząc po newsach nie żyją oni ze sobą wszyscy w idealnej harmonii, ale – sądząc po tym, co widziałam – żyją całkiem normalnie. Muzułmanki zagadują kelnerów w restauracjach i chodzą w adidasach na spacery do Hyde Parku. Hindusi i czarnoskórzy – tak ich się określa poprawnie politycznie? 😉 – są naturalnym elementem krajobrazu. Może to urok wakacji (a może to mejbelin), ale wszyscy oni byli według mnie piękni i pogodni.

Scenka: siedzimy na ławce na stacji metra, czekamy na pociąg. Podchodzi młoda dziewczyna z dwójką chłopców i sadza ich obok mnie. Chłopcy są ubrani w meczowe ciuchy i gadają ze sobą po angielsku. Dziewczyna robi im zdjęcie. Śmieją się. Dziewczyna to muzułmanka w chuście – prawdopodobnie opiekunka, jeden z chłopców nazywał się Ahmed, więc pewnie też, a drugi był czarnoskóry, pewnie „zwyczajny” Anglik. Pomyślałam wtedy, że jak ktoś mi jeszcze raz powie, że muzułmanie się nie asymilują, to kopnę go w tyłek. Nie jestem zwolenniczką religii, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i żadna religia nie czyni z nas terrorystów.


Podsumowując: chce się tam wrócić. Może tylko w odwiedziny, może po to, żeby tam zamieszkać. Możliwe, że jestem jeszcze nieobyta, że jeszcze żadna ze mnie podróżniczka, ani kosmopolitka, ale to miasto naprawdę robi wrażenie. I chyba wiem dlaczego. Londyn to miasto, które przywodzi mi na myśl wszystko to, co najbardziej cenię w życiu. Wolność, różnorodność, tolerancję i pogodę ducha. No i te muzea… 😉

A Wy, byliście w Londynie? A może chcecie pojechać? I w związku z tym chcielibyście więcej praktycznych wskazówek, jeśli chodzi o ceny, lot, hotel lub transport? Lub – jeśli byliście – sami chcecie coś polecić? Śmiało piszcie w komentarzach tu lub na Facebooku – jesteśmy tu przecież dla siebie wzajemnie. 🙂

Obserwuj mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. 🙂

Co jeszcze może Cię zainteresować:

  1. 35 pomysłów na to… co ze sobą zrobić jesienią
  2. Magia robienia nowych rzeczy – „30 dni do zmian” Edyty Zając
  3. Nie marnuj dnia, nie marnuj życia… Ale co to właściwie znaczy?
  4. Rzut (krytycznym) okiem na „hygge”

6 uwag do wpisu “Londyn – miasto możliwości

  1. Mieszkam tu 19 rok i uwierz, że cos w tych stereotypach jest. Londyn to też nie Anglia. Ale nie będę narzekać, ludzie są jak wszędzie i tacy i tacy. Też lubię Londyn, choć ostatnio mieszkam na prowincji i wpadam tylko w odwiedziny

    Polubione przez 1 osoba

  2. Uwielbiam to miasto! Ja się prawie popłakałam gdy w National Gallery zobaczyłam Słoneczniki. Będąc w Londynie na obozie językowym (mieszkałam u rodziny) codziennie spędzałam ponad 2 godziny w metrze i bardzo je polubiłam a raczej atmosferę jaka tam panowała: ludzie z nami śpiewali, rozmawiali, śmieli się 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Miło, że nie tylko mnie tak zachwyca sztuka ❤ Może nie aż taki że mnie szaleniec? Zgadzam się, metro tam tętni życiem, jak wszystko w tym mieście 🙂 Tylko trochę tam duszno, niestety.

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do ekopozytywna Anuluj pisanie odpowiedzi